Wyszedł bez
słowa. Po prostu nic nie mówiąc. Oczekiwałam innej reakcji, ale trochę się
zawiodłam. Co kłamie; BARDZO się zawiodłam. Przecież on miał mnie zrozumieć,
doradzić co mam zrobić i pomóc się uporać z tym wszystkim. Ale nie. On mi nie
uwierzył. Zgodnie z obawą, iż uzna mnie z psychopatką wyszedł z mojego pokoju,
a później domu. Nie ma już tego Nicka, który raczej by mi w tej sytuacji
pomógł. Już dawno zniknął z tego świata i raczej prędko nie wróci.
W końcu wzięłam się w garść – no
może nie do końca. Pod prysznicem stałam z półgodziny. Później rozczesałam
swoje mokre włosy, aż w końcu ubrałam coś na siebie. Mimo wszystko co robiłam
wciąż waliło mi serce, a sumienie ciągle dawało o sobie znać.
Zeszłam na
dół do kuchni. Z miną wręcz jak podczas tortur wcisnęłam w siebie śniadanie.
Cały czas czułam się tak strasznie, nie mogłam nic z tym zrobić. Podczas
nalewania soku do szklanki ręce trzęsły mi się jak u chorej osoby. Obraz wciąż
mi się zamazywał, a nogi miałam jak z waty. Gdy usiadłam na krześle schowałam
ręce w dłonie.
- Boże co się ze mną
dzieje? – szepnęłam łamiącym się głosem.
Ledwie
wspięłam się po schodach do pokoju. Stamtąd zabrałam torbę. Zerknęłam na
wyświetlacz telefonu. Zero wiadomości. Zero nieodebranych połączeń. Jak zwykle
nikogo nie obchodziłam.
Schodząc na
dół minęłam Elise. Dziewczyna posłusznie nic nie powiedziała, ale mi i tak się
zdawało, że wyszeptała ,,Dzień dobry’’. Kiedy już ubierałam kurtkę zapytała:
- Czy posprzątać
panience….
Nie
usłyszałam dalszej części słów, bowiem wyszłam z domu trzaskając donośnie
drzwiami. Od razu weszłam do auta. Minęło kilka minut zanim dobrze się
uspokoiłam, na tyle by wsadzić kluczyk do stacyjki. Gdy silnik już chodził
wyjęłam telefon. Wygrzebałam numer Nicka i napisałam:
,,Masz czas się spotkać? Muszę z tobą koniecznie pogadać.’’
Wyjechałam
z podjazdu. Nie miałam bladego pojęcia gdzie chcę jechać, ani co powiem mojemu
przyjacielowi. Ale skupiając się na drodze nie zwracałam, aż takiej uwagi na
moje sumienie. Stojąc na światłach z niepokojem spoglądałam na telefon. W końcu
nastąpił upragniony moment, kiedy zaświecił się wyświetlacz, a na ekranie
pojawił się napis ,,1 nieodebrana wiadomość’’.
,,Przepraszam…Rodzice Maxine nalegali abym pojechał z nimi na ferie w
góry. Wcześniej nie chciałem jechać, bo bałem się, że potrzebujesz kogoś obok,
ale nie dam rady słuchać tego co powiedziałaś mi wczoraj. Wrócę za dwa tygodnie.
Później pogadamy.’’
Z rezygnacją rzuciłam telefon na
siedzenie obok. Za mną już rozległa się saksofonie różno dźwięcznych klaksonów
samochodowych. Pewnie już od dawna było zielone.
Wiem, że to
głupie, ale pojechałam w stronę domu Nicka. Tak dla sprostowania; jego mama
wciąż żyje i ma się dobrze, jeśli można tak powiedzieć o sobie mieszkającej w
zakładzie dla psychiczne chorych. Więc jej syn mieszkał z ciotką, która właśnie
po to się do nich wprowadziła, a gdy Nick osiągnął wiek szesnastu lat, pozwolono
mu zamieszkać samemu.
Podjechałam
pod jego dom. Zwolniłam jakieś trzy podjazdy dalej, bo ujrzałam roześmiana
gromadę składającą się z: taty Maxine, jej w własnej osobie i jej lubnego.
Uśmiechali się, a para tych młodych gołąbeczków przytulała się. Pan Keler
włożył walizkę mojego przyjaciela do bagażnika, a następnie powiedział coś do
tych dwojga, na co oni zareagowali nową falą śmiechu. Wsiedli razem na tylne
siedzenia, a ojciec Maxine za kierownicę. Samochód powoli wyjechał, kierując
się na najczęściej uczęszczaną drogę prowadzącą na najbliższy szlak górski,
przejeżdżany autami.
Wjechałam
przed jego dom. Nie mam pojęcia co sobie myślałam: że jednak zawrócą czy coś?
Nie stałam tam długo, a przypomniałam sobie o tendencji Nicka do zapominania o
istotnych rzeczach. Jest to dla niego, szczególnie dla niego bardzo złe. Może
wyjaśnię: jakiś rok przed tymi fatalnymi wydarzeniami zdiagnozowano u mojego
przyjaciela cukrzycę. Był to dla wszystkich szok, naprawdę ogromny.
Było to jak
wiadomo kilka lat wcześniej. Oczywiście ja była w centrum tego wszystkiego, no
bo jakby inaczej. Byliśmy razem w jakimś parku, wspinaliśmy się na drzewa.
Urywaliśmy się na jednym z nich przed rodzicami, było w miarę nisko położone
nad ziemią. Mówiłam coś do mojego towarzysza, ale on nie odpowiadał.
- Nick! Nick! Mówię
do ciebie! – wrzasnęłam potrząsając jego ramie.
Powoli się odwrócił w moją stronę. W
oczach stały mu łzy, a ręce trzęsły.
- Nie wiem co mi jest
– wyjęczał.
Niestety
nie zdążyłam nic zrobić, ponieważ spadł z drzewa. Ktoś stał niedaleko nas więc
zadzwonił po pogotowie. Po ogromnej liczbie badaj, od rezonansu magnetycznego
po pobranie krwi i wymazu z ust, wyszło na jaw, że mój wieloletni przyjaciel
jest diabetykiem. Powiedzmy wprost, nikt z tego faktu się nie ucieszył. On sam
wiedział jak wiele się od tamtej chwili zmieni, że trzeba uważać, brać
insulinę, informować innych o dolegliwości, tak na wszelki wypadek.
Na początku
był załamany. Nie bardzo chciał wychodzić z domu, a co dopiero spotykać się ze
znajomymi. Było to dla niego tragedią, był w stanie trochę jak ja teraz. Z
czasem trochę się nauczył się z tym żyć. Jednak gdy zabrakło jego matki, mało
kto wiedział o jego chorobie, więc i nie było nikogo kto by pamiętał o dbaniu,
by choroba się nie rozwinęła.
Nie miałam
pojęcia czy przyznał się Maxine. Może on nic o tym nie wie, a on tym czasem być
może zapomniał leków? Może zasłabnie jadąc na nartach, a oni wezmą to za
chwilowe zasłabnięcie?
Podeszła do
domu. Znałam go na tyle dobrze, że bez obaw znalazłam zapasowy klucz,
umieszczony w ‘’tajemnym schowku’’, który już był tak przewidywalny, że nie
wiem jakim cudem nikt go jeszcze nie okradł. Otworzyłam drzwi, a sterylna
czystość we mnie uderzyła. Nick dbał o dom jak i siebie samego. Podłoga
wyszorowana na tyle mocno, że mogłam się w niej przejrzeć. Szafy bez choćby
ziarenka kurzu. Żadnych naczyń w zlewie, ani mokrych w suszarce. Kanapa
zaścielona, telewizor lśniący.
A
oczywiście na środku drewnianego stołu, przykrytego białym obrusem o barwie
kości słoniowej, leżało to czego się spodziewałam. Wzięłam mały pakunek do
ręki. Oczywiście Nick zapomniał insuliny. Szlak może trafić z tym bachorem! Sam
cały czas wzywa mnie od porypańców, a nie umie o siebie dobrze zadbać!
Auta. To
jest chyba moja jedyna słabość. Już raz się o tym przekonaliście. To cholerstwo
na czterech kółkach przeraża mnie już bardziej od tych wszystkich duchów czy
innych upiorów. Zdanie prawa jazdy to chyba najgorsze przeżycie jakiego można
się podjąć.
Czyżby ta
wielka nieustraszona Even czegoś się bała? Ależ przecież to niemożliwe!
Przecież to tylko małe autka, niegroźne dla środowiska (no może nie koniecznie
aż takie całkiem niegroźne, te całe spaliny itp.). Otóż może nawiąże do mojej
kochanej rodziny.
Tłumacząc
najprościej: tak dla wręcz dzieci. W każdej rodzinie która chce mieć dziecko
musi być mama i tata (Boże jaki ze mnie debil). Często wspominam o matce? A
tata? Gdzie podziała się ta wielce ważna głowa rodziny? Historia ta jest bardzo
łatwa: gdy miałam około trzech miesięcy, mój tata zginął w wypadku
samochodowym. Fajnie, nie? Żyć ze świadomością iż gdy ty siedzisz i trzymasz tę
durną kierownicę, ktoś może w ciebie wjechać i już nie żyje. I może właśnie
pozbawia kogoś matki, żony, siostry, córki? Za każdym razem gdy siadam w tej fotel
wyobraźnia podstawia mi obraz, że z taką samą pewnością wsiadł do auta mój
ojciec. Nic nie przeczuwając, myśląc pewnie o tym, że w domu czeka żona z
obiadem i córeczką, którą tata tak ubóstwiał. I właśnie wtedy ktoś musiał
pozbawić go życia. Nie myślał czy ma on rodzinę czy nie. Po prostu zdecydował
za niego. Takie jest prawo tej piekielnej drogi. Tu nikt nie pyta o zdanie.
Tak oto
poznaliście moją słabość. Proszę bardzo, śmiejcie się. Ale czy to nie prawda?
Strach przed tą potworną maszyną jest zbyt duży, nawet dla mnie.
A teraz
gnam sto na godzinę, żeby tylko dogonić przyjaciela i być może przydać się mu
do czegoś ważnego. Możliwe, żebym ich nie dogoniła. Na zmianę w głowie śmigały
obrazy Nicka, który zasłabł na tamtym drzewie, i tysiące wypadków samochodowych
dziejących się na drogach.
Za każdym
razem, gdy dociskałam pedał gazu, w moim gardle rosła coraz większa gula. Ciągle
wyprzedzałam auta, nie ważne czy był tego zakaz czy nie. Cały czas słyszałam za
sobą dźwięk klaksonów. Wkurzeni kierowcy pokazywali mi środkowe palce, coś
wrzeszczeli (Jasnym jest chyba, że odpowiadałam im tym samym). W końcu po jakiś
sześciu kilometrach samochody się przerzedziły. Nareszcie zobaczyłam auto,
którego bałam się nie dogonić.
Przede mną
spokojnie jechało duże, zielone auto. Podjechałam jak najbliżej pojazdu.
Dopiero po tym jak trzy razy zatrąbiłam, głośno i długo, ktoś na tylnim
siedzeniu odwrócił się w moją stronę. To był Nick. Od razu widziałam, że mnie
poznał. Nie wiem czy to kwestia samochodu, czy może dostrzegł moją twarz. Po
chwili zaczęli zwalniać. Zjechali na pobocze. Ja za nimi.
Kiedy tylko
auto stanęło, tylne drzwi po prawej stronie się otworzyły, a ze środka wyszedł
Nick. Po jego twarzy stwierdziłam, że jest nieźle wkurzony. I to chyba bardzo
mocno. Wysiadłam. Ruszyłam w jego kierunku, dostrzegając mega złą twarz. W końcu
wybuchnął.
- Co ty tu, do jasnej
cholery robisz? – kiedy skończył zdanie z samochodu wysiadła Maxine, posyłając mi
nienawistne spojrzenie.
- Co ona tu robi? –
głos Maxine naprawdę brzmiał nienawistnie. Cała była nienawistna. – Odwalisz się
kiedyś od niego?
Bez zbędnych słów wyjęłam z wewnętrznej
kieszeni kurtki pudełko z lekiem Nicka. Wyciągnęłam w jego stronę pakunek.
Wszystka złość wyparowała mu z twarzy, pojawiło się zażenowanie. Przed chwilą
mi tu cholerował, że tu jestem, a teraz wiedziałam, że ma ochotę mnie
przytulić.
- Co ty byś beze mnie
zrobił? – miało to zabrzmieć wrednie. Wyszło po prostu miło. – Nie musisz
dziękować.
Odwróciłam
się, przeszłam kawałek drogi, ale ktoś puknął mnie w ramie. Odwróciłam się,
jednocześnie wpadając w ramiona Nicka. Przytulił mnie mocno.
- Dziękuję ci –
wyszeptał mi w ucho. – Wybacz za to co powiedziałem. Ale nie jestem do końca
pewien, czy nie majaczyłaś.
- Wyjaśnię ci jak
wrócisz – powiedziałam głośno. Potem dodałam jeszcze głośniej. – Dobra, puść mnie,
bo twoja dziewczyna wydrapie mi oczy.
Szybko odsunął się ode mnie. Posłał
mi ciepły uśmiech, pod którym roztapiało się pół szkoły. Następnie poszedł do
Maxine, a ona, ku mojemu niezmiernemu zdziwieniu, uśmiechnęła się do mnie.
- Czasem nie jesteś
aż taka okropna.
Pewnie
niektórych by to zabolało. Ale nie mnie. To dla mnie komplement.
Po chwili
zakochańce wpakowały się do auta, które szybko odjechało. Ja sama z ociąganiem
weszłam do swojej ,,maszyny śmierci’’. Niezbyt głośno włączyłam AC/DC. Ruszyłam
powoli. Jechałam zgodnie z przepisami. Teraz to mnie wyprzedzali jacyś ludzie,
ale przyjmowałam to na luzie. Nie miałam po co się śpieszyć.
W domu nie
było nikogo. Elisa już dawno sobie poszła, a znając życie Amada Alians siedzi
teraz w jakimś barze, z najdroższym drinkiem w dłoni, śmiejąc się z kawałku obleśnego
prezesa, który słyszała już setki razy. Wróci do domu po trzeciej nad ranem.
Będzie strasznie hałasować, stukać obcasami po drewnianych schodach. Norma.
Po wejściu
do domu od razu poszłam do swojego pokoju. Znajome ściany od razu zadziałały na
mnie kojąco. Skopałam buty z nóg, w ciemny kąt obok szafy. Torbę rzuciłam na
fotel przy biurku. Sama położyłam się na łóżko. Wpatrywałam się w półkę z
książkami, chcąc w panujących ciemnościach (nie zapalałam światła, a rolety
całymi dniami były zasłonięte) rozpoznać kontury stojących na niej powieści.
Nie wiem czemu, ale chciałam spać. Miałam ogromną ochotę zasnąć, obudzić się za
jakieś dwa tygodnie, żeby Nick już wrócił, a ja mogłabym z nim porozmawiać o
wszystkich nękających mnie rzeczach.
W końcu
wstałam, żeby wziąć książkę z biurka. Była położona do góry grzbietem.
Zaznaczyłam palcem gdzie skończyłam, włączyłam światło i znowu położyłam się na
łóżko.
Szybko
wczytałam się w treść powieści. Była trochę mętna i przewidywalna, ale musiałam
czymś zająć myśli. Skupiając się tylko na nędznym detektywie, który wszędzie
rzucał niedopałki papierosów, czas płynął znacznie szybciej.
Zrobiło się
zimno. Tak, tak wiem, że była zima, ale w ogrzewanym za grube pieniądze domu
nie powinno nagle robić się tak bardzo zimno. To zbyt nienormalne. A wszystko
co nienormalne to: Ja – i wszystko co się ze mną wiąże albo Duchy – i wszystko
co się z nimi wiąże.
Chłód dobiegał
od okna. Podeszłam do niego. Było jak zawsze zamknięte i dokładnie zasłonięte.
Pierwszy raz od bardzo dawna podciągnęłam rolety. Na ulicy, na którą miałam
widok panował spokój. Wszystko było spowite ciemnością, lampy ledwie
rozpraszały mrok. Nawet wyszła mgła. A jako dopełnienie wszystkiego w moim
pokoju samoistnie zgasło światło.
Odsunęłam
się od okna. To wszystko zdawało mi się dziwne. Jak jakaś scena z klasycznego horroru.
Rozumiem, że w tym momencie z mojej szafy wyskoczy kostek z piłą łańcuchową, a
ja zacznę się drzeć wniebogłosy. Będę próbowała uciec przez okno, ale ono się
nie otworzy, gostek mnie zabije, a moja matka skapnie się, że nie żyje jakieś
pięć tygodni po fakcie dokonanym.
Niestety,
nie dowiedziałam się jak to jest być pociętym przez piłę łańcuchową.
W półmroku
mojego pokoju, dostrzegałam postać. Podeszłam do niewyraźnego ducha. Widziałam
na jego twarzy malujący się ból. Na podłogę pod nim kapała krew. Wokoło niego
stworzyła się kałuża. Nie wiedziałam czy to tylko w wyobraźni czy krew była
prawdziwa. Serce waliło mi tak mocno, że bałam się iż za chwilę wyskoczy mi z
piersi.
Zawsze
wiedziałam czy duch należy do osoby, która niedługo umrze czy do kogoś kto już
umarł. Ten duch należał do pierwszej z powyżej wymienionych. Miał wolne zaspane
ruchy, był bardziej zamazany niż inne. Nic
nie mówił. One nigdy nic nie mówią.
Patrzył na
mnie. Zamglony wzrok świdrował mnie wręcz boleśnie. W końcu oderwałam od niego
wzrok, a gdy mrugnęłam – zniknął.
Wstrzymałam
oddech. Obróciłam się o w stronę okna. Stał obok niego i dalej się na mnie
gapił.
- Czego ode mnie
chcesz? – szept wydobył się z mojego gardła. – Kim jesteś?
Nie wiem
czy mnie usłyszał. Nie wiem czy w ogóle mnie widział. Po prostu uniósł dłoń w
stronę szyby. Na tle ostrej ciemności dobiegającej z zewnątrz, ledwie widziałam
jego rękę. Powoli, z drżeniem i ociąganiem, na szybie spływała krew. Łączyła
się w litery. Litery, które stworzyły imię.