sobota, 21 stycznia 2017
środa, 11 stycznia 2017
Rozdział czterdziesty czwarty
Leżałam
na czymś miękkim. Czułam coś delikatnego, na plecach. Powoli, niepewna co
zobaczę, rozwarłam powieki. Spokojnie, przygotowana na szok. Byłam pewna
jednego. Umarłam.
Mimo
to otworzyłam oczy. Miałam nad sobą błękitne niebo. Jasne, emanujące ciepłem. Żadnych
chmur, ptaków czy śladów, pozostawionych przez samoloty. Lekko uniosłam się na
ramionach. Moje dłonie tonęły w miękkiej, trawie, o barwie tak głębokiej
zieleni, jakiej w życiu jeszcze nie widziałam. Ziemia ciągnęła się
nieskończenie. Rozejrzałam się. Widziałam ogromne drzewa, obsypane czerwonymi
jabłkami, dojrzałymi gruszkami i różowymi kwiatami, niczym wiosną. Małe
roślinki, o zawiłych kolorach, wyglądały zza trawy, ukazując się w pełnej
kraksie. Fioletowe, żółte, zielone, niebieskie. I w barwach, których nie
potrafię określić.
Podniosłam
się. Stałam, patrząc jak ludzie, spokojnie kroczą pomiędzy kwiatami. Dwie
dziewczynki biegły za sobą, inna zrywała rośliny do wianka, który trzymała w
ręce. Trzech mężczyzn wymieniało się zdaniami, stojąc pod ogromnym baobabem.
Okręciłam się dookoła. Wszystko wyglądało idealnie, niczym w najpiękniejszym
śnie. Niebo nieskażone niczym – słońca nie było, lecz wszędzie było jasno.
Ruszyłam
przed siebie. Zorientowałam się, że moje stopy są nagie. Lecz idąc, nie
spotkałam nic, co mogło zranić moje nogi. Trawa była w dotyku niczym najmiększy
puch, dzięki czemu, czułam się, jakbym stąpała po chmurach.
Doszłam
do małego strumyka. Płynął spokojnie, lśniąc. Woda była przejrzysta, choć
mogłam dostrzec w niej swoje obicie. Zobaczyłam, że wraz z prądem, który
poruszał się leniwie, płynęły dwa karpie koi. Uśmiechnęłam się. Zbliżyłam twarz
do wody, chcąc się przejrzeć.
Widziałam
tam Even. Taką prawdziwą (tę, którą poznaliście kiedyś). Miałam długie włosy,
ciemnokasztanowe, spływające delikatnie, prostymi partiami. Sięgały mi zza
piersi, więc były dłuższe, niżeli kiedykolwiek wcześniej. Nie byłam bladym
trupem, a w miejscach, gdzie niegdyś było mi widać kości, widniały spokojnie
zaokrąglenia. Miałam krągłości, tak jak dawniej, może w okolicach stycznia.
Ubrana byłam w ładną, czarną sukienkę, lekką jak piórko, więc prawie jej nie
czułam.
Uniosłam
wzrok. To musi być sen, taka była moja pierwsza myśl. Wszystko było piękne,
malownicze, nieskazitelne. Różniło się od świata, który znałam. Prawie w ogóle
nie było tak niczego normalnego. Nie było słońca – chociaż było jasno. Było
zimno – lecz na tyle ciepło, by wszystkie kobiety i dziewczynki, które widziałam,
miały na sobie sukienki. Pory roku mieszały się ze sobą – raz widziałam śnieg,
jasny i kojący, nietknięty ludzką stopą. Kiedy indziej wszystko kwitło, a potem
liście na drzewach mieniły się wszystkimi odcieniami zieleni.
Jeszcze
raz popatrzałam na wodę. Even. Byłam tam ja. Taka, jaką zawsze chciałam widzieć
w lustrze. Moje oczy lśniły, jakbym miała za chwilę płakać. Choć czułam dziwną
pustkę, wszystko było dobrze. Mogłam uchodzić za szczęśliwą.
Kiedy
znowu popatrzyłam na bezkresną polanę, wszystko zamarło. Drzewa zgubiły liście,
wszystko wydawało mi się brzydkie, szare i ponure. Dokładnie wtedy zdałam sobie
sprawę z prawdy. Gdzie się znajdowałam.
Wypadek.
Wszystko przemknęło mi przed oczami. Klub, światła. Całe moje życie, przesuwało
mi się, a ja widziałam. Widziałam wszystko. Jedno imię zalśniło na samym końcu,
a moje serce, jakby zamarło.
Logan.
- Even?
Obejrzałam
się. Od razu go zauważyłam. Stał na wprost mnie, z przerażeniem na twarzy. Miał
na sobie białą koszulę, rozpiętą na całej szerokości. Dostrzegłam więc jego
kolorowy tatuaż, lśniący żywymi barwami. Mięśnie brzucha miał napięte i
doskonale zarysowane, a skóra jakby jaśniała.
Zanim
cokolwiek pomyślałam, zaczęłam biec. Zaraz potem wpadłam w jego ramiona,
zanurzając się w ciepłych objęciach.
Czułam
ciepło bijące od jego delikatnego ciała. Męski zapach mieszał się z wonią jego
potu. Osunęłam się na kilka milimetrów, patrząc na jego twarz. Oczy, barwy
głębin oceanu, wpatrywały się we mnie uważnie. Miał kształtną twarz, lekko
zaokrągloną. Zmarszczka, niegdyś ciągnąca mu się po czole, gdy nad czymś się
skupiał, zniknęła. Jego włosy, ciemne i gęste, miały idealną długość. Kiedy się
uśmiechnął, wyglądał jak Logan – chłopak, który wpadł na mnie na śliskim
chodniku w czasie ferii. Zdawało mi się, że od tamtego czasu minęły miliony
lat.
Uniosłam
dłoń, powoli przesuwając nią po jego tatuażu. Mój palec lekko sunął po
czerwonej linii, łączącej się później z zieloną. Wciągnęłam głęboko powietrze,
nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
- Jesteś prawdziwy? – zapytałam cicho.
- Tak mi się wydaję.
Poczułam
jego dłoń na plecach. Gładził je spokojnie, jakbym była spłoszonym zwierzęciem.
Delikatnie przysunął mnie bliżej siebie.
- A ty? – szepnął.
- Sądzę, że tak.
- Co się stało? – zastanawiał się. – Ten
samochód… klub… my… Uniosłam
wzrok, chcąc spojrzeć na jego twarz. Lecz jego już nie było. Opuściłam ramiona,
przerażona. Rozejrzałam się dookoła. Nigdzie w pobliżu go nie było.
Gdy
skupiłam wzrok, w oddali dostrzegłam kobietę, idącą w moją stronę. Widziałam,
że ma na sobie rozłożystą szatę, łopoczącą na lekkim wietrzyku. Miała turkusowy
kolor, z szeroką spódnicą, mającą trzy warstwy – każda wykonana z innego
materiału. W talii otaczał ją czarny pas, ukazując bardzo wąskie wcięcie.
Dekolt wycięty w serek, ozdabiał sznur czarnych kamieni i pereł, odbijających
światło. Kobieta bardzo wolno się
poruszała, ale mimo to widać było jej sprężysty krok. W końcu stanęła przede
mną. Dostrzegłam jej twarz; miała miłe, łagodne rysy twarzy, kształtne usta i lśniące
zęby. Jasne włosy spływały jej po plecach, poskręcane w lekkie fale.
Dygnęła
niczym w serialach historycznych, które oglądała moja ciocia. Uśmiechnęła się
promiennie.
- Witaj, Even.
Osunęłam
się niepewna. Nie bałam się pięknej kobiety naprzeciw. Przerażał mnie bardziej
fakt, że przed chwilą stał tam Logan. To jego zniknięcie mnie przerażało.
- Gdzie Logan?
Zaśmiała
się. Był to cudowny śmiech, lekki i swobodny.
- Zaraz znowu go spotkasz – mruknęła. – Chodź
ze mną.
Odwróciła
się i wolno ruszyła przed siebie. Niepewnie poszłam za nią. Miała delikatne
ruchy, po mimo długiej sukni. Wszystko co mijałyśmy było piękne. Ona sama zaś,
promieniała blaskiem. Szłam obok, czując łaskotanie trawy. W końcu znalazłyśmy
się obok dużego stawu.
Rzuciło
mi się w oczy, jak bardzo niezwykłe jest to miejsce. Całe jeziorko ukryte było
liśćmi wielkiej wierzby, której gałązki sięgały wody. Rosła tam jeszcze
bujniejsza trawa i właśnie tam usiadła tajemnicza kobieta. Zrobiła to z gracją,
rozsiadając się wygodnie i opierając o pień wierzby. Poprawiła suknię, po czym
skinęła na mnie z uśmiechem.
- Usiądź.
Usiadłam.
Trawa była wygodna. Miło się siedziało. Jednak strach o Logana i wszystkie
wydarzenia nadal tłukły mi się w głowie, przez co nie mogłam się skupić na
kobiecie.
- Gdzie Logan? – zapytałam ponownie.
Uśmiechnęła
się. Ciągle to robiła. Przypominała mi panią Sailes, kiedy jeszcze nie
wiedziałam, że to moja ciocia. Wtedy uśmiechała się do mnie cały czas, pilnując
czy mam wszystko, czego mi było potrzeba.
- Nie martw się, kochanie. Twój Chris jest
bezpieczny. Niedługo znowu się z nim spotkasz.
- To tutaj byli wszyscy prawda? Mama, Alex,
Nina, Kevin. I Nick, kiedy był na OIOMie.
- Tak. Tutaj trafiają nasze dusze. Zarówno
tych, którzy nie żyją, jak i tych, którzy są bliscy śmierci.
Przełknęłam
ślinę. Byłam tam. Moja dusza.
- Czy Logan przeżył? – wyszeptałam.
- Tak, skarbie. Żyje, ale niewiele brakuje by
się to zmieniło.
Pokiwałam
głową. Spojrzałam na piękny świat, który malował się przede mną. Nie dziwiłam
się, że niektórzy martwi nie chcieli stąd odchodzić.
- Kim jesteś?
Ponownie
się uśmiechnęła. Miała spokojny wyraz twarzy, kiedy zaczęła mówić.
- Nazywam się Liv.
- Co tutaj robisz? Wyglądasz na kogoś z innej
epoki.
- Pochodzę ze średniowiecznej Norwegii.
Dorastałam w spokojnym miejscu, przy morzu. Byłam taka jak ty. Widziałam duchy.
Kiedy zmarłam, stanęłam przed mężczyzną, który zapytał mnie, czy nie chcę go
zastąpić. Moim zadaniem jest naprowadzać dusze. Pilnować, by były bezpieczne.
- Nie rozumiem… jak… to przecież nie ma sensu… - Ja wiem, że ty to rozumiesz. I czy nie
uważasz, że całe to miejsce nie ma sensu?
Westchnęłam.
Liv kiedy mówiła wyglądała jak sędzia, spokojnie wysłuchujący każdego słowa
świadka. Ręce splotła delikatnie przed sobą.
- W tym miejscu dusze spotykają się z życiem i
śmiercią. Są na pograniczu. To piękne miejsce. Zastanawiasz się dlaczego
wyglądasz jak wyglądasz? To miejsce zna twoje pragnienia. Wie, jak bardzo
chciałabyś być całkiem normalną nastolatką, która ma przyjaciół, cudowne,
sielskie życie. Lecz nie zmieni to niczego. Im dłużej będziesz tutaj trwać, tym
bardziej się zatracisz.
Wstała.
Poruszała się lekko, szeleszcząc spódnicą, ocierającą się o jej uda. Ja dalej
siedziałam, próbując sobie to poukładać w głowie.
- Im dłużej tutaj będziemy… wtedy się umiera.
- Tak.
- A ta cała brama… przez nią trzeba przejść,
aby dostać się tak zwanie dalej?
Pokiwała
głową. Rozprostowała ramiona, patrząc w górę.
- Nikt nie wie co jest dalej. Ludzkie pojęcie
tego nie pojmie.
Złączyłam
palce obu dłoni ze sobą. Westchnęłam ciężko.
- Dlaczego tak wyglądam? Tak inaczej? –
dociekałam.
- A czy nie tak chciałabyś, w
głębi duszy, wyglądać? – odpowiedziała mi pytaniem.
Na
chwilę obie zamilkłyśmy.
- Czy… mogę już spotkać się z Loganem?
Ponownie
przytaknęła. Zamknęłam oczy, wiedząc, że właśnie to powinnam zrobić. Kiedy
tylko je otworzyłam, ujrzałam łagodną twarz Christophera Logana Dominika
UnderVarpola.
Od
razu skoczyłam do jego ramion. Objął mnie delikatnie, przytulając do siebie.
Zatonęłam w jego objęciach, bojąc się, że jeśli się odsunę, to zniknie.
- Jak to wszystko zrypane – westchnął.
Mimowolnie
go puściłam. Przyjrzałam się jego twarzy. Wyglądał tak jak wcześniej, lecz jego
oczy lśniły jakby troszkę mniej.
- Nie rozumiem – westchnął. – Niczego.
Ruszył
przed siebie. Wierzba, która tam rosła, miała rozłożyste gałęzie, a kilka
grubych odchodziło od innego drzewa. Logan usiadł na jednej z nich, a ja, mając
w zwyczaju zaczęłam wspinać się wyżej. Oparłam się o pień, kilka metrów wyżej
od niego, lecz nadal słyszałam jego spokojny głos. Wyciągnęłam przed siebie
nogi – powierzchnia gałęzi była naprawdę duża, dzięki czemu mogłam swobodnie
siedzieć.
- Opowiesz mi to wszystko jeszcze raz? –
zapytał cicho. – Uwzględniając wszystko. Duchy, te całe widma i… to miejsce.
Kiwnęłam
głową. Wtedy, patrząc na Logana, czułam się jakbym była w innym miejscu.
Wiedział o moim życiu – albo raczej o tym co z niego zostało. Naprawdę marzyłam
o tym, by to wszystko opowiedzieć.
Więc
zaczęłam. Zapomniałam całkowicie o tym, że gdzieś obok ktoś mnie słucha. Po
prostu mówiłam. Cicho, spokojnie, jakby nikogo moja historia nie interesowała.
Zaczęłam od tego, jak już jako dziecko widziałam duchy i nie było to dla mnie
nienormalne. Wspominałam nad wyraz często o mojej mamie, która wcale, a wcale
się mną nie interesowała. Skupiałam się w szczególności na niej – po raz
pierwszy kiedykolwiek powiedziałam na głos wszystko, co z nią było związane.
Jej nienawiści, brak opiekuńczości. Wyjaśniłam mu jak bardzo mama Nicka się mną
opiekowała. Opowiadałam o złotych czasach, kiedy to spałam z moim przyjacielem
pod wspólnie zbudowaną bazą. Wspomniałam o pierwszych krokach ku chodzeniu do
kościoła. O Cole’u i Mattew, którzy tak często pakowali mnie w kłopoty. O
Monique, mojej najlepszej przyjaciółce, o tym, że tak szybko umarła. Duchy cały
czas przewijały się w tych opowieściach – Rachel, dziewczynka, która była
ostatnią zjawą, z którą się zaprzyjaźniłam, do czasu Maggie (o niej też długo się
rozwodziłam). Mówiłam, mówiłam i mówiłam. Czułam się tak pewnie, jakbym
dzieliła się swoją duszą z kimś innym. Logan okazał się świetnym słuchaczem.
Nie mówił nic, tylko kiwał głową lub wydawał ciche odgłosy, kiedy wspominałam o
jakimś drastycznym momencie mojego życia.
Gdy
zakończyłam swoją opowieść, cisza zapanowała pomiędzy nami. Słyszałam tylko
nasze oddechu, i ptasi śpiew w oddali. Westchnęłam głęboko.
- Patrząc na to wszystko z tejże perspektywy,
zmarnowałam szesnaście lat swojego życia, tak naprawdę na coś bezużytecznego –
mruknęłam.
Mimo
wszystko ucieszyła mnie jego reakcja – nie zarzekał się, że to nieprawda, ani
nic w tym stylu. Po prostu zaczął się śmiać, głośno i zaraźliwe.
- Czyli, że ja nie byłem niczym fajnym w twoim
życiu, Even? – powiedział, z szerokim uśmiechem na twarzy. – Uratowałaś mnie
tak dla kaprysu?
Odpowiedziałam
mu nieśmiałym uśmiechem. Zdążyłam się od niego dowiedzieć, że Liv powiedziała
mu, że żyje. Był tutaj tylko tymczasowo, choć powinien jak najszybciej wrócić
do świata żywych.
- Coś w tym rodzaju – odparłam, krzyżując
ramiona.
Prychnął,
po czym się podniósł. Nie zszedł jednak z drzewa, lecz zaczął wspinać się w
górę. Ja, niczym dziecko, zaczęłam piąć się wyżej, na tyle szybko, by nie mógł
mnie dosięgnąć. Kiedy mruknął coś o tym, że byłam dalej niż on, obróciłam się i
pokazałam mu język.
Znalazłam
się na ostatniej gałęzi, na której dało się siedzieć, tak by się nie złamała.
Oparłam się o pień, czekając, aż Logan mnie dogoni. Kiedy znalazł się obok,
przesunęłam się, by zrobić mu miejsce. Usadowił się obok, tak blisko, że czułam
ciepło bijące od jego ciała.
Spojrzałam
przed siebie. Przed moimi oczami rozciągał się przepiękny krajobraz. Łąki,
sięgające horyzontu, porośnięte miękką trawą i barwnymi kwiatami. Wszędzie
wałęsały się duchy. Były tak ładnie ubrane, w różnokolorowe ubrania, sukienki. Rozmawiali
ze sobą, jakby szli na spacer, i spotykali sąsiada. Wydawało mi się to snem.
Wcale niepodobne do świata, w którym niegdyś żyłam.
- Ile ich tu jest.
Logan
spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Kogo? – zapytał zdziwiony.
Przeniosłam
wzrok na niego. Zdałam sobie sprawę, że on nie widzi tych tabunów ludzi,
spacerujących spokojnie po polach. Do głowy wpadła mi pewna myśl, jednak nie
chciałam rozmawiać z nim na ten temat.
- Duchy – odparłam. – Jest ich tu pełno.
- Ale ja ich nie widzę – wyglądał na
przestraszonego.
Odnalazłam
jego dłoń, leżącą na gałęzi. Ścisnęłam ją lekko.
- Spokojnie – zapewniłam go. – Pewnie to dlatego,
że widziałam je w naszym świecie.
Zrozumiał.
Albo przyjął moje wytłumaczenie. Odetchnął jakby wcześniej bardzo denerwował
się odpowiedzią. Nadal trzymałam rękę na jego dłoni.
- Kiedy powinniśmy wrócić? – zapytał po
chwili.
Przez
chwilę się nie odzywałam. Po prostu wpatrywałam się w dal, przyglądając się
niebu, jasnemu i błękitnemu. Strasznie mi się podobało, a zarazem przerażało swoją
idealnością.
- Kiedy nadejdzie czas – odpowiedziałam w
końcu.
Nie
dopowiedziałam mu jednak najważniejszego. Wiedziałam, że musi minąć trochę
czasu, zanim wyznam mu całą prawdę. Wtedy było jeszcze za wcześnie.
niedziela, 1 stycznia 2017
Rozdział czterdziesty trzeci
Ocknęłam
się szybciej niż bym się tego spodziewała.
Podniosłam się na rękach, szukając wzrokiem Logana. Również się obudził.
Spojrzał na mnie zszokowany.
- Co się…
Rozejrzał się wokoło. Jakaś kobieta,
która wcześniej chyba chciała nam pomóc, patrzyła na nas oboje. Ja szybko
wstałam, otrzepałam ubranie i wyciągnęłam dłoń do chłopaka.
- Naszym przeznaczeniem jest na siebie wpadać
– rzuciłam, kiedy wstawał. – Musiałeś uderzyć się w głowę, przez co nie za
wiele pamiętasz.
Wyglądał na oszołomionego. Na
szczęście nigdzie na skórze nie miał śladów kontaktu z widmem. Chris. Właśnie.
- Wiesz, że na śmierć zapomniałam, że masz na
imię Christopher, a nie Logan – powiedziałam idąc do auta.
- Ja też czasem o tym zapominam – mruknął,
drapiąc się w kark. – Logan bardziej mi się podoba.
- Bo różni cię to od ojca?
- Czasami.
Wsiedliśmy. Logan tęsknie spojrzał
na rozlaną kawę, leżącą na drodze. Wcześniej podniósł kubki, aby je wyrzucić.
Przeniósł uwagę na mnie.
- Może pojedziemy do domu? Tak kawa będzie
lepsza. A przy okazji zajrzę jak radzi sobie Miranda – zaproponowałam.
- Miranda? – zdziwił się.
- Rehabilitantka i pielęgniarka dla Nicka. –
wytłumaczyłam. – Uznał, że powinnam kogoś znaleźć, na czas, kiedy będę w
szkole.
Pokiwał
głową. Gładko włączył się w ruch. Kierował dalej jedną ręką, zaś drugą tarł
skórę na czole. Ja zaś zaczęłam przeskakiwać z kanałów w radiu, aż w końcu
zdecydowałam się na jakiś hit lat osiemdziesiątych.
- Jak tam w pracy? – rzuciłam spokojnie. Logan
zerknął na mnie. – No wiesz, pływanie, ratowanie ludzi.
- Chyba wiem na czym polega moja praca –
zaśmiał się. – Nie jest źle. Całe szczęście Sibylle wyjechała do Grecji, więc
mogę od niej odpocząć.
Z zaskakującą rozkoszą usłyszałam te
słowa. Cieszył mnie fakt, że ta upierdliwa dziewczyna nie kręci się przy nim.
- Zaraz koniec wakacji – powiedział. – I znowu
dzień w dzień to samo.
Uśmiechnęłam się. Rozumiałam jego
ból. Też nie miałam szczególnej ochoty na to by tam wracać.
Dalej spokojnie rozmawialiśmy o
bzdetach. Miło było śmiać się wraz z nim, z głupot życia codziennego. Cieszyły
mnie wszystkie słowa, jakie padały z jego ust. Cały czas biło mi serce, tak
szybko, że bałam się, iż zaraz będę musiała je łapać. Najbardziej bolał mnie
fakt tego, że odkryłam prawdę. Prawdę o tym, że przez miesiące szukałam kogoś,
kogo miałam pod nosem. I jak, pytam się jak, mogłam go do cholery przeoczyć?!
Spokojnie dojechaliśmy do domu.
Zaprosiłam Logana do środka. Czułam się tam naprawdę swobodnie, a atmosfera
jaką sprawiała obecność mojej jedynej rodziny, pokrzepiała moje serce. Wkroczyłam
pewnie do kuchni, przygotowałam kubki i wstawiłam wodę. Zaraz za mną pojawił
się Logan.
- Zalejesz? Sprawdzę co u Ni…
- Jasne – przerwał mi.
Szybko przeszłam z kuchni do pokoju. Zapukałam
do drzwi. Nie czekałam na żadne proszę, tylko złapałam za klamkę i weszłam. W
środku Miranda siedziała spokojnie na krześle, trzymając na kolanach cienką
książkę. Uniosła wzrok, patrząc na mnie smutno. Nick, bez żadnych słów, leżał
wpatrzony w ścianę. Podeszłam do niego i cmoknęłam go w czoło.
- Już koniec twojej randki? – zapytał cicho.
Zarumieniłam
się. Mógł mówić co chciał, lecz ,,randka’’ niezbyt mi paskowała, szczególnie, gdy
obok była prawie obca dziewczyna.
- Mirando, mogłabyś nas zostawić na chwilę
samych? – zwróciłam się do dziewczyny. – W kuchni jest mój… przyjaciel.
Pokiwała głową. Nick wyraźnie
uśmiechnął się na stwierdzenie ,,przyjaciel’’. Oboje wiedzieliśmy, że moim
przyjacielem był on, nie nikt inny. Mimo to spokojnie stałam, dopóki kobieta
nie opuściła pomieszczenia.
- Teraz wiem to na sto procent – wyrzuciłam z
siebie. Złapałam się za głowę. – Nie chodziło wcale o tatę Logana. Niby z
jakiej paki miałabym go ratować? Zapomniałam o najważniejszym. Wszyscy o tym
zapomnieliśmy! Logan tak naprawdę ma na imię Christopher! Rozumiesz? To o niego
chodziło cały ten czas! Jego mam uratować…
Widać
było, że Nick chciał się podnieść. Nadal nie przyzwyczaił się do tego, iż nie
może się poruszać. Syknął ze złością, a ja rzuciłam się do niego.
- Spokojnie.
- To Logan… przecież to logiczne. Znasz go tak
długo. Jak mogłaś zapomnieć?! – krzyknął.
- Uspokój się – warknęłam. – Nie powinni cię
słyszeć.
- Byliśmy takimi głupcami – westchnął. Chciał
się podnieć, lecz nie mógł. – Boże…
Sięgnęłam po jego rękę. Była
sztywna. Mimo po poruszył jednym z palców. Na mojej twarzy pojawił się lekki
uśmiech.
- Teraz będzie ci potrzebna Maxine –
powiedziałam cicho. – Gdybym ja…
- Nie waż się tego mówić – przerwał mi. – Masz
go uratować. Ale nie swoim kosztem.
Pokiwałam głową. Jedna łza stoczyła
się mu z oka. Starłam ją opuszkiem palca. W głowie miałam masę słów, które
mogłam powiedzieć, lecz cisza otaczała nas jak miękki koc. Pogładziłam go
jeszcze raz.
- Widziałam twojego ducha – powtórzyłam mu to
po raz kolejny. – Był czystą energią, stanem, w którym trwałeś. To było takie
piękne. Miałeś zdecydować. I podjąłeś decyzję. Swoją własną.
Patrzył na mnie smutno. Twarz
wykrzywiał mu żal.
- Teraz ja mam czas na podjęcie swojej
decyzji. – Wstałam. Stanęłam naprzeciw okna, patrząc przez nie. – Moim zadaniem
jest uratowanie Chrisa. Tego właśnie chciało to widmo.
Cisza znów zabrzęczała pomiędzy
nami. Odwróciłam się do kuzyna, lecz nie podeszłam do niego. Powoli wpatrywałam
się w jego niespokojną twarz.
- Po coś mam ten dar – rozłożyłam bezradnie
ramiona. – Nie udało mi się uratować rodziców. Ani Alexa. Ani Kevina, Niny czy Monique.
Skoro Ktoś u góry chce, żeby było tak, będzie tak.
Uśmiechnął się, choć przebijał się
przez ten uśmiech smutek. Wiedziałam, że mogę narażać siebie na jakieś niebezpieczeństwo.
Nick zostałby sam. Czy ciocia dałaby sobie radę.
- Kochasz go? – zapytał mnie niespodziewanie.
Poczułam wypieki na twarzy. Z
zażenowaniem potarłam dłonią policzki. Nick się zaśmiał, a ja przekrzywiłam
głowę, patrząc na spokój, powoli ogarniający jego twarz.
- Chyba muszę urządzić sobie z nim porządną
pogawędkę.
- Śnisz, braciszku – rzuciłam.
-
Nadal uważam to za zły pomysł. Co jeśli zasłabniesz? Zemdlejesz?
Pokręciłam głową z uśmiechem.
Zapinałam kolczyka w uchu, stojąc przed lustrem w pokoju Nicka. Ten, lekko
przerażony, patrzył na mnie z dezaprobatą.
- I co sądzisz? – zapytałam, przygładzając
sukienkę.
Odwróciłam się w jego stronę i
spokojnie się obróciłam, aby ukazać całą kreację. Czarna, przylegająca do
ciała, z wycięciem na plecach. Nick patrzył na mnie, a ja uśmiechnęłam się.
- No i jak?
Westchnął głośno. Znałam odpowiedz
na moje pytanie. Nick był temu przeciwny, ale to była moja decyzja.
Wróciłam
do lustra. Wyjęłam z kosmetyczki na komodzie czerwoną szminkę. Powoli malowałam
usta.
- Muszę być obok niego. Nie mogę pozwolić by
coś mu się stało – powtórzyłam mu.
- Nie możesz pilnować Logana cały czas! –
Wytknął mi.
- Nie, nie mogę. Ale mogę robić to prawie cały
czas.
Dzień wcześniej, kiedy był u mnie
Logan, opowiedział o kuzynie, który otworzył klub w mieście. Zaprosił go na
otwarcie, lecz UnderVarpol nie przepada za tego typu organizacjami. Obiecałam,
że pójdę z nim. To chyba najlepszy sposób, aby przypilnować jego
bezpieczeństwa.
- Jeśli coś ci się stanie? – spytał cicho
Nick.
Podeszłam
do łóżka, po czym lekko usiadłam na białej pościeli. Chwyciłam kuzyna za rękę,
dbając, by zbytnio jej nie ściskać.
- Jestem gotowa poświecić dla niego nawet to.
Delikatnie pokręcił głową.
- Ledwo go znasz…
- Nie zrobiłbyś wszystkiego dla Maxine, gdybyś
wiedział, że ma w najbliższym czasie umrzeć?
Przewrócił oczami. Pogładziłam go po
dłoni i wstałam. Obróciłam się ponownie.
- No więc jak wyglądałam?
- Świetnie – odpowiedział spokojnie.
Wyglądał na smutnego. Nie chciałam
ratować innych kosztem jeszcze innych. Chciałam jednak pomóc Loganowi – całemu
temu Chrisowi.
- Będzie dobrze – stwierdziłam.
- Obiecaj, że nic ci się nie stanie. Że
wrócisz do domu.
Spojrzałam na okno za sobą.
Widziałam piękny, sierpniowy wieczór. Jeszcze kilka dni dzieliło mnie od nowego
roku szkolnego. Kolejne dni w budynku, pełnym uczniów i wymagających
nauczycieli. Bez Nicka, który ledwie zaczął poruszać palcami. Z Maxine, której
nie widziałam od dawna. Z obawą, że kiedy ja będę z w szkole, coś stanie się z
Loganem.
- Mam taką nadzieję – pocałowałam go w czoło.
– Trzymaj się, braciszku. Wrócę rano.
Poczułam kłujące łzy w oczach. On naprawdę
się o mnie troszczył, dbał, bym była bezpieczna. Nie mógł wstać, objąć mnie
ramieniem. Lecz jego słowa otaczały mnie niczym miękki koc.
Ruszyłam wolno przez korytarz. Buty
stukały w podłogę, kiedy szłam ku kuchni. Na stołku, siedziała ciocia. Wyglądała
jeszcze starzej, niż zawsze. Wypadek Nicka źle na nią podziałał. Wcale jej się
nie dziwiłam.
- Ja już idę – przerwałam jej czytanie
książki.
Uniosła głowę. Spokojnie
przytaknęła, zaznaczając palcem akapit, na którym skończyła.
- Dobrej zabawy – rzuciła.
- Dzięki.
I poszłam. Tak jak się spodziewałam,
czekał na mnie już Logan, ukryty we wnętrzu swojego czarnego samochodu. Zrobił
duże oczy, widząc mnie nieźle odstrzeloną. Choć i tak mój wygląd na urodzinach
Maxine powalał mnie, to i tamtego dnia wyglądałam znośnie.
Szybko znaleźliśmy się w klubie. Był
duży i przestronny, a w centrum, znajdował się ogromny parkiet. Wirowało już na
nim kilka osób, w rytm muzyki, głośnej i obijającej się o ściany. Wszędzie były
głośniki, raz za razem podświetlane różnymi lampami. Ogólnie panował tam super
efekt.
Logan złapał mnie za rękę i powoli
prowadził przez gęsty tłum różnych ludzi. Jedni się rozsuwali, przez innych
trzeba było się przepychać. Stanęliśmy przy barze, gdzie spokojnie popijał coś
z kieliszka, mężczyzna.
Był dość niski. Kiedy wstał, ledwie
mógł patrzeć mi w oczy. Choć zważywszy na moje wysokie buty, mógłby być ze mną
równy. Jego brodę pokrywał zarost, złożony z ciemnych i gęstych włosów.
Uśmiechnął się widząc Logana. Wyciągnął rękę do niego.
- Cieszę się, że cię widzę.
Przeniósł wzrok na mnie. Uścisnął
lekko moją dłoń.
- Widzę, że masz naprawdę piękne koleżanki –
mruknął do Logana. – Zapraszam do zabawy! A jak ktoś będzie miał do was
problem, zwróćcie się do mnie.
I odszedł. Logan nic nie mówił, więc
usiadłam przy barze, patrząc jak pracujący tam mężczyzna uwija się z alkoholem.
- Nie czujesz się winny, że zabrałeś nieletnią
do klubu? – zapytałam Logana, kiedy usiadł obok mnie.
- Nie będziemy pić wiele – odparł spokojnie.
- Chyba ty – prychnęłam.
Uśmiechnął się – tym samym
sarkastycznym uśmiechem, który zawsze wywoływał rumieńce na moich policzkach.
- Co dla ciebie? – usłyszałam za sobą.
Zwróciłam się do baru. Inny chłopak
niż wcześnie, o wiele młodszy, patrzył na mnie wyczekująco. Wycierał szklankę,
rejestrując moją twarz.
- A co jest najlepsze na początek imprezy? –
spojrzałam na niego, uśmiechając się jak pusta laska.
- Coś wymyślę.
Poczułam ciepły oddech na karku. Nie
odwracałam się, tylko mocniej przytrzymałam stołka.
- Masz zamiar filtrować z każdym obecnym tu
przedstawicielem płci męskiej? – Logan szepnął mi do ucha.
Przysunęłam się do niego. W tym
czasie barman postawił coś na blacie. Uśmiechnęłam się w podzięce, jednak dalej
skupiałam się na Loganie.
- Czas zacząć zabawę – powiedziałam cicho i
chwyciłam po alkohol.
Koło północy zrobił się już
całkowity tłok. Na parkiecie był ogromny ścisk. Choć tańczyłam z Loganem, lecz
stykałam się z kilkoma innymi osobami. Muzyk huczała, basy dudniły mi w uszach.
Trzeba się też przyznać, że postanowiłam tańczyć bez moich szpilek, co
sprawiło, że masa ludzi deptała mi po palcach. Pot spływał mi całymi strużkami
po czole, perlił się na policzkach, ale mimo to dalej obracałam się jak
szalona. Jedyne przerwy to te, podczas których piłam kolejne kolejki, z
całkowicie obcymi ludźmi.
Nawet nie zauważyłam, że Logan nie
pije. Cały czas był gdzieś obok, świetnie się bawiąc. Tańczyliśmy, obijając się
wzajemnie biodrami. Uważał na moje nagie stopy, starając się zapewnić tam
trochę miejsca.
Niebieskie światło raziło mnie w
oczy. Serce waliło mi w piersi, a każdy oddech był ciężki. Zabawne, że w innej
sytuacji wystraszyłabym się o swoje zdrowie. Wtedy jednak patrzyłam na
uśmiechniętego Logana, ciesząc się chwilą.
Pociągnęłam chłopaka w stronę baru.
Tam, młody mężczyzna, nawet nie patrząc podał mi kolejny kieliszek. Z uśmiechem
wypiłam zawartość, patrząc prosto w oczy Logana.
- A ty co? Powinieneś się napić – mruknęłam na
tyle głośno, aby usłyszał.
- Nie, dzięki. Ale może powinnaś…
- Dobra, dobra – przerwałam mu. – Chodźmy
tańczyć.
Zaczęliśmy ponownie kołysać się
wśród tłumu. Każdy jego oddech dolatywał do mojej twarzy, a nasze spojrzenia
ciągle łapały się wzajemnie. Te niebieskie oczy, niegdyś wypełnione sarkazmem,
pełne uwodzielskiego wzroku. Wtedy patrzyły na mnie z niepokojem. Mur, który go
otaczał, runął. Przede mną stał Chris, nie Logan. Całkiem inny człowiek.
Coraz więcej ludzi wirowało dookoła.
Światła oświecały otaczający mnie tłum. Czułam się niczym jakaś sardynka w
puszce. Ktoś nadepnął mi na stopę. Łzy napłynęły mi do oczu, jednak dalej
pozwalałam się Loganowi obracać. Światła zdawały się zmieniać szybciej niż
wcześniej. Ogarnęło mnie gorąco, a huk muzyki wypełniał mi uszy, rozpalając w
głowie żywy ogień.
Potknęłam się. Myślałam, że polecę
prosto na twardy parkiet, lecz opadłam miękko na tors Logana. Oparłam się
rękoma o jego pierś.
- Even?! – krzyknął.
Nie mogłam złapać powietrza. Cały swój ciężar
przeniosłam na jego ciało. Jednak nie długo musiałam czekać na jego reakcję.
Podniósł mnie, jakbym nic nie ważyła, po czym zaczął nieść w kierunku schodów
awaryjnych. Przyciskał mnie do piersi, a ja czułam się niewinnie i beztrosko, ukryta
w jego uścisku.
Po drodze rozpięło mu się kilka
guzików jego koszuli, w kolorze indygo. Jak przez mgłę podziwiałam jego tatuaż,
przedstawiający, tak naprawdę, nic. Raził mnie setkami kolorów, a ja po raz
kolejny dziwiłam się, jak to jest świetnie wykonany.
Znaleźliśmy się na dachu. Było to
podobne miejsce, do tego, w szpitalu. Stała tam stara kanapa, zapewne niegdyś
zdobiąca klub. Na niej ułożył mnie Logan, lekko kładąc na twardych
poduszkach.
- Wiedziałem, że nie powinienem cię tutaj
zabierać – wyszeptał. – Coś się stało?
- Za dużo ruchu – westchnęłam. – Świateł.
Ludzi. Ciepła…
- Alkoholu.
- Tego nigdy za dużo – zaśmiałam się.
Delikatnie uniosłam się do pozycji
siedzącej. Logan spojrzał na mnie przerażony.
- Krew – wybąkał.
Od razu moja dłoń wystrzeliła do
nosa. Kiedy zniżyłam rękę, ujrzałam na palcach ciemną ciecz. Przeniosłam wzrok
na Logana. Wpatrywał się we mnie przerażony.
- To ma jakiś związek z tym wszystkim? Tym co
działo się z tobą wcześniej?
Niepewnie pokiwałam głową. Tak
nawiasem mówiąc, huczało w niej niemiłosiernie.
- Co z tobą jest Even?
Nie chciałam dalej kłamać. Nie
mogłam. Na świecie było tak mało osób, którym mogłam zaufać. Cały mój świat
krążył wokoło tego marnego życia. Ludzi, którzy spoczęli już w grobach.
- Even…
Uniosłam spokojnie głowę. Jego oczy…
błyszczały niepokojem. Błękit lśnił, ciemny i głęboki. Wydawały mi się
zaszklone, jakby miał za chwilę płakać.
- Ja chyba umieram, Logan. Najgorsze jednak
jest to, że zanim umrę, muszę się uratować. – Szumiało mi w głowie. Co ja w
ogóle mówiłam?
- Co?!
Gdzieś w tle rozległ się grzmot. Po
chwili niebo przecięła błyskawica. Chłopak spojrzał na niebo. Pierwsza kropla
deszczu roztrysnęła mu się na czole.
- Za dużo wypiłaś – mruknął. – Wracasz do
domu.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć,
wziął mnie na ręce, jak małe dziecko. Przytuliłam się do niego, wdychając
zapach perfum. Na koszuli miał trochę mojej krwi. Obraz znowu zaczął mi się
zamazywać, kiedy niósł mnie przez salę. Ludzi nie ubyło; wręcz się namnożyli.
Tłok, tylko potęgował wysoką temperaturę, a mnie oblewał pot.
Logan otworzył drzwi wyjściowe
kopniakiem. Od razu dotarł do mnie zapach deszczu i chłód. Nie miałam nic, czym
mogłabym się okryć. Jednak Logan dalej mnie niósł, aż w końcu znaleźliśmy się
przy jego samochodzie. Postawił mnie, a następnie zanurkował w głąb samochodu.
W końcu wynurzył się, trzymając w dłoni czarną marynarkę. Lekko otulił mi nią
ramiona.
Następnie
pomógł mi usiąść na masce samochodu. Deszcz kropił mi na twarz, ale burza chyba
przeszła. Logan patrzył przed siebie, na ruchliwą ulicę, zalaną blaskiem
latarni.
- Jutro odbieramy z tatą Emily – powiedział spokojnie.
– Było ciężko, ale w końcu się udało. Moja siostra wraca do domu.
Uśmiechnął się. Spojrzał w gwiazdy,
które lśniły na niebie. Na twarzy wykwitł mu nieśmiały uśmiech. Wiedziałam ile
to dla niego znaczy.
- To wspaniale – odpowiedziałam.
Powoli przykryłam jego dłoń swoją.
Była zimna. Delikatnie połączyłam jego palce ze swoimi. Westchnął.
- O co chodziło z tym, że musisz mnie
uratować? – przerwał ciszę.
- Ja… - nie wiedziałam co powiedzieć.
- Powiedz prawdę. Jestem tutaj i słucham.
Może kiedy indziej bym nic nie
powiedziała. Uciekła, ukryła się. Lecz tamtego dnia wszystko mnie przerosło.
Dosłownie wszystko. Całe moje życie było niczym bomba, która w końcu wybuchła.
Oparłam głowę na jego ramieniu, i przez łzy, mówiłam. Nie wiem, kto tak
naprawdę to opowiadał. Jakiś duch, pijana ja, czy może jakaś zjawa.
Zaczęłam od początku. Od mojej
nienawidzącej matki, przez historię rodziny Sailes’ów. Opowiedziałam o mamie i
tacie, ich romansie. O moim bracie i o tym, jak Amanda Alians mnie traktowała.
Mówiłam o swoich uczuciach, które mi towarzyszyły, po śmierci Maxine. Pominęłam
tylko duchy. One nie miały w tej opowieści miejsca. W moim życiu nie powinny
uczestniczyć.
- Czegoś w tym wszystkim brakuje – zauważył.
Nie chciałam mu powiedzieć. To co do
niego czułam, nie pozwalało mi wyznać prawdy. Ale to zbyt mocno mnie męczyło.
- Ja… ja…
Błyskawica przecięła niebo. Gwiazdy
powoli znikały, zakryte burzowymi chmurami. Bałam się. Tak cholernie się bałam.
- Even. Even. Spójrz na mnie.
Pokręciłam głową.
- Nie potrafię – załkałam.
Ostrożnie ujął mój podbródek w palce.
Uniósł moją głowę, tak, by mógł patrzeć mi w oczy.
- Możesz mi zaufać.
Łzy zaczęły toczyć mi się po
policzkach. – Nie potrafię.
Zsunęłam się z maski samochodu.
Odeszłam kawałek, tak naprawdę chcąc jak najbardziej odjeść. W pewnym momencie
poczułam jak coś łapie mnie za łokieć. Oczywiście był to on. Trzymał mnie mocno
i pewnie, jakby bał się, że wyparuje.
Przyciągnął mnie do siebie. Objął w
talii, zmuszając jednocześnie, bym stała potwornie blisko niego. Musiałam stać
na palcach, by być z nim na równi.
Jego usta były obok moich. Każdy
jego oddech muskał moją twarz. Czułam, jak jego palce, gładzą moje nagie plecy,
odkryte przez wcięcie w sukience. Całkowicie zapomniałam o świcie wokoło. Nic
się nie liczyło. Nic po za nim.
- Powiesz mi, proszę cię, Even.
Zamknęłam oczy. W głowie mi się
kręciło, a każde jego słowo przepełniało mnie bólem. Mogłam mu powiedzieć,
zmienić wszystko. Ale czy to nie było zbyt proste?
- Even. Zawsze będziesz tą samą Even, nawet jeśli
poznam prawdę. Tą samą Even, z twoimi oczami.
Patrzyłam na niego. Deszcz padał już
mocniej, mieszając się z moimi łzami i krwią. I chociaż tak bardzo się tego
bałam. Tak bardzo się bałam prawdy.
Dlaczego?
Bo go kochałam.
-
Widzę duchy, Logan – wyszeptałam w jego wargi. – Oto prawda.
Odsunęłam się od niego. Stałam
zgarbiona, patrząc na niego i jego
reakcje. Zmrużył oczy, patrząc na mnie z niedowierzaniem, odmalowanym na twarzy.
- Co?
- To co słyszysz – powiedziałam cicho. – Widzę
duchy. Widzę widma ludzi, którzy w przyszłości umrą.
Pokręcił głową, wbijając wzrok we
mnie.
- To niemożliwe.
Był
zbyt daleko mnie. Nie czułam jego ciepła. Błyskawice rozjaśniały nasze twarze,
kiedy oboje staliśmy, patrząc na siebie, pełni niedowierzania. Prawda nas
dzieliła.
- To nieprawda – złapał się za głowę. – Jak…
przecież…
Zamknęłam oczy. Ogarnęła mnie
ciemność. Upadłam na kolana, obejmując się ramionami.
- Nikt nie widzi duchów – słyszałam. – Nikt.
- Nie jestem już tą samą, Even – szepnęłam.
Kiedy znowu oprzytomniałam, ujrzałam
wpatrzonego we mnie Logana. Nie wyglądał inaczej. Patrzył na mnie tak jak
dawniej – z czymś więcej niż tylko czułością.
- Nic się nie stało, nic – zapewnił mnie.
Wstałam. Chciałam podbiec do niego,
poczuć jego dłonie, na swoim ciele. Uśmiechnęłam się szeroko. Mógł mi nie
wierzyć. Najważniejsze było, by był przy mnie. To najbardziej się liczyło. To
było najcenniejsze.
Kolejna błyskawica przecięła niebo. W
blasku jej srebrnego światła, zobaczyłam, że drogą, na której oboje staliśmy,
jechało auto. Czerwone, błyszczące w ciemności. Nie miało świateł, a jego
prędkość była oszałamiająca.
Wszystko zwolniło.
Każdy mój ruch był ospały.
Krzyknęłam ze łzami, krztusząc się, jego imię. Gdy odwrócił się, było już tak
mało czasu. Samochód pędził prosto na niego.
Zobaczyłam to, co widziałam wiele
miesięcy wcześniej. Moją najlepszą przyjaciółkę, czekającą na śmierć,
Wystawiającą czoło, wprost rozpędzonemu pojazdowi. Logan stał tam, a każda
sekunda raniła moje serce. Nogi mnie nie słuchały, a głowa pękała.
Mimo to zerwałam się. Pobiegłam,
szybciej niż kiedykolwiek w życiu. Auto było tak blisko mnie. Deszcz zalewał mi
twarz. Moje serce pękało.
Uderzyłam rękoma w Logana. Poleciał
do przodu, prosto na chodnik. Ja nie zdążyłam. Pozostałam tam sama, przemakając
wodą. Zamknęłam oczy, aż ogarnęła mnie całkowita ciemność.
Poczułam ból. Ból, dominujący w
każdej części mojego ciała. Ogarnął mnie doszczętnie, aż zanurzyłam się w jego
czeluściach, tonąc zupełnie. Ciemność zgęstniała. Połykała mnie. Aż w końcu
zapanowała już tylko ona. Nic nie czułam. Nie słyszałam. W mojej głowie
zalśniła tylko jedna myśl.
Boże, wybacz mi wszystkie grzechy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)