Tak więc, z lutego zrobił się marzec. Lód zaczął topnieć, śniegu jak nie było, tak już nie będzie. Pierwsze osoby stwierdziły, że szaliki niepotrzebne. No ale co tam, norma.
Zapewne każdemu marzec kojarzy się z czym innym. Niestety, dla mnie jest to miesiąc, w którym starzeje się o rok.
Tego dnia wstałam rano. Po zerknięciu w kalendarz zauważyłam, że dzisiaj mam urodziny. Mimo wszystko ta data nie jest taka tragiczna.
Ubrałam się, pomalowałam, po czym zeszłam na dół, żeby zjeść jakieś śniadanie. W salonie sprzątała już Eliza. Spojrzała na mnie i od razu, przestraszona, zaczęła szybciej zamiatać. Nic na to nie powiedziałam tylko poszłam do kuchni. Nasypałam sobie do miski płatki musli (mamusia kocha zdrową żywność), a następnie zalałam je mlekiem. W sumie mdliło mnie przez rodzynki i jakieś inne dziwne substancje, które znalazły się w mojej jamie ustnej. Jednak przełknęłam wszystko, przepłukałam misę i wsadziłam ją do zmywarki.
Wzięłam swoją torbę z pokoju, zamknęłam dom i pojechałam do szkoły. Był piątek , wszyscy z kwaśnymi minami jechali lub szli do szkoły, mając nadzieje, że ten dzień minie jak najszybciej.
Akurat przy mojej szafce stały dwie cheerleaderki, ubrane w czerwono-białe stroje. Śmiały się, zasłaniając sobie usta dłońmi. Otworzyłam szafkę, przez co jedna o mało nie dostała w nos drzwiczkami. Z niesmakiem odsunęły się kawałek dalej.
Wzięłam dwa podręczniki. Przez chwilę wpatrzyłam się z sentymentem we wnętrze mojej szafki. Książki były równo poukładane, a na drzwiczkach w środku były poprzyklejane zdjęcia zespołów i kilka naszych wspólnych fotek z Monique i Nickiem. Kiedyś po całej szafce walały się śmierci, niedojedzone jedzenie, stare zeszyty. Ale kiedyś Monique zabrała podejrzała szyfr do szafki, no i jak mnie nie było w szkole, to zrobiła mi mały remont. Dawniej mnie to denerwowało, teraz przywodziło mi na myśl moją przyjaciółkę.
Trzasnęłam głośno zamknięciem i mało nie krzyknęłam ze zdziwienia, kiedy przede mną jakby wyrosła Maxine. Ręce miała za sobą schowane, ale od razu rzuciła mi się na szyję, głośno, z entuzjazmem życząc mi wszystkiego najlepszego.
Wyciągnęła przed siebie ręce. Wręczyła mi obszerną paczkę, zapakowaną w papier do prezentów i związaną w połowie różową wstążką.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba – uśmiechnęła się promiennie. – Długo wybierałam.
- Dzięki. Ale nie trzeba było.
- Oj tam. To nic takiego.
Wpatrzyłam się w nią uważnie. To raczej nienormalne, ale od pewnego czasu zachowywała się w stosunku do mnie całkiem znoście.
Zaraz za nią pojawił się Nick. Wyjątkowo był uśmiechnięty. W dłoni trzymał małą paczkę. Spojrzał na mnie i rzucił.
- No to najlepszego.
Przez chwilę żadne z nas dwojga nic nie zrobiło. Lecz zanim zdążyłam się powstrzymać, rzuciłam mu się w ramiona. Objął mnie, a ja z uśmiechem od ucha do ucha odpowiedziałam mu:
- Dziękuję.
Dał mi prezent. Wsadziłam oba do szafki. Rozległ się dzwonek, toteż trzeba było udać się na lekcje. Nick i Maxine odeszli zgranym krokiem, a ja wpatrywałam się w prezenty otrzymane od moich (chyba) przyjaciół. Pomyślałam o Monique. Zapewne dała by mi coś całkiem niepotrzebnego, ale coś co by mi się z nią kojarzyło. Rok wcześniej podarowała mi album ze zdjęciami, które robiła mi z ukrycia lub byłyśmy na nich razem, a ja zazwyczaj się zakrywałam, żeby nie było widać mojej twarzy. Pod każdym zdjęciem była data i jakiś cytat. Tego dnia ten prezent nabrał wartości.
Chyba nikogo nie zdziwię faktem, że lekcje były jak zawsze nudne. Na całe szczęście nie tylko uczniowie byli zamuleni, ale nauczyciele (niektórzy) też. Niestety, dyrektor zachowywał się jak zawsze i doskonale pamiętał, że jutro ma się zacząć moja mordęga.
Zaprosił mnie do swojego gabinetu.
- Och, panna Alinas – powitał mnie kiedy tylko weszłam. – Cieszę się, że przyszłaś.
- Ja wręcz przeciwnie – mruknęłam pod nosem.
- Tak więc, jutro zaczynają się twoje prace społeczne. Do przepracowania masz tylko dwadzieścia cztery godziny.
- Co?! Aż tyle? – zdziwiłam się.
- To wcale nie tak dużo. W sumie masz kilka opcji czym będziesz się zajmować. Oto moje propozycje – podał mi jakoś kartkę.
Na kartce były wyznaczone różne prace. Spojrzałam na nie z odrazą. Boże dwadzieścia cztery godziny. Razem cały dzień robienia czegoś dla innych. Czy wy to rozumiecie?
- Tak więc, możesz zacząć prace w Domu Spokojnej Starości, Miejskim Domu Dziecka, schronisku dla zwierząt, pobliskiej szkole przy najmłodszych klasach – uśmiechnął się. – Akurat w szkole musisz przepracować więcej niż całą dobę. Oprócz tego możesz zająć się tylko jedną osobą starszą, która nie daje sobie rady samodzielnie…
W głowie pojawił mi się obraz mnie karmiącej jakoś staruszkę bez zębów. Yyy, to raczej nie zajęcie dla mnie.
- …lub możesz pomóc charytatywnie osobie, która przez choroby i podeszły wiek nie radzą sobie same. Jest kilka zarejestrowanych osób, które przez kilka ostatnich lat nie wychodziły z domu. Teraz ich mieszkania zmieniły się w rudery, które trzeba by było troszczę ogarnąć.
Westchnęłam głośno i dobitnie. Czemu akurat mi się to musi trafiać.
- Proszę abyś dokonała wyboru do piątej lekcji. Już jutro musisz zacząć, więc dam ci szczegółowe wskazówki co masz robić – wlepił we mnie ten swój cudowny wzrok. – Miłego dnia życzę.
Bez słowa wyszłam. Ten człowiek to chyba nie ma serca.
Długo na lekcjach wpatrywałam się w kartkę z pracami. Nawet Nick z Maxine próbowali mi doradzić. W sumie wszędzie będę musiała coś robić. Tak więc posłusznie ruszyłam do gabinetu dyrektora po piątej lekcji.
Usiadłam na krześle przed nim, wyciągnęłam przed siebie formularz z zaznaczoną pracą, którą chciałam wykonywać.
- Cieszę się, że szybko dokonałaś wyboru – wziął do ręki kartkę. – Ciekawy wybór – mruknął.
Nie powiedziałam nic. Czekałam tylko aż powie mi co mam robić.
- Mogę wiedzieć czemu wybrałaś akurat to?
Wzruszyłam ramionami. Wybranie pomocy ludziom, którzy są odizolowani od świata, wydało mi się znośnym zajęciem.
- Dobrze, dobrze – zaczął przeszukiwać szufladę w biurku. Wyjął z niej jakoś kartkę. – W takim wypadku...Dość niedaleko mieszka pewna kobieta. Jest już w podeszłym wieku, nie ma bliskich. Od wielu lat mieszka sama bez jakiejkolwiek pomocy. Jej dom jest w strasznym stanie, jednak specjaliści twierdzą, że jeżeli się o niego zadba to da się coś z nim zrobić. Kobieta nie chce opuścić swojego mieszkania, nawet jeśli chodzi tylko o sam remont. Zgodziła się tylko na to, aby ktoś pomógł jej to wszystko ogarnąć.
Czadowo. Pomoc starszej kobiecie, która nie może sama sobie posprzątać.
- Tutaj masz dokładny adres, imię i nazwisko tej kobiety, indyfikator oraz formularz, który pani Linday musi ci podpisać, gdy już przepracujesz dobę – dał mi gruby plik papierów. – Jutro stawisz się w wyznaczanym miejscu po wszystkie potrzebne ci do sprzątania rzeczy.
Pokiwałam tylko głową. Dyrektor zaczął coś wypełniać, a ja dalej siedziałam. Po chwili podniósł na mnie wzrok i oznajmił, iż to już wszystko. Pożegnał mnie, a ja wyszłam.
W końcu jakimś cudem przeżyłam wszystkie lekcje. Po angielskim, który miałam ostatni, ruszyłam do szafki zostawić w niej książki. Od razu w ręce wpadły mi prezenty. Nie zmieściły mi się do torby, toteż musiałam iść z nimi w ręku. W sumie, nikt nie zwrócił na to uwagi, ale i tak czułam się dziwnie.
Dopiero na parkingu spotkałam Maxine i Nicka. Oboje się uśmiechali, ogólnie wyglądali na zadowolonych. Podeszli do mnie, jak już rzuciłam wszystko na przednie siedzenie pasażera, a sama usiadłam za kierownicą. Nie zdążyłam jeszcze zamknąć drzwi, o której następnie oparł się Nick.
- No…to jakie masz plany na dzisiejsze popołudnie? – zagadał chłopak przyjaźnie. Kurde, wręcz jak nie on.
- Jakiś tani horror. Może nawet zamówię sobie chińszczyznę.
Nick prychnął, ale tym razem zaczęła mówić Maxine:
- To skoro nie masz zbyt kreatywnych planów to może skoczyłabyś z nami na pizzę, która nie będzie odgrzewana w mikrofali?
Zawsze w moje urodziny jedliśmy pizzę. Ale nigdy z Maxine.
- Brzmi zachęcająco – przyznałam.
- To jak? – spytał Nick.
- Dobra – zgodziłam się. – Ale po mnie przyjeżdżasz.
- Zgoda – złapał Maxine za rękę. – Co powiesz na siódmą?
- Siódma brzmi spoko.
Zamknęłam drzwi, kiedy się oddalili. Jednak po chwili dziewczyna Nicka odwróciła się, a ja uchyliłam szybę, by usłyszeć co mówi.
- Even, mogłabyś ubrać mój prezent – uśmiechnęła się promiennie. – Proooszę.
Wyobraziłam sobie, że w paczce znajduje się przeuroczy, różowy kombinezon z kokardkami na ramionach. O boże…już się boję, co zobaczę jak odwiążę różową wstążkę.
Pojechałam prosto do domu. Zdziwił mnie fakt, że moja kochana mamusia w nim była. Kiedy szłam do swojego pokoju, zobaczyłam tylko jak ogląda jakąś ckliwą telenowele, popijając sobie lampkę zapewne drogiego trunku.
Szybko znalazłam się w swoim pokoju. Tak usiadłam na łóżku, po czym postanowiłam zabrać się za otrzymane prezenty. W sumie Nick zawsze trafiał w dziesiątkę, dając mi wręcz idealne prezenty. Bardziej przerażało mnie to co otrzymam od Maxine.
Najpierw wzięłam małe pudełko, niezgrabnie zapakowane. Domyśliłam się więc, że jego dziewczyna nie pomagała mu przy pakowaniu. Rozdarłam delikatnie papier, aż miałam w swojej dłoni drobne pudełeczko. Otworzyłam jego wieczko. Na poduszeczce leżała srebrna bransoletka. Co kilka milimetrów były przyczepione małe gwiazdki. Na jednej, która była większa od innych widniał napis: Czasem warto walczyć dla innych.
Zastanowiło mnie czy może Nick kupił tę bransoletkę przypadkiem, czy może sam zlecił wygrawerowanie tego napisu?
Pomyślałam o Monique. Gdybym się postarała, gdybym walczyła, dałabym radę ją ocalić. Ale nie dałam i ją zawiodłam. Oprócz tego był tajemniczy Chris, któremu musiałam pomóc.
Położyłam bransoletkę z pudełkiem na komodzie. Może jakoś dam radę znaleźć Chrisa, a napis na niej zmotywuje mnie do walki za niego?
Było już za dwadzieścia siódma, a ja stałam przed lustrem, patrząc na siebie z niedowierzaniem. Ubrałam się w prezent od Maxine, zgodnie z jej prośbą. Na całe szczęście, nie było to nic różowego, ale tak jak zapewne się domyślacie była to sukienka. Czarna i prosta. Cholera, Maxine co raz bardziej mnie zaskakiwała.
Za pięć siódma zeszłam na dół. Mama akurat siedziała w kuchni, krojąc składniki na swoją ulubioną sałatkę grecką (no bo ona tylko sałatki konsumuje). Spojrzała na mnie i nie odrywając oczu od noża, którym kroiła coś na desce, spytała.
- Dokąd się wybierasz?
- A czy w ogóle cię to obchodzi?
Odłożyła nóż z trzaskiem. Zacisnęła dłonie w pięści, a po wzięciu głębokiego oddechu wbiła we mnie wzrok.
- Nie życzę sobie, żebyś się tak do mnie odzywała.
Szczerze nienawidziłam dni, kiedy odzywał się w niej jakiś matczyny stan, bo tylko mnie wkurzała. Wiecznie wypytywała mnie o bzdety, które ani trochę jej nie interesowały.
- Często sobie coś życzę, a i tak tego nie dostaje. Takie życie – odwróciłam się w stronę drzwi wyjściowych.
Podeszła do mnie i złapała za rękę. Odwróciłam się w jej stronę.
- Mogłabyś mieć do mnie choć trochę szacunku – mocno ścisnęła mój nadgarstek.
Spróbowałam się wyrwać. Mama trzymała jednak mocno. Stanęłam więc, patrząc jej prosto w twarz, a ona kontynuowała swoje pouczanie.
- Od lat zachowujesz się jak rozpieszczony bachor, który nie ma krzty szacunku, do żadnej osoby na Ziemi – na policzkach pojawiły jej się wypieki. – Całe życie jesteś tylko moim problemem. Mam dość twojego zachowania.
- Teraz chcesz zabrać się za wychowanie córki? – znowu chciałam się wyrwać, ale trzymała mocno. – Chyba już za późno, nie sądzisz?
- Popełniłam błąd – przyznała. – Popełniłam go szesnaście lat temu. Przez ciebie zaczął się mój najgorszy koszmar w życiu.
I cała jej twarz już płonęła gniewem. A wiecie co? Oczekiwałam, że poczuję jakiś żal, gdy w końcu prosto z mostu przyzna mi, że mnie nienawidzi. Tylko, że poczułam tylko pustkę. Chłodną pustkę, którą przepełniała obojętność.
- Każdy dzień mojego życia to koszmar – powiedziałam, po czym udało mi się wyrwać rękę z jej uścisku.
Wyszłam, głośno trzaskając drzwiami. Usłyszałam tylko jak coś rzuciła pod nosem, ale nie wiedziałam co dokładnie.
Akurat Nick przyjechał w tym momencie. Już wysiadał, żeby po mnie wyjść. Uśmiechnęłam się do niego kwaśno. W sumie myślałam, że kiedy wyjdę to znaczę płakać czy coś, ale wcale tak nie było. Czułam tylko żółć w gardle i pustkę. Zero smutku.
Siedziałam na tylnim siedzeniu. Muzyka grała cicho, a nikt nic nie mówił. Dopiero jakoś w połowie drogi odezwała się Maxine:
- Cudownie wyglądasz w tej sukience – spojrzała na mnie, tymi swoimi cudnymi oczkami, z długimi, idealnie pomalowanymi rzęsami. – To kompletnie nie mój styl, ale tobie pasuje.
- Dzięki – mruknęłam, po czym wlepiłam wzrok w szybę.
- Wszystko OK? – spytał Nick, patrząc na mnie w lusterku.
- Jasne – po chwili dodałam: - Chcę się napchać pizzą ile wlezie i cieszyć się z faktu, że mam już te szesnaście lat.
Popełniłam go szesnaście lat temu. Przez ciebie zaczął się mój najgorszy koszmar w życiu. Dlaczego jak sobie to przypominam to nie boli? Serio. Zero bólu.
Dojechaliśmy na miejsce. Nick z Maxine zaproponowali, że pójdą zamówić, a ja postanowiłam chwilę postać na dworze. Panował przyjemny chłód marcowego wieczoru.
Już miała wejść do środka, gdy koło mnie pojawił się chłopak. Miał na sobie czarny T-shirt, niedbale wpuszczony w dżinsy. Uśmiechnął się szeroko.
- Nie wierzę własnym oczom. Ty w sukience – obrzucił mnie zdziwionym wzrokiem.
- Czasem się zdarza.
- Co to za okazja? – spytał Logan, nadal się szczerząc.
- Mam urodziny – dyskretnie zbliżyłam się do drzwi.
Zerknął mi przez ramię. Miałam tylko nadzieję, że nikt nie planuje mnie zabić, a on mu pomaga.
- Czemu nic nie powiedziałaś? – wlepił swoje oczy we mnie.
- Bo nie pytałeś – przez oszklone drzwi zobaczyłam jak Nick i Maxine zajmują miejsce. – Przyszyłam tutaj ze znajomymi. Jeśli chcesz się dosiąść, to proszę bardzo.
- Dziękuję lady za propozycję, ale jestem tutaj z tatą. Miły, męski wieczór.
Prychnęłam. Podeszłam do drzwi, złapałam za klamkę.
- No to miłego wieczoru – otworzyłam sobie drzwi.
-Even? – usłyszałam za sobą.
- Hmm? – spojrzałam na Logana. – Zawsze musisz mieć ostatnie zdanie?
Uśmiechnął się jak zwykle. – Na to wygląda.
Już chciałam wejść, ale powstrzymał mnie życzeniami.
- Wszystkiego najlepszego – minęło kilka sekund, a on dodał: - Jak najmniej złamanych kostek.
Zaśmiałam się. Prawdziwym, szczerym śmiechem.
- Dziękuję, Logan.
Ukłonił się nisko, na co zareagowałam kolejną falą śmiechu.
- Tak więc, miłego wieczoru – skłonił się jeszcze raz, po czym odszedł do drugiej części restauracji.
Ja sama weszłam do środka. Podeszłam do środka uśmiechnięta, otoczona zapachem pizzy. Może te urodziny nie były najgorsze?