poniedziałek, 27 lutego 2017

Rozdział pięćdziesiąty

            Biegłam. Brakowało mi tchu, kiedy po raz kolejny moje stopy dotykały ziemi. Dyszałam głośno, z trudem łapiąc oddech. W końcu stanęłam, a przede mną malował się dziwny widok.
Stałam i patrzyłam na swoje ciało.  Leżało ono na środku drogi, z szeroko otwartymi oczami i ustami. Ze skroni płynęła strużka ciemnoczerwonej krwi. Wokoło mnie pojawili się już pierwsi ludzie – zaaferowani zmarłą dziewczyną. Ktoś krzyczał. Ktoś inny płakał.
            Odwróciłam się. Przede mną, na drodze, rozpościerał się tragiczny widok. Ułożeni niczym belki drzewa, leżeli ludzie, który znałam. Pani Lindsay,  z niegasnącym uśmiechem na wargach. Dalej leżała jej córka, z przerażaniem malującym się na martwej twarzy. Kevin miał raczej wyraz zaskoczenia i smutku. Dostrzegłam moją mamę – jej martwa buzia ukazywała żal. Trzymała za dłoń mojego brata, który nie zdążył nacieszyć się życiem. Monique wyglądała na spokojną, przypominała mi ducha, którego wielokrotnie spotkałam na cmentarzu. Maggie zastygła w czymś pomiędzy skruchą, a bólem. Tata leżał w lekkim oddaleniu, jakby wstydził się tego co zrobił. Gdzieś dostrzegłam też mamę Logana.
            Odwróciłam się. Widok zapierał mi dech w piersi, a serce złośliwie bolało.  Wokoło mojego ciała stali ludzie, setki ludzi. Poznawałam każdego.
            Odwróciłam się ponownie. Za mną stała Liv. Wyglądała upiornie w nikłym świetle wieczoru. Otworzyła usta, a w mojej głowie rozległ się głos, który nie należał do nikogo, kogo znałam.
 - Teraz twoja kolej.
            Wokoło mnie byli ludzie. Poznawałam niektóre twarze. Widziałam każdą martwą osobę, leżącą na ziemi. W gęstwinach tych wszystkich ludzi dostrzegłam lustro. Stare i zniszczone, upchane wśród sterty innych śmierci – zepsutych telewizorów i pobitych szyb.
            Ujrzałam siebie – z czerwonymi włosami, niedbale obciętymi. Miałam swoją twarz, te same usta, dłonie, oczy. I chociaż wokoło otaczało mnie coś absurdalnego, to skupiłam się tylko na tym obrazie.
            Ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Odwróciłam się. Każdy żywy człowiek w pobliżu patrzył na mnie oczami z mojej twarzy. Każda osoba była mną. Kiedy otworzyli usta, jednogłośnie rozległ się mój głos.
Obudziłam się z krzykiem na ustach. Mimo wolnie pisnęłam dość głośno. Przycisnęłam dłoń do czoła, czując, że jest całe mokre od potu. Serce obijało mi się o żebra, kiedy ledwo oddychałam. Obraz mojej twarzy w twarzach innych osób już się zatracał, ale szok nadal pozostał.
Po chwili do pokoju wbiegł Mark. Chociaż miał zaspany wzrok, z szybkością znalazł się obok mnie. Usiadł na brzegu łóżka, z niepokojem patrząc jak głośno oddycham. - Co się stało? – zapytał cicho, odnajdując moją dłoń, którą ścisnął delikatnie.
 - To tylko koszmar – wyjaśniłam słabo, łamiącym się głosem.
            To nie był mój głos. To były słowa obcej osoby.
 - Wszystko dobrze? Chcesz o tym opowiedzieć? bo słyszałem, że jesteś li komuś powiesz to…
 - Zostaw mnie samą – warknęłam. Lecz po chwili dodałam znacznie delikatniej. – Proszę.
            Mark pokiwał głową. Jednak nie wstawał. Wahał się pomiędzy pójściem mi na rękę, a wtrąceniem swojej uwagi. Przekrzywił głowę, patrząc na twarz swojej siostry.
 - Wiesz, że jestem zawsze obok? – zapytał cicho. – Jestem twoim bratem, kocham cię i mogę ci pomóc. Wszyscy jesteśmy świadomi, że to dla ciebie trudne…            Wbiłam wzrok w ścianę. Nie chciałam go w ten sposób ranić, ale nie byłam jego siostrą.
 - Muszę przebrnąć przez to sama – mruknęłam. – Nie możesz mi pomóc.
            Brat Natalie wstał. Chociaż w jego oczach i ruchach wciąż widać było wahanie, odwrócił się w stronę drzwi. Stojąc tyłem do mnie, powiedział, a jego słowa były ciche i lekko mroczne.
 - Coś ukrywasz.
            Wzdrygnęłam się. Wiedziałam, że Mark jest mądry. Ale co mógłby zauważyć?
 - O czym ty mówisz? – zapytałam niepewnie.
            Odwrócił się. Nie wyglądał na złego, smutnego. W jego twarzy odczytywałam emocje, które targały nim szybciej, niż zdążyłam je odczytać. Zauważyłam jak jego dłonie drgają, kiedy mówił spokojnym, ale zimnym głosem.
 - Nigdy nie wychodziło ci kłamanie. Gdybyś naprawdę nic nie pamiętała, nie zastanawiałabyś się co w danym momencie powiedzieć – wyjaśnił mi.
            Czułam jak krew odpływa mi z twarzy. Gdyby Mark dowiedział się, że nie jestem jego siostrą, i to właśnie ode mnie, prawdopodobnie podzieliłabym los Amandy Alians.
 - To może skoro tyle wiesz, to może powiesz mi o czym rozmawiali dzisiaj rodzice? – rzuciłam głośno. – Co takiego stało się zanim wylądowałam w szpitalu?
            Mark westchnął. Idąc do drzwi odpowiedział mi, a jego głos był suchy i pozbawiony emocji.
 - Może powinnaś poczytać swój pamiętnik?
            Wyszedł, cicho zamykając drzwi. Ja szybko odrzuciłam kołdrę i wstałam. Od gwałtownego ruchu zakręciło mi się w głowie. Złapałam się więc stojącej nieopodal toaletki. Przejrzałam się w lustrze – bez jakichkolwiek wątpliwości byłam Natalie. Mimo wszystko zastanawiałam się jak ta rodzina może być głupia, skoro nawet nie widzi, że ich córka ma inny kolor oczy.            Z czasem zaczęłam zwyczajnie poznawać prawdziwe twarze poszczególnych członków rodziny Brown.
            Patrząc po kosmetykach i naszyjnikach, starannie poukładanych na blacie, spostrzegłam kluczyk. Był mały, nie większy niż połowa mojego małego palca. Przewieszony był przez ciemnobrązowy rzemyk. Leżał na wierzchu, niczym nie przykryty. Dokładnie jakby Natalie chciała, abym go znalazła.
            Pomyślałam o tym, że na pewno musiał on otwierać pamiętnik dziewczyny. W sumie fakt, że dwudziestoparolatka prowadzi notatnik z myślami mnie rozśmieszył, to cieszyłam się, że Mark mi o tym powiedział. Zaczęłam sumiennie przeszukiwać pokój, pozostawiając taki sam porządek jaki zastałam.
            Grzebiąc po szafkach i kartonach, czułam się jak intruz. Znalazłam wiele zdjęć, na tyle prywatnych, miałam wrażenie jakbym

1
zagłębiała się w czyimś życiu. Bolał mnie fakt, że przeszukiwałam jej rzeczy. Mimo to dalej głowiłam się gdzie Natalie mogła schować ten pamiętnik.
            Przez moment pomyślałam, że może Mark mnie okłamał, by sprawdzić czy faktycznie nic nie pamiętam. Dalej szukałam. Przeglądałam regały, patrząc do wnętrza książek, czy to oby nie to czego potrzebowałam. W końcu usiadłam zrezygnowana na łóżku.
 - Oh, Natalie – westchnęłam w ciemność, rozproszoną małą lampką na szafce nocnej. – O co w tym wszystkim chodzi?
            Tak naprawdę mogłam uciec. Kupić bilet i wrócić do domu. Żyć obok ludzi, których kochałam. Ale miałam przeczucie, że fakt, iż trafiłam właśnie do ciała Natalie, nie był tylko cholernym przypadkiem. Chodziło o coś więcej. Sekret , a może nawet sekrety, które skrywała ta rodzina.
 
            Następnego dnia spotkałam się z Lissą. Dziewczyna ta była typowym przykładem dziecka bogatych rodziców. Miała idealnie proste włosy, w wymyślnym odcieniu brązu. Przyjechała po mnie samochodem, który wyglądał jakby wyjechała z nim dopiero co z salonu. Na krótką, kremową sukienkę, założyła skórzaną kurtkę. Z ust, idealnie pomalowanych czerwoną szminką, wydobywał się potok słów, złożonych głównie z dziwnego akcentu, lekkiego seplenienia i dość specyficznego wymawiania niektórych liter.
 - To takie straszne, że nic nie pamiętasz! – wyjąkała pomiędzy relacją z ostatnich trzech imprez, na których była, kiedy ja przesiadywałam w domu.
 - Niestety.
            Dziewczyna wyjęła lusterko i poprawiła szminkę. Czerwień ta była dość głęboka, przypominała mi krew, która za dobrze mi się nie kojarzyła. Z chęcią odwróciłam wzrok na młodą parę, siedzącą przy stoliku obok.
 - Cóż, nawet twój styl ubierania się o tym mówi – cmoknęła z dezaprobatą Lissa. – Masz tyle świetnych ubrań, a ubrałaś to!
            Jeszcze kilka godzin wcześniej szukałam w szafie Natalie, czegoś co zasłania chociaż połowę ciała i nie jest sukienką w kwiaty. Większość jej ubrań składała się jednak z sukienek, a kiedy ubrałam jedną z nich, mało się nie popłakałam. Przypominała mi tą, którą miałam na sobie w czasie przebywania pomiędzy światami.
 - Jakoś niekoniecznie mi to przeszkadza – wzruszyłam ramionami.
            Upiłam łyka waniliowego latte. Prawie w ogóle się nie pomalowałam, bojąc się, że przesadzę z jakimś kosmetykiem. I to nie umknęło uwadze dziewczyny, która już w aucie z chęcią chciała mnie pomalować, podobnie jak siebie. Ale jej grube kreski na górnej powiece, nie były zbyt przekonujące.
 - Nie mam do tego głowy – mruknęłam miło, chociaż miałam ochotę jak najszybciej odejść od tej kobiety.  – Chyba mnie rozumiesz?
            Pokiwała głową. Zastanawiałam się czy jej ciągłe ruchy, ciągły potok słów, to nie skutek za dużej ilości kofeiny.
 - Rozmawiałaś już ze Steve’m? – wyłapałam pytanie w gęstwinie słów.
 - Z kim? – zapytałam zdziwiona.
 - Nie wierzę! – krzyknęła, aż para z sąsiedniego stolika spojrzała na nią. – Jeszcze się z nim nie widziałaś?!
            Pokręciłam głową, zastanawiając się czy ktoś z bliskich Natalie wspominał mi o owym Stevie.
 - A tak właściwie to kto to? – zainteresowałam się.
            Lissa zakryła usta dłonią. Przez moment patrzyła na mnie  z totalnym szokiem na twarzy, ale już za chwilę rozpoczęła długą przemowę na temat owego chłopaka.
 - Steve to twój chłopak – zaczęła. – Chodzicie razem już tyle czasu. Wyglądacie razem tak świetnie! Twoi rodzice go uwielbiają i spójrzmy prawdzie w oczy – jest niezłym ciachem! Poznaliście się już kilka lat temu w jednym z klubów na jakieś imprezie. Zawsze kiedy tylko byliście razem oboje wyglądaliście na zakochanych po uszy. Chwila…
            Odblokowała telefon i już za moment pokazywała mi fotografię chłopaka, ze sporymi mięśniami, uwodzicielskim uśmiechem i wzrokiem, który przeszywał wszystkich na wylot. Wyglądał jak typowy bezmózgi mięśniak, ale coś w jego wyrazie twarzy nadawało mu miłego wyrazu. Od razu przypomniało mi się zdjęcie w albumie Natalie, przedstawiających ich oboje.
 - Cóż. Nie mogę uwierzyć, że jeszcze się z nim nie spotkałaś! Twoi rodzicie ci nie wspominali?
 - Nie ma teraz głowy do tego wszystkiego – wytłumaczyłam się. – Może ty mi trochę opowiesz. No wiesz, z życia bardziej towarzyskiego, takiego prywatnego.
 - Jasne! Od czego ma się przyjaciółki!
            Lissa z zafascynowaniem zaczęła od początku. Okazało się też, że Natalie zaczęła się z nią przyjaźnić, gdy obie miały po dziesięć lat. Ich mamy znały się ze studiów, więc nie zdziwiło by mnie, gdyby ta przyjaźń była bardziej wymuszona. Z opowieści Lissy poznałam inną Natalie, niż widziałam na zdjęciach czy sobie wyobrażałam. Tamta dziewczyna była taka sama jak Lissa – bogata i pusta, chodziła na imprezy (co raczej przy chorobie serce nie jest mądrym pomysłem), związała się z napakowanym idiotą. Ubierała się jak typowe nastolatki. Wysławiała jak te dziewczyny ode mnie ze szkoły, sądzące, że są lepsze od innych.
            Natalie stała się dla mnie zagadką. Lissa wciąż mówiła jak to co tydzień chodziły na zakupy. Opowiadała o dozgonnej przyjaźni. Ale każdy następny fakt nie zgadzał się z kolejnym. Najpierw wspomniała jak to nie chciała umówić się ze Steve’m, ale wszyscy wkoło nalegali. Potem powiedziała parę słów o tym, jak to od samego początku byli jakby dla siebie stworzeni.  Mówiła o tym jak uczestniczyły w wielu dyskotekach. Nie zgadzało mi się tylko to, że stwierdziła, że przy tak ogromnej ilości lejącego się alkoholu, nigdy rzekomo się nie upijała. Każde zdanie jakby całkowicie utwierdzało mnie w pewności, że Lissa nie wiedziała nic prawdziwego o Natalie.  
 - O właśnie! – pisnęła dziewczyna. – W piątek jest impreza w tym nowym klubie. Właścicielem jest kuzyn chłopaka mojej znajomej to na pewno wpuści nas bez biletów…
            Wyłączyłam się. Słowa Lissy zwyczajnie puszczałam mimo uszu, no nie interesowało mnie co tam nowego znowu sobie kupiła. Myślałam o pamiętniku, o którym mówił Mark. Może tam znalazłabym jakieś odpowiedzi co do tego, kim naprawdę była Natalie? Szaloną imprezowiczką, inteligentną studentką, chorą dziewczyną czy może typową bogaczką?
 - Spotkałam ostatnio Scottem – rzuciła jakby z obrzydzeniem Lissa. – Pytał o ciebie. Dobrze, że się z nim nie widziałaś, szkoda czasu.
            W końcu skupiłam się na jej słowach. Uniosłam brwi.
 - Kim jest Scott? – zapytałam.
            Lissa wywróciła oczami. Zauważyłam jak stuka idealnie pomalowanym paznokciem o blat stolika, wystukując nieregularny rytm.
  - To twój ,,przyjaciel’’ – wykonała znak cudzysłowu w powietrzu. – Uczepił się ciebie jak rzep. Nie wiem czemu w ogóle się z nim zadawałaś.
 - Aha – mruknęłam.
 - To może pójdziemy na zakupy? Albo do kosmetyczki. Przydałby ci się porządny makijaż… - zaczęła Lissa, ale skutecznie jej przerwałam.
 - Wiesz, nie zbyt dobrze się czuję. Wolę wrócić do domu.
 - Jasne! Już cię odwożę.
            W drodze powrotnej słuchałam o butach, sukienkach, włosach i czort wie jeszcze czym. Oczywiście komentowałam wszystko zgodnie z oczekiwaniami, albo zbywałam ją kiwnięciami głową. W końcu trafiłam do domu, gdzie panowała idealna cisza, bowiem wszyscy inni domownicy mieli swoje zajęcia poza murami budynku.
             W pokoju Natalie usiadłam na łóżku i przez chwilę zwyczajnie siedziałam. Nie wiedziałam co mam myśleć o tym wszystkim. Mimo to wyjęłam komórkę Natalie i zaczęłam przeszukiwać kontakty.
            Numerów było wiele. Najwidoczniej każdy napotkany przez dziewczynę facet, chciał nawiązać z nią kontakt. W końcu dotarłam do imienia Scott. Z nadzieją, że to właśnie ten chłopak, którego szukałam, wybrałam numer i przyłożyłam telefon do ucha.
 - Halo? – usłyszałam głos w słuchawce.
            Wyraźnie męski głos był miły i miękki. Przypominał mi trochę Nicka. Na same wspomnienie tego imienia pociągnęłam nosem, ale się powstrzymałam przed płaczem.
 - Cześć, Scott – przywitałam się przyjaźnie.  – Tu Natalie.
 - Oh, Natalie – pisnął. – Tak się cieszę! Wszystko w porządku?
            Tak bardzo chciałabym komuś zaufać. Powiedzieć szczerze kim jestem. Przyznać się w końcu do prawdy. Nie jestem Natalie. Ale Even.
 - Nie. Dlatego dzwonię.
 - Daj mi dziesięć minut. Przyjadę po ciebie – powiedział i się rozłączył.
            Zanim zdążyłam się opanować płakałam, wtulona w poduszkę, pachnącą płynem do płukania tkanin. Przypomniałam sobie jak niegdyś podobnie powiedziała do mnie Maxine. Każdego dnia za nimi tęskniłam. Żyłam. Moje serce biło. Byłam pewna, że właśnie dla tych, którzy wierzyli, iż nie żyje, właśnie istnieje. Chciałam żyć.
           
            Scott przyjechał po mnie niewiele minut później. Wyglądał całkiem inaczej niż go sobie wyobrażałam – był schludnie ubrany, idealnie uczesany. I chociaż wyglądał jak milion dolarów, to wcale nie miałam wrażenia, że jest dzieckiem bogaczy, wychowanym, aby pomiatać wszystkim. Wręcz przeciwnie; jego jasne oczy pełne były miłości, a kiedy patrzył na wszystko wokoło, wyglądał, jakby cieszył się nawet z kwiatka w doniczce sąsiadów.
            Zaprowadził mnie do swojego auta. Otworzył drzwi. Nie mówił nic. Po prostu zaczął prowadzić – robił to powoli, z wyczuciem. Nie przekraczał dozwolonej prędkości, czasem nucił coś, co leciało w radiu. Już to sprawiło, że go polubiłam. Miał łagodny uśmiech, który przybierał widząc małego szczeniaka, prowadzonego przez dziewczynkę, czy staruszkę wolno przechodzącą przez pasy. Był przeciwieństwem wszystkiego co poznałam w tym mieście. Był inny. Jak ja.
            Jechaliśmy. Świeciło słońce, oświetlając wszystko promieniami. Mogłam spokojnie myśleć, nie przejmując się niczym. Kiedy utwór w radiu był drażniący, oboje z chęcią zmienialiśmy stację. Zdawało mi się jakbym znała go od lat, ale wiedziałam, że zapewne ukrywa więcej niż sądzę.  
            Kiedy byliśmy już za miastem, a mijane auta były coraz rzadszym zjawiskiem, otworzyliśmy okna. Scott jechał wolno, ale mimo to wiatr zawiewał mi włosy. Śmiałam się. Każdy podmuch wiatru, każdy klakson wywoływał we mnie salwę śmiechu. Ale nie dlatego, że cieszyłam się chwilą.
            Żyłam.
            Nie chciałam płakać. Chciałam się cieszyć. Czuć wiatr na twarzy, podmuchy łaskoczące moją twarz. Wiedzieć, że ktoś mnie dostrzega i widzi moją radość. Czułam miękkie siedzenia, widziałam błękitne niebo. Moja skóra, chociaż tak naprawdę nienależąca do mnie, lśniła w słońcu. A każda upływająca sekunda sprawiała, że moje serce biło jeszcze szybciej.
 - Ja naprawdę żyję – wyszeptałam.
            Jeśli Scott to usłyszał, to albo udał, że go to nie obeszło, albo chciał to przedyskutować później. Mimo to okazał się być idealnym towarzyszem.
            Dojechaliśmy nad jakieś jezioro. Słońce oświetlało taflę wodną, która łagodnie lśniła. Było zdecydowanie za zimno na kąpiele, ale i tak z chęcią wskoczyłabym do tej wody. Scott zaparkował blisko wody, po czym wysiadł. Zabrał coś z tylniego siedzenia. Następnie usiadł na masce samochodu. Poszłam w jego ślady. Siadając, podziwiałam malujący się przede mną widok. Na całe szczęście zbliżało się lato, więc było zielono. Ciepłe kolory, przyozdabiające krajobraz ogrzewały moje serce. Patrzyłam na to wszystko i zastanawiałam się, kiedy znienawidziłam zimę. Nigdy nie lubiłam ciepła. Lecz wtedy, skryta w ciele Natalie, siedziałam obok obcego chłopaka i grzałam się w wiosennym słońcu.
            Złe wspomnienia poszły w odstawkę. Skupiłam się na wszystkim co radosne i piękne w moim życiu – zdawałoby się, że było tego mało. Jednak zagłębiając się w moje życie, mogłam zobaczyć, że każda chwila miała na swój sposób niepowtarzalny blask.
            Żyłam szesnaście lat. Niedługo, zważywszy na średnią w jakiej większość osób umiera. Mogłam posmakować wielu rzeczy; pierwsze łyki alkoholu z Colem i Mattew. Pieczenie w gardle, dym w ustach. Wiem, że powinnam korzystać z tego inaczej. To zabawne, że wnioski z tego wyciągnęłam dopiero po śmierci.
            Ale mimo wszystko dostałam drugą szansę.
 - Natalie? – wyłapałam jednym uchem.
            Nie spojrzałam na niego. To nie było moje imię.
 - Tak się cieszę, że zadzwoniłaś – powiedział z uśmiechem.
            Chwila ciszy sprawiła, że poczułam się smutna. Scott wydawał się być kimś innym, niż wszyscy tutaj. Ale nadal nie potrafiłam mu w jakimś stopniu zaufać.
 - Tu jest tak pięknie – rzuciłam w końcu.
            Scott, który przyglądał się swoim dłoniom, uniósł głowę, przyglądając mi się bacznie. Przechylił ją lekko. Miał skórę w ciepłym odcieniu, o której wiele dziewcząt marzy. Pełne usta i idealnie grający z twarzą nos. Był niezwykle przystojny, ale miał całkowicie inny wygląd, niż ja uważałam za idealny.
 - Słyszałem, że podobno nic nie pamiętasz. A Mark sądził, że udajesz – mówił cicho, ze smutkiem. – Ale skoro nie pamiętasz tego miejsca…
            Spojrzałam przed siebie. Krajobraz był piękny. W jakiś sposób przypominał mi jezioro, gdzie przywołałam pierwszego ducha. Wzdrygnęłam się, słysząc w głowie głos Niny, upiorny i charczący.
 - Przykro mi – rzekłam ze skruchą. – Ale to wszystko jest zbyt skomplikowane. Zapewniam cię jednak, że zapamiętałabym to miejsce.
            Pokiwał głową. Kiedy nie patrzyłam na niego, czułam jak śledzi moje ruchy. Z początku przejmowało mnie skrępowanie, jednak jego obecność była kojąca. Niczym bliskość prawdziwego przyjaciela.
 - Miałem nadzieję, że to kłamstwo. Ale wydaje mi się, że po części coś pamiętasz.
 - To wszystko jest bardzo trudne, Scott – wyjaśniłam.
 - Nie wiem co w tym trudnego – mruknął. – Natalie, znamy się tyle lat. Nikt nie wie o mnie tyle co ty. I jestem pewien, że nikt nie wie o tobie tyle co ja.
            Po tym słowach przekonałam się czemu Lissa nie lubiła Scotta. Chodziło o zazdrość – Natalie ufała bardziej jemu.
 - Ale gdy na ciebie patrzę… nie widzę już Natalie. Nie ten makijaż, nie te słownictwo, ubrania, a nawet gesty. Zawsze odgarniałaś włosy za ucho. Nie lubiłaś spodni, ubierałaś je tylko tam, gdzie było to konieczne. A kiedy tutaj jechaliśmy… patrząc na ciebie widziałem osobę, która jakby dopiero co pojęła, że żyje.
            Uśmiechnęłam się. W tamtym momencie przekonałam się, że Scott był chyba najmądrzejszą osobą, jaką tam spotkałam. Bystrość, która z niego kipiała, sprawiła, że zaczynałam mu ufać.
 - Gdybym powiedziała ci prawdę, nie uwierzyłbyś.
            Przysunął się bliżej mnie. Dotknął mojej dłoni. Miał zadziwiająco zimne ręce. Jego dotyk koił. Pojedyncza łza spłynęła mi z oka.
 - Nie mogę pojąć tylko jednej rzeczy… twoje oczy. Są inne.
            To mnie złamało. Jedna osoba to zauważyła.
 - Ty wiesz co się stało, zanim się obudziłam w szpitalu? – zapytałam cicho.
            Nie odpowiedział. Obrócił się, aby pogrzebać w koszyku, który wziął ze sobą. Wyjął jakiś zeszyt – prosty, z brązową okładką. Miał małą kłódeczkę, która od razu powiedziała mi, czym jest ten przedmiot.
 - Tak myślałem, że może to ci przypomni…
 - Scott – przerwałam mu. – Ja nigdy sobie nie przypomnę.
 - Jak to? – był zdumiony.
            Westchnęłam.  
 - Powiem ci tylko tyle, że śmierć wygląda inaczej, niż każdy sobie wyobraża.
 

           

            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz