Wiem więcej, niż
się Wam wydawało.
Jestem dorosła i
chcę zacząć żyć, tak, jak ja sama chcę.
Sama podjęłam tę decyzję.
Nie szukajcie mnie.
Natalie.
Ciągle
wracałam myślami do listu, który leżał na poduszce w pokoju Natalie. Zapewne
podczas mojej podróży, domownicy już go znaleźli. Wyłączyłam telefon, aby nie
patrzeć, czy wydzwaniają do mnie co kilka minut. Kupiłam za to nową kartę, aby
móc zadzwonić do Scotta.
- Rodzice dzwonili jakieś osiem razy, a potem
sam powitałem Marka w drzwiach – powiedział chłopak.
- No to nieźle.
- Uważają, że ja ci czegoś nagadałem – rzucił.
– Jak to sformułowała zacna pani Brown ,,Ona jest w złym stanie i potrzebuje
wsparcia, a twoje żałosne brednie mogły jej zaszkodzić’’.
- Idealna matka – parsknęłam.
Leżałam
na łóżku w hotelu, który wynajęłam. Przez ostatnie kilka godzin spałam,
zmęczona podróżą, zmianami czasowymi i tak dalej. Rozmawiając ze Scottem, cały
czas zerkałam przez okno, upewniając się, że naprawdę wróciłam.
- Jak wyglądają twoje plany? – dopytywał,
kiedy ja próbowałam wyjąć jakieś czyste ubrania z walizki.
- Trochę się boję – wyznałam. – No wiesz…
sądzą, że nie żyję. A teraz mam iść i powiedzieć, że jednak to nieprawda.
- Cóż, nie możesz odkładać tego całe życie.
- Owszem.
Wzięłam
w dłonie sukienkę i kosmetyczkę. Zamknęłam drzwi od łazienki, położyłam telefon
na komodzie, wypełnioną czystymi ręcznikami i mydełkami, a sama zaczęłam się
ubierać. W międzyczasie rozmawiałam ze Scottem o dość banalnych rzeczach, aby
mnie trochę uspokoić.
- Myślę, że najpierw pójdę na cmentarz –
zawyrokowałam, przejeżdżając szczoteczką od tuszu po rzęsach.
- Jasne, to dobry pomysł.
Przez
chwilę żadne z nas się nie odzywało. Ja skończyłam się malować. Stanęłam przed
lustrem, podziwiając owoce swojej pracy. Jeśli ktoś mnie znał, mógł spokojnie
porównać mój dawny wygląd do obecnego. Westchnęłam ciężko, sięgając po telefon.
- To dość trudne. O wiele trudniejsze niż się
spodziewałam. – Powiedziałam cicho, opierając się o umywalkę.
- Dasz sobie radę, Even.
Uśmiechnęłam
się. W ostatnim czasie był jedyną osobą, która pomagała mi się utrzymać tego
imienia.
- Mam nadzieję – zacisnęłam powieki, a kiedy
je otworzyłam, kierowałam się już do drzwi.
- Więc powiedzenia – mruknął, po czym się
rozłączył.
Zamknęłam
drzwi od pokoju. Na zewnątrz było bardzo ciepło – większość osób, idących
chodnikiem nasunęło już na nosy okulary przeciwsłoneczne. Wgrałam się w tłum, z
którym szłam przed siebie.
Minęło
siedem lat. Ciągle uświadamiałam to sobie, idąc znajomymi ulicami. Tam, gdzie
niegdyś były znane mi sklepy, pojawiły się kafejki. Wyrosły nowe budynki,
wielkie wieżowce, małe domki jednorodzinne. Uliczki dalej wiły się tak samo,
ale całokształt miasta, w którym się wychowałam, zmienił się o sto
osiemdziesiąt stopni.
Patrząc
na to wszystko jako duch nie odczuwałam dużej różnicy – nie skupiałam się tak
bardzo na zachodzących zmianach. Dopiero wówczas je zauważyłam.
Przeszłam
koło swojej dawnej szkoły. Zmieniła kolor, a wokoło pojawiły się kwiaty. Za
moich czasów dyrekcja uważała, że dzisiejsza młodzież nie ma szacunku do roślin
i nie warto je sadzić. Zaś obok szkoły pojawił się biurowiec – ogromny budynek,
górujący nad wszystkim.
Siedem
lat. Ta myśl ciągle krążyła mi po głowie. Moje życie dawno się ulotniło. Ludzie
zapomnieli o moim istnieniu.
Nie
mogłam nawet pomyśleć o tym, że dane mi będzie znowu iść chodnikiem w tym
miejscu. Żywej mnie. Chociaż nie w moim ciele. Ale byłam tam.
Dawniej
cmentarz stanowił dla mnie punkt docelowy – miejsce, do którego szłam, aby
zmierzyć się ze śmiercią bliskich. Tak wiele osób straciłam w ciągu swojego
życia. Tyle osób odeszło, dając mi kolejny grób do odwiedzenia.
Po
pierwsze stanęłam nad mogiłą mojej mamy. Nie czułam żadnego skrępowania ani
niczego podobnego, kiedy uklęknęłam przed grobem i zaczęłam cicho szeptać.
- Widzisz mamo? Tyle złych rzeczy nas
spotkało. Szczególnie ciebie. Nigdy nie miałaś okazji mnie poznać, a tata tak
bardzo cię okłamał. Moje życie nie było lekkie. Ale dostałam kolejną szansę, by
wszystko naprawić.
Uśmiechnęłam
się. Chociaż moje słowa przepełnione były smutkiem – nie myślałam nawet o
łzach. Nie chciałam płakać. Miałam się radować.
- Nie zmarnuje teraz życia. Obiecuję –
wyszeptałam, wpatrując się w napis, mówiący mi o tym, że właśnie tutaj leży
kobieta, która wydała mi na świat.
Ruszyłam,
aby spojrzeć na groby tych wszystkich, którzy zmarli za mojego życia. Moją
głowę wypełniały wspomnienia – głównie radosne, pełne szczęścia i ciepła.
Przypomniałam
sobie te nieliczne dni, kiedy razem z Monique oglądałyśmy u niej filmy. Czasem
zabawne komedie, na których obie trzęsłyśmy się ze śmiechu, niekiedy horrory,
gdzie straszyłam ją, a ona rozsypywała popcorn, który potem zbierałyśmy ponad
półgodziny. Oczami wyobraźni widziałam Kevina, który sprawną ręką podpisywał mi
zgodę na jakoś wycieczkę, na którą mama nie chciała mnie puścić. Przed oczami
widniał mi obraz uśmiechniętej pani Lindsay, która wciąż urzekała mnie swoją
prostotą. Zawsze te wspomnienia – tańczą w mojej głowie.
Miałam
swoje życie. Znacie mnie już na tyle długo, by wyciągnąć nasuwające się
wnioski. Nigdy nie było najpiękniejsze. Ale czasami pojawiały się w nim osoby,
które warto było zapamiętać i poznać. I chociaż straciłam swoje ciało oraz, po
części, również swoje życie, miałam jakiś cel.
Wolnym
korkiem ruszyłam więc do domu, w którym mieszkali moi przyjaciele. W głowie
odtwarzałam miliony różnych scenariuszy, w jaki sposób mam im powiedzieć
prawdę. Przez moment wystraszyłam się, że może mi nie uwierzą. Jednak
postanowiłam sobie, iż zrobię wszystko, by mi zaufali.
Z
drugiej strony wiedziałam, że Maxine była już w dziewiątym miesiącu ciąży.
Stres w tak bardzo rozwiniętym momencie nie był wskazany. Ale nie mogłam nawet
wytrzymać myśli, że musiałabym poczekać, aż ta urodzi, by móc powiedzieć im, że
żyję.
Kiedy
odnalazłam ich dom, stałam przed nim chwilę, patrząc jak zielony bluszcz pnie
się po ścianie i zakręcana na balkonie. W donicach przed domem mnóstwo
kolorowych kwiatów wręcz wylewało się ze swojego miejsca. Widziałam w tym
sprawną rękę cioci, która kochała kwiaty.
Stałam
na chodniku, kołysząc się na piętach. Nie wiedziałam jak im to powiedzieć –
szybko, czy powoli. Byli już oswojeni z myślą, że mnie nie ma. Even Alians
zmarła siedem lat wcześniej, aż tu bum! I już żyje.
Ciekawie,
nie powiem, że nie.
Minęła
mnie staruszka, patrząc na mnie podejrzliwie. Jej łaciaty psiak obwąchał mi
nogawkę, a kiedy na niego spojrzałam, wyszczerzył ostre kły. Cofnęłam się,
patrząc na kobietę, które powoli się ode mnie oddaliła.
Wzięłam
głęboki oddech. Otworzyłam furtkę prowadzącą do domu. Powoli weszłam po trzech
schodkach prowadzących na werandę. Stała na niej kanapa ogrodowa, duży stół.
Zastanawiałam się jak wyglądały ich letnie wieczory. Czy siadywali tu z
przyjaciółmi i rozpalali grilla, ciesząc się z ciepłej nocy i miłego
towarzystwa?
Kiedy
podeszłam do drzwi, serce już waliło mi jak młotem. Nacisnęłam dzwonek,
odsunęłam się lekko, czekając, aż ktoś mi otworzy. Było mi gorąco z nerwów.
W
końcu drzwi zaskrzypiały, a moim oczom ukazał się Nick. Mimowolnie się
uśmiechnęłam, widząc tego rozczochraną blond czuprynę i zielone oczy, patrzące
na mnie z pewnymi iskierkami w oczach. Ostatni raz, tak naprawdę, widziałam go
leżącego w łóżku, gdzie z ledwością się ruszał, w wówczas stał wyprostowany,
ale mimo to widziałam jak lekko kulał.
Przez
chwilę patrzył na mnie z wyczekiwaniem, jakby oczekując wyjaśnień z mojej
strony. W głowie poukładałam swój plan, dbając o każdy szczegół. Wpatrując się
w jego twarz szukałam swojego przyjaciela, kuzyna. Był tam. Miał te same rysy,
a nawet i to samo spojrzenie.
Cały
mój plan o delikatnym powiedzeniu im prawdy wziął w łeb. Po mojej twarzy
potoczyły się łzy, a ja ze śmiechem rzuciłam się mojemu przyjacielowi na szyję,
zaciskając wokoło niego ramiona. Śmiałam się, płacząc, a on lekko drgnął,
odsuwając mnie od siebie.
- Przepraszam… kim pani jest? – powiedział.
Jego
głos brzmiał tak dobrze; tak znajomo. Zauważyłam ślady łez, pozostawione przeze
mnie na jego szarej koszulce polo. Marszczył brwi kiedy ja, nadal uśmiechnięta
spojrzałam na niego.
- Tak strasznie tęskniłam.
Zachowałam
się źle. Wiedziałam o tym. Jednak nie potrafiłam się powstrzymać przed
zachowaniem się jak wariatka.
Po
chwili w korytarzu pojawiła się również Maxine. Wycierała dłonie w kraciastą
szmatkę. Na jej widok mało nie wbiegłam do domu, by ją uściskać. Miała już
duży, okrągły brzuszek, idealnie zarysowany pod tuniką, którą miała na sobie.
Wyglądała inaczej – przez ciążę, jej twarz była zaokrąglona, a w oczach krył
się ten specyficzny blask. Spojrzała na męża, a następnie na mnie.
- Co to za kobieta? – zapytała Nicka, stając
obok niego.
Trzymając
dłoń na brzuchu, patrzyła na mnie spod przymrużonych powiek.
- Wiem… przepraszam – jęknęłam. – Całą
koncepcję szlag trafił.
Oboje
wpatrywali się we mnie z oczekiwaniem i zdziwieniem.
- Może pani nam wyjaśnić o co chodzi? –
powiedziała Maxine, przybliżając się do męża.
Pokiwałam
głową. Przez moment próbowałam zahamować nowe łzy, ścierałam stare, wiedząc, że
tusz pozostawia czarne smugi pod moimi oczami. W końcu dałam za wygraną. Z uśmiechem,
chociaż łzy dalej spływały z moich policzków, spojrzałam na tą dwójkę, naprawdę
przerażoną obcą kobietą, która wtargnęła w ich życie.
Nick
przekrzywił głowę i zmrużył oczy. Widziałam jak spoglądał w moją twarz, chociaż
nic jeszcze nie powiedziałam. Zbliżył się do Maxine i coś szepnął. Mimo, że nie
dosłyszałam co, domyśliłam się.
- Nie patrzcie tak na mnie. Łatwiej było
uwierzyć w duchy, co?
Dopiero
w tym momencie Nick spojrzał na mnie jakoś inaczej. Przez moment tylko na mnie
patrzył, ale ja już wiedziałam, że mnie poznał.
- Nick – załkałam. – To ja.
To
on rzucił się na mnie. Żadne z nas już nic nie dopowiadało. Wystarczyło to
zdanie, aby i on zaczął płakać, przygarniając mnie mocno do siebie. Czułam jego
zapach; taki podobny do tego, którego czułam każdego dnia w szkole. Czułam
silne ramiona obejmujące mnie, pokazujące mi, że żyję.
- Jak? JAK?! – krzyknął, odsuwając mnie od
siebie.
Maxine
spojrzała na nas oboje. To wszystko było takie… takie dziwne. Spodziewałam się,
że albo będę wiele godzin tłumaczyć im kim jestem, albo że poznają mnie oboje.
- O co chodzi? – zapytała kobieta, patrząc to
na mnie, to na Nicka.
- Maxine – szepnęłam, podchodząc do niej. – To
ja. Even.
Od
razu z jej twarzy uciekła złość i zażenowanie. Przyglądała mi się, szukając w
mojej twarzy właśnie mnie.
- Ale… przecież Even…
- Nie żyje – dokończyłam za nią. – Ale
najwidoczniej Ten u góry, stwierdził, że mam jeszcze pożyć.
Myślałam,
że mi nie uwierzy. Że wyrzuci mnie ze swojego domu, uznając za wariatkę. Jednak
ona przygarnęła mnie do siebie, od razu zaczynając płakać. Czułam się taka
szczęśliwa. Byłam z nimi. Wierzyli mi, chociaż tak naprawdę nie mieli ku temu
powodów.
- Jak to możliwe?
Pokręciłam
głową.
- Sama nie wiem. Ale tu jestem. Teraz naprawdę.
Maxine
przygarnęłam mnie ponownie. Łzy, które spływały nam po twarzy, współgrały z
uśmiechami, które rozkwitły na naszych twarzach. Nick czekał cierpliwie z boku,
a kiedy tylko jego żona mnie puściła, ocierając z twarzy łzy, przytulił mnie
mocno, sprawiając, że ledwo mogłam oddychać.
- No dobra – powiedział, puszczając mnie. – W
tym momencie oczekuję jakiś wyjaśnień. Czegokolwiek – przyłożył dłoń do czoła.
– Nie wierzę. Boże, co tu się wydarzyło?
- Żebym ja sama wiedziała – zaśmiałam się, w
końcu wchodząc do domu, gdzie mieszkali najbardziej bliscy mi ludzie.
Usiadłam
na miękkiej, czerwonej sofie, a obok mnie spoczął Nick. Położył dłoń na moim
ramieniu, wpatrując się czule w moją postać. Maxine usiadła w fotelu naprzeciw
nas, zagłębiając się w niego.
- Dobrze się czujesz? – zapytałam ją.
- A jak mam się czuć? – odparła. – To
najcudowniejsza nowina, od czasu, kiedy dowiedziałam się, że będę mamą.
Uśmiechnęłam
się nieśmiało, patrząc na tych dwoje.
- Nie tak to miało wyglądać – powiedziałam
cicho, zagarniając włosy za uszy.
Położyłam
dłonie na kolanach, które jakby zaczęły mi się pocić.
- No dobra. Zacznij od początku – zaproponował
Nick, przykrywając moją dłoń swoją.
Westchnęłam
głęboko. Czułe spojrzenie Maxine, które spotkało się z moimi oczami, oddało mi
niebywałej otuchy.
- Tamtego dnia, kiedy odeszłam dalej… nie wiem
jak to się wydarzyło. Po prostu zamknęłam oczy, a kiedy je otworzyłam, leżałam
w szpitalu.
- Gdzie? – dopytywał Nick.
- W Bostonie. Obudziłam się w ciele niejakiej
Natalie Brown, córki bogatego małżeństwa. Ona miała depresję i chorobę serca, a
wcześniej próbowała się zabić, bo jej wieloletni chłopak próbował ją zgwałcić –
opowiedziałam na jednym wdechu.
- Chryste Panie – pisnęła Maxine.
- To… to strasznie trudne. Ale… nie wiecie
nawet jak się cieszę, że wy tak po prostu uwierzyliście.
Oboje
zerknęli na siebie.
- Jesteś tak cholernie podobna do siebie –
Nick pogładził mnie po czerwonych włosach. – Brakuje tylko czarnych ubrań i
twoich sarkastycznych uwag i będzie idealnie.
Uśmiechnęłam
się na moment. Jednak moja twarz szybko ze smutniała.
- Sądzicie, że mogłabym tak po prostu żyć jak
dawniej? – zapytałam szeptem, patrząc na swoje stopy. – Wrócić to tego co było.
- Minęło siedem lat – zauważył Nick. – Ziemia
cały czas się obracała, a nieznani nam ludzie żyli jak dawniej. Ale to nie ma
znaczenia.
- My nie zapomnieliśmy – powiedziała spokojnie
Maxine.
Wstała.
Idąc cicho w samych skarpetkach, usiadła obok mnie, po drugiej stronie. Oparła
głowę na moim ramieniu, z cichym westchnieniem. Złapała mnie za dłoń, po czym
bardzo delikatnie położyła ją sobie na brzuchu.
- Kiedy umarłaś wiele straciło sens. Nie
zdołałam się pożegnać, prosić o wybaczenie. Coś we mnie pękło – szepnęła. – Z
jednej strony byłam tak szczęśliwa, że mam męża, a teraz i dziecko. Ale cały
czas pamiętałam. Mówiłam do tego maleństwa ,,Szkoda,
że nie poznasz swojej cioci. Była cudowną osobą’’. Ale teraz wróciłaś.
- Nie potrafię w to uwierzyć.
- Nie masz innego wyjścia – zawyrokowałam. - Musicie wiedzieć tylko jedno.
- Co takiego? – zdziwił się Nick.
- Kocham was. Oboje równie mocno.
Przytulili
mnie od obu stron. Czułam ciepło bijące od ich ciał. Wiedziałam, że jestem w
domu.
Było
blisko północy. Zmęczona Maxine położyła się i prawie od razu zasnęła. Ja zaś
usiadłam z Nickiem na balkonie. Przez moment patrzyłam na światła, jasne i
mocne w centrum, zaś obok nas świeciło tylko kilka lamp.
- Musisz jej wybaczyć? – mruknął Nick,
siadając obok mnie.
- Co takiego?
- Jest trochę podenerwowana – szepnął. – Miała termin na cztery dni wstecz. Denerwuje
się, że dziecku coś dolega.
- Oh – jęknęłam. – Czemu mi nic nie
powiedziała?
Westchnął.
Przez moment nic nie mówił, aż w końcu przeniósł zbolały wzrok na mnie.
- Ona się strasznie stresuje – powiedział smutno.
– Boi się, że nie da rady. Że nie będzie dobrą mamą.
Prychnęłam.
- Nie znam nikogo, kto by się najbardziej do
tego nadawał. Nick – dotknęłam jego ramienia – oboje będziecie świetnymi
rodzicami. To maleństwo nie może mieć lepszej rodziny.
- Szczególnie, że teraz wróciła najlepsza
ciocia świata – skwitował.
Zaśmiałam
się. Po chwili lekkiego wahania ułożyłam głowę na jego ramieniu, wpatrując się
w gwiazdy i latarnie. Czułam ciepło jego ciała obok. Przypomniały mi się noce,
kiedy to razem siedzieliśmy na trawniku przed jego domem. Jeszcze zanim Kevin
zniknął, czasem rozpalał ognisko. Te czasy zniknęły już dawno temu, ale wówczas
byłam wdzięczna nawet za taką noc.
- Strasznie za tobą tęskniłem – szepnął. – Nikt
nie potrafił być taki jak ty.
Uśmiechnęłam
się delikatnie.
- Ja też za wami tęskniłam. Musiało minąć te
cholerne siedem lat, aby mogła wrócić.
- Mogło to być nawet dwadzieścia. Dalej tak
samo cię kochamy.
Przygarnął
mnie do siebie. Wiedziałam, że zawsze mogę na niego liczyć. Cieszyć się jego
powodzeniem, radością. Smucić wraz z nim. Bo właśnie on był moim prawdziwym
przyjacielem.
- No dobra. Mimo wszystko chcę wiedzieć jak się czujesz – rzuciłam.
- A jak mam się czuć? – jego uśmiech
rozciągnął się po całej twarzy. – Mam cudowną żonę, dziecko w drodze i ukochaną
przyjaciółkę, która wróciła z zaświatów.
Przewróciłam
oczami.
- Mówię o twoim zdrowiu fizycznym. Widzę, że
dalej utykasz.
- Chodzę na rehabilitacje. Jest lepiej, ale
czasami…
- Jest źle? – kończę za niego. – Mówisz o tym
Maxine?
- Nie chcę jej stresować, ale ona sama to
widzi.
Spojrzałam
na niego, lecz nic już nie powiedziałam. Był dorosły i podejmował swoje
decyzje. Ale po cichu zapisałam sobie w głowie, że kiedyś wrócę do tego tematu.
Zapadła
cisza. Nie była ona ani trochę krępująca; należała do tych, kiedy sama obecność
drugiej osoby całkowicie ci wystarcza.
- Widziałeś się z nim? – zapytałam, wbijając
wzrok w niebo.
Zmarszczył
brwi, jakby zastanawiając się o kim mowa. Minęła chwila, kiedy zrozumiałam.
- Raz. Na cmentarzu.
- Czy on… wyglądał lepiej?
- Nie – odparł pewnie. – Dalej wyglądał jak
siedem nieszczęść.
Westchnęłam.
Miałam nadzieję, że po moim odejściu Logan sobie poradzi. Zacznie żyć –
doceniać najdrobniejsze aspekty swojego istnienia.
- Nie powiedziałaś mu jeszcze? – dociekał.
- Nie – pokręciłam głową. – Chciałam, żeby
ułożył sobie życie beze mnie.
Spojrzał
na mnie pytająco. Przyciągnęłam do siebie kolana, które objęłam ramionami.
- Czasem się budziłam. Bałam się, że zapomnę o
swoim dawnym życiu. A gdybym mu powiedziała, a następnego dnia byłabym już
Natalie?
- To niemożliwe – pokręcił głową.
- A dlaczego nie? Nie żyłam siedem lat. A teraz proszę!
Oparłam
głowę na kolanach.
- Powiem mu. Tylko najpierw chciałam wrócić do
mojego dawnego życia. Chociaż… po części.
Zrozumiał
mnie. Byłam mu za to niezwykle wdzięczna. Cały świat stał na głowie, ale on
mnie rozumiał. Dalej był kimś komu mogłam zaufać.
- Niedawno uważałem widzenie duchów za
nienormalne – rzucił. – Teraz to odwołuje.
Zaśmiałam
się. Miał rację – ja też zaczynałam uznawać swoje dawne życie za nawet
normalne.
Maxine
coś krzyknęła. Nick prawie od razu się zerwał na nogi, już kierując się do
drzwi od balkonu.
- Pewnie jakaś zachcianka – mruknął pod nosem.
Zrozumiałam
to. Siedziałam dalej na podłodze, wpatrując się jak samotne auto przejeżdża
przez ulicę i znika na zakręcie. Lampa stojąca na oko pięćdziesiąt metrów dalej
mrugała co siedem sekund. Widziałam takie drobiazgi. Dostrzegałam je, bo, jak mi
się zdawało, zaczynałam również doceniać życie – jego najmniejsze gesty.
- Even! – wrzasnął Nick.
Spojrzałam
w jego kierunku. Był strasznie blady. Spojrzał na mnie z błaganiem w oczach.
- Chyba nie zachciało jej się lodów…
- Even, ona chyba rodzi – pisnął mój
przyjaciel, po czym znowu zniknął.
Zerwałam
się. Wbiegłam do domu, żeby wpaść do sypialni, gdzie w nocnej koszuli i
skłębionej pościeli leżała Maxine – była podobnie jak jej mąż bardzo blada. Uniosła
wzrok.
- Even.
- Spokojnie – rzuciłam się do niej. –
Oddychaj. Będzie dobrze. Pojedziemy do szpitala.
Jej
oddech się uspokoił, ale dalej była przerażona. Rozumiałam ją. Wiele się
wydarzyło. Modliłam się tylko, aby wydarzenia minionego dnia, nie odbiły się na
dziecku.
- Nick, wyprowadź auto z garażu – rzuciłam w
kierunku chłopaka.
- Even – jęknęła cicho Maxine. – On nie
powinien prowadzić.
- Wiem, nie martw się. Ja poprowadzę.
Uśmiechnęła
się. Dalej była blada.
Kiedy
Nick się pojawił, oddychał szybko. Mnie zaś zdziwiło jaka byłam spokojna.
- Byłaś na jakieś szkole rodzenia? – zapytałam
Maxine, pomagając jej wstać.
Pokiwała
szybko głową.
- Odeszły ci jakieś wody czy coś?
Ponownie
przytaknęła.
- No to nieźle – podsumowałam.
Pomogłam
jej wgramolić się na tylnie siedzenie auta, zaś Nick ze zręcznością zapiął pas,
uważając na jej brzuch, a w następstwie usiadł obok i trzymając ją za rękę, instruował,
że wszystko w porządku.
- Komu w drogę, temu czas – mruknęłam pod
nosem, przekręcając kluczyk w stacyjce.
Silnik
obudził się do życia. Z lekkim przerażeniem nacisnęłam sprzęgło, aby wrzucić
bieg. Bardzo dawno nie prowadziłam. I chociaż bałam się cholernie bardzo tego,
jak mam w ogóle trzymać kierownicę, spoconymi rękoma, zaczęłam cofać.
Kiedy
wyjechałam na drogę, westchnęłam i przymknęłam oczy. Jednak już w następnym
momencie wcisnęłam gaz, aby włączyć się do ruchu.
Rzuciłam
okiem w lusterko. Trafiłam w idealnym momencie, nie ma co. Moja przyjaciółka
właśnie rodziła. A ja byłam przy niej.
To
był właśnie prawdziwy cud.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz