czwartek, 30 kwietnia 2015

Rozdział szósty

                   
Czułam jak po całym ciele przechodzi mnie chłód, od czubka głowy, aż po koniuszki palców, fragment po fragmencie. Oprócz uporczywego chłodu, który towarzyszy mi zawsze, gdy obok mnie jest duch, a tym bardziej kiedy mnie dotyka, była również dziwna elektryczność i adrenalina, płynąca w moich żyłach, ale nie napędzała mnie energią, ale spowolniała.
Siedziałam tam gdzie wcześniej, patrząc na błękitne oczy, które wpatrywały się w mój każdy najdrobniejszy ruch.  Przez ducha coraz  bardziej się denerwowałam, tym co wydarzyło się kilka chwil temu. Tym co zobaczyłam.
 - No więc…jak się nazywałaś…nazywasz? – zapytałam, kiedy udało mi się oswoić z minionymi wydarzeniami.
 - Maggie.
Na tym skończyła się nasza bardzo długa rozmowa. Teraz wiedząc co się z nią stało, nie potrafię spojrzeć na nią jak dawnej na każdego ducha. Wiedząc jaka historia towarzyszyła Maggie, nie mogę spojrzeć w jej żywe oczy. Tak chyba zawsze jest kiedy ktoś się dowiaduje o przyszłości, czarnej przyszłości, osoby którą dopiero poznałam.
  - Dlaczego? – zadałam to pytanie jak takie zupełnie normalne, nie mające związku z czyjąś śmiercią.
            Przez chwilę patrzyła na mnie pustym wzrokiem, starannie unikając moich oczu. Nie wiem co mogłabym zobaczyć w tych oczach. Wstyd czy ból?
 - Musiałam to zrobić – szepnęła, a jej słowa zniknęły razem z następnym podmuchem zimowego wiatru, ale zostały w moim umyśle. – Musiałam.
 - Jak to musiałaś? Dlaczego musiałaś się zabić? – powiedziałam patrząc na nią z ukosa.
 - Nie mogłam dużej żyć, więc musiałam. I zrobiłam to.
 - Niby dlaczego?
 - A jak sądzisz? – zapytała.
            Tym pytaniem mnie zaskoczyła. Wcale nie myślałam na poważnie, jaki powód mogła mieć, by popełnić samobójstwo. Od zawsze byłam dobra w różnego rodzaju zagadkach i tajemniczych zjawiskach, więc mogłam sama dojść czemu Maggie postąpiła tak jak postąpiła.
            Zastanowiłam się. Nie wyglądała na dziewczynę, która z byle powodu dramatyzuje, na tyle by zakończyć swoje życie. Raczej musiało ją do tego skłonić coś ważnego. Coś co odbiło się w jej życiu na tyle mocno, że nie mogła już tego znieść, więc postanowiła coś z tym zrobić. Ale co ją skłoniło do tej decyzji? Nie mogę jej bezpodstawnie osądzać, co zazwyczaj robię z różnymi ludźmi, ale z Maggie jest inaczej. Tu chodzi o sprawę śmierci. Nieodwracalnego czynnika, który zmienia wszystko.
 - Nie mogę ciebie tak po prostu osądzić – rzuciłam. – Sama mi powiedz.
 - Nie wiem czy dam radę – szepnęła.
 - Przestań dramatyzować – syknęłam. – Zachowujesz się po prostu bez sensu! Jesteś martwa! Niczego nie zmienisz opowiadając mi swoją historię! Gówno mnie ona obchodzi!
            Stałam i patrzyłam na jej reakcję. Nie wiem czego oczekiwałam. Może, że ją to w jakiś sposób ruszy, ale nie. Ona siedziała, w takiej samej pozycji jak wcześniej. Tylko jej powieki od czasu do czasu zmieniały położenie, kiedy mrugała. Żywe oczy były wpatrzone w głęboką dal, jakby w nicość. Nie poruszała się. Jedynie odrobinkę zbladła. Możliwe, że znika.
 - Ludzie mają różne powody – zaczęła – jedni robią tą, bo rzuci ich dziewczyna lub chłopak, ale z jeszcze innych różnych błahostek. Po prostu tacy ludzie nie doceniali swojego życia. Jednak ja je doceniałam. Może nie zawsze, ale zaczęłam kiedy dowiedziałam się o nowotworze. Rku trzustki. Zabawne było to, że miałam go już od dłuższego czasu, ale jakimś dziwnym trafem nikt tego nie zauważył. Oczywiście kilka razy bolał mnie brzuch, więc mama zabierała mnie do lekarzy, najróżniejszych, ale stwierdzali, że nic poważnego mi nie jest. Do czasu, aż prawdziwa przyczyna choroby wydała się i dała światło na wszystkie wcześniejsze objawy. Więc wszyscy lekarze stwierdzili, że to całkiem możliwe. Ale najgorsze chyba było to, że moja choroba była już w wysokim stadium, a nawet niektóre leczone od początku przypadki nie przeżywały choroby. Ten fakt najbardziej mnie dobijał. Najpierw naczytałam się wiadomości na temat tej odmiany nowotworu. Tematyka umieralności, leczenia, objaw całkiem straciłam całą chęć do życia. Ale się nie poddałam. Moja mama działała na dwa fronty. Pracowała w sądzie jako prawniczka i większość rozprawek pisała w domu, by być jak najbliżej mnie, gdybym jej potrzebowała. Tata był policjantem, więc brał najwcześniejsze patrole, a po pracy jeździł do każdego szpitala w obrębie naszego kraju szukając jakiś specjalistów, którzy by mi pomogli. Wiedziałam, że każdy mówił mu to samo, ale się nie przyznawałam. Siedziałam cicho ciesząc się każdą chwilą z bliskim, nie wiedząc co przyniesie jutro. Mój brat starał się mnie pocieszyć, zabierają na różne mecze, premiery filmów, ale wiele z tych rzeczy tylko mnie dobijały, bo wiedziałam, że kiedyś mogę tego nie zobaczyć. Największe wsparcie dawał mi mój chłopak. Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że kiedy dowie się o mojej chorobie to mnie rzuci i oszczędzę mu cierpienia, ale on wcale tego nie zrobił. Wręcz przeciwnie. Zawsze po szkole przyjeżdżał od razu do nas do domu, by sprawdzić co ze mną. Praktycznie mieszkał z nami. Jednak nie traktował mnie jak chorą, ale tak jak dawnej. Dalej się całowaliśmy, chodziliśmy na spacery i takie tam. Kiedy trzeba było przynosił mnie na barana do domu, gdy nie mogłam już iść, gdyż przesadziliśmy z drogą na spacer. Jeździł ze mną na badania, prześwietlenia, naświetlania, chemię. Gdy musiałam ściąć włosy, jemu najbardziej podobałam się w nowej fryzurze, choć w ogóle do mnie nie pasowała. Czasem pytałam go czy robi to z łaski. Nigdy nie powiedział ,,Tak’’. Zawsze jego odpowiedź brzmiała: ,,Ciągle jesteś tą dziewczyną, w której się zakochałem i z którą tak bardzo chciałem być. Może wyglądasz inaczej. Może jesteś chora. Może mówię bezsensu, ale nadal jesteś moja.’’ Wierzyłam mu. I nigdy nie przestałam.
            Jednym z najgorszych czynników wynikających z nowotworu trzustki jest to, że rozprzestrzenia się on w szybkim tempie. Może łatwo przejść na inne organy, często wtedy kiedy zaczął być leczony w późnym stadium, jak u mnie. Zapowiadało się na to, że nie kwalifikuję się do 3% przeżywających osób. To najbardziej zabolało. Wiedziałam, że jestem na samym krańcu. Rak zaczął wędrować po moim wewnętrznym ciele, a nikt nie mógł tego zatrzymać. Więc moje dni były policzone. Jakby zgodnie z tym wszystko zaczęło się walić. Mama płakała po nocach, nie mogąc znieść nowych diagnoz, które z dnia na dzień były coraz gorsze. Tata przybiegał do mojego pokoju kilka razy w nocy, by sprawdzić czy u mnie wszystko dobrze. Mój brat popadł w ostrą depresję; starał się o mnie dbać, ale kiedy zaczął już nie dawać rady, pogorszyło się i jemu. Ale nikt nie mógł mu pomóc, bo wszyscy skupiali się na mnie. Nawet on sam. Tylko mój chłopak robił co w jego mocy, by wszystko było jak dawnej – nawet zawalił trochę szkołę, by tylko było u mnie dobrze. On chyba, oprócz mnie samej, najmniej pokazywał swoje uczucia na temat mojej choroby. Raz, tylko raz, przyłapałam go jak czytał moje wyniki z ostatnich badań i płakał. Inaczej niż mama, tata czy ktokolwiek. Po cichu. Łzy po prostu kapały mu z twarzy, ale nie ciągał nosem ani nie trząsł ramionami. Przeżywał to bardzo i wiedział, że naprawdę mnie kochał. Głównie dlatego nie mogłam tego dalej znieść. Nie mogłam dalej ich wszystkich ranić. Każdego dnia, członkowie mojej rodziny przechodzili piekło; walczyli ze śmiercią o więcej dni życia dla mnie. Mój chłopak codziennie przybiegał po szkole do domu i nie dawał się wygonić. Gdy był w szkole to bez przerwy ze mną pisał, by sprawdzić, czy na pewno w porządku.
            Pewnego dnia moje wyniki się poprawiły. Długo było dobrze. Nawet na kilka dni wróciłam do szkoły. Większość spaw się poukładała. Każdy był szczęśliwy. Do czasu. Byłam z chłopakiem na spacerze. Śmialiśmy się do rozpuku, wariując. Doszliśmy do tego mostu i zrobiliśmy przerwę, bo zrobiło mi się niedobrze. Czułam jak moje wnętrzności buzują, a ja nic na to poradzić nie mogłam. Jak się okazało, bez szpitala ani rusz. Wyniki drastycznie się pogorszyły i wszystko wróciło do starego stanu. Mama płacząca po nocach. Tata biegający do mnie cały czas. Depresja brata. Cichy płacz chłopaka. Fizycznie zawsze było ze mną źle, ale po tym wszystkim nie dawałam rady psychicznie. Nie mogłam patrzeć jak inni cierpią z mojego powodu. Najbardziej mój chłopkach mnie utrzymywał na duchu, więc teoretycznie kiedy on w końcu się załamał, ja też. Starałam się ukryć jak bardzo cierpię. Nie przez chorobę. Przez smutek tych, którym najbardziej kochałam. Chciałam w tamtej chwili oszczędzić im cierpienia.
            Regularnie ustawiano kogoś na warcie, by pilnował czy ze mną w porządku. Tego dnia mama była w domu. Pisała coś i była tak skupiona, że nie zauważyła, iż z trudem wychodzę przez okno, by zakończyć mordęgę mojej choroby. Zostawiłam list mojej rodzinie. Mówiący jak im dziękuję za wszystko i się z nimi żegnam. Dla mojego chłopaka zostawiłam specjalny. Opowiadający o wszystkim za co go kocham. Chciałam spełnić to przysłowie: ,,Jeśli kochasz daj mu wolność.’’ Nie mogłam go trzymać wiecznie przy mojej chorobie. Nie chciałam.
            Wiedziałam, że lekami, podcięciami się nie zabiję. To było za trudne. Za proste do zahamowania. A ja chciałam zrobić to szybko. Nie zmieniać zdania.
            Byłam na moście. Stałam za barierką, trzymając ją bardzo mocno. Miałam szansę się wycofać, ale nie mogłam. Chciałam umrzeć teraz w spokoju, a nie w chorobie i cierpieniach. Patrząc na wodę, w jej spokojnych falach widziałam wspomnienia chwili najbardziej dla mnie cennych. Już więcej się to nie powtórzy. Nic co kiedykolwiek miało znaczenie. Umrze razem ze mną.
            Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Ręce mi się trzęsły, ale to i tak nie zmieniło mojej decyzji. Pod powiekami miałam obraz bliskich; wciąż utrzymywałam swoją decyzję. Poczułam ból w brzuchu; dopełniło to czarę. Dlatego musiałam to zrobić, by zwalczyć chorobę.
            Puściłam barierkę.
            

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział piąty

 - Widzisz mnie.
            Uśmiechnęła się promiennie. Był to żywy uśmiech, całkowicie nie pasujący do jej sytuacji. Był, tak samo jak jej oczy, prawdziwy i żywy.
 - Jeżeli jeszcze raz powiedz to cholerne zdanie, Ti nie wiem w jaki sposób, ale zabiję cię ponownie – syknęłam przez zęby.
 - Widzisz mnie – powiedziała rozmarzonym głosem, ale od razu zdała sobie sprawę, że moja groźba jest w 100% poważna. – Jak to możliwe? – dodała szybko.
 - Gdybym sama to wiedziała – westchnęłam. – Jak widać jestem inna.
 - Widzisz mnie – szepnęła  niedosłyszalnie.
            Patrzyła na mnie jak służący patrzący na zasłużonego i łaskawego pana. W jej oczach było widać jednocześnie tak wiele uczuć: szczęście, smutek, ból, wzruszenie, złość i tęsknotę mieszające się ze sobą, tworząc wspólne ujście uczuć, ukryte we łzach płynących małymi strumykami po jej policzkach, tworząc jasne smugi, na i tak już upiornie bladej twarzy.
            A tak w ogóle to czy duchy mogą płakać?
            Wygląda na to, że tak.

            Siedziałam chwilę patrząc na ducha tej dziwnej dziewczyny. Już nie płakała, ale bacznie m i się przyglądała. W naszych głowa tłoczyły się różne myśli, zapewne odbiegające od siebie tematem w dużej mierze.
            Patrząc na nią zastanawiałam się na temat jej przyszłości. W jaki sposób umarła? Jaka była zanim odeszła z tego świata? Były to pytania wcale nie aż takie ważne, ale bardzo nurtujące. No, mówiąc tak szczerze, kogo by nie obchodziła przeszłość tak dziwacznego ducha (czytaj: ducha bardziej podchodzącego do ludzkiego osobnika.) Zastanawiały mnie jej oczy, tak bardzo zadziwiające tym żywym błękitem. To one chyba w tej postaci najbardziej mnie zastanawiały. Z każdą chwilą nabierały blasku i żywości, która tak bardzo rzucała się w oczy.
            Zastanawiałam się też przez chwilę, czy dobrze zrobiłam zaczynając rozmowę z duchem. Tak naprawdę nie rozmawiałam z żadnym przez około pięć lat. To było takie moje postanowienie, które właśnie dziś złamałam. Sama mnie wiem, czy mnie to niepokoi czy po prostu jakoś  mi z tym faktem nieswojo. Ale chyba lepsza wydaje mi się opcja przyznania się, że ją widzę, niż by mnie dotknęła, co mogło by się źle skończyć.
 - Od jak dawna widzisz duchy? – zapytała dziewczyna, przerywając moją wewnętrzną wojnę myśli.
 - Od urodzenia – odparłam. – Jak zawsze się śmieje, wychowałam się wśród nieboszczyków.
 - W życiu nie spotkałam takiej osoby jak ty – przyznała. – A jednak istnieją jakieś prawdziwe medium…
 - O nie, nie, nie. Nie jestem żadnym medium. Zapamiętaj to sobie: po prostu widzę duchy, ale żadną wróżką nie jestem! – wrzasnęłam.
 - Dobrze, już dobrze – uspokoiła mnie. – Odejdźmy od tematu. Często tu przychodzisz. Zauważyłam cię już dawno, ale nigdy nie pokazałaś w jakiś szczególny sposób, że mnie widzisz.
 - Bo nigdy ciebie tu nie zauważyłam – podsumowałam. – Często tu bywasz? Jako duch możesz chodzić wszędzie.
 - Czasem idę do miasta, albo coś w tym stylu, ale nie na długo – zasmuciła się. – Najczęściej jestem tutaj.
 - Czemu? To jakieś szczególne miejsce?
 - Tak…tutaj….tutaj umarłam – przyznała.
            Otworzyłam usta na roścież, a oczy prawie wypadły mi z orbit. Jak stara ona musi być, skoro zginęła na tym moście, który od lat nie jest pod tym użytkiem?
            Ale zaraz…mówią o tym, że tu zmarła patrzyła na wodę. Praktycznie cały czas na nią patrzy. I do tego stoi na krawędzi mostu, z pewnością, że nie spadnie. I jeszcze te purpurowe usta, takie same jakie się ma kiedy zbyt długo siedzi się w zimnej wodzie. Boże! Jak ja mogłam na to nie wpaść?
 - Skoczyłaś…
            Popatrzyła na mnie smętny wzrokiem. Odgadłam. Straciła życie nie na tym moście, ale w tej wodzie, która płynie pod nami. Zapewne popełniła samobójstwo. Jaki mógł być tego powód? Co ją skłoniło do takiej decyzji? Zbyt dużo pytań wiąże się z tym jednym duchem. Więcej niż z wszystkimi, które do dziś spotkałam.
 - Jak…
            Ale ona nie odpowiedziała. Po prostu do mnie podeszła i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wyciągnęła dłoń w moją stronę. Wydałam tylko jęk, zarówno złości jaki i smutku, bo tak naprawdę bałam się tego co się może stać po tym jak mnie dotknie. Zapewne nic dobrego wyniknąć z tego nie mogło.
           
            Kiedy jej widmo-dłoń mnie dotknęła mojej skóry, po całym ciele przeszło mnie uczucie przypominające elektryczność. Było to coś w połączeniu bólu i miłego łaskotania, takiego jakiego odczucie daje źdźbło trawy łaskoczące po skórze. Oczekiwałam, że światło w moich oczach zgaśnie tak jak zawsze kiedy przez wypadek dotykał mnie duch. Ale tego nie było…
…zamiast ciemności zobaczyłam obraz. Wyraźny obraz. Stałam na opuszczonym moście i patrzyłam na chmury sunące po niebie. Płynęły leniwie po niebie. Ale ono same było błękitne i jasne. Jasno widać, że wiosenne. Jednak przecież jest zima. Co jest grane?
            Właśnie wtedy ją zobaczyłam. Stała za drabinką mostu i patrzyła w wodę. Na początku jej nie poznałam, ale później kiedy podniosła wzrok zobaczyłam jej piękne niebieskie oczy. To dziewczyna, którą dopiero co widziałam na tym moście…ale to był jej duch, a to jest prawdziwa ludzka dziewczyna.
            Długo obserwowała wszystko wokół. Cieszyła oczy obrazem świata. Ręce jej się trzęsły, a oddech miała nierówny. Ale odważyła się puścić barierkę. Wiatr rozwiał jej włosy i delikatnie muskał jej skórę. Miała zamknięte oczy, pogrążone w spokoju. Podbiegłam do miejsca, gdzie przed chwilą stała, ale nie zdążyłam jej już pomóc. Nie mogłam. Patrzyłam jak woda zabiera ją w swoje objęcia, a ona opada w niej jak kamień. Nie miała szans przeżyć. Było za wysoko, by w jakikolwiek sposób się uratowała. Umarła. Zabiła się.

            W oczach stały mi łzy. Kiedy już moje uczucia miały ujść, ocknęłam się z tego dziwnego stanu osłupienia. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że to nie była rzeczywistość. Znaczy się, to była przeszłość. Coś co już było, a ja mogłam to zobaczyć teraz kilka lat później.
            Spojrzałam w żywe oczy ducha. Przyglądała mi się ostro, analizując moje reakcje.
 - Widziałaś to? – zapytała po chwili.
 - Yhym.


niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział czwarty

       Na obrzeżach miasta, w  którym mieszkam, znajduje się stary most. Nie jest już poddany pod użytek, więc stoi one całkowicie bez sensu. Niestety nikomu nie chce się go odnowić i ponownie oddać pod użytek, ale dla mnie to lepiej; mam miejsce dla siebie, gdzie nikt mnie nie znajdzie i nie będzie nękał.
            Cały most jest pokryty ciemnopomarańczową rdzą, która pokrywa prawie całą powierzchnię budowli. Gdzieniegdzie fragmenty rusztowania przebiją się przez metal, co sprawia, że staje się on jeszcze bardziej przerażający. Droga prowadząca przez most jest w okropnym stanie; popękana i załamana, a miejscami cały wiekowy asfalt całkowicie zszedł pozostawiając pooraną ziemię, na której leży wiele starych śmieci, będących w stanie rozkładu. Wszystko tyczące się tego mostu wygląda strasznie i przerażająco – jak wyjęte z niezłego horroru. Cóż, nie dziwię się, że uwielbiam to miejsce.
            Na ten most trafiłam jakiś czas temu; kolejna wpadka po jakimś nieustraszonym czynie. Byłam trochę zdruzgotana, więc po prostu zwiałam ze szpitala, kiedy matka rozmawiała z jakimś lekarzem. Szłam, szłam i szłam, aż doszłam tutaj – do przerażającego i opuszczonego mostu. Od tamtej pory to taka moje kryjówka, o której nie wie nikt, więc czuję się w niej pewnie, bo wiem, że mam miejsce dla siebie, gdzie nikt nie będzie mnie nękał.
           Wszystko wskazuje na to, że Nick przyswoił sobie moje słowa, no i niestety nie odzywał się do mnie przez tydzień. Myślałam, że przejdzie mu po dwóch dniach, bo ale cóż widać, iż się trochę przejął. Nie należę do tych, które się tym przejmują. Jak będzie chciał gadać, jak będzie chciał pomocy ode mnie to wszystko pójdzie w niepamięć. Tak jak zawsze.
            Gorzej z Monique. Od dnia kiedy widziałam ją w szpitalu skutecznie mnie unika. Na początku sądziłam, że po prostu to tylko czysty przypadek, ale kiedy codziennie zaczynała unikać rozmów ze mną zaczęło mnie to martwić. Nie chodzi o to, że jestem jakoś panikarą, ale Monique nigdy nie była w najlepszym stanie psychicznym. Jest skora do panikowania i takich typu rzeczy, ale jest bardzo dobrą przyjaciółką. Strasznie dobrze mnie rozumie. Inne dziewczyny nie potrafią ze mną rozmawiać, bo nie mamy wspólnych tematów; żadnych chłopaków, ubrań, filmów ani nawet książek, gdyż jak już czytają to całkiem inne gatunki. Ale Monique jest inna; zawsze znajduje ze mną temat do rozmów. Lubi wysłuchiwać opowieści o mich nieustraszonych czynach i wpadkach. Czasem nawet obserwuje jak zakładam się z Mattew i Cole, że zrobię to i tamto. Po prostu mnie rozumie. Kiedy jestem zła, umie mnie uspokoić. Może tak wygląda prawdziwa przyjaźń; jedna osoba rozumie drugą, tylko że w naszym duecie to ona rozumie mnie, ale ja ją już nie.
            Przede wszystkim musiałam ją pilnować. Co jeżeli akurat kiedy mnie przy niej nie będzie może wydarzy się jej coś złego? A jeżeli sama się wpakuje w jakąś mafię czy cuś? Boże, co ja gadam. Przecież raczej nie stanie się dilerką narkotyków przez siedzenie w bibliotece. Co to, to nie.
            Dalej siedziałam na moście. Przyjemny chłód owiewał mi ciało, a ja ciągle ciągałam nosem. Był akurat środek zimny, ale ledwie na ziemi były dwa centymetry śniegu. Ciaśniej otuliłam się wełnianym szalikiem. Gdzieś w oddali dostrzegłam dwójkę osób, które szybkim krokiem zmierzały ku miastu. Nie dostrzegli mnie, ale ja doskonale rozróżniłam nastolatków. Carrie oraz Gus, dwoje z mojego rocznika, para od dwóch miesięcy. Właśnie szli na spotkanie z innymi osobami z mojej klasy.
Każdy w szkole cały tydzień planował jak spędzi piątkowy wieczór w środku stycznia. Jedni zbierali się całą paczką przed szkołą i ruszali do kina na nowy film, który dopiero co wszedł do kina. Właśnie to była grupa z Carrie i Gusem na czele.  Mnie też zaproponowali, żebym poszła z nimi. Propozycja była kusząca; film nosił tytuł ,,Słodka zemsta’’ i był z mojej ulubionej kategorii, kryminalistycznej. Jednak od razu odmówiłam, wolałam posiedzieć sama na moście. Jakoś mnie to uspakajało, choć jest odrobinkę zimno.
            Ciągle wpatrywałam się w niebo; szarawe z szybko sunącymi chmurami, które wisiały zadziwiająco nisko. Śnieg przestał już padać, ale wciąż w powietrzu czuć było wilgoć.   
            Przeniosłam wzrok na most - wcale się nie zmienił; wciąż był jak z horroru. Dawniej był zapewne oddany pod użytek pociągów towarowych. Na środku biegły stare i spróchniałe deski, przybite ćwiekami z wybrakowanymi elementami. Po bokach biegło rusztowanie, gdzie można spokojnie przejść z jednej strony na drugą trzymając się barierki z brakującymi fragmentami. Jasne fragmenty całe były pokryte grafity, w tym wieloma mojego autorstwa.   Ale jedna rzecz przeraziła mnie najbardziej od nagiego rusztu, z żelaza zwisającego z belki . Duch. Dziewczyny. Siedziałam na krawędzi mostu luźno puszczając nogi, które zwisały swobodnie. Dziewczyna mogłaby być ładna, gdyby nie to, że zachowała wygląd z dnia, w którym umarła; jej wargi miały ciemno-purpurowy odcień, a kolor skóry był najbardziej jasny jaki widziałam. Włosy miała potargane i poplątane, ale można i tak było dostrzec, że są w kasztanowym odcieniu. Jej oczy były skierowane na wodę. Zastanawiał mnie sposób w jaki zginęła. Widać było, że zdarzenie to miało miejsce gdy była młoda. To mogło być wszystko- wypadek samochodowy, choroba.
            Długo się na nią patrzyłam; nie podnosiła głowy. Ciekawiło mnie jakby zareagowała, gdyby się dowiedziała, że ją obserwuję.
            Niestety, nie musiałam długo się nad tym zastanawiać.
            Podniosła głową, a ja nie mogłam odwrócić wzroku. Patrzyłam w jej oczy starając się udawać, że patrzę na coś w oddali. Chyba się nie nabrała. Miała utkwiony wzrok we mnie. Przerażało mnie intensywność koloru tych oczy; żywo niebieskie. Właśnie. Żywe. Jakby żyła. Były takie normalne. Ludzkie. Wpatrzone we mnie.
            Wstała cały czas się na mnie patrząc. Trochę zaczynały mnie przerażać jej oczy. Nigdy u ducha takich nie widziałam. Może im się nie przyglądałam, ale teraz mnie to zdumiewa.
 - Widzisz mnie.
            Jej głos mnie zadziwił. Lekko ochrypły, ale miękki i ciepły. Niby wyszeptała te słowa, a i tak jej głos rozbrzmiał wysokim tonem. Jej wzrok coraz bardziej mnie świdrował; nie odrywała ode mnie tych cudnych oczu.
 - Widzisz mnie.
            Nie wiedziałam jak zareagować. Przyznać się, że ją widzę czy nadal udawać? Ciągle szła w moją stronę, więc mogła chcieć mnie dotknąć, a wtedy ja mogę zemdleć czego nie chcę. Wolę nie wylądować nieprzytomna na środku starego mostu, który widzi człowieka raz w tygodniu, i to chyba ciągle mnie.
 - Widzisz mnie – szepnęła znów, ale teraz zadziwiająco blisko mnie.
            Wyciągnęła w moją stronę rękę, wciąż na mnie patrząc. Czułam już chłód bijący od niej. Była tak blisko.
 - Nie dotykaj mnie! – wrzasnęłam na całe gardło, kiedy jej ręka prawie dotknęła mojego ramienia.
            Uśmiechnęła się. No dobra przyznałam się. Ale co z tego?

 - Widzisz mnie.  

niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział trzeci

           Na naszej Ziemi jest jedno bardzo osobliwe miejsce. Jest tam pełno ludzi; często takich, których nienawidzimy. Panuje atmosfera snu, ociężałości, napięcia. Wszyscy z nadzieją czekają tylko na jedno: dzwonek oznajmiający koniec męczarni. Tak, chodzi mi o szkołę, Boże jedyny, jak ja nienawidziłam tego miejsca. Wszędzie wokoło pełno nauczycieli, którzy pilnowali mnie na każdym kroku i przypominali, że wystarczy jeden błąd, wpadka, niewłaściwe zachowanie, i wylatuje ze szkoły. Cóż, tyle razy wylali mnie ze szkoły, że jest to już u mnie norma. Jednak, moja kochana matka postanowiła się uwziąć i robić za dobrą mamuśkę, więc zagroziła mi, że mam utrzymać się w tej szkole do końca roku, co nie jestem pewna czy jest możliwe. Nawet nie wiem czym mi zagroziła, bo po jakimś czasie przestałam jej słuchać. Jestem pewna, że za jakiś czas przejdzie jej ta nagła matczyna miłość.          
            Cały dzień snułam się  po szkole nie mogąc racjonalnie myśleć. Ciągle w głowie miałam obraz widma mojej przyjaciółki, co oznaczało, że niedługo umrze. Nie wiem jak wy byście na to zareagowali, ale mnie to przejmowało; nie mogłam jej o tym powiedzieć, bo na pewno by mi nie uwierzyła.  Monique była typem osoby, która wierzy tylko w logiczne fakty i uzasadnione zjawiska. Nie lubiła, kiedy ktoś obalał jej argumenty, w oparciu w coś, co ona uważała za kłamstwa i bajki. Nadal mnie dziwi jak ona mogła utrzymywać ze mną jakiś kontakt, skoro byłam jak wybryk natury. Ale w to nie wnikam.  Nie posiadałam żadnego pomysłu,  co miałam zrobić, by zapobiec jej śmierci; no bo raczej nie chciałam stać obok i się przyglądać jak moje kumpela umiera.         
              Istniała jeszcze jedna opcja; Nick. Znałam go znacznie dłużej niż Monique, więc była spora szansa, że mnie zrozumie. To typ naukowca, który chodzi na siłownię. Super połączenie – chłopak uwielbiający szkołę, naukę, książki, który jest wysportowany i szybki. Nie raz już inni chłopacy i trenerzy namawiali go do wstąpienia do jakieś drużyny, ale bez skutku. Taki już jest, uparty jak osioł i jak postawi na swoim to długo nie chce z tego zrezygnować. W sumie jak nie patrzeć, był taki sam jak Monique, z tym wyjątkiem, że ona nie lubi sportu.         
             Nicka znałam od zawsze. Jego mama i moja kiedyś nawet się przyjaźniły, więc i my się zakumulowaliśmy. No ale moja mama zaczęła coraz więcej pracować, no i do tego miałam mnie jeszcze bardziej gdzieś. A i jeszcze pani Sailes – mama Nicka zapadła się psychicznie, więc umieszczono ją w zakładzie zamkniętym dla psychicznie chorych. Na początku nie było z nią tak źle – tylko że jak ja i Nick byliśmy w liceum, to ona już nawet nie kontaktowała.         
             Kiedy mieliśmy po kilka lat; może jakieś osiem, Nick miał starszego brata Kevina. Był od nas sporo starszy, dlatego nie bardzo go pamiętałam.  Raczej był całkiem normalny: miał dziewczynę, grał w kosza, jego oceny nie przekraczały trói. Często spotykał się z Niną, swoją dziewczyną. Pewnego dnia po prostu wyszedł z domu i już nigdy nie wrócił.           przyjaciół i znajomych. Nawet nauczyciele byli zawiadomieni. Bez skutku.         
 Policja po jakimś pół roku całkiem zapomniała o sprawie Kevina. Dla nich nie było dla niego ratunku. Zajęli się czymś innym, nie myśląc jak bardzo ranią tą rodzinę. Pani Sailes nie traciła zbytnio rumoru, nadal jeździła po wszystkich znajomych, wybierała się w ulubione miejsca syna. Ciągle bezskutecznie.       
            W tym czasie spędzała cały swój czas w domu Nicka. Jego mama była dla mnie co najmniej jak ukochana ciocia. Rozrabialiśmy co niemiara, ale coś się w nim zmieniło. Nie tak nagle jak w filmach, ale powoli. Jednego dnia właziliśmy na drzewa, po czym rzucaliśmy w przechodniów balonikami z wodą. Jednak za kilka dni nie chciał rzucać, a później w ogóle się wspinać. Kiedy już nie jadł swoich ukochanych lodów czekoladowych widać było, że coś nie gra.      
            W tym czasie rodzina Sailes’ów się rozpadała. Ojciec Nicka i Kevina wychodził rankiem z domu pod pretekstem ,,szukania’’ starszego syna. Nie myślał nic o cierpiącej żonie, która przeżywała zaginięcie syna coraz mocniej. Lecz kiedy pan Sailes przyszedł do domu i zaczął się pakować przelała się czara. Jego żona zaczęła się z nim szarpać, a jej mąż wykrzyczał w twarz, że już rozumie czemu jej nie kocha. Wtedy wyznał jej prawdę, nadal krzykiem: ,,Interesuje cię tylko twój własny tyłek! To ja całymi dniami szukałem naszego syna, gdzie ty ryczałaś nie myśląc o naszym drugim synu w ogóle! Opiekowała się nim obca baba, a gdy wzięłaś go do własnego domu biedny dzieciak siedzi sam w pokoju i ryczy jak matka! A o mnie już wcale nie myślisz! Potrzebowałem ciała kobiety obok to ty gniewnie się odsuwałaś! Kiedy cię całowałem odchodziłaś ze złością, a gdy rozpinałem twoją koszulę uderzyłaś mnie! Skoro ty mnie nie chciałaś w łóżku, znalazłem inną!’’      
             I wyszedł z domu zostawiając samego syna i żonę. Clara Sailes, matka Nicka zrozumiała, że mąż ją zdradzał, całkowicie się załamała. Po roku jej stałym miejscem zamieszkania stał się zakład dla psychicznie chorych. Kevina wciąż nie było, a jej drugim młodszym synem, który wszystko przeżywał jak matka, zajęła się jego matka chrzestna, siostra Clary.          
Na całej lekcji chemii, myślałam co powiedzieć Nickowi. Wyznać całą prawdę prosto z mostu, czy może owijać w bawełnę? Czy powiedzieć to w gwarze uczniów czy w ciszy jakiegoś schowka?
 - Alians, podaj mi pierwiastek molibdenu – wrzasnęła, chyba już któryś raz, panna Khoshist, nauczycielka w pełnym wydaniu.
Całe jej życie składa się z chemii. Nawet jej etui jest całe w pierwiastkach. Nosi tylko młodzieżowe rzeczy, które ją odmładzają. Chyba ma nadzieję, że jakiś uczeń na nią poleci. Ale czy da się zabujać w babie, która ma sukienkę w babeczki?
 - Pani Khos, a jak długo piecze się takie babeczki? – wybuch śmiechem Cole. Wszyscy zgranie ryknęliśmy, chyba po to, aby lekcja szybciej minęła. Kiedy klasa wymieniała uwagi na temat ,,Jak to te babeczki kształcą tyłek Khos’’ ja nadal myślałam nad tym samym.       
  
            Znalazłam mojego przyjaciela przed szkołą. Rozmawiał z jakimś chłopakiem – widać było, że należał do któreś z szkolnych drużyn. Gorączkowo rozmawiał z Nickiem, zapewne namawiając go do wstąpienia do danej drużyny. Mój przyjaciel stanowczo kręcił głową, ale mimo to się uśmiechał. Codziennie ma takie rozmowy.      
             Podeszłam do niego, a on od razu mnie zauważył, usłyszałam więc tylko, że wspomniał chłopakowi, iż musi już iść. Zamaszystym krokiem zbliżył się do mnie. Uśmiechnięty jak zawsze.       
   Większość uczniów naszej szkoły twierdziła, że idealnie do siebie pasujemy, że doskonale się dogadujemy, więc niedługo na bank zostaniemy parą. Ja natomiast się z tym nie zgadzam; Nick nie był reprezentantem typu chłopków, którzy mi się podobali, a po za tym jak na razie nie szukam żadnego chłopka. Koniec kropka.
 - Nadal cię męczą ? – rzuciłam jak był już obok mnie.
 - Niestety – odpowiedział. – Już się czujesz?
 - A ktoś w ogóle mówi, że źle się czułam – bardziej oznajmiłam niż spytałam. – Muszę z tobą pogadać…         
           I tak moje plany prysnęły. Kiedy wypowiedziałam to zdanie, pojawiła się Maxine. To dziewczyna Nicka. Kiedyś po cichu obie się nienawidziłyśmy. Ale pewnego dnia powiedziałam jej wprost, że jej nie lubię – no co, nikt nie wspominał, że mam równo pod sufitem. Od tamtej pory traktowałyśmy się znośnie; docinałyśmy się, rzucałyśmy kwaśne komentarze, byłyśmy wredne i nie mogłyśmy przebywać w jednym pomieszczeniu razem dłużej niż kilka minut. Nick był z tego powodu zawiedziony, bo wiedział, że jego najlepsza przyjaciółka i dziewczyna w ogóle się nie dogadują.        
              Przyjście Maxine coś mi uświadomiło. Nick w życiu by mi nie uwierzył. Uznałby to za dobry żart i tyle. No bo niby co miała mu powiedzieć: ,,Wiesz co, widzę duchy i widma ludzi, którzy w najbliższym czasie umrą. Nie dawno widziałam takiego ducha Monique, więc musimy coś zrobić, by ją uratować, ale nie wiem co. A tak w ogóle, co u ciebie?’’ Taa, ekstra pomysł. Na pewno mi nie uwierzy. Miałam to w kieszeni.
 - Co chciałaś powiedzieć..- wyrwał mnie z zadumy. Czule obejmował Maxine i uśmiechał się do niej. Nie ma chyba bardziej uroczego obrazka. Fuuu.
 - W sumie to nie pamiętam co, bo przerwała mi ta tutaj - od niechcenia wskazałam ręką na dziewczynę.      

 - Co ty masz na sobie? – parsknęła dziewczyna, patrząc na mnie nienawistnym spojrzeniem.

 - Lepsze to niż mini odsłaniającą pół tyłka – zażenowana zaczęła obciągać swoją spódnicę, która w sumie nie była, aż taka krótka.

 - Dziewczyny, błagam was – jęknął Nick.

            Patrzyłam na niego, niczym dziecko, któremu coś zakazano. Wspominałam, że Nick się zmienił? Otóż, gdyby nie przeszedł tej magicznej metamorfozy, raczej w tamtym momencie, zamiast obściskiwać się z Maxine, łazilibyśmy po mieście, szukając kłopotów. Ale to nie był ten chłopak, którego uwielbiałam i znałam odkąd nauczyłam się siadać.

 Już chciałam odejść, zostawiając ich samym sobie, ale wpadłam na to, że mam jedną, jedyną okazję, żeby powiedzieć mu w twarz co o nim sądzę. 

- Szczerze ? – odwróciłam się, a oboje popatrzyli na mnie.
– Jesteś śmieszny. Cały swój cenny czas spędzasz na tarmoszeniu się z tą tutaj – ponownie wskazałam na jego dziewczynę, która patrzyła na mnie spode łba. – Na chodzeniu z nią do kina, na randki. Marnujesz przez to swój talent. Byłbyś super sportowcem. Każda drużyna cię chce, a ty udajesz, że tego nie zauważasz. Marnujesz się. Jesteś głupi jeśli tego nie zauważyłeś.          

Nick trochę się zmieszał. Jednak ja nie kończyłam mojego wykładu. – Kiedyś byłeś super gościem. Nick, tęsknie za moim przyjacielem. Zachowujesz się jak skończony idiota. To nie jesteś nawet prawdziwy ty. Albo po prostu ja nie znałam prawdziwego ciebie.
            I odeszłam od nich, zostawiając ich z tym wyznaniem. Oboje z dziwnymi minami.         
            Chciałam żeby mój przyjaciel wrócił. Aby był ponownie tym chłopkiem, któremu mogłam zaufać i powiedzieć o tym, że widzę duchy. Niestety, nie ma takiej opcji. Musiałam sama borykać się z tym problemem. 

czwartek, 2 kwietnia 2015

Rozdział drugi

 - Wygląda okropnie.
 - Monique, odpuść sobie.
 - No co, taka prawda. Wygląda strasznie.
 - Ty zawsze wyglądasz strasznie – rzuciłam przez zaciśnięte usta.
            Otworzyłam oczy, gotowa na najgorszy widok świata, ale doczekałam się tylko chorobliwie zielonych ścian, od których dostawałam mdłości, białego sufitu, niskich i małych okien. Szpital.
            Leżałam na tym cudownym wysokim łóżku, z którego zawsze spadałam, jak byłam mała. Oczywiście byłam podłączona do kroplówki. A moje ubranie zostało zastąpione tą strasznie mdłą, szpitalną koszulą
 - Przepraszam, ty mówisz do mnie ? – odwarknęła Monique przez uśmiech.
 - No nie, sama do siebie – wtrącił Nick.
 - Wiesz przecież, że jej się to zdarza – rzuciła do niego, ale od razu zdała sobie sprawę z powagi tych słów. Zaczerwieniła się, spuściła głowę i zacisnęła usta w wąską linię. – Przepraszam.
            Nigdy nie rozmawiamy o mojej ,,chorobie’’ z dzieciństwa. Co prawda moi przyjaciele wierzą specjalistą, iż moja choroba wciąż trwa i w każdej chwili może się nasilić.
            Tłumacząc: Będąc dzieckiem ,,zdiagnozowano’’ u mnie chorobę psychiczną. Objawami zdaniem psychologa było postrzeganie świata ciemnymi barwami, brak tolerancji rówieśniczej oraz prowadzenie rozmów sama ze sobą. Dokładnie były to duchy, ale czy poddałam się i im to powiedziałam? A skąd.
            Jeszcze jako dziecko, rozmawiając z duchami, nie przejmowały mnie krzywe spojrzenia ludzi. No bo dobra, na placu zabaw, owszem, mogę przebywać z wymyślonym przyjacielem, ale nagle nie wydaje się to takie słodkie, gdy rozmawiasz z kimś niewidzialnym na cmentarzu.
            Od tamtej pory moją porywczość, wredotę, egoizm oraz te inne czynniki, zwalają na ADHD (którego nikt u mnie nie zdiagnozował, bo testy zawsze wychodzą negatywne) czy dezorientacje psychiczną. Nie przyjmują innej opcji.
Wtedy widząc Monique patrzącą na swoje kozaki, przypomniał mi się poprzedni dzień. To jak upadłam na lód, jak pływałam w lodowatej wodzie i szukałam wyjścia z tej okropnej pułapki. A na koniec powraca obraz ducha mojej przyjaciółki. Monique.
            Teraz zapewne zaczynasz czytać od początku, bo nic nie rozumiesz. Okej, widziałam ducha osoby, która żyje i ma się dobrze. No cóż, chyba muszę coś wyjaśnić; nowy pseudo dar, związany z duchami. 
            Kiedyś do mojej mamy na kolacje, przyszedł jakiś ważniak z jakieś firmy. Razem z mamą podpisał kontrakt i umówili się na kolacje, ale oczywiście moja kochana mamusia musiała się pochwalić wielkim domem oraz niesamowitą zdolnością kucharską, jaką nabyła podczas wycieczki do gdzieś tam.
            Biznesmen został do późna i pił z mamą wino (z bardzo drogiej półki) jak podkreśliła. Przez kilka następnych dni matka była cała w skowronkach; cieszyła się z sukcesu. Jednak nie szczyciła się tym za długo. Pewnego dnia wracałam ze szkoły i zobaczyłam ducha. Był inny niż wszystkie pozostałe. Można by uznać, że był bardziej nieżywy od pozostałych duchów – o ile można być bardziej nieżywym duchem. Zamazany i smętny szedł ulicą nie patrząc na nic dookoła, jak inne duchy.
            Poznałam go. To był duch tego biznesmena. To wszystko w ogóle nie miało dla mnie sensu, ale później zrozumiałam o co w tym wszystkim chodzi. Ten cały gościu zmarł kilka tygodnia po tym jak zobaczyłam jego ducha. Umarł na zawał serca, dlatego nie widziałam żadnych śladów na ciele jego ducha. Tak więc, po tym całym zdarzeniu odkryłam swoją nową zdolność. Widzę widma osób, które w najbliższym czasie umrą.

            Tak, wiem. Nie dość, że wiedzę normalne duchy, to jeszcze do tego te. Jakby nie było mi tego wszystkiego dosyć. Może ten jeden gościu był przypadkiem, ale ja musiałam się upewnić. Widziałam jeszcze kilka takich duchów jak ten; zaczęłam więc sprawdzać taką stronę z zgonami z kilku ostatnich miesięcy. Nie jest ona ogólnodostępna, ale mam swoje sposoby na hakowanie, niektórych stron. Upewniłam się i jestem pewna co do tego, że wiem, iż ktoś w najbliższym czasie umrze. Nie no, super.
            No więc, wczoraj widziałam właśnie takiego ducha. A oznacza to, że moja przyjaciółka Monique w najbliższym czasie umrze. Wierzcie mi lub nie, ale taka wiedza jest nie fajna.
 - Wiecie co, chciałabym się przespać – demonstracyjnie rzuciłam się na twarde szpitalne poduszki.
 - Even, przepraszam…ja…ja nie chciałam cię urazić – wybąkała moja przyjaciółka.
 - Jeśli sądzisz, że mnie uraziłaś to chyba powinnaś leżeć w sali obok – rzuciłam. – Mnie tak łatwo nie urazisz. Po prostu jestem zmęczona. W końcu, jakby nie patrzeć prawie się utopiłam.
 - Ach, tak – pokiwała bez entuzjazmu dziewczyna. – To pa.
 - Cześć – odparłam.
            Gdy już Monique wyszła, Nick odwrócił się w moją stronę i oznajmił:
 - Nie wiem co robiłaś na środku zamarzniętego jeziora, ale Mattew i Cole są na komisariacie i nic nie chcą powiedzieć, a sama policja przyjechała tu, i oznajmiła, że chce z tobą rozmawiać zaraz po tym jak się obudzisz – powiedział bez ogródek.
 - I mówisz mi to dopiero teraz ? – wściekam się.
 - Miałem ci nic nie mówić – powiedział na odchodnym.
            Siedziałam wpatrzona w drzwi. Po raz kolejny spotkanie z glinami. Nic nowego. Ale niepokoi mnie fakt, że Cole i Mattew, szaleni wariaci, zamiast wymyślić jakoś wersje, gdzie wszytko było z mojej winy, to siedzą cicho z zamkniętymi gębami. Coś mi tu śmierdzi i to ostro. Ale jeszcze nie jestem pewna co.
            Za chwilę do pomieszczenia, w  którym się znajdowałam wchodzą dwoje policjantów. Tak właściwie to policjant i policjantka. No cóż, plus moich dokonań jest tak, że znałam cały personel pobliskiej policji i vice versa. Nie stresowały mnie ich mundury, pistolety i pałki za pasem. Norma.
 - Musimy ustalić wersję wydarzeń, panno Alians – powitała mnie policjantka.
 - Po co te formalności – westchnęłam. – Zapiszcie to co zawsze. Że to wszystko wina mojej dezorientacji psychicznej.
            Policjant coś zanotował. Spojrzał na mnie, ilustrując mnie uważnie.
 - To już kolejne wykroczenie, Even – odezwała się kobieta. – Puszczenie tego płazem nie jest dobrą opcją.
            Wzruszyłam ramionami. Wcale mnie to nie obchodziło, nawet jeśli zaczęli by mi grozić. Po prostu wbiłam wzrok w ścianę, czekając aż któreś coś powie albo sobie pójdzie.
 - Och, Even – westchnęła policjantka. – Powinnaś zmienić swoje zachowanie.
 - A wierzy pani, że to możliwe? – zapytałam.
            Kobieta pokręciła głową. Widać było po niej zmęczenie. Nie koniecznie jej nastrój mnie interesował.
  - Co z ciebie wyrośnie, Even – mruknęła kobieta, wychodząc.
            Policjant zaczął mnie wypytywać. Zbywałam go półsłówkami. W sumie zastanawiałam się nad słowami policjantki. Wtedy myślałam sobie, że może zostanę najlepszym dilerem w mieście albo będę seryjną morderczynią, czy coś w tym stylu.  
            Nawet się nie spodziewacie jakie zakończenie czeka Even Alians, cudowną nastolatkę XXI wieku, widzącą duchy.