sobota, 21 stycznia 2017

Rozdział czterdziesty piąty

 - Więc, jaka jest twoja historia? – zapytałam Liv, patrząc jak brodzi w strumieniu nagimi stopami.
            Zerknęła na mnie, spod włosów, przysłaniających jej twarz. Zawsze były one idealnie uczesane, niepotargane przez wietrzyk. Promieniała w świetle dnia. Wspominała wcześniej o tym, że za życia kochała wodę, dlatego też uwielbiała moczyć nogi w strumyku.
 - A co chciałabyś o mnie wiedzieć, skarbie? – cmoknęła.
            Patrząc na nią widziałam wzór piękna dawnych czasów. Byłam świadoma, że każdy tutaj wyglądał idealnie, tak jak mu się marzyło. Byłam tego pewna, na podstawie samej siebie. Jednak Liv z zewnątrz była niczym ideał – jej długie włosy lśniły, piękne i nieskazitelne. Ruchy przypominały to jak porusza się kot, a głębia jej głosy czasem wręcz paraliżowała. Przez oczy przewijały się miliony historii różnych ludzi, zaś za nimi widać było jej mądrość, którą wręcz emanowała. Dla każdego była miła i ciepła, lecz tylko do niektórych, jak zauważyłam, miała szczególny sentyment.
 - To kim kiedyś byłaś. Jak wyglądało twoje życie.
            Skinęła lekko głową. W jej ruchach zawsze była gracja i spokój. Wyszła ze strumyka, wycierając mokre stopy o trawę. Puściła swoją suknie, która okręciła się wokoło niej. Po tym usiadła lekko na ziemię, naprzeciw mnie.
 - Urodziłam się w XIV w. w Norwegii, jak już wiecie – zaczęła. Jej głos niósł się po polanie. – Byłam córką spokojnego rolnika i jego żony, pochodzącej z tej samej wsi. Mieszkali na obrzeżach dzisiejszego Oslo. Tam też się urodziłam, niestety, moja matka w tym samym momencie zmarła. Mój ojciec musiał więc, zając się mną i gospodarstwem. Nie miał czasu na żadne kolejne małżeństwa, był pochłonięty pracą. Ja zaś dorastałam widząc, że mam jakiś dar. Zjawy martwych mijały mnie każdego dnia. Lecz z biegiem lat zaczynałam pojmować, iż jest on niezwykle niebezpieczny. Uważano wszelkie duchy, czary, za herezję, co skutkowało albo stryczkiem, albo spaleniem na stosie. Raz tylko pewien młodzieniec usłyszał jak z kimś rozmawiam, lecz nikogo nie widział. Kiedy dowiedziały się o tym odpowiednie osoby, gotowe były mnie zabić. Zabrałam więc swoje rzeczy, wyjechałam do stolicy, gdzie udało mi się trafić na pewien statek, który wywiózł mnie w głąb morza. Kobieta – żeglarz, nie było to coś co widziano na co dzień, lecz dzięki umiejętnościom i perfekcją przekonywałam do siebie kapitanów. W moim życiu wiodło się naprawdę dobrze – miałam pieniądze, udawało mi się z pracą. A byłam zaledwie dwudziestojednolatką. Swego czasu zakochałam się z wzajemnością. Esbjörn był cudowny i kochany. Osiedliśmy się razem. Tylko jemu jedynemu powiedziałam o swoim darze, kiedy mieszkaliśmy razem w małym, szweckim porcie już trzeci rok. Wyklął mnie, nazwał czarownicą i kazał opuścić swój dom. Uciekłam więc, tułając się przez lata po morzu, chcąc znaleźć dla siebie miejsce. Duchów było więcej. Za każdym razem gdy mnie dotykały czułam się coraz gorzej. Raz poroniłam nawet dziecko, które nosiłam pod sercem. To mnie całkowicie załamało. Zabrałam cały swój majątek i wróciłam do domu. Mój ojciec był już ponownie żonaty, miał trójkę młodych i rześkich dzieci. Kiedy mnie zobaczył, przyjął mnie z otwartymi ramionami. Przez kilka tygodni był cudowny – traktował mnie ciepło, pozwalał wypoczywać po przygodach na morzu. Dopiero po przypomnieniu sobie przyszłości, co trochę trwało, przez którą uciekłam, pobił mnie, twierdząc, że jestem czarownicą. Bił mnie długo, czekając aż sama się przyznam. Nie zrobiłam tego.  Nieprzytomną mnie wydał władzą. Skazali mnie, chociaż nie mieli jasnych dowodów. Płonęłam na stosie, patrząc jak świat się rozmywa, a to co znałam i kochałam, znika. Płomienie mnie zabrały, odebrały to miałam najcenniejsze.
 - Życie – szepnęłam.
 - Tak. – Przyznała mi rację. – Wiesz co oznacza moje imię?
            Nigdy nie uczyłam się norweskiego, więc przecząco pokręciłam głową.
 - Liv – usłyszałam głos Logana, siedzącego nieopodal – oznacza życie.
            Kobieta przytaknęła. Ja nadal byłam w szoku , po tym jak usłyszałam jej dzieje. Wydawało mi się to nieprawdopodobne. Tak naprawdę wszyscy, którzy ją kochali, odwrócili się od niej. Trochę jak ode mnie, lecz z ogromną siłą i drastycznym końcem.
 - To takie… takie straszne – powiedziałam. – Jak mogłaś to znieść? Twój ojciec, ukochany. Jak tacy ludzie mogli to zrobić?
            Liv położyła dłoń na moim kolanie. Czasem, patrząc na nią, w jej spokoju i opanowaniu, w pięknych oczach, dostrzegałam ludzi, którzy potrafili mnie pocieszyć oraz dodać otuchy, równie mocno jak ona. W gestach przypominała mi doświadczoną staruszkę, która zrobi wszystko, by goszczeni przez nią ludzie, czuli się dobrze. Głęboką mową, ciepłym głosem, dawała mi poczucie bezpieczeństwa, niczym matka. Momentami zdawało mi się, że potrafiłaby mi pomóc zawsze i wszędzie. Jak najlepsza przyjaciółka.
  - To były inne czasy, Even – mruknął Logan. Był trochę nie w humorze tego dnia.
            Liv spojrzała mi w oczy. Chociaż widać było w jej oczach ból, uśmiechała się łagodnie.
 - Uwierz mi, po setkach lat, człowiek całkowicie oswaja się ze złymi wspomnieniami. Tamto życie jest dla mnie niczym puch, który odleciał na wietrze – zamilkła na chwilę. – Oni tu byli. Pojęli swój błąd. Mój ojciec ujął moją twarz z dłonie i płacząc, przepraszał, że dał się ponieść chwili. Będąc tutaj, widziałam jak się tym zamęczał za życia. Uwierz mi, naprawdę żałował. A mój ukochany? Pojawił się tutaj, jako stary mężczyzna, który dożył późnego wieku, mając żonę i czwórkę kochanych dzieci. Ale jak zmarł? Powiesił się, bo każdego dnia widząc swoją żonę, nie umiał pojąć, jak mógł mi to zrobić. Naprawdę mnie kochał.
 - Skąd możesz to wiedzieć? – zapytałam, szczerze zainteresowana.
 - Kiedy człowiek tu trafia, wiem już o nim wszystko. Dzięki temu mogę pomóc mu znaleźć odpowiedzi, których szuka.
            Po tych słowach wstała, skłoniła się przed nami, mówiąc, że właśnie pojawiła się nowa dusza. Zostałam więc sama na trawie, z nieobecnym Loganem, który siedział nieopodal, nie odzywając się do mnie.
 - Co jest? – spojrzałam na niego.      
            Zamrugał, a mgła, zachodząca jego oczy, zniknęła. Zniknął w świecie swoich myśli, ale powrócił do mnie.
 - Po prostu… myślę – mruknął.
 - O czym? – dopytywałam.
            Uśmiechnął się. Pamiętacie jak wspominałam o Loganie, tym szarmanckim chłopaku, z czarnym autem, uśmiechający się najbardziej szarmanckim uśmiechem na świecie? Otóż, czasem tęskniłam za owym chłopakiem. Bo tak dawno go nie widziałam. Jednak ten, którego miałam obok w tamtym momencie był jeszcze cudowniejszy niż tamten.
 - To miejsce jest niezwykłe – zatrzymał się, jakby szukając właściwych słów. – Żyje się tutaj, w zawieszeniu, czując coś w rodzaju najprawdziwszego spokoju. Nie wiem czy to nie najlepsze miejsce świata. Zostanie tutaj mogło by być naprawdę ciekawe.
            Spojrzałam na niego zdezorientowana. Jego słowa jakby nie chciały się przetworzyć w moim umyśle.
 - Zostać? Tutaj? – niedowierzałam.
 - A czemu by nie?
 - Logan? Czy ty słyszysz co mówisz? – powiedziałam dobitnie. – Nie po to tamtego wieczora ci wszystko powiedziałam. Nie po to chciałam cię uratować. Nie po to ja… - poczułam wypieki na policzkach. – Nie możesz się poddać. Każde twoje zwątpienie sprawia, że twoja dusza coraz bardziej umiera.
            Cisza otoczyła nas niczym ciepły koc. On nie odpowiedział, ja nic nie dodawałam. Wciągnęłam tylko głęboko powietrze.
 - Sądzę, że to czas, w którym powinieneś podjąć decyzję.
            Podniósł głowę. Jego oczy lśniły, tak, jak nocne niebo.
 - Czym jest tak naprawdę życie? Życie w tym szarym świecie?
 - Darem – odparłam bez zastanowienia.
            Podniosłam się. Liv wspominała, że może zwątpić. Tak już było, kiedy dusza zbyt długo tam była. Nie mogłam mu pozwolić by się poddał.
            Podeszłam do niego, wyciągając rękę. Pomogłam mu wstać, złapałam za dłoń i zaczęłam iść przed siebie, nie odpowiadając na jego pytania. Zaczynałam powoli widzieć jak uroki tego miejsca znikały – cała ta idealność, spokój i harmonia. Była to po prostu chwilowa dekoracja, mająca za zadanie przywoływać duszę do siebie. To piękne miejsce, ale i zdradliwe.
            Dotarliśmy do drzewa, na którym siedzieliśmy pierwszego dnia. Bez słowa zaczęłam na nie wchodzić, a Logan poszedł moim śladem. Usiadłam na najwyższej gałęzi, czekając aż UnderVarpol do mnie dołączy. Usiadł obok, a ja chwyciłam go za rękę. Mocno ściskając jego palce, od których biło ciepło, spojrzałam mu w oczy.
 - Zaufaj mi – mruknęłam.
            Przyjrzałam się łąkom. Minęły już trzy dni, odkąd tam byliśmy, a niebo wydało mi się bardziej szare, a trawa mniej zielona. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jak kiedyś siadałam z Nickiem na drzewie – wielkim orzechu – patrząc na miasto, kiedy słońce powoli znikało, latarnie zaczynały oświetlać ulice, a pierwsze gwiazdy zdobiły niebo. Przypominałam sobie zapach dymu z kominów i spokój jaki ogarniał miasto.
            Kiedy otworzyłam oczy byłam za domem Sailes’ów, patrząc na miasto nocą. Było jak za czasów mojego dzieciństwa. Logan siedział obok, przypatrując się. Zastanawiałam się czy widzi to samo co ja, ale rozwiał moje zamyślenia, pytając:
 - Jak?
            Pokręciłam głową, mimowolnie się uśmiechając. Wiedziałam, że duchy mogą wiele. Przez ostatnie lata wiele się o tym przekonywałam.
            W kuchni zapaliło się światło. Przez jasną firankę zobaczyłam ciocię, krzątającą się po kuchni. Włosy miała ściśnięte w kucyk, a na sobie znoszone dżinsy i sweter. Umyła dwa talerze, wytarła dłonie w szmatkę i wyszła. Pomyślałam o Nicku, który leżał przybity do łóżka. A mnie nie było obok.
            Widziałam szok na twarzy Logana, kiedy pomyślałam o innym miejscu. Był to mój pokój. Tam, gdzie się wychowałam. Stanęliśmy po środku pomieszczenia. Na podłodze leżały resztki ramek, pobite szkło i naderwane zdjęcia. Szafa, z której prędko wyciągałam ubrania, nadal była otwarta. Pościel leżała zmiętolona w nogach łóżka. Podeszłam do biurka, przesuwając palcem po powieściach, które stały ułożone na regale.
Zapaliło się światło na korytarzu, wpadające przez szparę w drzwiach do pokoju. Te otworzyły się szeroko, a w progu pojawiła się Amanda Alians. Szybko pomyślałam o innym miejscu, nie chcąc jej wtedy widzieć.
Znaleźliśmy się w innym miejscu. Wielka sala przepełniona ludźmi. Nie była to moja myśl. Obejrzałam się na Logana. Uśmiechał się, patrząc na coś przede mną. Gdy tam spojrzałam, zobaczyłam nas dwoje. Tańczyliśmy ze sobą – ja w swojej czarnej sukience od Maxine, a on z pewnym siebie wyrazem twarzy. Poczułam wspomnienia napływające do mojej głowy. Uczucie ciepła, które ogarniało mnie, kiedy go dotykałam. Czułam wtedy tyle emocji. Jednocześnie trzymałam dłoń Logana, która powstrzymywała mnie przed całkowitym zatopieniem się w wspomnieniach.
Tym razem ja o czym pomyślałam. Był to dzień, kiedy przewijałam zdjęcia otrzymywane od Nicka i Maxine. Uśmiechałam się. Wtedy ktoś na mnie wpadł. Logan. Nasze pierwsze spotkanie. Pierwszy raz w życiu zobaczyłam Christophera Logana Dominika UnderVarpola.
 - Czasem żałuje, że wtedy cię spotkałem – szepnął mi do ucha. – Zmieniłem się z największego ciacha w rozmiękłą kupę, która myślała tylko o Even Alians.
            Wzdrygnęłam się, czując jego oddech na mojej skórze. Poczułam jego dłoń na talii.
 - Gdziekolwiek się znajdę, będę szczęśliwy, jeśli ty tam będziesz – wymruczał.
            Znowu pomyślałam o kimś. Tym razem nie o wspomnieniu. Po chwili oboje staliśmy w gabinecie pana Varpola, który z okularami na czubku nosa, przyglądał się dokumentom, trzymanym w dłoniach. Wnioskując z ciemności, wpadającej przez okno, wówczas musiała być noc.
            Drzwi skrzypnęły, a do pokoju weszła dziewczynka. Miała na sobie koszulkę nocną, z wizerunkami lalki Barbie. Przetarła oczy piąstką, przytulając do piersi misia.
            Pan Varpol podniósł wzrok, a dostrzegłszy córkę, zdjął okulary, położył je na papierach. Wstał i podszedł do Emily, która spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem.
 - Czemu nie śpisz, kochanie? – zapytał ją.
            Mała wydymała usta, chcąc chyba udać osobę nie potrzebującą snu. Skrzywiła się jednak po chwili, przytulając misia do piersi. 
 - Kiedy Logan wróci? – zapytała.
            Słyszałam jak chłopak za moimi plecami wciąga powietrze. Doskonale wiedziałam, że właśnie te osoby mogą sprawić, że Logan się nie podda. Dla Emily będzie w stanie wiele zrobić.
 - Już niedługo – odparł mężczyzna, przytulając córeczkę.  
            Wziął ją na ręce. Wyszli z gabinetu. Odwróciłam się do Logana. Ból malował się na jego twarzy, a ja poczułam go równie dotkliwie, jakbym to ja była na jego miejscu. Przez chwilę widziałam obraz małego Chrisa, patrzącego na swoją mamę, zakrwawioną i przerażoną. Logan znów stał się bezradnym dzieckiem, widzącym ostatnie chwilę z mamą.
 - Nawet nie zdążyłem się z nią zobaczyć – szepnął. – Tak się cieszyła, że zamieszka ze mną i z tatą. Cieszyła się, że ma rodzinę.
            Przytuliłam się do niego. Czułam szloch, który poruszał jego ciałem.
 - Powinieneś do nich wrócić jak najszybciej – mruknęłam.
 - Wiem – odparł, zanurzając się w moich objęciach.

 - Jak mogłaś od niego odejść, skoro kochałaś go nad życie? – zapytałam Liv, która siedziała obok mnie.
            Uśmiechnęła się spokojnie.
 - Pamiętasz radę, którą udzieliła ci Katherine?
 - Katherine? – zdziwiłam się.
 - Duch kobiety, którą spotkałaś wtedy w szpitalu.
            Od razu przypomniałam sobie jak owa dziewczyna wyglądała. Widziałam jej twarz olśnioną blaskiem błyskawic. Przełknęłam ślinę.
 - Jeśli kogoś kochasz, pozwól mu odejść – mruknęłam. – Rozumiem, rozumiem. Kochałaś go więc zrobiłaś to czego chciałaś – odeszłaś.
            Pokiwała głową. Nie patrzyła na mnie, lecz błękitne niebo. Wyglądała na zmartwioną. Wiedziałam czym.
 - Ile Logan ma czasu?
            Zagryzłam wargę.  Byłam pewna, że niewiele czasu zostało, by Logan mógł powrotem wrócić do normalnego funkcjonowania.
 - Naprawdę mało – westchnęła.
            Bałam się, że nie zdąży. Jeśli mu się nie uda, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
 - Dlaczego nie pytasz o czas, jaki tobie został? – Liv spojrzała na mnie.
            Uśmiechnęłam się. Byłam wręcz pewna co do tego, co miałam za chwilę powiedzieć. Byłam przekonana też, że Liv, jako iż wszystko o mnie wiedziała, też zna prawdę. Prawdę, która bolała bardziej, niż jakiekolwiek kłamstwo. Prawdę, która była w stanie złamać niejedno serce.
 - Od jak dawna to pojęłaś? – Liv podeszła do mnie. Przesunęła dłonią po moim policzku, ścierając pojedynczą łzę.
 - Wie na t wskazywało. – Odpowiedziałam. – Najpierw to, że Logan nie widział pozostałych duchów, a ja tak. Na początku naprawdę byłam pewna, że to przez mój dar. Później jednak to miejsce zmieniało swój krajobraz. A ja… ja w końcu to zrozumiałam.
            Ciężko jest zaakceptować fakt, mówiący o tym, że nie żyjesz. Było to gorsze od ciosu prosto w brzuch, twarz. Bardziej bolesne i trudne. Wydaje się, iż po śmierci nie powinno się nic czuć. U mnie było inaczej; czułam, że każda cząsteczka mojego ciała płonie z bólu. Łzy zaczęły powoli toczyć się po moich policzkach. Nie chciałam poznawać prawdy.
 -  Tak bardzo mi przykro, Even – pocieszała mnie.
            Zdawało mi się, że nie mogę złapać oddechu. Teraz wydaję mi się to śmieszne, w końcu byłam martwa. Nie mogłam się zabić, nie musiałam jeść czy właśnie oddychać. Umarłam. Umarłam. Umarłam. Jedno słowa, paraliżujące całe moje ciało.
 - W końcu na to byłam gotowa, prawda? – dociekałam. – Powiedziałam, że uratuje go za wszelką cenę. Taka właśnie była załata, tak?         
            Liv potwierdziła moje domysły. Wpatrzyłam się w dal. Choć w już dawno to podejrzewałam, dopiero w tamtym momencie, uderzyło mnie to z całej siły. Byłam martwa. Moje ciało spoczęło na dnie grobu, czarnej mogiły, z której nie ma wyjścia. Ci, których znałam, przyszli patrzeć na moje ciało, niby mnie żegnając. Ze łzami w ustach zaczynałam widzieć wszystko wyraźnie.
            Już nigdy nie wsiądę do auta, które mnie tak przerażało. Nie pójdę na cmentarz, by położyć kwiaty na grobach moich bliskich. Nie zrobię sobie tego cholernego tatuażu, nie pośmieje się z Colem i Mattew. Nick nie nazwie mnie już swoja siostrzyczką. Nie zjem już żadnego ciastka mojej cioci. Nie wejdę do kościoła. Nie wyjdę za mąż, nie będę miała dzieci, domu. Wszystko się zawaliło w jednej chwili.
 - Even…
 - To prędzej czy później i tak by się wydarzyło. Duchy… one zabijały mnie od środka.
 - Tak. Każdy ich dotyk, wspomnienie, odejście, sprawiło, że cząstka twojej duszy umierała. Pewnego dnia umarłabyś przez nie.
            Pokiwałam głową. Nie wiedziałam co chce ze sobą zrobić. Jak mam spojrzeć w twarz Logana, wiedząc, że jeśli odejdzie, już nigdy się nie spotkamy? Jeśli wróci do swojego ciała, zapomni o tym, jak byliśmy w tym całym miejscu przez te dni. Nie będzie wiedział jak bardzo wiele dla mnie znaczył. Ocaliłam go. Zrobiłam dla Chrisa, to co chciałam zrobić. Ale nie ocaliłam siebie.
 - W końcu i ja umarłam – westchnęłam, wstając. – W końcu się to stało.
            Liv miała smutną minę. Odwróciłam się od niej, nie mogąc patrzeć na spokój na jej twarzy. Ja umarłam, a ona dalej będzie się zachowywać jakby była to całkiem normalna rzecz.
 - Dlaczego nie powiedziałaś mi od razu?
 - Powinnaś sama do tego dojść. To takie niepisane zasady.
            Stałam do niej tyłem. Patrzyłam na świat, zdając sobie sprawę, jak wiele przed sobą mam. Cały swój świat.
 - Jak ja mu to teraz powiem? – załkałam.
            Zanim się obejrzałam Norweżka przytulała mnie do siebie. Kołysała mnie jakbym była małym dzieckiem. Spotkało ją w życiu tyle zła; własny ojciec wydał ją na śmierć, dziecko nie zdążyło się narodzić, a ukochany wygnał. Ale ona dalej miała w sobie siłę, by walczyć. Jakby była niezwyciężona. Nieugięta.
 - Jak ty to robisz? – szeptem zapytałam. – Jak możesz tak spokojnie tu trwać?
            Odsunęła mnie od siebie. Jej oczy lśniły, a ona sama patrzyła na mnie łagodnie.
 - Liv to życie – powtórzyła mi. – Jestem wdzięczna za swoje życie. Choć było pełne przeszkód, zła i bólu, spotkało mnie też szczęście. Spokojne dzieciństwo. Wiele miesięcy żeglugi po morzu. Prawdziwa miłość. Przez kilka tygodni nosiłam pod sercem dziecko, no również było pięknym darem. Jednym z tych najcenniejszych. Niewinny, mały skarb, jaki dało mi życie.
            Musisz pojąć, moja kochana Even, że śmierć to następstwo życia. Nic nie może powstrzymać nas przed odejściem z tego świata. Teraz jesteśmy tutaj – w ,,przedsionku’’ wszystkiego. Dalej jest miejsce, z którego nikt nie wraca. Nie wiem co tam jest. Nikt nie wie. I tak naprawdę to kolejny dowód na to, że nikt nie wie, jaka wiara jest prawdziwa. Tam może być wszystko – niebo, piekło, Hades, Kraina Wiecznego Cierpienia, Życie Wieczne, Sąd Ostateczny. Może rządzić tam Bóg chrześcijan, Allah, Jahwe, Zeus, Re. Nie ważne czy ktoś jest monoteistą czy politeistą. Grekiem, Rzymianinem, Muzułmaninem, Polakiem, Żydem. Kolor skóry się nie liczy. Nic się z tego nie liczy. Liczysz się ty. Twoja dusza.    
            Życie i Śmierć, Even, to dwie siostry, piękna i paskudna. Powiem ci jednak jedno: Życie i Śmierć nie są aż tak różne. Zależą one przede wszystkim od tego jak będziemy żyć i jak umrzemy.

            Stojąc naprzeciw Logana, patrzyłam na wszystko, byleby nie na jego twarz. Cała byłam spięta, bojąc się tego, czy chłopak ma jeszcze czas. Przyglądałam się jego dłoniom, koszuli (rozpiętej tak, że widziałam jego tatuaż). Marzyłam by zatopić się w błękicie jego oczu, które przypominały mi rozgwieżdżone niebo. Ale rosła mi gula w gardle za każdym razem, gdy chciałam coś powiedzieć.
            Wybawiła mnie Liv.
            Pojawiła się nagle, ze swoim spokojnym uśmiechem. Podeszła do nas. Najpierw zerknęła na mnie i mogę przysiąść, że widziałam w jej oczach współczucie, a potem przeniosła wzrok na Logana.
 - Twój zegar powoli tyka – westchnęła. – Dzisiaj powinieneś stąd odejść.
            Kiwnął głową. Sama mu to mówiłam, aż w końcu pojął.
 - Dziękuję ci, Liv. I do zobaczenia.
 -  Ha det bra – powiedziała kobieta. – Niech ci się powodzi w życiu Christopherze Loganie.
            Skłonił się jej, jakby oboje żyli w jednym wieku. Odwrócił się do niej plecami. Podeszłam do niego i odnalazłam jego dłoń.
 - Gotowy? – zapytałam.
 - Nie żegnasz się?
 - Już to zrobiłam – skłamałam.
            Zamknęliśmy oczy. W ciągu jednej sekundy znaleźliśmy się na sali szpitalnej. Rozpoznałam charakterystyczny wygląd i zapach OIOMu. Od razu zauważyłam też Logana, albo raczej jego ciało, leżące na łóżku. Wszędzie kable, bandaże, kroplówki. Polowe twarzy miał opatrzoną. Wyglądał tak spokojnie, a patrzenie jednocześnie na jego ciało i duszę, było dla mnie szczególnie trudne.
 - Więc jak to się robi? – Logan uśmiechał się, zadowolony.
            Zmusiłam się, żeby spojrzeć w jego oczy. Był spokojnie nastawiony. Miał wrócić do życia. Wszystkiego, co czekało go gdy się obudzi. 
 - Chyba działa to tak jak z przenoszeniem w różne miejsca. Po prostu o tym myślisz.
            Zrozumiał. Stanął obok swojego ciała, przyglądając się jak jego klatka piersiowa opada i się unosi.
 - To takie dziwne… patrzeć na swoje życie z tej perspektywy – mruknął. – No więc jak to zrobimy? Jakoś na trzy czy coś?
            Coś we mnie pękło. Jakby te słowa przelały czarę goryczy. Zrozumiałam, że okłamywanie go było błędem. Nie powinnam była tego robić. Niestety, nic już nie mogło zmienić przeszłości.
 - Ja nie wracam Logan – wyszeptałam, mając nadzieję, że nie usłyszy tych słow.
            Wyszczerzył oczy. Stał w bezruchu, jakby bojąc się oddychać. Patrzył na mnie, szukając czegoś w mojej twarzy. Otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, po czym je zamknął, a potem je otworzył. Szok na jego twarzy mieszał się z żalem.
 - Nie, nie mówisz poważnie – zaprotestował słabo.
 - Logan, wiem, że nie jesteś głupi. Pewnie już musiałeś o tym myśleć.
            Pokręcił głową. Wyglądał jak dziecko, które właśnie dowiedziało się o tym, że Króliczek Wielkanocny, Wróżka Zębuszka i Święty Mikołaj od zawsze byli kłamstwem. Podszedł do mnie powoli. Jego kroki były ospałe, przepełnione bólem.
            Był bardzo blisko mnie. Dotknął pałacami mojej twarzy. Przejechał nimi po policzku, tam gdzie miałam bliznę. Musnął moją skórę lekko, sprawiając, że miły dreszcz przebiegł mi po ciele.
 - To nieprawda, nieprawda – zaczął szlochać.
            Nagle ciało za nim się poruszyło. Parametry życiowe Logana drastycznie spadły. Ciśnienie zaczęło mu wariować, wszystko skakało.
 - Logan – powiedziałam cicho. – Logan, spójrz na mnie.
            Nie zrobił tego. Więc stanęłam na palcach i sięgnęłam do jego twarzy. Chwyciłam mocno jego brodę, i przesunęłam ją tak, by na mnie patrzył.
 - Logan, proszę cię. Uspokój się.
            Nadal płakał. Zawsze ja płakałam. Sądziłam, że mam do tego prawo, bo tylko ja siebie obchodziłam. Patrząc jednak na jego błękitne oczy, z których łzy, jasne i przejrzyste, wypływały równo i szybko, widziałam, że komuś naprawdę na mnie zależy. Logan tam był.
 - Nie mogłaś umrzeć – jęknął.
            Odnalazłam jego dłoń. Kochałam trzymać go za rękę – nasze palce idealnie wpasowane do siebie, ciepło jego skóry, nagrzewające moją zimną dłoń.
 - Logan.
            Skupił się na mnie. Nadal miał zaszklone oczy. Wciąż nie umiał tego przyjąć.
 - Musisz odejść. Masz mało czasu .
            Przysunął się do mnie. Przed oczami miałam te wszystkie idealne sceny, z nami w rolach głównych – razem na balkonie w urodziny Maxine, gdzie patrzył na mnie inaczej niż przedtem. Moment w parku, kiedy nasze oddechy zmieniały się w jeden. Widziałam jak stoimy razem na drodze, widziałam jego oczy, te w które mogłabym patrzeć godzinami. Czułam ból, który ogarnął mnie, w momencie uderzenia auta. Ale byłam z siebie dumna, bo go ocaliłam. Tak jak sobie obiecałam.
 - Nie mogę cię tutaj zostawić, Even – objął moją twarz. – Świat bez ciebie, będzie taki, jakby zabrakło słońca na niebie. Bez ciebie moje życie nie będzie miało sensu.
            Chciałam móc cokolwiek powiedzieć. Przypomnieć mu, że to właśnie dla niego umarłam. Lecz głos uwiązł mi w gardle. Czując jego oddech, jego ciepło, mając jego ciało obok, muskularne i doskonałe, mogłabym trwać tak wiecznie. Jego usta nigdy nie były tak blisko moich. Byłam w Niebie. Razem z moim Aniołem. Z moim życiem.
 - Even – szepnął, tak blisko mojej twarzy. Nasze usta dzieliły milimetry. – Kocham cię.
            I wtedy, po raz pierwszy, nasze usta złączyły się. Na początku nieśmiało i delikatnie. Jakby nasze usta dotykały powietrza. Miałam na wargach jego wargi, od których biło ciepło. Namiętność, która przemawiała przez delikatność jego ust, doprowadzała mnie do obłędu. Objęłam jego kark, całą sobą chłonąc jedynego mężczyznę, którego kochałam nad życie. Christophera Logana UnderVarpola. Mojego ukochanego Logana.
            Jego dłonie błądziły po moich plecach. Każdy ruch jego palców, sprawiłam, że drżałam. Zatracałam się w jego ustach, czując jego cudowny zapach – tę woń, która zawsze mnie uspokajała, kiedy był blisko. Miałam przed sobą twarz, którą chciałam widzieć każdego dnia, każdego poranka, aż do końca swoich dni. Marzyłam, by właśnie pewnego dnia, móc się z nim zestarzeć i cieszyć tym co nas połączyło. Chciałam po prostu jeszcze kilku dni z Loganem. Jeszcze paru pocałunków. Poczuć jego skórę. Niestety, nie miałam już żadnych dni.
            Delikatnie się od siebie odsunęliśmy. Brakowało nam powietrza, więc oboje ciężko dyszeliśmy. Na moich wargach nadal tańczyły jego. Zaś na jego ustach pojawił się uśmiech, delikatny i nieśmiały, jakby niepewny.
 - Jak mam cię tutaj zostawić? – jego oddech zatrzymywał się na mojej twarzy. Nadal trwałam w jego ciasnych objęciach.
 - Moja śmierć nie może pójść na marne.
            Sięgnęłam do jego koszuli. Rozpięłam powoli pierwszy guzik, robiąc to delikatnie i spokojnie. Logan obejmował mnie w pasie, nie puszczając nawet na moment. Ja odsłaniałam stopniowo jego pierś, aż w końcu moim oczom ukazała się plątanina barw.
 - Każdy z tych kolorów może symbolizować coś innego – mruknęłam w jego policzek. Przesunęłam palcem po zielonej. – Emily. Będzie cię potrzebować, szczególnie gdy będzie nastolatką i chorobliwie zakocha się w szelmowskim chłopaku, z którym będzie wymieniała się docinkami.
            Pocałował mnie w policzek. Było to jak dotyk jego placów, kiedy gładził moją bliznę.
 - Czerwona – pogładziłam linię. – Twój tata. Jesteś jego dumą. Jedynym synem. Właśnie tobie chce przekazać najważniejsze rzeczy. Wszystko co dla niego cenne.
            Zatopiłam palce w jego miękkich włosach. Znowu mnie pocałował, tak, jakbym miała się rozpłynąć. Zsunęłam dłonie ponownie na jego brzuch.
 - Niebieska – musnęłam kreskę. – To wspomnienia. Najpiękniejsze dni. Wieczór Bez Masek, te dzień, kiedy się poznaliśmy. Twoje narodziny. To momenty, które budują życie.
            Żółta to wszystkie bezinteresowne rzeczy jakie zrobiłeś w życiu dla innych. Fioletowa to przyjaciele. A każda kolejna to pasje, wolne chwile, drobnostki, o które dbasz, aby były doskonałe.
            Uśmiechnęłam się. Zamknęłam oczy, opierając czoło o jego podbródek. W końcu zagarnął mnie do siebie, obejmując mocno.
 - Która to ty? – wyszeptał do mojego ucha.
            Przesunęłam dłonią spokojnie, najpierw po szyi, obojczyku, aż trafiłam na serce. Poczułam po palcami bicie. Najpierw zamknęłam oczy, a łzy same spłynęły po mojej twarzy.
 - Jestem tą, która idzie do serce.
            Tym razem od podniósł moją twarz ku sobie. Jego oczy były już czerwone od płaczu, a włosy zmierzwione. Cały czas trzymałam palce na jego sercu, czując oszalałe bicie.
 - Na zawsze tam pozostanę. Na wieczność.
            Z całych sił próbowałam nie płakać. Ale wiedziałam co to jest: pożegnanie.
 - Nie sądziłem, że miłość może, aż tak boleć.
            Odsunęłam się od niego, stając kilkanaście centymetrów dalej. Spojrzał na mnie zdezorientowany. – Już czas.
            Kiwnął głową. Podszedł do łóżka, na którym leżało jego ciało. Chwycił swoją własną dłoń, przykrywając ją swoją widmową ręką. Monitory zaczęły piszczeć, a ja wiedziałam, że jeśli nie wróci do ciała w tym momencie, umrze.
 - Kocham Cię, Even.
            Patrzył na mnie. Jego błękitne oczy, lśniące, bajeczne. Tego właśnie człowieka pokochałam. Byłam w stanie znaleźć dla niego miejsce, w tym całym bezkresnym sercu, jakie biło w mojej piersi.
 - Kocham Cię, Logan.
            Zamknął oczy i wciągnął głęboko powietrze. Jego postać zaczęła lśnić. Blask oświetlił cały pokój. Olśnił go, oślepiając moje oczy. Zobaczyłam coś, jakby starał się mi pomachać, a potem już go nie było. Blask wydobył się ze wnętrza ciała Logana, spoczywającego na łóżku.
            Logan się obudził. Otworzył szeroko oczy, wyglądając potwornie – cały zabandażowany, ze spuchniętym odkrytym okiem i aparaturą wszędzie w koło. Przez jedną chwilę zdawało mi się, że patrzy prosto na mnie. Zaraz potem opadł na łóżko, a lekarze zasłonili mi go całkowicie.
 - Kocham cię, Logan – szepnęłam.
            Zamknęłam oczy. Stałam na łące, pod bezkresnym niebem, w idealnym miejscu, gdzie nikt nie powinien się smucić. Logan miał przed sobą piękne życie.
            Ja miałam przed sobą całą wieczność. 

środa, 11 stycznia 2017

Rozdział czterdziesty czwarty

            Leżałam na czymś miękkim. Czułam coś delikatnego, na plecach. Powoli, niepewna co zobaczę, rozwarłam powieki. Spokojnie, przygotowana na szok. Byłam pewna jednego.            Umarłam.
            Mimo to otworzyłam oczy. Miałam nad sobą błękitne niebo. Jasne, emanujące ciepłem. Żadnych chmur, ptaków czy śladów, pozostawionych przez samoloty. Lekko uniosłam się na ramionach. Moje dłonie tonęły w miękkiej, trawie, o barwie tak głębokiej zieleni, jakiej w życiu jeszcze nie widziałam. Ziemia ciągnęła się nieskończenie. Rozejrzałam się. Widziałam ogromne drzewa, obsypane czerwonymi jabłkami, dojrzałymi gruszkami i różowymi kwiatami, niczym wiosną. Małe roślinki, o zawiłych kolorach, wyglądały zza trawy, ukazując się w pełnej kraksie. Fioletowe, żółte, zielone, niebieskie. I w barwach, których nie potrafię określić.
            Podniosłam się. Stałam, patrząc jak ludzie, spokojnie kroczą pomiędzy kwiatami. Dwie dziewczynki biegły za sobą, inna zrywała rośliny do wianka, który trzymała w ręce. Trzech mężczyzn wymieniało się zdaniami, stojąc pod ogromnym baobabem. Okręciłam się dookoła. Wszystko wyglądało idealnie, niczym w najpiękniejszym śnie. Niebo nieskażone niczym – słońca nie było, lecz wszędzie było jasno.
            Ruszyłam przed siebie. Zorientowałam się, że moje stopy są nagie. Lecz idąc, nie spotkałam nic, co mogło zranić moje nogi. Trawa była w dotyku niczym najmiększy puch, dzięki czemu, czułam się, jakbym stąpała po chmurach.
            Doszłam do małego strumyka. Płynął spokojnie, lśniąc. Woda była przejrzysta, choć mogłam dostrzec w niej swoje obicie. Zobaczyłam, że wraz z prądem, który poruszał się leniwie, płynęły dwa karpie koi. Uśmiechnęłam się. Zbliżyłam twarz do wody, chcąc się przejrzeć.
            Widziałam tam Even. Taką prawdziwą (tę, którą poznaliście kiedyś). Miałam długie włosy, ciemnokasztanowe, spływające delikatnie, prostymi partiami. Sięgały mi zza piersi, więc były dłuższe, niżeli kiedykolwiek wcześniej. Nie byłam bladym trupem, a w miejscach, gdzie niegdyś było mi widać kości, widniały spokojnie zaokrąglenia. Miałam krągłości, tak jak dawniej, może w okolicach stycznia. Ubrana byłam w ładną, czarną sukienkę, lekką jak piórko, więc prawie jej nie czułam.
            Uniosłam wzrok. To musi być sen, taka była moja pierwsza myśl. Wszystko było piękne, malownicze, nieskazitelne. Różniło się od świata, który znałam. Prawie w ogóle nie było tak niczego normalnego. Nie było słońca – chociaż było jasno. Było zimno – lecz na tyle ciepło, by wszystkie kobiety i dziewczynki, które widziałam, miały na sobie sukienki. Pory roku mieszały się ze sobą – raz widziałam śnieg, jasny i kojący, nietknięty ludzką stopą. Kiedy indziej wszystko kwitło, a potem liście na drzewach mieniły się wszystkimi odcieniami zieleni.
            Jeszcze raz popatrzałam na wodę. Even. Byłam tam ja. Taka, jaką zawsze chciałam widzieć w lustrze. Moje oczy lśniły, jakbym miała za chwilę płakać. Choć czułam dziwną pustkę, wszystko było dobrze. Mogłam uchodzić za szczęśliwą.
            Kiedy znowu popatrzyłam na bezkresną polanę, wszystko zamarło. Drzewa zgubiły liście, wszystko wydawało mi się brzydkie, szare i ponure. Dokładnie wtedy zdałam sobie sprawę z prawdy. Gdzie się znajdowałam.
            Wypadek. Wszystko przemknęło mi przed oczami. Klub, światła. Całe moje życie, przesuwało mi się, a ja widziałam. Widziałam wszystko. Jedno imię zalśniło na samym końcu, a moje serce, jakby zamarło.
            Logan.
 - Even?
            Obejrzałam się. Od razu go zauważyłam. Stał na wprost mnie, z przerażeniem na twarzy. Miał na sobie białą koszulę, rozpiętą na całej szerokości. Dostrzegłam więc jego kolorowy tatuaż, lśniący żywymi barwami. Mięśnie brzucha miał napięte i doskonale zarysowane, a skóra jakby jaśniała.
            Zanim cokolwiek pomyślałam, zaczęłam biec. Zaraz potem wpadłam w jego ramiona, zanurzając się w ciepłych objęciach.
            Czułam ciepło bijące od jego delikatnego ciała. Męski zapach mieszał się z wonią jego potu. Osunęłam się na kilka milimetrów, patrząc na jego twarz. Oczy, barwy głębin oceanu, wpatrywały się we mnie uważnie. Miał kształtną twarz, lekko zaokrągloną. Zmarszczka, niegdyś ciągnąca mu się po czole, gdy nad czymś się skupiał, zniknęła. Jego włosy, ciemne i gęste, miały idealną długość. Kiedy się uśmiechnął, wyglądał jak Logan – chłopak, który wpadł na mnie na śliskim chodniku w czasie ferii. Zdawało mi się, że od tamtego czasu minęły miliony lat.
            Uniosłam dłoń, powoli przesuwając nią po jego tatuażu. Mój palec lekko sunął po czerwonej linii, łączącej się później z zieloną. Wciągnęłam głęboko powietrze, nie mogąc wydobyć z siebie głosu.
 - Jesteś prawdziwy? – zapytałam cicho.
 - Tak mi się wydaję.
            Poczułam jego dłoń na plecach. Gładził je spokojnie, jakbym była spłoszonym zwierzęciem. Delikatnie przysunął mnie bliżej siebie.
 - A ty? – szepnął.
 - Sądzę, że tak.
 - Co się stało? – zastanawiał się. – Ten samochód… klub… my…            Uniosłam wzrok, chcąc spojrzeć na jego twarz. Lecz jego już nie było. Opuściłam ramiona, przerażona. Rozejrzałam się dookoła. Nigdzie w pobliżu go nie było.
            Gdy skupiłam wzrok, w oddali dostrzegłam kobietę, idącą w moją stronę. Widziałam, że ma na sobie rozłożystą szatę, łopoczącą na lekkim wietrzyku. Miała turkusowy kolor, z szeroką spódnicą, mającą trzy warstwy – każda wykonana z innego materiału. W talii otaczał ją czarny pas, ukazując bardzo wąskie wcięcie. Dekolt wycięty w serek, ozdabiał sznur czarnych kamieni i pereł, odbijających światło. Kobieta  bardzo wolno się poruszała, ale mimo to widać było jej sprężysty krok. W końcu stanęła przede mną. Dostrzegłam jej twarz; miała miłe, łagodne rysy twarzy, kształtne usta i lśniące zęby. Jasne włosy spływały jej po plecach, poskręcane w lekkie fale.
            Dygnęła niczym w serialach historycznych, które oglądała moja ciocia. Uśmiechnęła się promiennie.
 - Witaj, Even.
            Osunęłam się niepewna. Nie bałam się pięknej kobiety naprzeciw. Przerażał mnie bardziej fakt, że przed chwilą stał tam Logan. To jego zniknięcie mnie przerażało.
 - Gdzie Logan?
            Zaśmiała się. Był to cudowny śmiech, lekki i swobodny.
 - Zaraz znowu go spotkasz – mruknęła. – Chodź ze mną.
            Odwróciła się i wolno ruszyła przed siebie. Niepewnie poszłam za nią. Miała delikatne ruchy, po mimo długiej sukni. Wszystko co mijałyśmy było piękne. Ona sama zaś, promieniała blaskiem. Szłam obok, czując łaskotanie trawy. W końcu znalazłyśmy się obok dużego stawu.
            Rzuciło mi się w oczy, jak bardzo niezwykłe jest to miejsce. Całe jeziorko ukryte było liśćmi wielkiej wierzby, której gałązki sięgały wody. Rosła tam jeszcze bujniejsza trawa i właśnie tam usiadła tajemnicza kobieta. Zrobiła to z gracją, rozsiadając się wygodnie i opierając o pień wierzby. Poprawiła suknię, po czym skinęła na mnie z uśmiechem.
 - Usiądź.
            Usiadłam. Trawa była wygodna. Miło się siedziało. Jednak strach o Logana i wszystkie wydarzenia nadal tłukły mi się w głowie, przez co nie mogłam się skupić na kobiecie.
 - Gdzie Logan? – zapytałam ponownie.
            Uśmiechnęła się. Ciągle to robiła. Przypominała mi panią Sailes, kiedy jeszcze nie wiedziałam, że to moja ciocia. Wtedy uśmiechała się do mnie cały czas, pilnując czy mam wszystko, czego mi było potrzeba.
 - Nie martw się, kochanie. Twój Chris jest bezpieczny. Niedługo znowu się z nim spotkasz.
 - To tutaj byli wszyscy prawda? Mama, Alex, Nina, Kevin. I Nick, kiedy był na OIOMie.
 - Tak. Tutaj trafiają nasze dusze. Zarówno tych, którzy nie żyją, jak i tych, którzy są bliscy śmierci.
            Przełknęłam ślinę. Byłam tam. Moja dusza.
 - Czy Logan przeżył? – wyszeptałam.
 - Tak, skarbie. Żyje, ale niewiele brakuje by się to zmieniło.
            Pokiwałam głową. Spojrzałam na piękny świat, który malował się przede mną. Nie dziwiłam się, że niektórzy martwi nie chcieli stąd odchodzić.
 - Kim jesteś?
            Ponownie się uśmiechnęła. Miała spokojny wyraz twarzy, kiedy zaczęła mówić.
 - Nazywam się Liv.
 - Co tutaj robisz? Wyglądasz na kogoś z innej epoki.
 - Pochodzę ze średniowiecznej Norwegii. Dorastałam w spokojnym miejscu, przy morzu. Byłam taka jak ty. Widziałam duchy. Kiedy zmarłam, stanęłam przed mężczyzną, który zapytał mnie, czy nie chcę go zastąpić. Moim zadaniem jest naprowadzać dusze. Pilnować, by były bezpieczne.
 - Nie rozumiem… jak… to przecież  nie ma sensu… - Ja wiem, że ty to rozumiesz. I czy nie uważasz, że całe to miejsce nie ma sensu?
            Westchnęłam. Liv kiedy mówiła wyglądała jak sędzia, spokojnie wysłuchujący każdego słowa świadka. Ręce splotła delikatnie przed sobą.
 - W tym miejscu dusze spotykają się z życiem i śmiercią. Są na pograniczu. To piękne miejsce. Zastanawiasz się dlaczego wyglądasz jak wyglądasz? To miejsce zna twoje pragnienia. Wie, jak bardzo chciałabyś być całkiem normalną nastolatką, która ma przyjaciół, cudowne, sielskie życie. Lecz nie zmieni to niczego. Im dłużej będziesz tutaj trwać, tym bardziej się zatracisz.
            Wstała. Poruszała się lekko, szeleszcząc spódnicą, ocierającą się o jej uda. Ja dalej siedziałam, próbując sobie to poukładać w głowie.
 - Im dłużej tutaj będziemy… wtedy się umiera.
 - Tak.
 - A ta cała brama… przez nią trzeba przejść, aby dostać się tak zwanie dalej?
            Pokiwała głową. Rozprostowała ramiona, patrząc w górę.
 - Nikt nie wie co jest dalej. Ludzkie pojęcie tego nie pojmie.
            Złączyłam palce obu dłoni ze sobą. Westchnęłam ciężko.
 - Dlaczego tak wyglądam? Tak inaczej? – dociekałam.
- A czy nie tak chciałabyś, w głębi duszy, wyglądać? – odpowiedziała mi pytaniem.
            Na chwilę obie zamilkłyśmy.
 - Czy… mogę już spotkać się z Loganem?
            Ponownie przytaknęła. Zamknęłam oczy, wiedząc, że właśnie to powinnam zrobić. Kiedy tylko je otworzyłam, ujrzałam łagodną twarz Christophera Logana Dominika UnderVarpola.
            Od razu skoczyłam do jego ramion. Objął mnie delikatnie, przytulając do siebie. Zatonęłam w jego objęciach, bojąc się, że jeśli się odsunę, to zniknie.
 - Jak to wszystko zrypane – westchnął.
            Mimowolnie go puściłam. Przyjrzałam się jego twarzy. Wyglądał tak jak wcześniej, lecz jego oczy lśniły jakby troszkę mniej.
 - Nie rozumiem – westchnął. – Niczego.
            Ruszył przed siebie. Wierzba, która tam rosła, miała rozłożyste gałęzie, a kilka grubych odchodziło od innego drzewa. Logan usiadł na jednej z nich, a ja, mając w zwyczaju zaczęłam wspinać się wyżej. Oparłam się o pień, kilka metrów wyżej od niego, lecz nadal słyszałam jego spokojny głos. Wyciągnęłam przed siebie nogi – powierzchnia gałęzi była naprawdę duża, dzięki czemu mogłam swobodnie siedzieć.
 - Opowiesz mi to wszystko jeszcze raz? – zapytał cicho. – Uwzględniając wszystko. Duchy, te całe widma i… to miejsce.
            Kiwnęłam głową. Wtedy, patrząc na Logana, czułam się jakbym była w innym miejscu. Wiedział o moim życiu – albo raczej o tym co z niego zostało. Naprawdę marzyłam o tym, by to wszystko opowiedzieć.
            Więc zaczęłam. Zapomniałam całkowicie o tym, że gdzieś obok ktoś mnie słucha. Po prostu mówiłam. Cicho, spokojnie, jakby nikogo moja historia nie interesowała. Zaczęłam od tego, jak już jako dziecko widziałam duchy i nie było to dla mnie nienormalne. Wspominałam nad wyraz często o mojej mamie, która wcale, a wcale się mną nie interesowała. Skupiałam się w szczególności na niej – po raz pierwszy kiedykolwiek powiedziałam na głos wszystko, co z nią było związane. Jej nienawiści, brak opiekuńczości. Wyjaśniłam mu jak bardzo mama Nicka się mną opiekowała. Opowiadałam o złotych czasach, kiedy to spałam z moim przyjacielem pod wspólnie zbudowaną bazą. Wspomniałam o pierwszych krokach ku chodzeniu do kościoła. O Cole’u i Mattew, którzy tak często pakowali mnie w kłopoty. O Monique, mojej najlepszej przyjaciółce, o tym, że tak szybko umarła. Duchy cały czas przewijały się w tych opowieściach – Rachel, dziewczynka, która była ostatnią zjawą, z którą się zaprzyjaźniłam, do czasu Maggie (o niej też długo się rozwodziłam). Mówiłam, mówiłam i mówiłam. Czułam się tak pewnie, jakbym dzieliła się swoją duszą z kimś innym. Logan okazał się świetnym słuchaczem. Nie mówił nic, tylko kiwał głową lub wydawał ciche odgłosy, kiedy wspominałam o jakimś drastycznym momencie mojego życia.
            Gdy zakończyłam swoją opowieść, cisza zapanowała pomiędzy nami. Słyszałam tylko nasze oddechu, i ptasi śpiew w oddali. Westchnęłam głęboko.
 - Patrząc na to wszystko z tejże perspektywy, zmarnowałam szesnaście lat swojego życia, tak naprawdę na coś bezużytecznego – mruknęłam.
            Mimo wszystko ucieszyła mnie jego reakcja – nie zarzekał się, że to nieprawda, ani nic w tym stylu. Po prostu zaczął się śmiać, głośno i zaraźliwe.
 - Czyli, że ja nie byłem niczym fajnym w twoim życiu, Even? – powiedział, z szerokim uśmiechem na twarzy. – Uratowałaś mnie tak dla kaprysu?
            Odpowiedziałam mu nieśmiałym uśmiechem. Zdążyłam się od niego dowiedzieć, że Liv powiedziała mu, że żyje. Był tutaj tylko tymczasowo, choć powinien jak najszybciej wrócić do świata żywych.
 - Coś w tym rodzaju – odparłam, krzyżując ramiona.
            Prychnął, po czym się podniósł. Nie zszedł jednak z drzewa, lecz zaczął wspinać się w górę. Ja, niczym dziecko, zaczęłam piąć się wyżej, na tyle szybko, by nie mógł mnie dosięgnąć. Kiedy mruknął coś o tym, że byłam dalej niż on, obróciłam się i pokazałam mu język.
            Znalazłam się na ostatniej gałęzi, na której dało się siedzieć, tak by się nie złamała. Oparłam się o pień, czekając, aż Logan mnie dogoni. Kiedy znalazł się obok, przesunęłam się, by zrobić mu miejsce. Usadowił się obok, tak blisko, że czułam ciepło bijące od jego ciała.
            Spojrzałam przed siebie. Przed moimi oczami rozciągał się przepiękny krajobraz. Łąki, sięgające horyzontu, porośnięte miękką trawą i barwnymi kwiatami. Wszędzie wałęsały się duchy. Były tak ładnie ubrane, w różnokolorowe ubrania, sukienki. Rozmawiali ze sobą, jakby szli na spacer, i spotykali sąsiada. Wydawało mi się to snem. Wcale niepodobne do świata, w którym niegdyś żyłam.
 - Ile ich tu jest.
            Logan spojrzał na mnie zdezorientowany.
 - Kogo? – zapytał zdziwiony.
            Przeniosłam wzrok na niego. Zdałam sobie sprawę, że on nie widzi tych tabunów ludzi, spacerujących spokojnie po polach. Do głowy wpadła mi pewna myśl, jednak nie chciałam rozmawiać z nim na ten temat.
 - Duchy – odparłam. – Jest ich tu pełno.
 - Ale ja ich nie widzę – wyglądał na przestraszonego.
            Odnalazłam jego dłoń, leżącą na gałęzi. Ścisnęłam ją lekko.
 - Spokojnie – zapewniłam go. – Pewnie to dlatego, że widziałam je w naszym świecie.
            Zrozumiał. Albo przyjął moje wytłumaczenie. Odetchnął jakby wcześniej bardzo denerwował się odpowiedzią. Nadal trzymałam rękę na jego dłoni.
 - Kiedy powinniśmy wrócić? – zapytał po chwili.
            Przez chwilę się nie odzywałam. Po prostu wpatrywałam się w dal, przyglądając się niebu, jasnemu i błękitnemu. Strasznie mi się podobało, a zarazem przerażało swoją idealnością.
 - Kiedy nadejdzie czas – odpowiedziałam w końcu.
            Nie dopowiedziałam mu jednak najważniejszego. Wiedziałam, że musi minąć trochę czasu, zanim wyznam mu całą prawdę. Wtedy było jeszcze za wcześnie.
        
        
 

niedziela, 1 stycznia 2017

Rozdział czterdziesty trzeci

Ocknęłam się szybciej niż bym się tego spodziewała.  Podniosłam się na rękach, szukając wzrokiem Logana. Również się obudził. Spojrzał na mnie zszokowany.
 - Co się…
            Rozejrzał się wokoło. Jakaś kobieta, która wcześniej chyba chciała nam pomóc, patrzyła na nas oboje. Ja szybko wstałam, otrzepałam ubranie i wyciągnęłam dłoń do chłopaka.
 - Naszym przeznaczeniem jest na siebie wpadać – rzuciłam, kiedy wstawał. – Musiałeś uderzyć się w głowę, przez co nie za wiele pamiętasz.
            Wyglądał na oszołomionego. Na szczęście nigdzie na skórze nie miał śladów kontaktu z widmem. Chris. Właśnie.
 - Wiesz, że na śmierć zapomniałam, że masz na imię Christopher, a nie Logan – powiedziałam idąc do auta.
 - Ja też czasem o tym zapominam – mruknął, drapiąc się w kark. – Logan bardziej mi się podoba.
 - Bo różni cię to od ojca?
 - Czasami.
            Wsiedliśmy. Logan tęsknie spojrzał na rozlaną kawę, leżącą na drodze. Wcześniej podniósł kubki, aby je wyrzucić. Przeniósł uwagę na mnie.
 - Może pojedziemy do domu? Tak kawa będzie lepsza. A przy okazji zajrzę jak radzi sobie Miranda – zaproponowałam.
 - Miranda? – zdziwił się.
 - Rehabilitantka i pielęgniarka dla Nicka. – wytłumaczyłam. – Uznał, że powinnam kogoś znaleźć, na czas, kiedy będę w szkole.
            Pokiwał głową. Gładko włączył się w ruch. Kierował dalej jedną ręką, zaś drugą tarł skórę na czole. Ja zaś zaczęłam przeskakiwać z kanałów w radiu, aż w końcu zdecydowałam się na jakiś hit lat osiemdziesiątych.
 - Jak tam w pracy? – rzuciłam spokojnie. Logan zerknął na mnie. – No wiesz, pływanie, ratowanie ludzi.
 - Chyba wiem na czym polega moja praca – zaśmiał się. – Nie jest źle. Całe szczęście Sibylle wyjechała do Grecji, więc mogę od niej odpocząć.
            Z zaskakującą rozkoszą usłyszałam te słowa. Cieszył mnie fakt, że ta upierdliwa dziewczyna nie kręci się przy nim.
 - Zaraz koniec wakacji – powiedział. – I znowu dzień w dzień to samo.
            Uśmiechnęłam się. Rozumiałam jego ból. Też nie miałam szczególnej ochoty na to by tam wracać.
            Dalej spokojnie rozmawialiśmy o bzdetach. Miło było śmiać się wraz z nim, z głupot życia codziennego. Cieszyły mnie wszystkie słowa, jakie padały z jego ust. Cały czas biło mi serce, tak szybko, że bałam się, iż zaraz będę musiała je łapać. Najbardziej bolał mnie fakt tego, że odkryłam prawdę. Prawdę o tym, że przez miesiące szukałam kogoś, kogo miałam pod nosem. I jak, pytam się jak, mogłam go do cholery przeoczyć?!
            Spokojnie dojechaliśmy do domu. Zaprosiłam Logana do środka. Czułam się tam naprawdę swobodnie, a atmosfera jaką sprawiała obecność mojej jedynej rodziny, pokrzepiała moje serce. Wkroczyłam pewnie do kuchni, przygotowałam kubki i wstawiłam wodę. Zaraz za mną pojawił się Logan.
 - Zalejesz? Sprawdzę co u Ni…
 - Jasne – przerwał mi.
             Szybko przeszłam z kuchni do pokoju. Zapukałam do drzwi. Nie czekałam na żadne proszę, tylko złapałam za klamkę i weszłam. W środku Miranda siedziała spokojnie na krześle, trzymając na kolanach cienką książkę. Uniosła wzrok, patrząc na mnie smutno. Nick, bez żadnych słów, leżał wpatrzony w ścianę. Podeszłam do niego i cmoknęłam go w czoło.
 - Już koniec twojej randki? – zapytał cicho.
            Zarumieniłam się. Mógł mówić co chciał, lecz ,,randka’’ niezbyt mi paskowała, szczególnie, gdy obok była prawie obca dziewczyna.
 - Mirando, mogłabyś nas zostawić na chwilę samych? – zwróciłam się do dziewczyny. – W kuchni jest mój… przyjaciel.
            Pokiwała głową. Nick wyraźnie uśmiechnął się na stwierdzenie ,,przyjaciel’’. Oboje wiedzieliśmy, że moim przyjacielem był on, nie nikt inny. Mimo to spokojnie stałam, dopóki kobieta nie opuściła pomieszczenia.
 - Teraz wiem to na sto procent – wyrzuciłam z siebie. Złapałam się za głowę. – Nie chodziło wcale o tatę Logana. Niby z jakiej paki miałabym go ratować? Zapomniałam o najważniejszym. Wszyscy o tym zapomnieliśmy! Logan tak naprawdę ma na imię Christopher! Rozumiesz? To o niego chodziło cały ten czas! Jego mam uratować…
            Widać było, że Nick chciał się podnieść. Nadal nie przyzwyczaił się do tego, iż nie może się poruszać. Syknął ze złością, a ja rzuciłam się do niego.
 - Spokojnie.
 - To Logan… przecież to logiczne. Znasz go tak długo. Jak mogłaś zapomnieć?! – krzyknął.
 - Uspokój się – warknęłam. – Nie powinni cię słyszeć.
 - Byliśmy takimi głupcami – westchnął. Chciał się podnieć, lecz nie mógł. – Boże…
            Sięgnęłam po jego rękę. Była sztywna. Mimo po poruszył jednym z palców. Na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
 - Teraz będzie ci potrzebna Maxine – powiedziałam cicho. – Gdybym ja…
 - Nie waż się tego mówić – przerwał mi. – Masz go uratować. Ale nie swoim kosztem.
            Pokiwałam głową. Jedna łza stoczyła się mu z oka. Starłam ją opuszkiem palca. W głowie miałam masę słów, które mogłam powiedzieć, lecz cisza otaczała nas jak miękki koc. Pogładziłam go jeszcze raz.
 - Widziałam twojego ducha – powtórzyłam mu to po raz kolejny. – Był czystą energią, stanem, w którym trwałeś. To było takie piękne. Miałeś zdecydować. I podjąłeś decyzję. Swoją własną.
            Patrzył na mnie smutno. Twarz wykrzywiał mu żal.
 - Teraz ja mam czas na podjęcie swojej decyzji. – Wstałam. Stanęłam naprzeciw okna, patrząc przez nie. – Moim zadaniem jest uratowanie Chrisa. Tego właśnie chciało to widmo.
            Cisza znów zabrzęczała pomiędzy nami. Odwróciłam się do kuzyna, lecz nie podeszłam do niego. Powoli wpatrywałam się w jego niespokojną twarz.
 - Po coś mam ten dar – rozłożyłam bezradnie ramiona. – Nie udało mi się uratować rodziców. Ani Alexa. Ani Kevina, Niny czy Monique. Skoro Ktoś u góry chce, żeby było tak, będzie tak.
            Uśmiechnął się, choć przebijał się przez ten uśmiech smutek. Wiedziałam, że mogę narażać siebie na jakieś niebezpieczeństwo. Nick zostałby sam. Czy ciocia dałaby sobie radę.
 - Kochasz go? – zapytał mnie niespodziewanie.
            Poczułam wypieki na twarzy. Z zażenowaniem potarłam dłonią policzki. Nick się zaśmiał, a ja przekrzywiłam głowę, patrząc na spokój, powoli ogarniający jego twarz.
 - Chyba muszę urządzić sobie z nim porządną pogawędkę.
  - Śnisz, braciszku – rzuciłam.
           
   - Nadal uważam to za zły pomysł. Co jeśli zasłabniesz? Zemdlejesz? 
            Pokręciłam głową z uśmiechem. Zapinałam kolczyka w uchu, stojąc przed lustrem w pokoju Nicka. Ten, lekko przerażony, patrzył na mnie z dezaprobatą.
 - I co sądzisz? – zapytałam, przygładzając sukienkę.
            Odwróciłam się w jego stronę i spokojnie się obróciłam, aby ukazać całą kreację. Czarna, przylegająca do ciała, z wycięciem na plecach. Nick patrzył na mnie, a ja uśmiechnęłam się.
 - No i jak?
            Westchnął głośno. Znałam odpowiedz na moje pytanie. Nick był temu przeciwny, ale to była moja decyzja.
            Wróciłam do lustra. Wyjęłam z kosmetyczki na komodzie czerwoną szminkę. Powoli malowałam usta.
 - Muszę być obok niego. Nie mogę pozwolić by coś mu się stało – powtórzyłam mu.
 - Nie możesz pilnować Logana cały czas! – Wytknął mi.
 - Nie, nie mogę. Ale mogę robić to prawie cały czas.
            Dzień wcześniej, kiedy był u mnie Logan, opowiedział o kuzynie, który otworzył klub w mieście. Zaprosił go na otwarcie, lecz UnderVarpol nie przepada za tego typu organizacjami. Obiecałam, że pójdę z nim. To chyba najlepszy sposób, aby przypilnować jego bezpieczeństwa. 
 - Jeśli coś ci się stanie? – spytał cicho Nick.
            Podeszłam do łóżka, po czym lekko usiadłam na białej pościeli. Chwyciłam kuzyna za rękę, dbając, by zbytnio jej nie ściskać.
 - Jestem gotowa poświecić dla niego nawet to.
            Delikatnie pokręcił głową.
 - Ledwo go znasz…
 - Nie zrobiłbyś wszystkiego dla Maxine, gdybyś wiedział, że ma w najbliższym czasie umrzeć?
            Przewrócił oczami. Pogładziłam go po dłoni i wstałam. Obróciłam się ponownie.
 - No więc jak wyglądałam?
 - Świetnie – odpowiedział spokojnie.         
            Wyglądał na smutnego. Nie chciałam ratować innych kosztem jeszcze innych. Chciałam jednak pomóc Loganowi – całemu temu Chrisowi.
 - Będzie dobrze – stwierdziłam.
 - Obiecaj, że nic ci się nie stanie. Że wrócisz do domu.
            Spojrzałam na okno za sobą. Widziałam piękny, sierpniowy wieczór. Jeszcze kilka dni dzieliło mnie od nowego roku szkolnego. Kolejne dni w budynku, pełnym uczniów i wymagających nauczycieli. Bez Nicka, który ledwie zaczął poruszać palcami. Z Maxine, której nie widziałam od dawna. Z obawą, że kiedy ja będę z w szkole, coś stanie się z Loganem.
 - Mam taką nadzieję – pocałowałam go w czoło. – Trzymaj się, braciszku. Wrócę rano.
            Poczułam kłujące łzy w oczach. On naprawdę się o mnie troszczył, dbał, bym była bezpieczna. Nie mógł wstać, objąć mnie ramieniem. Lecz jego słowa otaczały mnie niczym miękki koc.
            Ruszyłam wolno przez korytarz. Buty stukały w podłogę, kiedy szłam ku kuchni. Na stołku, siedziała ciocia. Wyglądała jeszcze starzej, niż zawsze. Wypadek Nicka źle na nią podziałał. Wcale jej się nie dziwiłam.
 - Ja już idę – przerwałam jej czytanie książki.
            Uniosła głowę. Spokojnie przytaknęła, zaznaczając palcem akapit, na którym skończyła.
 - Dobrej zabawy – rzuciła.
 - Dzięki.
            I poszłam. Tak jak się spodziewałam, czekał na mnie już Logan, ukryty we wnętrzu swojego czarnego samochodu. Zrobił duże oczy, widząc mnie nieźle odstrzeloną. Choć i tak mój wygląd na urodzinach Maxine powalał mnie, to i tamtego dnia wyglądałam znośnie.
            Szybko znaleźliśmy się w klubie. Był duży i przestronny, a w centrum, znajdował się ogromny parkiet. Wirowało już na nim kilka osób, w rytm muzyki, głośnej i obijającej się o ściany. Wszędzie były głośniki, raz za razem podświetlane różnymi lampami. Ogólnie panował tam super efekt.
            Logan złapał mnie za rękę i powoli prowadził przez gęsty tłum różnych ludzi. Jedni się rozsuwali, przez innych trzeba było się przepychać. Stanęliśmy przy barze, gdzie spokojnie popijał coś z kieliszka, mężczyzna.
            Był dość niski. Kiedy wstał, ledwie mógł patrzeć mi w oczy. Choć zważywszy na moje wysokie buty, mógłby być ze mną równy. Jego brodę pokrywał zarost, złożony z ciemnych i gęstych włosów. Uśmiechnął się widząc Logana. Wyciągnął rękę do niego.
 - Cieszę się, że cię widzę.
            Przeniósł wzrok na mnie. Uścisnął lekko moją dłoń.
 - Widzę, że masz naprawdę piękne koleżanki – mruknął do Logana. – Zapraszam do zabawy! A jak ktoś będzie miał do was problem, zwróćcie się do mnie.
            I odszedł. Logan nic nie mówił, więc usiadłam przy barze, patrząc jak pracujący tam mężczyzna uwija się z alkoholem.
 - Nie czujesz się winny, że zabrałeś nieletnią do klubu? – zapytałam Logana, kiedy usiadł obok mnie.
 - Nie będziemy pić wiele – odparł spokojnie.
 - Chyba ty – prychnęłam.
            Uśmiechnął się – tym samym sarkastycznym uśmiechem, który zawsze wywoływał rumieńce na moich policzkach.
 - Co dla ciebie? – usłyszałam za sobą.
            Zwróciłam się do baru. Inny chłopak niż wcześnie, o wiele młodszy, patrzył na mnie wyczekująco. Wycierał szklankę, rejestrując moją twarz.
 - A co jest najlepsze na początek imprezy? – spojrzałam na niego, uśmiechając się jak pusta laska.
 - Coś wymyślę.
            Poczułam ciepły oddech na karku. Nie odwracałam się, tylko mocniej przytrzymałam stołka.
 - Masz zamiar filtrować z każdym obecnym tu przedstawicielem płci męskiej? – Logan szepnął mi do ucha.
            Przysunęłam się do niego. W tym czasie barman postawił coś na blacie. Uśmiechnęłam się w podzięce, jednak dalej skupiałam się na Loganie.
 - Czas zacząć zabawę – powiedziałam cicho i chwyciłam po alkohol.

            Koło północy zrobił się już całkowity tłok. Na parkiecie był ogromny ścisk. Choć tańczyłam z Loganem, lecz stykałam się z kilkoma innymi osobami. Muzyk huczała, basy dudniły mi w uszach. Trzeba się też przyznać, że postanowiłam tańczyć bez moich szpilek, co sprawiło, że masa ludzi deptała mi po palcach. Pot spływał mi całymi strużkami po czole, perlił się na policzkach, ale mimo to dalej obracałam się jak szalona. Jedyne przerwy to te, podczas których piłam kolejne kolejki, z całkowicie obcymi ludźmi.
            Nawet nie zauważyłam, że Logan nie pije. Cały czas był gdzieś obok, świetnie się bawiąc. Tańczyliśmy, obijając się wzajemnie biodrami. Uważał na moje nagie stopy, starając się zapewnić tam trochę miejsca.
            Niebieskie światło raziło mnie w oczy. Serce waliło mi w piersi, a każdy oddech był ciężki. Zabawne, że w innej sytuacji wystraszyłabym się o swoje zdrowie. Wtedy jednak patrzyłam na uśmiechniętego Logana, ciesząc się chwilą.
            Pociągnęłam chłopaka w stronę baru. Tam, młody mężczyzna, nawet nie patrząc podał mi kolejny kieliszek. Z uśmiechem wypiłam zawartość, patrząc prosto w oczy Logana.
 - A ty co? Powinieneś się napić – mruknęłam na tyle głośno, aby usłyszał.
 - Nie, dzięki. Ale może powinnaś…
 - Dobra, dobra – przerwałam mu. – Chodźmy tańczyć.
            Zaczęliśmy ponownie kołysać się wśród tłumu. Każdy jego oddech dolatywał do mojej twarzy, a nasze spojrzenia ciągle łapały się wzajemnie. Te niebieskie oczy, niegdyś wypełnione sarkazmem, pełne uwodzielskiego wzroku. Wtedy patrzyły na mnie z niepokojem. Mur, który go otaczał, runął. Przede mną stał Chris, nie Logan. Całkiem inny człowiek.
            Coraz więcej ludzi wirowało dookoła. Światła oświecały otaczający mnie tłum. Czułam się niczym jakaś sardynka w puszce. Ktoś nadepnął mi na stopę. Łzy napłynęły mi do oczu, jednak dalej pozwalałam się Loganowi obracać. Światła zdawały się zmieniać szybciej niż wcześniej. Ogarnęło mnie gorąco, a huk muzyki wypełniał mi uszy, rozpalając w głowie żywy ogień.
            Potknęłam się. Myślałam, że polecę prosto na twardy parkiet, lecz opadłam miękko na tors Logana. Oparłam się rękoma o jego pierś.
 - Even?! – krzyknął.
             Nie mogłam złapać powietrza. Cały swój ciężar przeniosłam na jego ciało. Jednak nie długo musiałam czekać na jego reakcję. Podniósł mnie, jakbym nic nie ważyła, po czym zaczął nieść w kierunku schodów awaryjnych. Przyciskał mnie do piersi, a ja czułam się niewinnie i beztrosko, ukryta w jego uścisku.
            Po drodze rozpięło mu się kilka guzików jego koszuli, w kolorze indygo. Jak przez mgłę podziwiałam jego tatuaż, przedstawiający, tak naprawdę, nic. Raził mnie setkami kolorów, a ja po raz kolejny dziwiłam się, jak to jest świetnie wykonany.
            Znaleźliśmy się na dachu. Było to podobne miejsce, do tego, w szpitalu. Stała tam stara kanapa, zapewne niegdyś zdobiąca klub. Na niej ułożył mnie Logan, lekko kładąc na twardych poduszkach. 
 - Wiedziałem, że nie powinienem cię tutaj zabierać – wyszeptał. – Coś się stało?
 - Za dużo ruchu – westchnęłam. – Świateł. Ludzi. Ciepła…
 - Alkoholu.
 - Tego nigdy za dużo – zaśmiałam się.
            Delikatnie uniosłam się do pozycji siedzącej. Logan spojrzał na mnie przerażony.
 - Krew – wybąkał.
            Od razu moja dłoń wystrzeliła do nosa. Kiedy zniżyłam rękę, ujrzałam na palcach ciemną ciecz. Przeniosłam wzrok na Logana. Wpatrywał się we mnie przerażony.
 - To ma jakiś związek z tym wszystkim? Tym co działo się z tobą wcześniej?
            Niepewnie pokiwałam głową. Tak nawiasem mówiąc, huczało w niej niemiłosiernie.
 - Co z tobą jest Even?
            Nie chciałam dalej kłamać. Nie mogłam. Na świecie było tak mało osób, którym mogłam zaufać. Cały mój świat krążył wokoło tego marnego życia. Ludzi, którzy spoczęli już w grobach.
 - Even…
            Uniosłam spokojnie głowę. Jego oczy… błyszczały niepokojem. Błękit lśnił, ciemny i głęboki. Wydawały mi się zaszklone, jakby miał za chwilę płakać.
 - Ja chyba umieram, Logan. Najgorsze jednak jest to, że zanim umrę, muszę się uratować. – Szumiało mi w głowie. Co ja w ogóle mówiłam?
  - Co?!           
            Gdzieś w tle rozległ się grzmot. Po chwili niebo przecięła błyskawica. Chłopak spojrzał na niebo. Pierwsza kropla deszczu roztrysnęła mu się na czole.
 - Za dużo wypiłaś – mruknął. – Wracasz do domu.
            Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wziął mnie na ręce, jak małe dziecko. Przytuliłam się do niego, wdychając zapach perfum. Na koszuli miał trochę mojej krwi. Obraz znowu zaczął mi się zamazywać, kiedy niósł mnie przez salę. Ludzi nie ubyło; wręcz się namnożyli. Tłok, tylko potęgował wysoką temperaturę, a mnie oblewał pot.
            Logan otworzył drzwi wyjściowe kopniakiem. Od razu dotarł do mnie zapach deszczu i chłód. Nie miałam nic, czym mogłabym się okryć. Jednak Logan dalej mnie niósł, aż w końcu znaleźliśmy się przy jego samochodzie. Postawił mnie, a następnie zanurkował w głąb samochodu. W końcu wynurzył się, trzymając w dłoni czarną marynarkę. Lekko otulił mi nią ramiona.
            Następnie pomógł mi usiąść na masce samochodu. Deszcz kropił mi na twarz, ale burza chyba przeszła. Logan patrzył przed siebie, na ruchliwą ulicę, zalaną blaskiem latarni.
 - Jutro odbieramy z tatą Emily – powiedział spokojnie. – Było ciężko, ale w końcu się udało. Moja siostra wraca do domu.
            Uśmiechnął się. Spojrzał w gwiazdy, które lśniły na niebie. Na twarzy wykwitł mu nieśmiały uśmiech. Wiedziałam ile to dla niego znaczy.
 - To wspaniale – odpowiedziałam.
            Powoli przykryłam jego dłoń swoją. Była zimna. Delikatnie połączyłam jego palce ze swoimi. Westchnął.
 - O co chodziło z tym, że musisz mnie uratować? – przerwał ciszę.
  - Ja… - nie wiedziałam co powiedzieć.
 - Powiedz prawdę. Jestem tutaj i słucham.
            Może kiedy indziej bym nic nie powiedziała. Uciekła, ukryła się. Lecz tamtego dnia wszystko mnie przerosło. Dosłownie wszystko. Całe moje życie było niczym bomba, która w końcu wybuchła. Oparłam głowę na jego ramieniu, i przez łzy, mówiłam. Nie wiem, kto tak naprawdę to opowiadał. Jakiś duch, pijana ja, czy może jakaś zjawa.
            Zaczęłam od początku. Od mojej nienawidzącej matki, przez historię rodziny Sailes’ów. Opowiedziałam o mamie i tacie, ich romansie. O moim bracie i o tym, jak Amanda Alians mnie traktowała. Mówiłam o swoich uczuciach, które mi towarzyszyły, po śmierci Maxine. Pominęłam tylko duchy. One nie miały w tej opowieści miejsca. W moim życiu nie powinny uczestniczyć.
 - Czegoś w tym wszystkim brakuje – zauważył.
            Nie chciałam mu powiedzieć. To co do niego czułam, nie pozwalało mi wyznać prawdy. Ale to zbyt mocno mnie męczyło.
 - Ja… ja…
            Błyskawica przecięła niebo. Gwiazdy powoli znikały, zakryte burzowymi chmurami. Bałam się. Tak cholernie się bałam.
 - Even. Even. Spójrz na mnie.
            Pokręciłam głową.
 - Nie potrafię – załkałam.
            Ostrożnie ujął mój podbródek w palce. Uniósł moją głowę, tak, by mógł patrzeć mi w oczy.
 - Możesz mi zaufać.
            Łzy zaczęły toczyć mi się po policzkach. – Nie potrafię.
            Zsunęłam się z maski samochodu. Odeszłam kawałek, tak naprawdę chcąc jak najbardziej odjeść. W pewnym momencie poczułam jak coś łapie mnie za łokieć. Oczywiście był to on. Trzymał mnie mocno i pewnie, jakby bał się, że wyparuje.
            Przyciągnął mnie do siebie. Objął w talii, zmuszając jednocześnie, bym stała potwornie blisko niego. Musiałam stać na palcach, by być z nim na równi.
            Jego usta były obok moich. Każdy jego oddech muskał moją twarz. Czułam, jak jego palce, gładzą moje nagie plecy, odkryte przez wcięcie w sukience. Całkowicie zapomniałam o świcie wokoło. Nic się nie liczyło. Nic po za nim.
 - Powiesz mi, proszę cię, Even.
            Zamknęłam oczy. W głowie mi się kręciło, a każde jego słowo przepełniało mnie bólem. Mogłam mu powiedzieć, zmienić wszystko. Ale czy to nie było zbyt proste?
 - Even. Zawsze będziesz tą samą Even, nawet jeśli poznam prawdę. Tą samą Even, z twoimi oczami.
            Patrzyłam na niego. Deszcz padał już mocniej, mieszając się z moimi łzami i krwią. I chociaż tak bardzo się tego bałam. Tak bardzo się bałam prawdy.
            Dlaczego?
            Bo go kochałam.
- Widzę duchy, Logan – wyszeptałam w jego wargi. – Oto prawda.
            Odsunęłam się od niego. Stałam zgarbiona, patrząc na  niego i jego reakcje. Zmrużył oczy, patrząc na mnie z niedowierzaniem, odmalowanym na twarzy.
 - Co?
 - To co słyszysz – powiedziałam cicho. – Widzę duchy. Widzę widma ludzi, którzy w przyszłości umrą.
            Pokręcił głową, wbijając wzrok we mnie.
 - To niemożliwe.
            Był zbyt daleko mnie. Nie czułam jego ciepła. Błyskawice rozjaśniały nasze twarze, kiedy oboje staliśmy, patrząc na siebie, pełni niedowierzania. Prawda nas dzieliła.
 - To nieprawda – złapał się za głowę. – Jak… przecież…
            Zamknęłam oczy. Ogarnęła mnie ciemność. Upadłam na kolana, obejmując się ramionami.
 - Nikt nie widzi duchów – słyszałam. – Nikt.
 - Nie jestem już tą samą, Even – szepnęłam.

            Kiedy znowu oprzytomniałam, ujrzałam wpatrzonego we mnie Logana. Nie wyglądał inaczej. Patrzył na mnie tak jak dawniej – z czymś więcej niż tylko czułością.
 - Nic się nie stało, nic – zapewnił mnie.
            Wstałam. Chciałam podbiec do niego, poczuć jego dłonie, na swoim ciele. Uśmiechnęłam się szeroko. Mógł mi nie wierzyć. Najważniejsze było, by był przy mnie. To najbardziej się liczyło. To było najcenniejsze.
            Kolejna błyskawica przecięła niebo. W blasku jej srebrnego światła, zobaczyłam, że drogą, na której oboje staliśmy, jechało auto. Czerwone, błyszczące w ciemności. Nie miało świateł, a jego prędkość była oszałamiająca.
            Wszystko zwolniło.
            Każdy mój ruch był ospały. Krzyknęłam ze łzami, krztusząc się, jego imię. Gdy odwrócił się, było już tak mało czasu. Samochód pędził prosto na niego.
            Zobaczyłam to, co widziałam wiele miesięcy wcześniej. Moją najlepszą przyjaciółkę, czekającą na śmierć, Wystawiającą czoło, wprost rozpędzonemu pojazdowi. Logan stał tam, a każda sekunda raniła moje serce. Nogi mnie nie słuchały, a głowa pękała.
            Mimo to zerwałam się. Pobiegłam, szybciej niż kiedykolwiek w życiu. Auto było tak blisko mnie. Deszcz zalewał mi twarz. Moje serce pękało.
            Uderzyłam rękoma w Logana. Poleciał do przodu, prosto na chodnik. Ja nie zdążyłam. Pozostałam tam sama, przemakając wodą. Zamknęłam oczy, aż ogarnęła mnie całkowita ciemność.
            Poczułam ból. Ból, dominujący w każdej części mojego ciała. Ogarnął mnie doszczętnie, aż zanurzyłam się w jego czeluściach, tonąc zupełnie. Ciemność zgęstniała. Połykała mnie. Aż w końcu zapanowała już tylko ona. Nic nie czułam. Nie słyszałam. W mojej głowie zalśniła tylko jedna myśl.
            Boże, wybacz mi wszystkie grzechy.