Dostałam
jakieś leki. Pigułki, tabletki i kroplówki. Jednak nic mnie tak nie zdziwiło
jak pojawienie się Maxine.
- Kim jesteś i czego
chcesz? – zapytałam, gdy usiadła o bok łóżka.
Wcześniej
napisałam do Nicka czy nie mógłby przyjechać do mnie. W sumie prosiłam go też
aby wpadł do mnie do domu i wziął mi jakieś ciuchy. Nie miałam zamiaru prosić o
to mamy.
- Wiem, że bardzo
cieszysz się z mojej obecności – uśmiechnęła się.
Miała na
sobie białe rurki, czarny sweter i różową kurtkę. Mimo trochę mokrych włosów
wyglądała jak zawsze porządnie i nienagannie.
- Nick prosił, żebym
mu pomogła z tymi ciuchami – zdjęła kurkę, kładąc ją sobie na
kolanach. – Nie chciał wchodzić do twojego domu jak nikogo
nie ma.
Mało oczy
nie wypadły mi z orbit. Maxine od jakiegoś czasu była dla mnie miła, a teraz
zgodziła się mi pomóc? M i?
- Błagam powiedz, że
to nie żart – jęknęłam.
- No proszę cię! –
skrzyżowała ramiona z oburzeniem. – Przecież moje ciuchy są w porządku.
- Może dla ciebie.
Mimo to
nadal obie się uśmiechałyśmy. Nie umiałam jednak siedzieć z nią w jednym
pomieszczeniu, nie wiedząc dlaczego tak się zachowuje.
- Dobra, Maxine, o co
ci chodzi?
Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Jak to o co chodzi?
- Od kiedy chodzisz z
Nickiem, jedyne co robiłyśmy to kłócenie się. Od niedawna jesteś dla mnie miła
i zachowujesz się jakbyśmy były przyjaciółeczkami na zawsze – przy ostatnich
słowach posiliłam się na słodki głosik siedmiolatki.
- Even…ja – zająkała
się. Wbiła wzrok w swoje idealnie zrobione paznokcie. – Chodzi o to, że Nickowi
bardzo na tobie zależy, a ja była tylko zazdrosna.
Nie
przerywałam jej. Siedziałam jak słup soli, nie wiedząc co mam powiedzieć ani
zrobić.
- Kiedy umarła
Monique…ja…pomyślałam, że może…może…potrzebnacinowaprzyjaciółka – wybąkała,
jąkając się i mówiąc tak szybko, że nic nie zrozumiałam.
- Że co?
- Myślałam sobie, że
może potrzebna ci nowa przyjaciółka.
Nie
wiedziałam co mam odpowiedzieć. Wpatrywałam się w nią. Była piękna, mądra,
bogata, a do tego to dziewczyna mojego najlepszego przyjaciela.
Wybawił nas
Nick. Wszedł na salę z szerokim uśmiechem. Pod pachą miał torbę. Postawił ją w
nogach łóżka. Po czym podszedł do mnie i przytulił. Odsunął się, spojrzał mi w
oczy i szepnął:
- Cieszę się, że nic
ci nie jest.
Przysunął
sobie krzesło. Usiadł obok Maxine.
- Wziąłem wszystko co
kazałaś – o dziwo zwrócił się do Maxine, a nie do mnie.
- Chciałam tylko
ubrania na jakieś dwa dni – zaznaczyłam.
- No tak…Maxine ci
pożyczyła.
- Różową spódniczkę i
bluzkę w jednorożce?
- Mam czarne ubrania
– wcięła się dziewczyna Nicka.
Zaśmialiśmy
się z Nickiem.
- No co? –
naburmuszyła się Maxine.
- Ty i coś czarnego?
- A jaki mam sweter?
Kiedy już
przestaliśmy się śmiać (wszyscy troje), Maxine przejęła głos.
- Masz tu ubrania, bieliznę,
pidżamę, szczoteczkę, pastę, szczotkę i kosmetyki.
- Jestem w szpitalu,
a nie na pokazie mody.
- Starałam się myśleć
o wszystkim.
Zapadło
krępujące milczenie. Nie chciałam im mówić o tym co stało się z Maggie. Mieli w
tym czasie jeszcze wiele do pojęcia. Ja sama nie chciałam, aby uznali mnie
jednak za wariatkę. Zaznaczyłam sobie, iż powiem im kiedy indziej o tym.
- No to co dokładnie
ci jest? – zapytał miękko Nick.
- Zemdlałam –
odparłam beztrosko.
- To akurat zdarza ci
się często – zauważyła Maxine.
- No tak.
Nick
zerknął na kroplówkę.
- Tak więc co ci jest
d o k ł a d n i e?
Wierzyłam,
że moje omdlenia i tak dalej, jest spowodowane duchami. Ale bałam się, że ta
cała anemia może być prawdziwa.
- Lekarz stwierdził,
że mogę mieć anemię.
Maxine
zrobiła wielkie oczy.
- Naprawdę? –
zapytała.
- Możliwe –
wzruszyłam ramionami.
Nadal było
mi zimno. Przechodziły mnie dreszcze. Czasem kręciło mi się w głowie.
Moja mama
się nie pojawiła, jeśli was to interesuje. Po prostu pojechała do domu albo
jakieś restauracji, żeby zjeść super drogi obiad. Mogła też wybrać się do
jakieś znajomej albo coś w tym stylu.
Moi przyjaciele nie siedzieli długo.
Maxine obiecała rodzicom, że zajmie się młodszym bratem, zaś Nick miał w
zamiarze odwiedzić mamę. Oboje przytulili mnie na pożegnanie. Jeszcze przez
chwilę o czym gadaliśmy, gdy pojawiła się jakaś kobieta. Wyglądała na około
pięćdziesiątkę. Miała starannie zaczesane do tyłu włosy, z siwymi kosmykami.
Ubrana była dopasowany kombinezon w kolorze kawy z mlekiem. W dłoni trzymała
podkładkę z papierami.
- Pani Even Alians? –
uśmiechnęła się, ukazując idealne zęby.
Nick i
Maxine wymienili ze sobą spojrzenia.
- Tak.
- Cudnie! – ucieszyła
się. – Jestem Jasmine Scoots, psycholog.
Poczułam gulę
w gardle. Nie chciałam isc do psychologa? Psycholog przyszedł do mnie.
Sprawa ze
mną wyglądała mniej więcej tak, że każdy myślał, iż jestem stuknięta. Kiedyś,
po tym jak odbyłam wizytę u szkolnego psychologa, dostałam zlecenie do bardziej
profesjonalnego lekarza. Potem recepta na psychotropy. Jednak kiedy nie
chciałam ich brać, jedno głośnie stwierdzono, że jestem na te leki za młoda.
Gdy jeszcze
nie wiedziałam, że widzenie duchów nie jest normalne, lekarze zwalali to na
dezorientację psychiczną. Wszystko się zgadzało; widzę coś czego inni nie
widzą.
W tamtych
momencie psycholożka pojawiła się wręcz w idealnym momencie – przyjaciele
uwierzyli w moje zdolności, a ja sama nie czułam się w tym osamotniona.
Nick i Maxine wpatrywali się we mnie.
Widziałam w ich wzrokach pytanie: czy mają zostać? Even pokręciła głową.
Chciała jednak zwrócić uwagę Jasmine na nich.
- Wpadniecie jutro?
Powiecie co się działo w szkole – starałam się pokazać jaka to jestem pilna i w
ogóle.
Pani
psycholog odwróciła się do tyłu. Pewnie spodziewała się, że mówię do duchów.
Przyjrzała się uważnie moim przyjaciołom. Na szczęście oboje byli schludni i
zadbani. Nie sprawiali też wrażenia gangsterów ani nic podobnego.
- Jasne – pożegnali
się ponownie, po czym wyszli, posyłając mi pełne wsparcia spojrzenia i
uśmiechy.
- To twoi
przyjaciele? – spytała kobieta, siadając obok.
- Tak – mruknęłam.
Wyjęła z
kieszeni długopis. Zanotowała coś na kartce. Przyjrzała się mi dokładnie;
zarejestrowała ostry makijaż i czarne ubranie. Patrzyła na mnie krytycznie,
jakbym była kryminalistką.
- Masz jeszcze jakiś
przyjaciół? – uśmiechnęła się miło, a ja dostrzegłam, że oczy miała niczym lód.
- Nie muszę na to
pani odpowiadać – również uśmiechnęłam się kwaśno.
- Oczywiście – nie
takiej odpowiedzi się spodziewała. – Może powiesz mi coś o sobie?
Zapatrzyłam
się w ścianę. Wiedziałam, że ta kobieta analizuje zarówno moje słowa, jak i
zachowanie. Wiedziałam, iż na tym polega jej praca, ale nie koniecznie
chciałam, aby ją wtedy wykonywała.
- Kto panią przysłał?
- Nie o tym chciałam
z tobą rozmawiać – ponowny sztuczny uśmiech. – Jestem tutaj, żeby ci pomóc Even
– sięgnęła po moją dłoń, by ją ścisnąć, ale ją zabrałam.
- Kto panią przysłał?
– byłam nieustępliwa.
Jamine była wyraźnie zmieszana.
Oczekiwała wrzeszczącej małolaty? A może wariatki? Nie mogła mieć za łatwo.
- Posłuchaj mnie,
skarbie. Moim zadaniem jest pomagać takim jak ty…
- Teraz to ty mnie
posłuchaj – nic mi nie jest – wysyczałam.
Miała
szczerze zdziwioną minę.
- Nie jestem jakaś
inna. Jestem normalna. No może byłabym normalniejsza gdybym miała rodzinę.
- Ależ, Even. Twoja
mama się o ciebie troszczy. Zadbała, abym się tu znalazła.
- Ha! Więc ona panią
tu sprowadziła? Rozumiem – odwróciłam się do niej plecami. – Nie potrzebuję
pomocy. Szczególnie od osób, które w żaden sposób mi nie pomogą.
Wstała.
Słyszałam jej obcasy na podłodze. Stanęła w nogach mojego łóżka. Przez pewien
czas dobiegał mnie odgłos jej długopisu. Gdy przestała notować, miałam
nadzieję, że wyjdzie, lecz nadzieja matką głupich, czyż nie?
- Even, moja droga.
Ludzie wokoło ciebie próbują ci pomóc. Gdy ostatnim razem twoja mama martwiła
się o ciebie, a ja chciałam z tobą porozmawiać, byłaś taka mała i niewinna.
Wiele się zmieniłaś. Ale już wtedy nie chciałaś rozmawiać. Wtedy miałaś
przyjaciółkę, prawda? Nazywała się Rachel. Mówiłaś, że jest śliczna i starsza
od ciebie. Nikt jej nie widział, jeśli mnie pamięć nie myli.
Przełknęłam ślinę. Pamiętałam ducha z
dzieciństwa. Małą dziewczynkę o imieniu Rachel, która miała rude włosy i masę
piegów. Zmarła wiele dekad zanim ją poznałam. Mieszkała wówczas w domu, który
zamieszkiwałam z mamą. Dziewczynka zmarła podczas wojny. Była troskliwa i
emanowała ciepłem. Po tym jak zrozumiałam, że
nikt nie widzi duchów, udawałam, że ja też jej nie widzę, Uwierzyła, po
czym zniknęła.
- Chcemy ci pomóc,
Even. Są leki, lekarze…
- Nie rozumiesz…-
warknęłam, szybko wstając - …że nic mi nie jest? Nie potrzebuje twojej zasranej
pomocy, ani nikogo innego!
Czułam jak
ciągnę za sobą kroplówkę. Stanęłam obok Jamine. Ta była nadal niewzruszona, ale
na tym moja wypowiedź się nie kończyła.
- Nic panią nie
obchodzi moje zdrowie! To czy widzę duchy czy nie to moja pieprzona sprawa, a
panią nie powinno to obchodzić!
Dopiero, gdy
na twarzy psycholożki pojawił się lodowaty uśmiech, zdałam sobie sprawę, co
takiego zrobiłam. Kobieta nie kończyła się uśmiechać, notując coś na swoich
kartkach. Wydawała się w stu procentach zadowolona.
- Podejrzewam, że się
jeszcze spotkamy skarbie – ucałowała mnie w policzek. – Jak na razie pozostawię
twojej mamie specjalne recepty. Ale się nie martw. Będzie lepiej.
Wyszła. A
ja stałam jak skamieniała, z otwartą buzią, nie wiedząc co mam zrobić. Nie
chciałam płakać, a śmianie się nie było najlepszą opcją.
Nawet nie
wiedziałam do kogo mam zadzwonić. Monique nie żyła, Nick właśnie wyszedł razem
ze swoją dziewczyną. Mama to moja mama więc nic z tego. Maggie odeszła na
zawsze. Nie miałam dziadków, zaufanej kuzynki czy cioci. Nie chciałam obarczać
takim problemem Jamesa; miał własne życie, które chciałam by wiódł jak
najlepiej.
Nie miałam
nikogo, kto by mi w tym przypadku pomógł. Aż nawet przez moment zapragnęłam
znowu być małą dziewczynką, która się niczym nie musi przejmować.