Zgodnie z moimi przypuszczeniami,
większość czasu spędziłam w łóżku, jedząc lody, mrożone zapiekanki oraz pizzę i
oglądając powtórki seriali, które widziałam już setki razy. Nick oczywiście
zalewał mnie falą SMS-ów, z pytaniem jak się czuje, czy wszystko w porządku.
Niekiedy nawet nie ładowałam telefonu, żeby nie musieć mu odpisywać.
Pozwalałam nawet sprzątać w pokoju
Elizie. Z początku była bardzo przestraszona, jakbym co najmniej miała ją zjeść
czy coś. Z dnia na dzień, jednak uwijała się szybko, nawet na mnie nie
zerkając. Oprócz tego przynosiła mi odmrożone jedzenie, upieczone w piekarniku.
Koniec końców, nie była taka zła.
Mój przyjaciel , razem z resztą
mieli wrócić dwa dni przed końcem ferii. Jednakże Maxine wpadła na pomysł, żeby
przyjechać wcześniej, po to, aby mnie rozerwać. Nie bardzo mi przypadł do gustu
ten plan. Wolałam wsuwać pizzę,
oglądając Dr.Housa po raz czwarty, niż cackać się z zakochaną parką. Wystarczał
mi fakt, że rozmawiałam z Maxine przez telefon. Ta laska zmieniła swoje
nastawienie do mnie. Nie wiem nawet
dlaczego.
Dzień przed zakończeniem ferii Nick
zawiózł mnie do szpitala, żeby sprawdzić jak z nogą. Zdaniem lekarza nie było
najgorzej, kość zrastała się prawidłowo. Mimo to ściągnięcie gipsu zaplanował
dopiero za dwa tygodnie. Ehh, chodzenie z białą nogą do szkoły, i to jeszcze z
tymi wszystkimi schodami.
A i jakby kogoś to zastanowiło, to
Amanda Alinas tylko spytała: jeszcze ci tego nie ściągnęli?
Udało mi się jakoś ubrać. Gips mega
utrudnia funkcjonowanie, no ale jakoś żyć z nim muszę. Wszystkie poranne
czynności zajęły mi znacznie więcej czasu niż zwykle. Nawet malowanie się przy
lustrze w łazience okazało się problematyczne. No ale jakoś dałam radę.
Na dole zjadłam prowizoryczne
śniadanie. Wcześniej wzięłam ze sobą z góry torbę i buty (znaczy się buta, bo
na gips raczej nie wcisnę).
Nie miałam tylko zielonego pojęcia
jak mam dostać się do szkoły. Jechać samochodem nie mogę, a podróż na pieszo z
kulami nie wydawała mi się kusząca. Jasne, że Nicka zaproponował mi podwózkę,
ale duma nie pozwoliła mi się zgodzić. Tak więc z torbą przewieszoną przez
ramię oraz z kulą pod pachą.
Wyszłam z domu, po czym jako tako
udało mi się przekluczyć dom. Jednak kiedy odwróciłam się, mało nie spadłam ze
schodka przed drzwiami. Obok bramy stało czarne auto, o które opierał się młody
chłopak. Logan miał na sobie czarny T-shirt, niedbale wciśnięty w dżinsy. Na
mój widok uśmiechnął się promiennie. Pomaszerował dziarskim krokiem do furtki,
o którą oparł się, tak jak wcześniej o auto.
- Co ty tutaj, do jasnej cholery, robisz –
zapytałam, szczerze zdziwiona.
- Jak to co? – jego uśmiech był wręcz
bezczelny. – Obiecałem, że zawiozę cię do szkoły. W końcu przeze mnie twoją
nogę zdobi to białe.
- Poradzę sobie sama – mruknęłam przechodząc
obok. Zatrzasnęłam furtkę, ale nie zdążyłam przejść dwóch metrów, kiedy Logan
złapał mnie za łokieć.
- Ja i tak sam muszę się zawieść, więc co mi
szkodzi cię podwieźć? – uniósł swoją brew. – Oporem marnujesz tylko mój czas, a
ja nie odpuszczę.
Przewróciłam oczami dobitnie i
boleśnie. Jednak mimo to pozwoliłam mu otworzyć drzwi od strony pasażera.
Wgramoliłam się na zimne siedzenie, uważając by nie uradzić kostki. Kiedy już
siedziałam, zapięłam się pasem. Logan spojrzał na mnie trochę speszonym
wzrokiem, ale nic nie powiedział. Nie wiem o co dokładnie mu chodziło.
W porównaniu jak jechał ostatnim
razem, dziś prowadził niczym dzieciak, któremu ojciec pozwoli prowadzić na
wyboistej drodze, pozbawionej jakichkolwiek aut.
- Od kiedy prowadzisz tak spokojnie? –
zaczepiłam go.
- Od kiedy zauważyłem, że pewna niewiasta
odczuwa paniczny strach, gdy jest ze mną w zacnym wehikule .
- O kurde, ty się chyba cofasz w czasie –
zaśmiałam się. – Mówisz jak mój psorek od angielskiego.
- Chodzę na zajęcia z filozofii i…
- …i kochasz się w poezji, twoim marzeniem
jest cofnięcie się do XVIII wieku, a twoje ulubione dzieło to Romeo i Julia.
- W sumie by się zgadzało, ale czasu w których
żyję są znośne, a Romeo i Julia po
stokrotnym przeczytaniu nie jest takie fajne.
Przez
chwilę nikt z nas nic nie mówił. Po pewnym czasie, gdy byliśmy prawie obok
szkoły, Logan powiedział:
- Zgaduję, że to tutaj chodzisz do szkoły –
głową wskazał na budynek mojej edukacji.
- Taa – odpowiedziałam.
Podjechał pod bramę. Szybko wysiadł,
aby pomóc mi wyjść. Przyjęłam jego pomoc z niechęcią, widząc jak
pierwszoroczniaczki gapiły się na nas, w szczególności skupiając się na
Loganie.
Znowu
obarł się o drzwi samochodu, kiedy stałam już obok furtki prowadzącej do
szkoły, przed którą było już pełno uczniów.
- To o której mam po ciebie przyjechać – patrzył
na mnie, lecz kiedy przechodziła obok nas jakaś dziewczyna, puszczał jej oczko.
- Poradzę sobie sama – burknęłam.
- Dobra, kończę dzisiaj wcześniej, więc
poczekam te kilka godzin, dopóty ze mną nie pojedziesz – uśmiechnęłam się,
wiedząc że raczej nie był do tego zdolny. – Uwierz mi jestem do tego zdolny –
cholera.
Nic
nie powiedziałam, tylko wsparta na kulach, ruszyłam. Gdy już byłam w miarę
daleko, ale na tylko blisko by mnie słyszał, odwróciłam się.
- Przyjedź o wpół do czwartej.
Posłał mi ten swój idiotyczny
uśmieszek i wsiadł do samochodu.
- Palant – mruknęłam tylko i sama ruszyłam w
stronę szkoły.
Przed
drzwiami czekała na mnie Maxine i (Boże lituj się) uścisnęła mnie.
- Mmm, co to za przystojniak cię odwiózł? –
zaniosła się tym swoim śmiechem, za który połowa facetów w szkole dała by się
zabić. – Twój osobisty kamerdyner?
- To ten debil, przez którego złamałam nogę –
powiedziałam tylko.
- Oj tam. Już połowa dziewczyn w szkole chce
cię zabić, bo to ty z nim kręcisz.
Pokręciłam głową, ale ruszyłam za
nią dalej, do szafek. Pierwszą miałam matmę, co mnie szczerze bolało. Co za
idiota, daje nam na pierwszej lekcji matmę?!
Koło szafek spotkałyśmy Nicka.
Cmoknął swoją dziewczynę w usta, rzucił mi tylko krótkie ,,Hej’’. Niestety, nie
zdążyłam nic powiedzieć ani zrobić, bo Maxine zaczęła jak najęta gadać o
chłopaku, który odwiózł mnie do szkoły.
- A jak ja chciałem cię przywieźć, to nie
chciałaś – udawał obrażonego, lecz cały czas się uśmiechał.
- BO ŻADEN NIE MIAŁ MNIE ZAWOŹIĆ – wybuchłam
śmiechem, mimo że bardzo tego nie chciałam.
- Obie wiemy, że to dla ciebie bardzo
korzystne – podsumowała Maxine, po czym odeszła uczepiona Nicka na lekcje.
Wzięłam książki, a potem z ogromną
niechęcią poszłam na lekcje.
Gdzieś po chemii, przyszła po mnie
pani z sekretariatu, prosząc aby zajrzała na chwilkę do dyrektora. Mówiąc
szczerze, już tyle razy tam byłam, że nawet nie pomyślałam o strachu. Mimo
powszechnej opinii, o straszności i wredocie naszego szanownego dyrka, to
niestety albo stety, ja się go nie boję.
Weszłam do przestronnego gabinetu, z
zdjęciami absolwentów w ramkach, pucharami, medalami i tym podobne. A za
szerokim, drewnianym biurkiem siedział mój szanowny dyrektor, z okularami na
czubku nosa.
Długimi, bladymi palcami przewracał
jakieś kartki.
- Ach, panna Even – jego oczy były zawsze
jakoś nienaturalnie małe. – Proszę, usiądź.
Usiadłam więc na przesadnie miękkim
fotelu, w który szybko się zapadłam. Dyrektor przewracał dalej kartki, szukając
właściwej. Kiedy już ją miał, spojrzał na mnie tymi swoimi szparkowatymi
oczyma.
- Czy wiesz, może panno Alians, z jakiego
powodu cię tutaj poprosiłem?
- Cóż, od czego mam zacząć? Trochę tego dużo –
prychnęłam.
- Na pani miejscu, panno Alians, uważałbym na
słowa. Pani sytuacja i tak jest już w złym stanie – zsunął okulary z nosa,
przejechał dłonią po pokrytej zmarszczkami twarzy. – Od kiedy pojawiłaś się w
naszej szkole, twoja kartoteka jest zapełniona po brzegi. A twoje wykroczenia
są potworne. Jednakże twój ostatni postępek…
- … ma pan na myśli to graffity? – wybuchnęłam
śmiechem. – Przecież to tylko niezdarne rysuneczki.
- Ale doskonale wiedziałaś jakie nasze miasto
chce zrobić wrażenie! Ty razem z Elsonem i Saterem kompletnie przesadziliście. Czeka was
za to kara.
- Ehh, kiedy mamy zmyć to graffity? –
westchnęłam z rezygnacją.
- O nie, nie, moja droga – wyszczerzył zęby w
uśmiechu (tu muszę zaznaczyć, że jego dwójka była złota, a reszta zębów nieźle
poniszczona). – Za twoje liczne wykroczenia, musisz wykonać porządną ilość
godzin prac społecznych.
- Co?! Nie ma mowy!
- Ależ oczywiście. Twój opór był do przewidzenia. Jednak, pragnę
zaznaczyć, że masz na swoim kącie liczne wagary, nieusprawiedliwione ucieczki z
lekcji, demoralizację, picie jak i palenie, kradzieże, niszczenie mienia szkoły
jaki i miasta. Długo by wymieniać. Za to wszystko w najlepszym razie trafisz do
szkoły z internatem, o zaostrzonym rygorze. W najgorszym wypadku – tu
uśmiechnął się tym swoim uśmieszkiem – trafisz do poprawczaka.
Poczułam jak coś przewraca mi się w
żołądku.
- Do…do poprawczaka? – wręcz wypiszczałam.
- Dajemy ci szansę – ton jego głosu zdradził
mi, że raczej tej szansy nie daje mi on. – Szansę na poprawienie swojego
zachowania. Prace społeczne są dopiero początkiem. Później pozytywne oceny,
znośne zachowanie, ograniczenie wulgaryzmów. Ale to już twoja sprawa co
wybierzesz.
Wyobrażam sobie siebie w więzieniu
dla młodych. Ja wśród debili, którzy się popisywali, albo gorzej. Zdecydowanie
gorzej.
- Nikt nie bierze pod uwagę zdiagnozowanych u
ciebie chorób, Even. Nie ważne czy naprawdę masz coś z głową czy nie, sądzimy
cię nadal tak samo.
Mama miałaby mnie z głowy. Eliza nie
musiałaby się mnie pytać czy posprzątać mój pokój. Tata Maggie już nie mógłby
ze mną śmiało rozmawiać, jak z własną córką. Nick, ani Maxine nie musieliby się
ze mną użerać. Może nikt by już przeze mnie nie umarłby.
Ale nie chciałam takiego życia.
- Zgoda. Niech będą te całe prace.
- Świetnie! Zaczynasz od trzynastego marca.
Ekstra. Dzień po moich urodzinach.
Prezent roku.