piątek, 30 września 2016

Rozdział trzydziesty trzeci

             Płakałam. Nie wiem jak długo. Opłakiwałam fakt, że moja mama nie żyła. Płakałam za to, że byłam sierotą. Płakałam, bo nie wiedziałam jak dalej żyć. Płakała, bo całe moje życie było kłamstwem.

            Zerwałam się na nogi. Widząc niczym przez mgłę, biegłam na oślep, wpadłam na schody, przeskakując co drugi schodek, żeby znaleźć się w swoim pokoju. Wyjęłam z szafy walizkę, napakowałam do niej wszystkie ubrania jakie wpadły mi w ręce. Zrzucałam ubrania z wieszaków, wrzucając je do walizki. Wypadłam z pokoju, rzuciłam się w kierunku schodków. Zeszłam na dół nie oglądając się za siebie. Bagaż wrzuciłam do auta i sama usiadłam za kierownicą.
            Dłonie mi się trzęsły, a łzy ciągle wypływały mi z oczu. W głowie mi huczało (tradycyjnie) zaś przed oczami miałam obrazy nie moich wspomnień. Tak strasznie nie chciałabym znać prawdy. Tak bardzo.
            Nie mogłam trafić w stacyjkę.
            Serce tłukło mi w piersi, czułam pot perlący się na czole. Prowadziłam auto, nawet nie myśląc co by się stało, gdyby był większy ruch.
            Nie wiem jak to możliwe, że dojechałam do celu. Stanęłam na podjeździe, mając nadzieję, że Sailes’owie wrócili do domu o czasie. Widząc samochód Nicka na podjeździe, załkałam cicho. Zdałam sobie sprawę, że to moja rodzina. Ostatni ludzie jacy mi zostali.
            Zapukałam w drzwi. Łzy nadal piekły mnie w oczy, nadal czułam ich smak w ustach. Otworzyła mi pani Sailes. Miała nienaganną fryzurę, fartuszek. Wycierała ręce w kuchenną ścierkę.
            Przez chwilę wpatrywała się we mnie z uśmiechem, ale po sekundzie jej uśmiech zgasł. Wpatrywała się we mnie niczym w straszną niespodziankę.
 - Even, skarbie, co się stało? – zapytała.
            Nie odpowiedziałam jej. Po prostu zarzuciłam jej ręce na szyję, przyciskając mokry policzek do jej szyi. Łkałam, zaś pani Sailes gładziła moje włosy, płynnymi i delikatnymi ruchami.
            Za nią stanął Nick. Wypłowiałą koszulę miał wygniecioną, włosy w nieładzie. Spojrzał na mnie zszokowany. Chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Rzuciłam się na niego, tym razem przytulając się do jego obojczyka. Rzucił zdziwione spojrzenie matce.
 - Even…- mruknął, odsuwając mnie od siebie.
            Pociągnęłam nosem. Oczy już mnie bolały, było mi gorąco i dusznie. Nick wpatrywał się we mnie bacznie, szukając odpowiedzi na swoje pytania.
 - O co chodzi? – pani Sailes położyła mi dłoń na ramieniu.
            Odwróciłam się ku niej. Bałam się cokolwiek powiedzieć.
 - Mama – wyszeptałam zachrypniętym głosem.
            Nic to im nie wyjaśniło. Przetarłam dłonią twarz, co i tak nie wiele mi dało. Kręciło mi się w głowie. Mało się nie przewróciłam, ale na szczęście złapał mnie Nick, przytrzymał mnie delikatnie.
 - Kochanie, co się dzieje? Co z mamą?
            Pokręciłam głową. Nie chciałam mówić tego na głos. Miałam nadzieję, że to sen. Jednak, gdy powiedziałam to własnymi słowami, poczułam ciężar prawdy.
 - Mówię o mojej prawdziwej mamie.
          
            Mdlałam. Płakałam. Wymiotowałam. Woda wylewała się litrami z moich oczu. Czułam pot spływający mi ze skroni i karku.
            Pani Sailes posadziła mnie na kanapie. Gładziła moje włosy, mrucząc cicho. Dławiłam się łzami. Wstrzymywałam oddech, ale dawało mi to tyle samo co nic. Ramiona mi się trzęsły, dłonie nie mogły nic trzymać.
            Nienawidziłam siebie za tę chwile słabości. Nie mogłam pojąć, dlaczego mnie to aż tak dotknęła. Jednak prawda bolała znacznie mocniej, niż można było się spodziewać.
 - Był potworem – wyjęczałam. – Jak mógł tak postąpić.
            Uniosłam lekko głowę. Nick wyciągnął do mnie pudełko chusteczek. Otarłam oczy, nos i twarz. Pani Sailes chwyciła mnie za dłoń. Spojrzała mi prosto w oczy.
 - Skąd wiesz? Nie sądzę, że Amanda to zrobiła.
            Chciałam to jakoś powiedzieć. Jednak nie umiałam znaleźć wytłumaczenia na to, że widziałam ducha mojej prawdziwej mamy.
 - Chwila – powiedział Nick. – O co w ogóle chodzi?            Pociągnęłam nosem. Ręce nadal mi latały na wszystkie strony. Wciągnęłam ostrożnie powietrze. Prawdopodobnie zapas łez się skończył.
 - Moja mama, Amanda, nie jest moją prawdziwą matką – wykrzywiłam się. A jednak łzy już zbierały mi się w oczach. – Była nią Hope Price.
 - Była? – zdziwił się.
 - Hope nie żyje – wyjaśniła jego mama. – Moja siostra nie żyje już od szesnastu lat.
            Nick otworzył szeroko usta. Ja jednak otarłam wierzchem dłoni oczy. Nie chciałam znowu płakać. Spojrzałam na panią Sailes.
 - Co? – wybuchnął chłopak. – Jak to twoja siostra? I twoja mama…            Pani Sailes uśmiechnęła się ciepło. Uścisnęła moją rękę.
 - Może czas abyście oboje poznali tę historię ze strony kogoś postronnego. Zapewne jakoś opowiedziała ci to Amanda, co Even?            Potaknęłam. Pani Sailes przytuliła mnie do siebie, tak jak robiła to, zanim wylądowała w szpitalu. Uśmiechnęła się krzepiąco.
 - Miałam siostrę. Była ode mnie młodsza o pięć lat. Gdy urodził się Kevin, miałam męża i dom. Ona była zawsze sama – zapatrzyła się w dal. – Pewnego dnia poznała mężczyznę. Mądrego, miłego, przystojnego z pracą i sporym domem. Hope była nim zauroczona. Zabierał ją na kolacje, rozmawiali, spotykali się dość często. Ciągle o nim mówiła. Zaczęli widywać się w bardziej poważny sposób. Ciągnęło się to prawie rok. Nie byli oficjalnie razem, niby on chciał poczekać. Wszystko się zmieniło, gdy Hope dowiedziała się, że jest w ciąży. Cały czas spotkała się tylko z nim, więc pewne było, iż to jego dziecko.
            Przerwała na chwilę. Spojrzała na mnie. Wiedziałam, że tym dzieckiem byłam ja.
 - Tak strasznie się cieszyła. I bała. Kiedyś, w wieku dwudziestu lat poroniła. Bała się, że jej drugie dziecko może nie przeżyć. Z taką wielką radością powiedziała mu o dziecku. Ale on zareagował starsznie…był wręcz przerażony. Wtedy się wydało, że ma żonę, która nie może zajść w ciążę. Hope była taka zawiedziona. Cała radość z niej spłynęła. Nie chciała tego dziecka. Nie chciała znać Roba. Nie chciała żyć. Próbowała się zabić, zaraz po tym jak napadła ją Amanda, której mąż wyznał całą prawdę. Mało nie wydrapała oczu Hope.
            Poszli na kompromis. Mała dostanie nazwisko po ojcu, Rob będzie płacił alimenty i zajmował się czasem dzieckiem. Amanda zaakceptowała to, że mąż ją zdradził, nawet dała mu drugą szansę. Hope była smutna, ale pocieszało ją dziecko. W końcu mała się urodziła. To byłaś ty, Even – uśmiechnęła się, przez łzy. – Moja siostra była taka rozpromieniona. Nie obchodziło jej to, że nie będziesz miała prawdziwego taty. Cieszyła się tak bardzo z małej kruszonki, jaką urodziła. Potem zaczęło się z nią coś dziać. Wylądowała na intensywnej terapii. Traciła dużo krwi. Było coraz gorzej. Aż umarła.
            W pokoju zapanowała cisza. Była wręcz namacalna. Nick mrugał szybko, raz po raz przecierając dłonią twarz. Pani Sailes uśmiechała się, mimo że po jej policzku toczyły się łzy. Ja zaś wpatrywałam się w ścianę. Miałam przed oczami obraz mojej mamy, kobiety, której nigdy nie poznałam. Widziałam jej ducha – szarego, bezbarwnego. Każdy jej dotyk, ten który mogłam poczuć tylko ja, zostawiał na mnie tylko ból. Nie miałam matki, która mogła mnie przytulić.            Była radosną kobietą, która pragnęła mężczyzny w życiu. Zamiast tego pojawiłam się ja. A potem zabrała ją śmierć, nie dając mi szansy ją poznać.
 - Twój tata jakoś namówił Amandę, by cię zabrać. Zaproponowałam im pomoc, bo w końcu jestem twoją matką chrzestną.
 - Moją, moją…matką chrzestną? – wybąkałam.
 - Tak, Even – pocałowała mnie w czubek głowy. – Jestem twoją ciocią i poniekąd matką.
            Przytuliłam się do niej. Łzy płynęły mi powoli o oczu, będąc połączeniem smutku i szczęścia.
 - To dlatego traktowałaś mnie jakbym była twoją córką… - Tak, skarbie – pogładziła mnie po policzku. – Jestem twoją rodziną. Jesteśmy nią.
            Przeniosłam wzrok na Nicka. Siedział na fotelu, z nieciekawą miną. Wyglądał tak, jakby nie wiedział co ma zrobić. Ściskał dłonie, aż pobladły mu knykcie. Wyciągnęłam dłoń. Zdziwił się, ale wstał. Złapał moją rękę, siadając obok mnie. Trzymałam zarówno panią Sailes, moją ciocię, jak i Nicka. Wtuliłam się w niego.
 - Jesteście moją rodziną – powiedziałam. – Teraz mam tylko was.
            Wtedy płacząc, nie hamowałam łez. Były ze szczęścia, bo w tym całym koszmarze znalazłam kogoś, komu na mnie zależy. Nagle znalazłam jakby światełko w ciemnym tunelu.
 - Możesz u nas zostać ile chcesz – powiedziała pani Sailes – ciocia.
 - A co z…- nie umiałam się przemóc by nazwać Amandę Alians samym imieniem.
 - Na pewno nie będzie miała nic przeciwko.
            Pani Sailes, której nie umiałam nazwać ciocią, zaprowadziła mnie do pokoju gościnnego. Dała mi swoją pidżamę, która wisiała zarówno na niej, jak i na mnie. Położyłam się uradowana, czując pod policzkiem miękką poduszkę, a nie stół w barze. Pościel pachniała fiołkami. Zamknęłam zmęczone oczy, wdychając miły zapach. Ciągle huczało mi w głowie, obrazy, które zobaczyłam przez dotyk mojej matki, nie pozwalały mi się odprężyć. Mimo to, byłam tak strasznie zmęczona. Tak bardzo chciałam zasnąć i obudzić się za wiele dni. Może nawet lat.
            W końcu jednak zasnęłam, twardo niczym kamień.
             Obudził mnie delikatny powiew wiatru na twarzy. Otworzyłam sklejone oczy. Przez chwilę moje oczy przystosowywały się do ściany w kolorze piasku i jasnych mebli. Przeniosłam wzrok na okno. Było otwarte na całą szerokość, wpuszczając świeże powietrze. Firanka łagodnie łopotała.
            Przeciągnęłam się. Góra pidżamy przykleiła mi się do brzucha, spodenki obleśnie oblepiły mi uda. Kołdrę skopałam na bok. Cała byłam w pocie, nogi mnie bolały, a oczy piekły. Wstałam i poczłapałam się do łazienki, która leżała niewiele dalej od pokoju, w którym spałam.
            Na półce przyszykowane były dla mnie pomarańczowy ręcznik, za dużo kapcie oraz biały, miękki szlafrok. Zrzuciłam z siebie mokrą od potu pidżamę, weszłam pod prysznic, zasuwając za sobą kabinę.
            Stałam pod strumieniem ciepłej wody. Żłobiła ona tunele na mojej skórze. Włosy ściekały wodą. Zagarnęłam je do tyłu. Dalej pozwalałam wodzie płynąć.
            Gdy woda była już lodowata, wytarłam się w miękki ręcznik, stopy wsunęłam w kapcie, zaś ciało owinęłam szlafrokiem. W pokoju znalazłam w kącie moją torbę. Byłam szczerze zdziwiona, kiedy nic w niej nie znalazłam. Zamiast tego moje ubrania były starannie poskładane w szafce. Wybrałam spodenki (które ledwo trzymały się na mnie) i poszarpany nożyczkami T-shirt.
            Związałam swoje włosy. Nadal były czerwone, farba świetnie się trzymała. Przeczesałam je szczotką, która w magiczny sposób znalazła się na komodzie.
            Przez otwarte drzwi dobiegł mnie przyjemny zapach. Ruszyłam do kuchni, gdzie wiedziałam, że znajdę Panią Sailes. Oczywiście miałam rację. Stała w fartuszku przy kuchence, z drewnianą łopatką. Na stole stały talerze, przepełnione jajecznicą z bekonem, tostami francuskimi i naleśnikami z czekoladą. Wszystko to miało apetyczny zapach, aż mi zaburczało w brzuchu. Niestety, na myśl o jedzeniu było mi niedobrze.
            Oparłam się o framugę drzwi. Przypomniało mi się od razu, jak Nick bawił się ze mną w berka i wybił sobie o nią mleczaka.
            Pani Sailes przewróciła coś na patelni. Podśpiewywała sobie coś pod nosem. Ja tylko patrzyłam na jej płynne ruchy.
 - Dzień dobry – przywitała mnie, odwracając się w moją stronę.
            Nałożyła na czysty talerz omleta z dodatkami. Wskazała mi krzesło.
 - Siadaj i jedź – zanim zdążyłam zaprotestować, dodała: - Wyglądasz marnie. Ale ja to zmienię.
            Posłała mi swój najbardziej przyjazny uśmiech. Mimo mdłości, usiałam i powoli skubałam omleta, zastanawiając się, kiedy po raz ostatni jadłam normalny posiłek, niebędący płatkami czy jabłkiem.
 - Nick mówił, że przyjadą z Maxine za pół godziny. Chyba się nie obrażą, za śniadanie na obiad?  - zaśmiała się.
            Ja tylko pokręciłam głową. Żułam małe kęsy, bojąc się, że zaraz je zwrócę. Pani Sailes w kółko nuciła tę samą piosenkę. Kręciła się po kuchni. Dopiero, gdy zobaczyła moją minę, niepewnie usiadła. Osunęłam od siebie talerz.
            Zdjęła fartuszek, po czym przewiesiła go przez krzesło. Splotła dłonie ze sobą, kładąc je na blat stołu.
 - Rozmawiałam z Amandą…  – zaczęła. – Nie ma nic przeciwko byś została z nami przez jakiś czas.             Spojrzała na mnie. W jej wzroku krył się cały pokład smutku. Knykcie jej pobladły, od zaciskania dłoni ze sobą.
 - Nie wiele się w niej zmieniło. Cała prawda zmieniła twoje życie, ale ona nawet chyba nie ma wyrzutów sumienia.
            Położyła dłonie na blacie. Poruszała ze zdenerwowaniem palcami. Niespokojnie poruszała nogą. Nie mogłam patrzeć na jej twarz, którą szpecił niepokój.
            Wstałam. W trzech krokach pokonałam dzielącą nas odległość. Przykucnęłam obok niej. Położyłam jedną dłoń na jej rozdygotanych rękach. Postarałam się o jak najszerszy uśmiech. I choć wszystko we mnie pękło, całe moje serce przepełniał ból, powiedziałam z udawanym spokojem.
 - Jest dobrze, ciociu – sama była zdziwiona jak bardzo wiarygodnie to zabrzmiało. – Naprawdę jest dobrze.
            Przytuliła mnie. Delikatnie, przesuwając dłonią po plecach. Czułam ciepło, które od niej emanowało i cudowny, miętowy zapach. Pozwalałam jej by mnie obejmowała.
            Odsunęłam się powoli. Zmarszczki na twarzy strasznie ją postarzały – nawet nie wiedziałam kiedy jej włosy stały się aż tak siwe. Wiele zmieniła się przez lata spędzone w szpitalu. Kości policzkowe, mimo że teraz dużo jadła, nadal były delikatnie zapadnięte. Pod oczami ciemne sińce były strasznie widoczne. Niegdyś ładne, pełne i różowe usta strasznie popękały.
 - Opowiesz mi coś o niej? – zapytałam. – Żebym przynajmniej wiedziała, kim była moja mama.
            Przysunęłam sobie krzesło bliżej niej. Gdy usadowiłam się na nim, ciocia (ciężko było zacząć ją tak nazywać) podała mi jednego z upieczonych tostów, grożąc, że jeżeli go nie zjem to nic mi nie powie. Kiedy ja niepewnie przeżuwałam, ona przyniosła album przepełniony zdjęciami.              Przekartkowała go szybko, docierając do szukanej fotografii. Wyjęła ją, po czym przesunęła po stole w moją stronę.
            Zdjęcie przedstawiało  dwie dziewczynki. Jedna, wywnioskowałam, że to ciocia, miała na sobie żółtą sukienkę, a na twarzy rozciągał się szeroki uśmiech, ukazując tym brak jedynki. Dziewczynka obok, o wiele niższa, trzymała w ramionach szczeniaczka, a sądząc po jej minie, był dla niej oczkiem w głowie.
            Wyjęła drugą fotografię. Tym razem moja mama mogła mieć na niej z czternaście lat. Była tak uderzająco do mnie podobna. Włosy miała aż do bioder, oczy wpatrzone w dal, a na nosie i policzkach całą masę piegów. Uśmiechała się szeroko, ukazując aparat ortodontyczny na zębach.
 - Nigdy nie poznałam tak pogodnej osoby jak ona. Zawsze była uśmiechnięta, serdeczna dla wszystkich. Życie jednak zawsze ją źle traktowało. – Pokazała palcem zdjęcie z pieskiem. – Nie całe dwa dni po tym jak go dostała potrąciło go auto. Nawet wiele lat później nie chciała żadnego zwierzaka. Była strasznie pamiętliwa.
            Podała mi następne zdjęcie. Tym razem moja mama było o wiele starsza; mogła mieć już z dwadzieścia lat. Włosy mocno jej ściemniały i sięgały jej do ramion. Obok niej siedział chłopak. Uśmiechał się do aparatu, obejmując ją mocno. Wyglądali na naprawdę szczęśliwych.
 - To Eric – wskazała mężczyznę. – Byli ze sobą jakieś cztery lata. Kiedy ona zaszła w ciążę, a on się o tym dowiedział, uciekł, nie dając jej nawet znaku życia. Załamała się, ale żyła tylko dla dziecka. Mały się urodził, niestety jako wcześniak. Zmarł niewiele minut po narodzinach.
            Pokazała mi następne zdjęcie. Przedstawiało niemowlę, jeszcze sine.
 - Był naprawdę malutki. Taki bezbronny.
            Wzięłam kartkę do ręki. Przyglądałam się dziecku. Przejechałam palcem po jego buzi. Nie zdążył nawet jeszcze posmakować życia. Nie wiedział jak to jest chodzić, mówić. Wziął tylko kilka oddechów, a potem odszedł.
 - To zmieniło Hope – skomentowała ciocia. -  Nigdy już nie była taka sama.
            Miałam kiedyś brata. Ale on nie żył. Nie było go.
 - Jak się nazywał? – zapytałam.
            Znowu czułam łzy. Jedna za drugą wysuwała mi się z oczu. Czemu życie jest ciągle niesprawiedliwe? Mój tata odszedł. Mama umarła. Nawet mój brat – niewinne maleństwo – zmarł.
 - Alex – uśmiechnęła się. – Tak jak nasz dziadek, a twój pradziadek.
            Pokiwałam głową. Przez chwilę wpatrywałam się jeszcze w zdjęcie mojego brata.
 - Mogę to zatrzymać?
            Ciocia przytaknęła. Przewertowała album, po czym wyjęła jeszcze jedno zdjęcie. Podała mi je.
            Przez chwilę nie umiałam pojąć co takiego przedstawia. Po chwili jednak zrozumiałam. Była tam moja mama, z umęczonym wyrazem twarzy i słabym uśmiechem. Trzymała w ramionach dziecko. Nie byłam do siebie podobna, to chyba jasne. Ale coś sprawiło, że wiedziałam tam siebie.
 - To twoje jedyne zdjęcie z mamą.
            Uśmiechnęłam się, przełykając łzy.
 - Mamo – szepnęłam, patrząc na zdjęcie. – Szkoda, że ciebie tutaj nie ma.

           

           

           
            

czwartek, 22 września 2016

Rozdział trzydziesty drugi

 - Na taki pomysł bym nie wpadł – przyznał Logan, uśmiechając się tym swoim uśmieszkiem.
            Kiedy już udało mi się wybyć z domu, napisałam wiadomość do Logana. Chciałam mu się pochwalić, że również postarałam się ,,wyjąć’’ swoje uczucia na wierzch. Tak więc, patrząc na szybę, w której widziałam swoje odbicie, moje ognisto-czerwone włosy strasznie mnie zadziwiały.
            Tego dnia moja szacowana mama zadziwiająco zareagowała na moje włosy. Darła się w niebogłosy, o tym, że przynoszę jej wstyd, że wyglądam strasznie. Powiedziała, iż nie mam prawa wyglądać tak w jej domu. Zaś w momencie, kiedy zaproponowałam jej moją wyprowadzkę, skomentowała to zdaniem: ,,Gdy skończysz osiemnaście lat możesz się wyprowadzać. Możesz się nawet zaćpać na śmierć’’. To znaczy, ujęła to delikatniej, ale ja to tak zrozumiałam.
            Tyrała mnie bardzo długo jak na nią. Z dobre pół godziny robiła mi wykład na temat tego, że nie wpuszczą mnie do szkoły i tak dalej. Ja przypomniałam jej, iż wczoraj był ostatni dzień liceum. Kiedy ona wypomniała mi, że zachowuje się jak dziecko, ja odparłam, iż tak mnie wychowała. W momencie gdy zarzuciła mi to co sobie pomyślą o niej ludzie, powiedziałam jej, że to moja głowa i moja osoba. Potem w końcu wymknęłam się do pokoju, gdzie się przebrałam. Postarałam się zakryć makijażem cienie pod oczami oraz zapadnięte policzki. W tamtym czasie wyglądałam nadal jak kościotrup.
            Szybko przemknęłam przez dom, by dojść do miasta i kafejki, w której umówiłam się z Loganem.
 - Pasują ci te włosy – zaznaczył chłopak.
            Wzięłam do ręki menu. Przebiegłam oczami po setkach napoi, od zimnych po gorące. W sumie na dworze było już naprawdę ciepło, słońce ostro świeciło, a wszyscy ludzie naokoło pokazywali swoje blade nogi albo super opaleniznę, jeśli ktoś chodził na solarium.
            Logan również wpasował się w pogodę. Miał na sobie luźne, brązowe szorty oraz ciemnoniebieską koszulkę polo. Zamówił sobie colę z lodem. Ja zdecydowałam się na ciemną kawę.  - Jakieś plany na wakacje? – zapytał mnie, sącząc przez słomkę napój.
            Pociągnęłam łyka kawy. Przez okno wychodzące na ulicę zobaczyłam dziewczynkę, która pokazywała na mnie palcem. Jej chyba mama odciągnęła ją od szyby, trzymając ją za rękę.
 - W sumie nad tym nie myślałam – wzruszyłam ramionami. – Na razie martwię się tylko najbliższym piątkiem. Moja mama wyprawia urodziny, a po jej wykładzie na temat mojego wyglądu nie mam ochoty tam być.
 - Same imprezy ostatnio – mruknął.
            Ciągle bawił się serwetką. Zginał ją na pół, potem jeszcze raz, rozprostowywał ją, zgniatał i zaczynał od początku. Gdy to robił, zauważyłam, że paznokcie ma tak krótkie, postrzępione, iż zapewne musiał je obgryzać. Gdzieniegdzie widziałam na palach plami krwi, świadczące o mojej racji. Nie powiedziałam tego na głos, ale chyba powinien zaprzestać robienia tego ze swoimi paznokciami.
 - Ty robisz coś kreatywnego? – przerwałam ciszę.
            Zwrócił na mnie swoją uwagę. Z oczu powoli uleciała mi zaduma. Znowu posłał mi swój łajdacki uśmiech. Złożył serwetkę w równy prostokąt. Postawił na niej szklankę z colą.
 - Zapewne tata zmusi mnie do jakiegoś ,,kreatywnego’’ zajęcia – powiedział.
            Chwyciłam za kubek z kawą. Ciepła para buchnęła mi w twarz, gdy lekko podmuchałam w jeszcze gorącą kawę. Upiłam kolejny łyk. Jej ciepło rozlało mi się po gardle. Nadal trzymając kubek kontunowałam temat.
 - To znaczy?
 - W tamte wakacje miałem szkolenie dla ratowników – uniosłam pytająco brew. – No wiesz, siedzę patrzę jak dziewczyny mdleją na mój widok w wodzie, a ja płynę je ocalić.
 - Super. Ale nie sądzę by jakaś dziewczyna mdlała na twój widok.
            Uśmiechnął się szelmowsko. Nawet ze zmierzwionymi włosami, niedbale ubrany (jego koszulka była mocno zgnieciona) wyglądał jak młody bóg. Wpatrywałam się w niego, a on zaśmiał się.
 - Sama widzisz jak działam na kobiety – rzucił.
            Odwróciłam wzrok. Na policzkach poczułam ciepło. Wzięłam menu i zaczęłam się nim wachlować, udając że mi gorąco. Tak naprawdę ostatnio cały czas było mi zimno, jednak nie chciałam dać satysfakcji Loganowi.
 - Strasznie tu ciepło – powiedziałam pod nosem.
            Chłopak pokiwał głową, nadal się uśmiechając. Skończył pić swój napój. Zapatrzył się w okno obok. W tym czasie moje policzki chyba wróciły do pierwotnego koloru.
            Za szybą widać było parę staruszków. Kobieta była uczepiona mężczyzny obok, jakby sama nie dała rady zrobić ani kroku. Była to para typu Na zawsze. Logan uśmiechnął się, tym razem ciepło, gdy mężczyzna pomagał kobiecie przejść przez pasy. Wyglądali razem na strasznie szczęśliwych.
  - Chciałbym żeby moja przyszłość tak wyglądała – wskazał dłonią na staruszków. – Chciałbym żyć z kimś do końca życia. Zero rozwodów czy życia bez ślubu.
            Nic nie odpowiedziałam. Skończyłam kawę. Zapłaciliśmy gdy pojawiła się kelnerka. Potem ruszyliśmy chodnikiem, w stronę mojego domu, choć był to kawałek. Logan zaproponował, że mnie odprowadzi, bo i tak sam przyszedł pieszo. Idąc obok siebie, niemal stykając się ramionami, jednocześnie chciałam się odsunąć i podejść bliżej. Cisza między nami nadal trwała, jakbyśmy co najmniej nie mieli żadnego tematu do rozmowy.
            Logan od czasu do czasu na mnie zerkał. Miał spokojny wyraz twarzy. Ludzie mijali nas bez słowa, a ja czułam się trochę tak jakbyśmy szli obok siebie tylko przypadkiem. Trwałam w tym odczuciu, dopóki chłopak się nie odezwał.
 - Masz naprawdę śliczne oczy – mówiąc to nawet na mnie nie spojrzał.
            Poczułam wypieki na twarzy – już drugi raz tego samego dnia. Potarłam z zażenowaniem policzki, na co Logan wybuchł głośnym śmiechem.
 - Czy tobie nikt nie prawi komplementów?
            Pokręciłam głową, umyślnie patrząc w drugą stronę. Zastanawiałam się czy moje policzki nadal mają kolor moich włosów.
 - Naprawdę. No wiesz widziałem masę brązowych oczu. Nawet moja mama miała coś na styl koloru mleczno czekoladowego. Ale twoje mają jakby jakieś plamki. Złote, ciemno-jasno brązowe, czarne, żółte. Nigdy i nigdzie takich nie widziałem.
            Patrzył na mnie. Wlepiał we mnie te swoje oczy, czekając na moją reakcje. Ja tylko, niby od niechcenia, wzruszyłam ramionami.
 - Oczy jak oczy – skomentowałam.
            Byliśmy prawie pod moim domem. Logan oczywiście dalej mówił.
 - Boże, Even. Czy ty nie umiesz przyjąć komplementu?
            Znowu wzruszyłam ramionami.
 - Jezuu – złapał się za głowę. – I to ja jestem denerwujący.
            Roześmiałam się. Czystym, spokojnym śmiechem. Nawet nie wiedziałam z czego tak naprawdę się śmieje, ale i tak chichrałam się na całego.
 - O co ci chodzi? – zapytał zaskoczony.
  - Jeszcze kilka tygodni temu nie umiałam pojąć czemu ludzie nazywają mnie potworem – wyznałam z uśmiechem. – A dzisiaj nie umiem przyjąć komplementu.
            Od mojej ,,rozmowy’’ z tą staruszką nad grobem taty minęło już sporo czasu. Muszę przyznać, że odeszła mi chęć na zmienianie siebie. Z tygodnia na tydzień zmieniałam się, pozostając sobą.
            Ale jajca co?

            Siedziałam na łóżku. Przed sobą miałam otwartego laptopa oraz całą masę kartek. Na każdej napisana była jedna teza, wymyślona przeze mnie, Nicka lub Maxine. Nasze pomysły dotyczyły tajemniczego Chrisa. O ile jeszcze żył, chciałam go znaleźć.
            Na biurku leżała cała sterta gazet. Sprawdzałam wszystkie wypadki ostatnich miesięcy, szukając jakiegoś odniesienia dla tego chłopaka. Raz na jakiś czas ktoś z nas wpadał na jakiś pomysł, albo trop, ale niestety nic się nie zgadzało.
            Przede wszystkim nie wiedziałam jednego. Czy ten oto chłopak, albo raczej jego widmo, miał na imię Chris czy może potencjalny zabójca tak się nazywał? Może to świadek śmierci?
            Akurat tamtego dnia nie mogłam się skupić. Mama latała po całym domu, więc słyszałam tylko jej słowa skierowane go Elizy albo stukanie jej obcasów, po drewnianej podłodze.
            Następnego dnia miły być jej urodziny. Zawsze wyprawiała dość huczne imprezy dla siebie, więc nie dziwiło mnie, że postanowiła zorganizować to również tamtego roku. Cały dzień kupowała wina, składniki na sałatki, całe kilogramy mięsa. Za jakieś dwie godziny miały przyjechać jej panie od cateringu, co niechybnie oznaczało jeszcze większy ruch w domu.
            Skoro skończyła się szkoła, nie miałam za wiele do roboty. Często jeździłam do Nicka, pomagałam jego mamie w różnych zajęciach. Znowu zaczęłam spędzać w ich domu więcej czasu, niż w swoim własnym. Czasem wybierałyśmy się z Maxine do galerii. Niekiedy, idąc na cmentarz, widywałam Monique. Uśmiechała się do mnie i mi machała. Zdarzało mi się rozmawiać z jej tatą. Ale najczęściej spotykałam się z Loganem. Całe godziny spędzałam drocząc się z nim, gadając o bzdetach. Co jest najzabawniejsze, często razem chodziliśmy na cmentarz. Siedzieliśmy w ciszy przed grobem jego matki i siostry, a potem obok miejsca spoczynku mojego ojca. Odnajdowaliśmy coraz więcej rzeczy, które nas łączyły. Choć czasem kłóciliśmy się, gdy mieliśmy odmienne zdania.
            Nadal jednak szukałam Chrisa. Ale skubany się schował. Myślałam nawet nad opcją, że pochodzi z innego kontynentu, ale nie byłam pewna.
            Chcecie niespodzianki? Proszę bardzo.
            Nawet zaczęłam chodzić do kościoła.
            Badbusss. Wiem. Też była zszokowana.
            No więc postanowiłam sobie, że przez okres wakacji znajdę Chrisa. Nie ważne kim był, gdzie był ani co robił. Chciałam go znaleźć.
            Pojawiła się mama. Nawet nie pofatygowała się żeby zapukać. Ja nie zaszczyciłam jej spojrzeniem, tylko dalej zapisywałam coś na kartce. Stanęła niedaleko łóżka.
 - Czyżbyś wzięła się w końcu za naukę? – parsknęła, krzyżując ramiona na piersi.
            Spokojnie najechałam kursorem na kolejną stronę. Nie śpieszyłam się z odpowiedzią.
 - Nie – odparłam.     
            Stała tam, chyba oczekując że to ja zacznę się wydzierać, aby mogła spokojnie na mnie pokrzyczeć. Odchrząknęła kilka razy, ale ja dalej spokojnie zajmowałam się tym czym się zajmowałam.
 - Nie chce żebyś przynosiła mi wstyd jutro, toteż…- zaczęła. - Spokojna głowa – przerwałam jej. – Nie wyjdę stąd jutro nawet na chwilę. O ile nie zakwaterujesz w moim pokoju jakieś kolejnej ciotki. W razie czego wyjdę sobie oknem.
            Resztę słów jakie do mnie pokierowała puściłam mimo uszu. Wyszła, dobitnie trzaskając drzwiami. Jako mój własny protest, podeszłam do wieży, po czym puściłam dość głośno muzykę.
          
            Udało mi się zasnąć jakoś po czwartej nad ranem. Gdy już otworzyłam oczy było dobrze po pierwszej popołudniu. Na dole słyszałam brzdęk naczyń, rozmowy i salwy śmiechu. Chciałam znowu zasnąć, ale nie byłam w stanie.            Jak na złość Nick i jego mama, jechali na urodziny jakieś ciotki, trzy godziny drugi z miasta. Zaś Maxine wyjechała do Grecji z rodzicami, na jakieś dwa tygodnie. Logan, jakby się zgadał z Nickiem, pojechał w odwiedziny do babci. A ja zostałam z całą tą imprezą w domu.
            Na całe szczęście dzień zlecił mi naprawdę szybko. Przesiedziałam całe te przygotowanie w pokoju, używając Internetu, czytając czy drzemając. Około dziewiątej, kiedy wszyscy goście już byli, a sto lat zostało odśpiewane z cztery razy, poszłam wziąć prysznic. Ubrana w spodenki i za duży T-shirt (choć w sumie większość moich ciuchów była za duża), zakopałam się w kołdrę, z myślą, że może zasnę.
            Serio, jeśli łudziłam się, że zasnę odurzona zapachem alkoholu, masy jedzenia, przy śmiechu i głosach różnych ludzi, to nadal musiałam nie ogarniać życia. Cały czas słyszałam rozmowy, muzykę, śpiewy, stukanie butów. Od czasu do czasu ktoś wchodził po schodach, zapalając światło, które przez szparę na dole drzwi, wpadało do mojego pokoju. Ludzie coś krzyczeli, a ja w ogóle nie rozpoznawałam głosów. Mimo to, podejrzewałam, iż jest tam masa osób.
            Około północy, czytałam przy świetle lampki nocnej, po raz trzeci tę samą kartkę. Nie mogłam się na niczym skupić. Oczy już mnie bolały, zaś w głowie huczało mi od muzyki. W domu było strasznie gorąco, to też moja pościel leżała skopana na boku. Oczywiście jak na złość, zepsuła mi się roleta, przez co w pokoju było dziwnie jasno.
            Po pierwszej w moim pokoju pojawił się duch. Zagubiony, rozglądał się po pomieszczeniu. Nie wyganiałam go, ale kiedy podszedł strasznie blisko łóżka (tak, że czułam chłód, który od niego bił), wbiłam w niego spojrzenie. Rozmył się. Poczułam jak z nosa powoli kapie mi krew. Zaczynałam się zastanawiać, jak bardzo poważnie mogą się skończyć moje kontakty z duchami. W końcu tego nawet nie dotknęłam.
            Wpół do drugiej, stanęłam na nogi. Ubrałam się w czarne legginsy, podkoszulek i grubą bluzę. Założyłam kaptur na głowę, tak że wystawały mi tylko małe pasma włosów. Do uszu wcisnęłam słuchawki, po czym puściłam sobie muzykę na ful.
            Kiedy wszyscy poszli do salonu, gdzie było centrum imprezy, ja szybko wymknęłam się z domu. Wsadziłam ręce w kieszenie. Szłam żwawym krokiem po pustych chodnikach, oświetlonych blaskiem latarni.
            Raz na jakiś czas mijali mnie widocznie wstawieni nastolatkowe i mężczyźni. Mimo to szłam w zaparte, pozostawiając wszystko za sobą.
            Trafiłam na jakiś całodobowy bar. Weszłam do niego i usadowiłam się w najmniej widocznym boksie. W rogu pomieszczenia grupka facetów grała w bilard. Jednak bardziej skupiali się na rozmowie i piwie trzymanym w dłoniach. Wymachiwali kijami do gry na głowami, przesadnie gestykulując. Jeszcze bardziej schowałam się na swoim miejscu, wychylając się tylko wtedy, gdy obok pojawiła się kelnerka.
            Zamówiłam kawę. Miałam nadzieję, że porządna dawka kofeiny mnie pobudzi. Myliłam się, bo po kilku minutach zasnęłam.            Obudziło mnie pukanie w ramię. Było dobrze po szóstej, jeśli wierzyć zegarowi na zapleśniałej ścianie. Spojrzałam na osobę, która mnie obudziła. Była to młoda dziewczyna, może dwudziesto- dwudziesto paro letnia. Miła wyraźny makijaż, żółtą sukienkę i fartuch. Trzymała w dłoni notatnik, posyłając mi pytające spojrzenie.
 - Wszystko w porządku? – zapytała.
 - Tak, ja tylko…- przetarłam oczy. – Ja tylko nie sądziłam, że zasnę.
            Dziewczyna pokiwała głową. Loki w kolorze słońca zakołysały się leniwie.
 - Masz szczęście, że nikt cię nie porwał – kelnerka zaśmiała się cicho.
 - Jeszcze by mi nerki ukradli czy coś – obie wybuchłyśmy śmiechem.            Wstałam. Przeciągnęłam się, stając na palcach i wyciągając ramiona do góry. Potem wygrzebałam z kieszeni banknoty i podałam je dziewczynie. Spojrzała zszokowana na pieniądze, już je odliczając by oddać mi resztę. Machnęłam na nią ręką.
 - Reszty nie trzeba – powiedziałam. – Miłego dnia.
            Szybko wyszłam z baru.
            Na dworze panował chłód. Mocno wcisnęłam dłonie w kieszenie. Idąc w kierunku domu, gdzie urodziny pewnie już się skończyły, postanowiłam zajść na cmentarz.
            Zbliżając się do grobu taty, spostrzegłam zjawę, majaczącą za grobem. Podchodząc coraz bliżej, zaczęłam odróżniać poszczególne elementy jej wyglądu.  Zauważyłam jej ciemne włosy, splecione w rozlatujący się warkocz. Miała na sobie długą koszulę nocną. Coś w wyrazie jej twarzy wydawało mi się dziwne… zaś  sama jej twarz wyglądała mi na znajomą.
            Powoli się do niej zbliżyłam. Chciałam udawać, że jej nie widzę, jednak ta już spostrzegła mój speszony wzrok, gdy patrzałam na nią.
 - Widzisz mnie – jej głos wydawał mi się ochrypły.
            Nie chciałam z nią rozmawiać. Wydawała mi się podejrzana. Jednak wbiłam w nią wzrok, starając się wyglądać poważnie.
 - Jesteś taka podobna do Roba – wymruczała cicho.
            Przyglądała mi się. Dostrzegłam nikły brąz w jej oczach.
 - Kim jesteś? – zapytałam.
            Kobieta się rozpłynęła. Obróciłam się w koło szukając jej wzrokiem. Odnalazłam ją nieopodal, stojącą obok jakiegoś grobu. Ostrożnie, lawirując wokoło nagrobków, dotarłam na miejsce. Duży napis głosił, że spoczywała tam Hope Price.
 - To ty tutaj leżysz? – wskazałam głową na grób.
            Duch powoli pokiwał głową. Przyjrzałam się jej dacie śmierci. Po obliczeniu, wywnioskowałam, że zmarła w wieku dwudziestu pięciu lat. Na dodatek zmarła dokładnie siedem dni po moich narodzinach.
  - Kim jesteś? – zapytałam ponownie.
 - Nie powiedzieli ci – widmo zmrużyło oczy. – Mogłam się tego spodziewać po Amandzie.
            Zniknęła. Odwróciłam się. Stała dokładnie za mną, przyglądając się mojej twarzy. Coś w jej oczach, uśmiechu – coś tak bardzo mi przypominało kogoś.
 - Miałam nadzieję, że może chociaż Clara ci powie – wyszeptała.
            Stała tak strasznie blisko. Przenikało mnie zimno, które wręcz od niej emanowało. Czułam się słabo, było mi niedobrze. Ale ta kobieta tak strasznie mnie ciekawiła. Nie umiałam odejść stamtąd bez niczego.
 - Kim jesteś? – po raz kolejny zadałam jej pytanie.
            Zaśmiała się cicho. Patrzyła na mnie, skupiając się na wszystkich szczegółach mojej twarzy. Przez jej oczy przebijała się brązowa barwa. Uśmiechnęła się szyderczym uśmiechem. Przez chwilę wyglądała całkiem inaczej. Jej usta rozciągnięte w uśmiechu, jej nos, jej oczy. Przez ten jeden moment była wręcz pewna, że przypomina mi… mnie.
 - Jestem twoją matką, Even.
            Spojrzała mi prosto w oczy. Przez chwilę, godzinę albo kilka sekund widziałam sceny. Widziałam kobietę z niemowlęciem w ramionach. Widziałam mojego tatę, widziałam jak z łzami trzyma to dziecko. Widziałam jego radość, ich radość. Tym dzieckiem byłam ja. Naprawdę ja.

            Biegłam. Brakowało mi powietrza w płucach, zaś mięśnie w nogach wręcz rwały. Czułam wypieki na twarzy, a mijani przeze mnie ludzie – jeszcze zaspani – wpatrywali się we mnie ze zdziwieniem.
            Gdy moje nogi uderzały o asfalt, czułam nieznośny ból. Oddychałam coraz ciężej, wdychając zimne, ranne powietrze. Ledwie otworzyłam furtkę. Odepchnęłam od siebie drzwi i wpadłam do domu. Panowała tam prawie idealna czystość. Eliza właśnie zamiatała, mama zaś z obrzydzeniem na twarzy zrzucała resztki jedzenia do kosza.
 - Gdzie byłaś? – zapytała mnie.
            Podniosła na mnie wzrok. Dyszałam i czułam ogarniające mnie wszędzie ciepło. Zacisnęłam dłonie w pięści, nie wiedząc jak zacząć ten temat.
 - Nie jesteś moją matką? – wytknęłam jej.
            Przez twarz coś jej przemknęło. Zdziwienie. Ulga. Strach. Spojrzała na mnie, jakbym dowiedziała się czegoś zakazanego.
 - Co za bzdury pleciesz? – próbowała się wymigać od odpowiedzi.
            Prostowałam palce, ściskałam je w pięści. Wciągnęłam powietrze, czekając na dogodny moment, by powiedzieć wszystko na głos.
 - Nie jesteś moją matką – powtórzyłam pewnie.
            Mina Amandy Alians zrzedła. Odłożyła trzymany talerz. Oparła się o kuchenną wyspę.
  - Kto ci powiedział? Clara? - Czyli to jednak prawda?
            Bezsilność nagle ogarnęła całym moim ciałem. Miałam ochotę, a nawet nadzieję usłyszeć, że jest moją mamą, że mnie kocha. Chciałam żeby mnie przytuliła, powiedziała iż to ona dała mi życie. A jednak. Szesnaście lat w błędzie.
 - Skoro odkryłaś sekret, po co się pytasz – skomentowała.
 - Dlaczego? Dlaczego mi nie powiedziałaś? – łzy szczypały mnie w oczy.
 - A myślisz, że było mi z tym łatwo? Wychowywać pod swoim dachem bękarta? Żyć z myślą, że twój ukochany mąż zdradził cię z jakąś dziwką?
            Odebrało mi mowę. Patrzyłam na kobietę, która była dla mnie matką. Która całe życie mnie za coś nienawidziła. Wtedy dowiedziałam się prawdy.
            Zdziwieni? Ja też.
 - Szesnaście lat temu, mój ukochany mąż, ten który był dla mnie całym światem, przyszedł do mnie i oznajmił mi, że ma dziecko z inną kobietą. Piękną, młodą dziewczyną. Zdradzał mnie przez tyle czasu! Potem ona zaszła w ciążę. Co miałam czuć?! Radość?! Szczęście, bo ja nie mogłam mieć dziecka, a ta wywłoka mogła?! Tak bardzo ich nienawidziłam. Ale on obiecał mi, że ze mną zostanie. Twój cudowny tatuś zadeklarował, że będzie płacił twojej mamusi alimenty, ale zostanie ze mną. Zgodziłam się. Jak ta idiotka, zgodziłam się na coś, na co nie powinnam była się zgodzić! A potem ty się urodziłaś. Bezbronna, śliczna i maleńka. Wszystko się zniszczyło, gdy niesamowita Hope zmarła, w wyniku powikłań poporodowych. Co zaproponował mój mężuś? ,,Niech zostanie naszą małą córeczką’’. Wszystko było dobrze przez pierwsze trzy miesiące, aż Rob nie zginął w tym cholernym wypadku. Zabił się tam, a ja zostałam z jego bachorem. Z początku pomagała mi siostra twojej matki, ale Clara później ześwirowała.
            Zaczęłam łączyć fakty. Całe dzieciństwo spędziłam u Sailes’ów. Pani Clara traktowała mnie jak córkę.
 - Pani Clara…- zaczęłam.
 - To twoja ciotka – skończyła za mnie. – Siostra twojej matki.
 - Nie jesteś moją mamą – jęknęłam.
            Czułam słone łzy w ustach. Upadłam na kolana, nie wiedząc co myśleć. Objęłam się ramionami. Łkałam cicho, opłakując całe swoje życie.
 - Szesnaście lat spędziłam patrząc na dziecko, które nie jest moje. Patrzyłam jak z roku na rok stajesz się coraz podobniejsza do niej. A ja musiałam kłamać, że jesteś cała po ojcu. Mężczyźnie, który zrujnował mi życie.
            Miałam przed oczami obraz mojego idealnego taty – kogoś, kto był by w stanie mnie pokochać. Potem zdałam sobie sprawę, że nie był idealny. Nie mógł być.
            Moi oboje rodzice nie żyją. Nie ma ich.
 - Nie jesteś moim dzieckiem – obił mi się głos w głowie.
            Płakałam. Opłakiwałam prawdę, stratę rodziców.
            Nigdy nie miałam matki.
            Moi rodzicie nie żyją. 

środa, 14 września 2016

Rozdział trzydziesty pierwszy

             Kiedyś dotarłam do domu. Padłam na łóżko, nawet nie zdejmując sukienki. Byłam tak padnięta, że mogli by mnie wynieść z łóżkiem.
            Gdy się obudziłam, było już południe. Nogi mnie bolały, a makijaż zrobiony przez Maxine, rozmazał mi się na całej twarzy. Do tego ta efektowna, sztuczna róża, wyplątała mi się we włosy, tak że musiałam ją wyciąć nożyczkami. Sukienka była cała pognieciona, a rajstopy w kilku miejscach puściły oczka.
            Była niedziela. Maxine siedziała w domu razem z gośćmi, którzy mieli zostać na dłużej, a Nick coś mówił o tym, że sam też do niej pojedzie. Nie miałam kontaktu z Loganem, a żadna inna osoba nie przychodziła mi do głowy.
            Gdy rozsunęłam szafę, w oczy od razu rzuciła mi się sukienka w kwiaty. W sumie miała tam wisieć i się niszczyć. Mogły ją zawsze zjeść mole czy coś w tym stylu. Więc postanowiłam ją wykorzystać.
            Ubrałam ją, doprowadziłam swoją głowę i twarz do porządku. Zgarnęłam portfel do torebki, którą znalazłam w łazience, w środku umywalki.
            Pani Sailes zawsze się denerwowała, gdy czegoś brakowało do niedzielnego obiadu, przez co trzeba było iść do sklepu. Powtarzała, iż niedziele nie są od zakupów. A ja w tamtą niedziele, spokojnie lawirowałam między półkami, szukając mąki, brązowego cukru, proszku do pieczenia i mleka. Załadowałam cały koszyk, aż zakupy wylewały mi się z niego. Spokojnie wyrzuciłam to wszystko na taśmę, potem pakując to do płóciennych toreb.
            Pojechałam do domu Sailes’ów. Pani Clara czuła się zdecydowanie lepiej, ale nie wiedziałam czy powinnam była ją odwiedzić. Korzystając z okazji, pojechałam do niej.
            Kobieta przywitała mnie radośnie, otwierając drzwi.
 - Och, Even, Skarbie. Jak się cieszę! – ucałowała mnie w policzek. – Nareszcie mnie odwiedziłaś!
            Wniosłam do kuchni zakupy. Postawiłam je na kuchennej wyspie. Pani Sailes spojrzała na mnie zdezorientowana.
 - O co chodzi? – zapytała.
 - Dawno nie jadłam pani ciastek czekoladowych. Więc pomyślałam, że czas aby sama się nauczyła je piec, ale potrzebny mi nauczyciel.
            Zaczęłam wypakowywać zakupy, ustawiając je w dwuszeregu. Pani Sailes patrzyła na mnie jakbym czarowała. Złożyłam torby i oparłam się o blat.
 - No więc jak? – dopytywałam.
            W oczach kobiety zalśniły łzy. Pani Sailes otarła je kawałkiem swojej koszuli (która dość mocno na niej wisiała, mimo że przed laty była dobra). Ze smutkiem spojrzała na zakupy. Miała zmęczony wyraz twarzy. Zmarszczki jakby pojawiły się znikąd. Po chwili, jej jasne usta rozciągnęły się w uśmiechu.
 - To naprawdę świetny pomysł.
            Razem wyciągałyśmy zakupy z drugiej torby torby. Byłam wręcz zaskoczona faktem, iż udało mi się kupić wszystko. Nadal pamiętałam swoje dzieciństwo.
            Nigdy nie gotowałam ani nie piekłam z panią Sailes. Tylko patrzyłam. Podziwiałam jak złocista masa falami opada na blaszkę, jak babeczki rosną w swoich foremkach, a omlet się ścina. Tamtego dnia, gdy pani Clara stała obok mnie, zdrowa i rześka, razem z nią odmierzałam składniki, wybierałam odpowiednie śmigła do miksera. Nagle coś co było takie trudne, stało się banalne. Tak jak dawnej w kuchni unosił się zapach cynamonu. A ja znowu widziałam magię wypełniającą ten dom. Dom, który tak bardzo kojarzył mi się z dzieciństwem, radością i miłością.
             Gdy pojawił się wystraszony Nick, niewiedzący dlaczego tam byłam, popijałyśmy sobie gorącą czekoladę z bitą śmietaną, a nasze ciasteczka piekły się powoli, nabierając koloru.
 - Coś się stało? – pani Sailes wycierała blat, który i tak już lśnił. – Masz minę jakbyś oczekiwał tutaj duchów.
            Nick posłał mi zdenerwowane spojrzenie. Na mnie raczej nie działa tak słowo ,,duchy’’, więc tylko upiłam łyk.
 - Piękne, niedziele popołudnie – odpowiedziałam.
            Chłopak uniósł brwi. Zerknął na piec, potem na mnie, następnie na mamę, a po chwili znowu na mnie. W tym czasie pani Sailes próbowała zetrzeć plamę z koszuli.
 - Poczekajcie tutaj na mnie – mruknęła. – Muszę to zaprać.
            Wyszła z kuchni. Nick od razu przeszedł do rzeczy, opierając się o meble.
 - Co ty najlepszego robisz? Co jeśli dostała by jakiegoś…                                                                          
- Była ze mną – przerwałam mu. – Nie możesz traktować jej jak dziecka. Im szybciej wszyscy będą ją traktować jak dorosłą kobietę, tym lepiej.

Podeszłam do piekarnika. Rzuciłam okiem na ciastka. Zarumieniły się już. Spojrzałam na Nicka. Miał umęczony wyraz twarzy. Zapewne był zmęczony imprezą.
 - Ona jest zdrowa, Nick. Musisz przede wszystkim w to wierzyć.
            Zerknął na korytarz, gdzie w każdej chwili mogła się pojawić jego mama. Wciągnął głęboko powietrze, po czym przeniósł wzrok na mnie.
 - Nie możemy jej pozwolić, aby odczuła brak Kevina czy waszego taty – powiedziałam mu. Ze smutkiem i ociąganiem, pokiwał głową.
 - On jest dorosła Nick. Traktując ją jak dziecko, tylko sprawiasz jej krzywdę.
            Pani Sailes wróciła. Przebrała bluzkę na ciemnofioletową. Uśmiechnęła się do nas promiennie, po czym zerknęła na minutnik, nastawiony na czas pieczenia. Wzięła swój kubek. W milczeniu siedzieliśmy, popijając napoje.
 - Jak udała się wczorajsza uroczystość? – zapytała pani Sailes, po długiej chwili milczenia.
            Opowiedzieliśmy jej wszystko ze szczegółami. Przedrzeźnialiśmy się, przepychaliśmy i przerywaliśmy sobie nawzajem. Mama Nicka tylko się śmiała i kiwała głową. Od czasu do czasu powtarzała swoją formułkę ,,Jak dzieci’’, uśmiechając się przy tym. Kiedy nasze ciastka były już gotowe, zajadaliśmy się nimi, gadając o całkowitych bzdetach. Pani Sailes wypytywała nas o wszystko – szkołę, znajomych, oceny i nasze przygody w czasie, gdy jej nie było. W tym czasie poczułam się jak dawniej, tylko była odrobinkę starsza.
 - A jak wasza przyjaciółka Monique? – zadała nam pytanie pani Clara. – Dawno jej nie widziałam. Co u niej?
            Nick zerknął na mnie. Ja zwiesiłam głowę. W głowie przeleciał mi tylko obraz, jak moja przyjaciółka wpada pod koła ciężarówki.
 - Ona nie żyje, mamo – odparł Nick.
            Pani Sailes zakryła usta dłonią.
 - Ale jak to?
            Wiele panią ominęło. Oj wiele.
 - Zginęła w wypadku. Została potrącona przez ciężarówkę – strzepałam okruszki z sukienki.
            Zapadła krępująca cisza (znowu).  Zerknęłam na duży zegar, zawieszony nad drzwiami. Podobnie jak ja, Nick, nagle zaczął szczególnie interesować się drewnianą łyżką, leżącą na blacie. Ścierał z niej palcem resztkę mąki. Zaś pani Sailes, jakby nie zauważyła naszego zachowania, spokojnie układała ciastka na talerzyku.
 - Nick, wpadłam na pomysł, że w następny weekend, moglibyśmy odwiedzić ciocię Clarisse. Na pewno już się stęskniła – rzuciła spokojnie do syna.
            Postanowiłam wykorzystać okazję do rozmowy. Zaczęłam razem z panią Sailes nawijać o całej tej ciotce, którą w sumie widziałam dwa razy w życiu. Nick od czasu, do czasu coś wtrącał.
 - Even, a jak ty się czujesz? Słyszałam, że ostatnio coś ci dolega.
            Mało nie wyplułam resztki czekolady, którą miałam w buzi. Przetarłam usta dłonią, zastanawiając się co dokładnie odpowiedzieć, aby trochę ją zmylić albo zmienić temat.
 - To nic takiego – odparłam, po czym dopiłam napój.
            Pani Sailes przyjrzała mi się krytycznie. Miała na twarzy ten swój uparty wyraz, jednak po chwili uśmiechnęła się.
 - Ja słyszałam inaczej – zaparła się. – Oby na pewno wszystko okej?
            Pokiwałam głową, udając entuzjazm.
 - Tak, tak – wstałam, obróciłam się wokoło własnej osi. – Wszystko ze mną jest na tyle dobrze, jak może być dobrze na mnie. Leki działają, a ja czuję się świetnie.
            Pani Sailes już zaczęła nowy temat, ja zaś cieszyłam się, że nie było tam żadnego ducha, który pokazałby jak nieudolnie kłamie. Na szczęście krew z nosa nie leciała, a ja nie mdlałam.
             Pożegnałam się z Nickiem, jego mamą, kiedy zegar wskazywał prawie osiemnastą. Jednak zamiast skierować się w stronę domu (gdzie niechybnie czekała na mnie pustka), pojechałam na cmentarz. Od pogrzebu pani Linday tam nie byłam, więc postanowiłam odwiedzić groby wszystkich tych, którzy odeszli.
            Usadowiłam się na ławce naprzeciw nagrobka, gdzie grubymi literami wypisane było imię i nazwisko mojego taty. Wpatrzyłam się w ledwo tlący się znicz oraz zeschłą różę. Czy ktokolwiek, oprócz mnie, go odwiedza?
            Miałam jego uśmiechniętą twarz przed sobą, na medalionie. Ludzie, którzy go znali – a takich było strasznie mało, w moim otoczeniu – mówili mi, że mam po nim oczy. Faktycznie, na wszystkich zdjęciach, na jakich go widziałam, miał głęboko brązowe oczy. Jednak moje zawsze wydawały się takie nijakie, w porównaniu do jego.
            Miałam po nim nos oraz kształt ust. Gdy byłam mniejsza nie zwracałam na to uwagi. Wtedy, jako szesnastolatka, dostrzegałam swoje podobieństwo do taty. Pani Sailes zawsze mi powtarzała, że jestem do niego podobna kropka, w kropkę. Nie zdawałam sobie sprawy, że nie jest to wcale prawda.
            Wpatrywałam się w jego twarz, przez co nie usłyszałam jak za mną ktoś się pojawił. Była to kobieta, wyglądająca na jakoś po siedemdziesiątce. Miała taki typowy babciny makijaż oraz brązową garsonkę. Siwe włosy, jakby tłuste zaczesała do tyłu, a za uszy wepchnęła końcówki od okularów. Przez ci szkła jej oczy wyglądały strasznie.Spojrzała na grób taty, po czym pokręciła głową.
 - Ach, ten Rob – rzuciła kobieta. – Niby taki złoty człowiek.
            Ponownie pokręciła głową. Przysiadła koło mnie na ławce.
 - Coś ci powiem, dziecko. Ten mężczyzna był niezłym ziółkiem – wyciągnęła pomarszczony palec, wskazując na miejsce spoczynku taty. – Żona taka cudowna. A córka istny diabeł.
            Pewnie wyobrażacie sobie moją minę. Coś typu szok, niedowierzanie i nieodparta złość. Kobieta jednak dalej, wczuwając się w temat, mówiła, nie dając mi dojść do słowa.
 - Ta jego córka to wręcz pomiot szatana. Pewnie ma to po tatusiu – poprawiła chustę na szyi. – Moja wnuczka chodzi z nią do szkoły. Wie, że zachowuje się jakby podpisała jakiś pakt z szatanem. Pewnie nie będzie gorsza od Roba. To jakiś potwór.
            Wiedziałam, że ta kobieta nie wiedziała, że to ja jestem tym ,,pomiotem’’. Wychudłam, nie pomalowałam się wtedy za ostro, no i miałam to całą sukienkę w kwiatki. Jej słowa naprawdę mnie zabolały. Chciałam na nią krzyczeć, chciałam być zła, wściekła. Jednak moje oczy wyglądały jak lód, a głos był tak ostry, że mógłby coś przeciąć.
 - Nie znała pani mojego ojca. Nie zna pani mnie.
            I odeszłam. Kobieta patrzyła się na mnie z zażenowaniem. Ja jednak nic więcej nie powiedziałam. Wsiadłam do auta. Było w nim zimno, ale nie włączyłam ogrzewania. Oparłam głowę o kierownicę. Wbijała mi się w czoło, jednak jej nie podnosiłam. Spodziewałam się łez, może jakiegoś krzyku. Zadziwiałam sama siebie. Nic nie robiłam. Tylko wpatrywałam się w czerń, która mnie ogarnęła, kiedy wpatrywałam się w kierownicę. W głowie miałam tylko jedne pytanie; Jak mam się zmienić, jeżeli ludzie, którzy nawet mnie nie znają, uważają mnie za potwora?
            Zamknęłam oczy. Oparłam głowę o zagłówek. Patrzyłam jak ludzie przechodzą przez przejście dla pieszych, mijając obojętnie moje auto. Mamy ciągnęły za ręce dzieci, nastolatkowe przepychali się między sobą. Jakaś para szła, trzymając się za ręce. Wszyscy żyli sobie radośnie, ciesząc się życiem. A ja miałam w głowie myśli, które kłębiły się niczym chmury na niebie.
 ,,To jakiś potwór’’.
‘’Nick, ja widzę duchy. ‘’
‘’Monique umarła. ‘’
            Wszyscy ci, którzy byli mi choć trochę bliscy, umarli. Ludzie, którzy byli dla mnie opoką, zmienili się.
‘’Ale ty jesteś psychiczną, egoistyczną świnią chorą umysłowo!’’
‘’Jesteś jakąś psychopatką!''                                                                                                                    ''
 To była dla mnie prawdziwa szansa na sukces, ale ty - potworze - zniszczyłaś ją!’’

            Własna matka, mająca mnie gdzieś.
            Martwa przyjaciółka. Martwy ojciec. Inny Nick. Inna ja.
            Nie umiem być sobą. Bo nie wiem, kim tak naprawdę jestem.
            A tak bardzo chciałabym być kimś, kto byłby dobry. Ale nie w tym życiu. Nie z taką przeszłością.
                                                                                    

                                                                               *

 - Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała mnie fryzjerka. Miała jasnobrązowe włosy, zaplecione w perfekcyjny warkocz. Podobny do tego, w który często czesała się Monique.
            W nos nieprzyjemnie drapał mnie zapach farby. Na pułkach przede mną było pełno suszarek, grzebieni, szczotek. Jakaś dziewczyna zamiatała włosy po poprzednim kliencie. Cała masa czarnych kosmyków.
 - Chciałabym się przefarbować – odpowiedziałam.
            Kobieta uśmiechnęła się do mnie wytrenowanie.
 - Oczywiście – wskazała mi na krzesło. Usiadłam na nim. Podwyższyła je. Zwiesiła mi na szyi specjalny fartuch. – Na jaki kolor?
 - Najbardziej kurwisty czerwony, jaki macie.