piątek, 30 września 2016
Rozdział trzydziesty trzeci
Zerwałam się na nogi. Widząc niczym przez mgłę, biegłam na oślep, wpadłam na schody, przeskakując co drugi schodek, żeby znaleźć się w swoim pokoju. Wyjęłam z szafy walizkę, napakowałam do niej wszystkie ubrania jakie wpadły mi w ręce. Zrzucałam ubrania z wieszaków, wrzucając je do walizki. Wypadłam z pokoju, rzuciłam się w kierunku schodków. Zeszłam na dół nie oglądając się za siebie. Bagaż wrzuciłam do auta i sama usiadłam za kierownicą.
czwartek, 22 września 2016
Rozdział trzydziesty drugi
- Na taki pomysł bym nie wpadł – przyznał Logan, uśmiechając się tym swoim uśmieszkiem.
Kiedy już udało mi się wybyć z domu,
napisałam wiadomość do Logana. Chciałam mu się pochwalić, że również postarałam
się ,,wyjąć’’ swoje uczucia na wierzch. Tak więc, patrząc na szybę, w której
widziałam swoje odbicie, moje ognisto-czerwone włosy strasznie mnie zadziwiały.
Tego dnia moja szacowana mama zadziwiająco
zareagowała na moje włosy. Darła się w niebogłosy, o tym, że przynoszę jej
wstyd, że wyglądam strasznie. Powiedziała, iż nie mam prawa wyglądać tak w jej
domu. Zaś w momencie, kiedy zaproponowałam jej moją wyprowadzkę, skomentowała
to zdaniem: ,,Gdy skończysz osiemnaście lat możesz się wyprowadzać. Możesz się
nawet zaćpać na śmierć’’. To znaczy, ujęła to delikatniej, ale ja to tak
zrozumiałam.
Tyrała mnie bardzo długo jak na nią.
Z dobre pół godziny robiła mi wykład na temat tego, że nie wpuszczą mnie do
szkoły i tak dalej. Ja przypomniałam jej, iż wczoraj był ostatni dzień liceum.
Kiedy ona wypomniała mi, że zachowuje się jak dziecko, ja odparłam, iż tak mnie
wychowała. W momencie gdy zarzuciła mi to co sobie pomyślą o niej ludzie,
powiedziałam jej, że to moja głowa i moja osoba. Potem w końcu wymknęłam się do
pokoju, gdzie się przebrałam. Postarałam się zakryć makijażem cienie pod oczami
oraz zapadnięte policzki. W tamtym czasie wyglądałam nadal jak kościotrup.
Szybko przemknęłam przez dom, by
dojść do miasta i kafejki, w której umówiłam się z Loganem.
- Pasują ci te włosy – zaznaczył chłopak.
Wzięłam do ręki menu. Przebiegłam
oczami po setkach napoi, od zimnych po gorące. W sumie na dworze było już
naprawdę ciepło, słońce ostro świeciło, a wszyscy ludzie naokoło pokazywali
swoje blade nogi albo super opaleniznę, jeśli ktoś chodził na solarium.
Logan również wpasował się w pogodę.
Miał na sobie luźne, brązowe szorty oraz ciemnoniebieską koszulkę polo. Zamówił
sobie colę z lodem. Ja zdecydowałam się na ciemną kawę. - Jakieś plany na wakacje? – zapytał mnie,
sącząc przez słomkę napój.
Pociągnęłam łyka kawy. Przez okno
wychodzące na ulicę zobaczyłam dziewczynkę, która pokazywała na mnie palcem.
Jej chyba mama odciągnęła ją od szyby, trzymając ją za rękę.
- W sumie nad tym nie myślałam – wzruszyłam
ramionami. – Na razie martwię się tylko najbliższym piątkiem. Moja mama
wyprawia urodziny, a po jej wykładzie na temat mojego wyglądu nie mam ochoty
tam być.
- Same imprezy ostatnio – mruknął.
Ciągle bawił się serwetką. Zginał ją
na pół, potem jeszcze raz, rozprostowywał ją, zgniatał i zaczynał od początku.
Gdy to robił, zauważyłam, że paznokcie ma tak krótkie, postrzępione, iż zapewne
musiał je obgryzać. Gdzieniegdzie widziałam na palach plami krwi, świadczące o
mojej racji. Nie powiedziałam tego na głos, ale chyba powinien zaprzestać
robienia tego ze swoimi paznokciami.
- Ty robisz coś kreatywnego? – przerwałam
ciszę.
Zwrócił na mnie swoją uwagę. Z oczu
powoli uleciała mi zaduma. Znowu posłał mi swój łajdacki uśmiech. Złożył
serwetkę w równy prostokąt. Postawił na niej szklankę z colą.
- Zapewne tata zmusi mnie do jakiegoś
,,kreatywnego’’ zajęcia – powiedział.
Chwyciłam za kubek z kawą. Ciepła
para buchnęła mi w twarz, gdy lekko podmuchałam w jeszcze gorącą kawę. Upiłam
kolejny łyk. Jej ciepło rozlało mi się po gardle. Nadal trzymając kubek
kontunowałam temat.
- To znaczy?
- W tamte wakacje miałem szkolenie dla
ratowników – uniosłam pytająco brew. – No wiesz, siedzę patrzę jak dziewczyny
mdleją na mój widok w wodzie, a ja płynę je ocalić.
- Super. Ale nie sądzę by jakaś dziewczyna
mdlała na twój widok.
Uśmiechnął się szelmowsko. Nawet ze
zmierzwionymi włosami, niedbale ubrany (jego koszulka była mocno zgnieciona)
wyglądał jak młody bóg. Wpatrywałam się w niego, a on zaśmiał się.
- Sama widzisz jak działam na kobiety –
rzucił.
Odwróciłam wzrok. Na policzkach
poczułam ciepło. Wzięłam menu i zaczęłam się nim wachlować, udając że mi gorąco.
Tak naprawdę ostatnio cały czas było mi zimno, jednak nie chciałam dać
satysfakcji Loganowi.
- Strasznie tu ciepło – powiedziałam pod
nosem.
Chłopak pokiwał głową, nadal się
uśmiechając. Skończył pić swój napój. Zapatrzył się w okno obok. W tym czasie
moje policzki chyba wróciły do pierwotnego koloru.
Za
szybą widać było parę staruszków. Kobieta była uczepiona mężczyzny obok, jakby
sama nie dała rady zrobić ani kroku. Była to para typu Na zawsze. Logan uśmiechnął się, tym razem ciepło, gdy mężczyzna
pomagał kobiecie przejść przez pasy. Wyglądali razem na strasznie szczęśliwych.
- Chciałbym żeby moja przyszłość tak
wyglądała – wskazał dłonią na staruszków. – Chciałbym żyć z kimś do końca
życia. Zero rozwodów czy życia bez ślubu.
Nic nie odpowiedziałam. Skończyłam
kawę. Zapłaciliśmy gdy pojawiła się kelnerka. Potem ruszyliśmy chodnikiem, w
stronę mojego domu, choć był to kawałek. Logan zaproponował, że mnie
odprowadzi, bo i tak sam przyszedł pieszo. Idąc obok siebie, niemal stykając
się ramionami, jednocześnie chciałam się odsunąć i podejść bliżej. Cisza między
nami nadal trwała, jakbyśmy co najmniej nie mieli żadnego tematu do rozmowy.
Logan
od czasu do czasu na mnie zerkał. Miał spokojny wyraz twarzy. Ludzie mijali nas
bez słowa, a ja czułam się trochę tak jakbyśmy szli obok siebie tylko
przypadkiem. Trwałam w tym odczuciu, dopóki chłopak się nie odezwał.
- Masz naprawdę śliczne oczy – mówiąc to nawet
na mnie nie spojrzał.
Poczułam wypieki na twarzy – już
drugi raz tego samego dnia. Potarłam z zażenowaniem policzki, na co Logan
wybuchł głośnym śmiechem.
- Czy tobie nikt nie prawi komplementów?
Pokręciłam głową, umyślnie patrząc w
drugą stronę. Zastanawiałam się czy moje policzki nadal mają kolor moich
włosów.
- Naprawdę. No wiesz widziałem masę brązowych
oczu. Nawet moja mama miała coś na styl koloru mleczno czekoladowego. Ale twoje
mają jakby jakieś plamki. Złote, ciemno-jasno brązowe, czarne, żółte. Nigdy i
nigdzie takich nie widziałem.
Patrzył na mnie. Wlepiał we mnie te
swoje oczy, czekając na moją reakcje. Ja tylko, niby od niechcenia, wzruszyłam
ramionami.
- Oczy jak oczy – skomentowałam.
Byliśmy prawie pod moim domem. Logan
oczywiście dalej mówił.
- Boże, Even. Czy ty nie umiesz przyjąć
komplementu?
Znowu wzruszyłam ramionami.
- Jezuu – złapał się za głowę. – I to ja
jestem denerwujący.
Roześmiałam się. Czystym, spokojnym
śmiechem. Nawet nie wiedziałam z czego tak naprawdę się śmieje, ale i tak
chichrałam się na całego.
- O co ci chodzi? – zapytał zaskoczony.
- Jeszcze kilka tygodni temu nie umiałam
pojąć czemu ludzie nazywają mnie potworem – wyznałam z uśmiechem. – A dzisiaj
nie umiem przyjąć komplementu.
Od mojej ,,rozmowy’’ z tą staruszką
nad grobem taty minęło już sporo czasu. Muszę przyznać, że odeszła mi chęć na
zmienianie siebie. Z tygodnia na tydzień zmieniałam się, pozostając sobą.
Ale jajca co?
Siedziałam na łóżku. Przed sobą
miałam otwartego laptopa oraz całą masę kartek. Na każdej napisana była jedna
teza, wymyślona przeze mnie, Nicka lub Maxine. Nasze pomysły dotyczyły
tajemniczego Chrisa. O ile jeszcze żył, chciałam go znaleźć.
Na biurku leżała cała sterta gazet.
Sprawdzałam wszystkie wypadki ostatnich miesięcy, szukając jakiegoś odniesienia
dla tego chłopaka. Raz na jakiś czas ktoś z nas wpadał na jakiś pomysł, albo
trop, ale niestety nic się nie zgadzało.
Przede wszystkim nie wiedziałam
jednego. Czy ten oto chłopak, albo raczej jego widmo, miał na imię Chris czy
może potencjalny zabójca tak się nazywał? Może to świadek śmierci?
Akurat tamtego dnia nie mogłam się
skupić. Mama latała po całym domu, więc słyszałam tylko jej słowa skierowane go
Elizy albo stukanie jej obcasów, po drewnianej podłodze.
Następnego dnia miły być jej
urodziny. Zawsze wyprawiała dość huczne imprezy dla siebie, więc nie dziwiło
mnie, że postanowiła zorganizować to również tamtego roku. Cały dzień kupowała
wina, składniki na sałatki, całe kilogramy mięsa. Za jakieś dwie godziny miały
przyjechać jej panie od cateringu, co niechybnie oznaczało jeszcze większy ruch
w domu.
Skoro skończyła się szkoła, nie
miałam za wiele do roboty. Często jeździłam do Nicka, pomagałam jego mamie w
różnych zajęciach. Znowu zaczęłam spędzać w ich domu więcej czasu, niż w swoim
własnym. Czasem wybierałyśmy się z Maxine do galerii. Niekiedy, idąc na
cmentarz, widywałam Monique. Uśmiechała się do mnie i mi machała. Zdarzało mi
się rozmawiać z jej tatą. Ale najczęściej spotykałam się z Loganem. Całe
godziny spędzałam drocząc się z nim, gadając o bzdetach. Co jest
najzabawniejsze, często razem chodziliśmy na cmentarz. Siedzieliśmy w ciszy
przed grobem jego matki i siostry, a potem obok miejsca spoczynku mojego ojca. Odnajdowaliśmy
coraz więcej rzeczy, które nas łączyły. Choć czasem kłóciliśmy się, gdy
mieliśmy odmienne zdania.
Nadal jednak szukałam Chrisa. Ale
skubany się schował. Myślałam nawet nad opcją, że pochodzi z innego kontynentu,
ale nie byłam pewna.
Chcecie niespodzianki? Proszę
bardzo.
Nawet zaczęłam chodzić do kościoła.
Badbusss. Wiem. Też była zszokowana.
No więc postanowiłam sobie, że przez
okres wakacji znajdę Chrisa. Nie ważne kim był, gdzie był ani co robił.
Chciałam go znaleźć.
Pojawiła się mama. Nawet nie
pofatygowała się żeby zapukać. Ja nie zaszczyciłam jej spojrzeniem, tylko dalej
zapisywałam coś na kartce. Stanęła niedaleko łóżka.
- Czyżbyś wzięła się w końcu za naukę? –
parsknęła, krzyżując ramiona na piersi.
Spokojnie
najechałam kursorem na kolejną stronę. Nie śpieszyłam się z odpowiedzią.
- Nie – odparłam.
Stała tam, chyba oczekując że to ja
zacznę się wydzierać, aby mogła spokojnie na mnie pokrzyczeć. Odchrząknęła
kilka razy, ale ja dalej spokojnie zajmowałam się tym czym się zajmowałam.
- Nie chce żebyś przynosiła mi wstyd jutro,
toteż…- zaczęła. - Spokojna głowa – przerwałam jej. – Nie wyjdę
stąd jutro nawet na chwilę. O ile nie zakwaterujesz w moim pokoju jakieś
kolejnej ciotki. W razie czego wyjdę sobie oknem.
Resztę słów jakie do mnie
pokierowała puściłam mimo uszu. Wyszła, dobitnie trzaskając drzwiami. Jako mój
własny protest, podeszłam do wieży, po czym puściłam dość głośno muzykę.
Udało
mi się zasnąć jakoś po czwartej nad ranem. Gdy już otworzyłam oczy było dobrze
po pierwszej popołudniu. Na dole słyszałam brzdęk naczyń, rozmowy i salwy
śmiechu. Chciałam znowu zasnąć, ale nie byłam w stanie. Jak
na złość Nick i jego mama, jechali na urodziny jakieś ciotki, trzy godziny
drugi z miasta. Zaś Maxine wyjechała do Grecji z rodzicami, na jakieś dwa tygodnie. Logan, jakby się zgadał z Nickiem, pojechał w odwiedziny do babci. A
ja zostałam z całą tą imprezą w domu.
Na
całe szczęście dzień zlecił mi naprawdę szybko. Przesiedziałam całe te
przygotowanie w pokoju, używając Internetu, czytając czy drzemając. Około
dziewiątej, kiedy wszyscy goście już byli, a sto lat zostało odśpiewane z
cztery razy, poszłam wziąć prysznic. Ubrana w spodenki i za duży T-shirt (choć
w sumie większość moich ciuchów była za duża), zakopałam się w kołdrę, z myślą,
że może zasnę.
Serio,
jeśli łudziłam się, że zasnę odurzona zapachem alkoholu, masy jedzenia, przy
śmiechu i głosach różnych ludzi, to nadal musiałam nie ogarniać życia. Cały
czas słyszałam rozmowy, muzykę, śpiewy, stukanie butów. Od czasu do czasu ktoś
wchodził po schodach, zapalając światło, które przez szparę na dole drzwi,
wpadało do mojego pokoju. Ludzie coś krzyczeli, a ja w ogóle nie rozpoznawałam
głosów. Mimo to, podejrzewałam, iż jest tam masa osób.
Około
północy, czytałam przy świetle lampki nocnej, po raz trzeci tę samą kartkę. Nie
mogłam się na niczym skupić. Oczy już mnie bolały, zaś w głowie huczało mi od
muzyki. W domu było strasznie gorąco, to też moja pościel leżała skopana na
boku. Oczywiście jak na złość, zepsuła mi się roleta, przez co w pokoju było
dziwnie jasno.
Po
pierwszej w moim pokoju pojawił się duch. Zagubiony, rozglądał się po pomieszczeniu. Nie wyganiałam go, ale kiedy podszedł strasznie blisko łóżka (tak, że
czułam chłód, który od niego bił), wbiłam w niego spojrzenie. Rozmył się.
Poczułam jak z nosa powoli kapie mi krew. Zaczynałam się zastanawiać, jak
bardzo poważnie mogą się skończyć moje kontakty z duchami. W końcu tego nawet
nie dotknęłam.
Wpół
do drugiej, stanęłam na nogi. Ubrałam się w czarne legginsy, podkoszulek i
grubą bluzę. Założyłam kaptur na głowę, tak że wystawały mi tylko małe pasma
włosów. Do uszu wcisnęłam słuchawki, po czym puściłam sobie muzykę na ful.
Kiedy
wszyscy poszli do salonu, gdzie było centrum imprezy, ja szybko wymknęłam się z
domu. Wsadziłam ręce w kieszenie. Szłam żwawym krokiem po pustych chodnikach,
oświetlonych blaskiem latarni.
Raz
na jakiś czas mijali mnie widocznie wstawieni nastolatkowe i mężczyźni. Mimo to
szłam w zaparte, pozostawiając wszystko za sobą.
Trafiłam
na jakiś całodobowy bar. Weszłam do niego i usadowiłam się w najmniej widocznym
boksie. W rogu pomieszczenia grupka facetów grała w bilard. Jednak bardziej
skupiali się na rozmowie i piwie trzymanym w dłoniach. Wymachiwali kijami do
gry na głowami, przesadnie gestykulując. Jeszcze bardziej schowałam się na
swoim miejscu, wychylając się tylko wtedy, gdy obok pojawiła się kelnerka.
Zamówiłam
kawę. Miałam nadzieję, że porządna dawka kofeiny mnie pobudzi. Myliłam się, bo
po kilku minutach zasnęłam. Obudziło
mnie pukanie w ramię. Było dobrze po szóstej, jeśli wierzyć zegarowi na
zapleśniałej ścianie. Spojrzałam na osobę, która mnie obudziła. Była to młoda
dziewczyna, może dwudziesto- dwudziesto paro letnia. Miła wyraźny makijaż,
żółtą sukienkę i fartuch. Trzymała w dłoni notatnik, posyłając mi pytające
spojrzenie.
- Wszystko w
porządku? – zapytała.
- Tak, ja
tylko…- przetarłam oczy. – Ja tylko nie sądziłam, że zasnę.
Dziewczyna
pokiwała głową. Loki w kolorze słońca zakołysały się leniwie.
- Masz
szczęście, że nikt cię nie porwał – kelnerka zaśmiała się cicho.
- Jeszcze by
mi nerki ukradli czy coś – obie wybuchłyśmy śmiechem. Wstałam.
Przeciągnęłam się, stając na palcach i wyciągając ramiona do góry. Potem
wygrzebałam z kieszeni banknoty i podałam je dziewczynie. Spojrzała zszokowana
na pieniądze, już je odliczając by oddać mi resztę. Machnęłam na nią ręką.
- Reszty nie
trzeba – powiedziałam. – Miłego dnia.
Szybko
wyszłam z baru.
Na
dworze panował chłód. Mocno wcisnęłam dłonie w kieszenie. Idąc w kierunku domu,
gdzie urodziny pewnie już się skończyły, postanowiłam zajść na cmentarz.
Zbliżając
się do grobu taty, spostrzegłam zjawę, majaczącą za grobem. Podchodząc coraz
bliżej, zaczęłam odróżniać poszczególne elementy jej wyglądu. Zauważyłam jej ciemne włosy, splecione w
rozlatujący się warkocz. Miała na sobie długą koszulę nocną. Coś w wyrazie jej
twarzy wydawało mi się dziwne… zaś sama
jej twarz wyglądała mi na znajomą.
Powoli
się do niej zbliżyłam. Chciałam udawać, że jej nie widzę, jednak ta już
spostrzegła mój speszony wzrok, gdy patrzałam na nią.
- Widzisz
mnie – jej głos wydawał mi się ochrypły.
Nie
chciałam z nią rozmawiać. Wydawała mi się podejrzana. Jednak wbiłam w nią
wzrok, starając się wyglądać poważnie.
- Jesteś taka
podobna do Roba – wymruczała cicho.
Przyglądała
mi się. Dostrzegłam nikły brąz w jej oczach.
- Kim jesteś?
– zapytałam.
Kobieta
się rozpłynęła. Obróciłam się w koło szukając jej wzrokiem. Odnalazłam ją
nieopodal, stojącą obok jakiegoś grobu. Ostrożnie, lawirując wokoło nagrobków,
dotarłam na miejsce. Duży napis głosił, że spoczywała tam Hope Price.
- To ty tutaj
leżysz? – wskazałam głową na grób.
Duch
powoli pokiwał głową. Przyjrzałam się jej dacie śmierci. Po obliczeniu,
wywnioskowałam, że zmarła w wieku dwudziestu pięciu lat. Na dodatek zmarła
dokładnie siedem dni po moich narodzinach.
- Kim
jesteś? – zapytałam ponownie.
- Nie
powiedzieli ci – widmo zmrużyło oczy. – Mogłam się tego spodziewać po Amandzie.
Zniknęła.
Odwróciłam się. Stała dokładnie za mną, przyglądając się mojej twarzy. Coś w
jej oczach, uśmiechu – coś tak bardzo mi przypominało kogoś.
- Miałam
nadzieję, że może chociaż Clara ci powie – wyszeptała.
Stała
tak strasznie blisko. Przenikało mnie zimno, które wręcz od niej emanowało.
Czułam się słabo, było mi niedobrze. Ale ta kobieta tak strasznie mnie
ciekawiła. Nie umiałam odejść stamtąd bez niczego.
- Kim jesteś?
– po raz kolejny zadałam jej pytanie.
Zaśmiała
się cicho. Patrzyła na mnie, skupiając się na wszystkich szczegółach mojej
twarzy. Przez jej oczy przebijała się brązowa barwa. Uśmiechnęła się szyderczym
uśmiechem. Przez chwilę wyglądała całkiem inaczej. Jej usta rozciągnięte w
uśmiechu, jej nos, jej oczy. Przez ten jeden moment była wręcz pewna, że
przypomina mi… mnie.
- Jestem
twoją matką, Even.
Spojrzała
mi prosto w oczy. Przez chwilę, godzinę albo kilka sekund widziałam sceny.
Widziałam kobietę z niemowlęciem w ramionach. Widziałam mojego tatę, widziałam
jak z łzami trzyma to dziecko. Widziałam jego radość, ich radość. Tym dzieckiem
byłam ja. Naprawdę ja.
Biegłam.
Brakowało mi powietrza w płucach, zaś mięśnie w nogach wręcz rwały. Czułam
wypieki na twarzy, a mijani przeze mnie ludzie – jeszcze zaspani – wpatrywali
się we mnie ze zdziwieniem.
Gdy
moje nogi uderzały o asfalt, czułam nieznośny ból. Oddychałam coraz ciężej, wdychając
zimne, ranne powietrze. Ledwie otworzyłam furtkę. Odepchnęłam od siebie drzwi i
wpadłam do domu. Panowała tam prawie idealna czystość. Eliza właśnie zamiatała,
mama zaś z obrzydzeniem na twarzy zrzucała resztki jedzenia do kosza.
- Gdzie
byłaś? – zapytała mnie.
Podniosła
na mnie wzrok. Dyszałam i czułam ogarniające mnie wszędzie ciepło. Zacisnęłam
dłonie w pięści, nie wiedząc jak zacząć ten temat.
- Nie jesteś
moją matką? – wytknęłam jej.
Przez
twarz coś jej przemknęło. Zdziwienie. Ulga. Strach. Spojrzała na mnie, jakbym
dowiedziała się czegoś zakazanego.
- Co za bzdury
pleciesz? – próbowała się wymigać od odpowiedzi.
Prostowałam palce, ściskałam je w
pięści. Wciągnęłam powietrze, czekając na dogodny moment, by powiedzieć
wszystko na głos.
- Nie jesteś
moją matką – powtórzyłam pewnie.
Mina
Amandy Alians zrzedła. Odłożyła trzymany talerz. Oparła się o kuchenną wyspę.
- Kto ci powiedział? Clara? - Czyli to
jednak prawda?
Bezsilność
nagle ogarnęła całym moim ciałem. Miałam ochotę, a nawet nadzieję usłyszeć, że
jest moją mamą, że mnie kocha. Chciałam żeby mnie przytuliła, powiedziała iż to
ona dała mi życie. A jednak. Szesnaście lat w błędzie.
- Skoro
odkryłaś sekret, po co się pytasz – skomentowała.
- Dlaczego?
Dlaczego mi nie powiedziałaś? – łzy szczypały mnie w oczy.
- A myślisz,
że było mi z tym łatwo? Wychowywać pod swoim dachem bękarta? Żyć z myślą, że twój
ukochany mąż zdradził cię z jakąś dziwką?
Odebrało
mi mowę. Patrzyłam na kobietę, która była dla mnie matką. Która całe życie mnie
za coś nienawidziła. Wtedy dowiedziałam się prawdy.
Zdziwieni?
Ja też.
- Szesnaście
lat temu, mój ukochany mąż, ten który był dla mnie całym światem, przyszedł do
mnie i oznajmił mi, że ma dziecko z inną kobietą. Piękną, młodą dziewczyną.
Zdradzał mnie przez tyle czasu! Potem ona zaszła w ciążę. Co miałam czuć?! Radość?! Szczęście, bo ja nie mogłam mieć dziecka, a ta wywłoka mogła?! Tak bardzo
ich nienawidziłam. Ale on obiecał mi, że ze mną zostanie. Twój cudowny tatuś zadeklarował,
że będzie płacił twojej mamusi alimenty, ale zostanie ze mną. Zgodziłam się.
Jak ta idiotka, zgodziłam się na coś, na co nie powinnam była się zgodzić! A
potem ty się urodziłaś. Bezbronna, śliczna i maleńka. Wszystko się zniszczyło,
gdy niesamowita Hope zmarła, w wyniku powikłań poporodowych. Co zaproponował
mój mężuś? ,,Niech zostanie naszą małą córeczką’’. Wszystko było dobrze przez
pierwsze trzy miesiące, aż Rob nie zginął w tym cholernym wypadku. Zabił się
tam, a ja zostałam z jego bachorem. Z początku pomagała mi siostra twojej
matki, ale Clara później ześwirowała.
Zaczęłam
łączyć fakty. Całe dzieciństwo spędziłam u Sailes’ów. Pani Clara traktowała
mnie jak córkę.
- Pani Clara…-
zaczęłam.
- To twoja
ciotka – skończyła za mnie. – Siostra twojej matki.
- Nie jesteś
moją mamą – jęknęłam.
Czułam
słone łzy w ustach. Upadłam na kolana, nie wiedząc co myśleć. Objęłam się
ramionami. Łkałam cicho, opłakując całe swoje życie.
- Szesnaście
lat spędziłam patrząc na dziecko, które nie jest moje. Patrzyłam jak z roku na
rok stajesz się coraz podobniejsza do niej. A ja musiałam kłamać, że jesteś
cała po ojcu. Mężczyźnie, który zrujnował mi życie.
Miałam
przed oczami obraz mojego idealnego taty – kogoś, kto był by w stanie mnie pokochać.
Potem zdałam sobie sprawę, że nie był idealny. Nie mógł być.
Moi
oboje rodzice nie żyją. Nie ma ich.
- Nie jesteś
moim dzieckiem – obił mi się głos w głowie.
Płakałam.
Opłakiwałam prawdę, stratę rodziców.
Nigdy
nie miałam matki.
Moi
rodzicie nie żyją.
środa, 14 września 2016
Rozdział trzydziesty pierwszy
Kiedyś
dotarłam do domu. Padłam na łóżko, nawet nie zdejmując sukienki. Byłam tak
padnięta, że mogli by mnie wynieść z łóżkiem.
Gdy się obudziłam, było już
południe. Nogi mnie bolały, a makijaż zrobiony przez Maxine, rozmazał mi się na
całej twarzy. Do tego ta efektowna, sztuczna róża, wyplątała mi się we włosy,
tak że musiałam ją wyciąć nożyczkami. Sukienka była cała pognieciona, a rajstopy w kilku miejscach puściły oczka.
Była niedziela. Maxine siedziała w
domu razem z gośćmi, którzy mieli zostać na dłużej, a Nick coś mówił o tym, że
sam też do niej pojedzie. Nie miałam kontaktu z Loganem, a żadna inna osoba nie
przychodziła mi do głowy.
Gdy rozsunęłam szafę, w oczy od razu
rzuciła mi się sukienka w kwiaty. W sumie miała tam wisieć i się niszczyć.
Mogły ją zawsze zjeść mole czy coś w tym stylu. Więc postanowiłam ją
wykorzystać.
Ubrałam ją, doprowadziłam swoją
głowę i twarz do porządku. Zgarnęłam portfel do torebki, którą znalazłam w
łazience, w środku umywalki.
Pani Sailes zawsze się denerwowała,
gdy czegoś brakowało do niedzielnego obiadu, przez co trzeba było iść do
sklepu. Powtarzała, iż niedziele nie są od zakupów. A ja w tamtą niedziele,
spokojnie lawirowałam między półkami, szukając mąki, brązowego cukru, proszku
do pieczenia i mleka. Załadowałam cały koszyk, aż zakupy wylewały mi się z
niego. Spokojnie wyrzuciłam to wszystko na taśmę, potem pakując to do
płóciennych toreb.
Pojechałam do domu Sailes’ów. Pani
Clara czuła się zdecydowanie lepiej, ale nie wiedziałam czy powinnam była ją
odwiedzić. Korzystając z okazji, pojechałam do niej.
Kobieta przywitała mnie radośnie,
otwierając drzwi.
- Och, Even, Skarbie. Jak się cieszę! –
ucałowała mnie w policzek. – Nareszcie mnie odwiedziłaś!
Wniosłam do kuchni zakupy. Postawiłam
je na kuchennej wyspie. Pani Sailes spojrzała na mnie zdezorientowana.
- O co chodzi? – zapytała.
- Dawno nie jadłam pani ciastek czekoladowych.
Więc pomyślałam, że czas aby sama się nauczyła je piec, ale potrzebny mi nauczyciel.
Zaczęłam wypakowywać zakupy,
ustawiając je w dwuszeregu. Pani Sailes patrzyła na mnie jakbym czarowała.
Złożyłam torby i oparłam się o blat.
- No więc jak? – dopytywałam.
W oczach kobiety zalśniły łzy. Pani
Sailes otarła je kawałkiem swojej koszuli (która dość mocno na niej wisiała,
mimo że przed laty była dobra). Ze smutkiem spojrzała na zakupy. Miała zmęczony
wyraz twarzy. Zmarszczki jakby pojawiły się znikąd. Po chwili, jej jasne usta
rozciągnęły się w uśmiechu.
- To naprawdę świetny pomysł.
Razem wyciągałyśmy zakupy z drugiej torby torby.
Byłam wręcz zaskoczona faktem, iż udało mi się kupić wszystko. Nadal pamiętałam
swoje dzieciństwo.
Nigdy nie gotowałam ani nie piekłam
z panią Sailes. Tylko patrzyłam. Podziwiałam jak złocista masa falami opada na
blaszkę, jak babeczki rosną w swoich foremkach, a omlet się ścina. Tamtego
dnia, gdy pani Clara stała obok mnie, zdrowa i rześka, razem z nią odmierzałam
składniki, wybierałam odpowiednie śmigła do miksera. Nagle coś co było takie
trudne, stało się banalne. Tak jak dawnej w kuchni unosił się zapach cynamonu.
A ja znowu widziałam magię wypełniającą ten dom. Dom, który tak bardzo kojarzył
mi się z dzieciństwem, radością i miłością.
Gdy pojawił się wystraszony Nick,
niewiedzący dlaczego tam byłam, popijałyśmy sobie gorącą czekoladę z bitą
śmietaną, a nasze ciasteczka piekły się powoli, nabierając koloru.
- Coś się stało? – pani Sailes wycierała blat,
który i tak już lśnił. – Masz minę jakbyś oczekiwał tutaj duchów.
Nick posłał mi zdenerwowane spojrzenie.
Na mnie raczej nie działa tak słowo ,,duchy’’, więc tylko upiłam łyk.
- Piękne, niedziele popołudnie –
odpowiedziałam.
Chłopak uniósł brwi. Zerknął na
piec, potem na mnie, następnie na mamę, a po chwili znowu na mnie. W tym czasie
pani Sailes próbowała zetrzeć plamę z koszuli.
- Poczekajcie tutaj na mnie – mruknęła. –
Muszę to zaprać.
Wyszła
z kuchni. Nick od razu przeszedł do rzeczy, opierając się o meble.
- Co ty najlepszego robisz? Co jeśli dostała
by jakiegoś… - Była ze mną – przerwałam mu. – Nie możesz
traktować jej jak dziecka. Im szybciej wszyscy będą ją traktować jak dorosłą
kobietę, tym lepiej.
Podeszłam do piekarnika. Rzuciłam
okiem na ciastka. Zarumieniły się już. Spojrzałam na Nicka. Miał umęczony wyraz
twarzy. Zapewne był zmęczony imprezą.
- Ona jest zdrowa, Nick. Musisz przede
wszystkim w to wierzyć.
Zerknął
na korytarz, gdzie w każdej chwili mogła się pojawić jego mama. Wciągnął
głęboko powietrze, po czym przeniósł wzrok na mnie.
- Nie możemy jej pozwolić, aby odczuła brak
Kevina czy waszego taty – powiedziałam mu. Ze smutkiem i ociąganiem, pokiwał
głową.
- On jest dorosła Nick. Traktując ją jak
dziecko, tylko sprawiasz jej krzywdę.
Pani Sailes wróciła. Przebrała bluzkę
na ciemnofioletową. Uśmiechnęła się do nas promiennie, po czym zerknęła na
minutnik, nastawiony na czas pieczenia. Wzięła swój kubek. W milczeniu
siedzieliśmy, popijając napoje.
- Jak udała się wczorajsza uroczystość? –
zapytała pani Sailes, po długiej chwili milczenia.
Opowiedzieliśmy jej wszystko ze
szczegółami. Przedrzeźnialiśmy się, przepychaliśmy i przerywaliśmy sobie
nawzajem. Mama Nicka tylko się śmiała i kiwała głową. Od czasu do czasu
powtarzała swoją formułkę ,,Jak dzieci’’, uśmiechając się przy tym. Kiedy nasze
ciastka były już gotowe, zajadaliśmy się nimi, gadając o całkowitych bzdetach.
Pani Sailes wypytywała nas o wszystko – szkołę, znajomych, oceny i nasze
przygody w czasie, gdy jej nie było. W tym czasie poczułam się jak dawniej,
tylko była odrobinkę starsza.
- A jak wasza przyjaciółka Monique? – zadała
nam pytanie pani Clara. – Dawno jej nie widziałam. Co u niej?
Nick zerknął na mnie. Ja zwiesiłam
głowę. W głowie przeleciał mi tylko obraz, jak moja przyjaciółka wpada pod koła
ciężarówki.
- Ona nie żyje, mamo – odparł Nick.
Pani Sailes zakryła usta dłonią.
- Ale jak to?
Wiele panią ominęło. Oj wiele.
- Zginęła w wypadku. Została potrącona przez
ciężarówkę – strzepałam okruszki z sukienki.
Zapadła krępująca cisza (znowu). Zerknęłam na duży zegar, zawieszony nad
drzwiami. Podobnie jak ja, Nick, nagle zaczął szczególnie interesować się drewnianą
łyżką, leżącą na blacie. Ścierał z niej palcem resztkę mąki. Zaś pani Sailes,
jakby nie zauważyła naszego zachowania, spokojnie układała ciastka na
talerzyku.
- Nick, wpadłam na pomysł, że w następny
weekend, moglibyśmy odwiedzić ciocię Clarisse. Na pewno już się stęskniła –
rzuciła spokojnie do syna.
Postanowiłam
wykorzystać okazję do rozmowy. Zaczęłam razem z panią Sailes nawijać o całej
tej ciotce, którą w sumie widziałam dwa razy w życiu. Nick od czasu, do czasu
coś wtrącał.
- Even, a jak ty się czujesz? Słyszałam, że
ostatnio coś ci dolega.
Mało
nie wyplułam resztki czekolady, którą miałam w buzi. Przetarłam usta dłonią,
zastanawiając się co dokładnie odpowiedzieć, aby trochę ją zmylić albo zmienić
temat.
- To nic takiego – odparłam, po czym dopiłam
napój.
Pani Sailes przyjrzała mi się krytycznie. Miała na twarzy
ten swój uparty wyraz, jednak po chwili uśmiechnęła się.
- Ja słyszałam inaczej – zaparła się. – Oby na
pewno wszystko okej?
Pokiwałam
głową, udając entuzjazm.
- Tak, tak – wstałam, obróciłam się wokoło
własnej osi. – Wszystko ze mną jest na tyle dobrze, jak może być dobrze na
mnie. Leki działają, a ja czuję się świetnie.
Pani Sailes już zaczęła nowy temat, ja zaś cieszyłam się,
że nie było tam żadnego ducha, który pokazałby jak nieudolnie kłamie. Na
szczęście krew z nosa nie leciała, a ja nie mdlałam.
Pożegnałam się z Nickiem, jego mamą, kiedy zegar
wskazywał prawie osiemnastą. Jednak zamiast skierować się w stronę domu (gdzie
niechybnie czekała na mnie pustka), pojechałam na cmentarz. Od pogrzebu pani
Linday tam nie byłam, więc postanowiłam odwiedzić groby wszystkich tych, którzy
odeszli.
Usadowiłam się na ławce naprzeciw nagrobka, gdzie grubymi
literami wypisane było imię i nazwisko mojego taty. Wpatrzyłam się w ledwo
tlący się znicz oraz zeschłą różę. Czy ktokolwiek, oprócz mnie, go odwiedza?
Miałam jego uśmiechniętą twarz przed
sobą, na medalionie. Ludzie, którzy go znali – a takich było strasznie mało, w
moim otoczeniu – mówili mi, że mam po nim oczy. Faktycznie, na wszystkich
zdjęciach, na jakich go widziałam, miał głęboko brązowe oczy. Jednak moje
zawsze wydawały się takie nijakie, w porównaniu do jego.
Miałam po nim nos oraz kształt ust.
Gdy byłam mniejsza nie zwracałam na to uwagi. Wtedy, jako szesnastolatka, dostrzegałam
swoje podobieństwo do taty. Pani Sailes zawsze mi powtarzała, że jestem do
niego podobna kropka, w kropkę. Nie zdawałam sobie sprawy, że nie jest to wcale
prawda.
Wpatrywałam się w jego twarz, przez
co nie usłyszałam jak za mną ktoś się pojawił. Była to kobieta, wyglądająca na
jakoś po siedemdziesiątce. Miała taki typowy babciny makijaż oraz brązową
garsonkę. Siwe włosy, jakby tłuste zaczesała do tyłu, a za uszy wepchnęła końcówki od okularów. Przez ci szkła jej oczy wyglądały strasznie.Spojrzała na grób taty, po czym pokręciła głową.
- Ach, ten Rob – rzuciła kobieta. – Niby taki
złoty człowiek.
Ponownie pokręciła głową. Przysiadła
koło mnie na ławce.
- Coś ci powiem, dziecko. Ten mężczyzna był
niezłym ziółkiem – wyciągnęła pomarszczony palec, wskazując na miejsce
spoczynku taty. – Żona taka cudowna. A córka istny diabeł.
Pewnie wyobrażacie sobie moją minę.
Coś typu szok, niedowierzanie i nieodparta złość. Kobieta jednak dalej,
wczuwając się w temat, mówiła, nie dając mi dojść do słowa.
- Ta jego córka to wręcz pomiot szatana.
Pewnie ma to po tatusiu – poprawiła chustę na szyi. – Moja wnuczka chodzi z nią
do szkoły. Wie, że zachowuje się jakby podpisała jakiś pakt z szatanem. Pewnie
nie będzie gorsza od Roba. To jakiś potwór.
Wiedziałam, że ta kobieta nie
wiedziała, że to ja jestem tym ,,pomiotem’’. Wychudłam, nie pomalowałam się
wtedy za ostro, no i miałam to całą sukienkę w kwiatki. Jej słowa naprawdę mnie
zabolały. Chciałam na nią krzyczeć, chciałam być zła, wściekła. Jednak moje
oczy wyglądały jak lód, a głos był tak ostry, że mógłby coś przeciąć.
- Nie znała pani mojego ojca. Nie zna pani
mnie.
I odeszłam. Kobieta patrzyła się na
mnie z zażenowaniem. Ja jednak nic więcej nie powiedziałam. Wsiadłam do auta.
Było w nim zimno, ale nie włączyłam ogrzewania. Oparłam głowę o kierownicę.
Wbijała mi się w czoło, jednak jej nie podnosiłam. Spodziewałam się łez, może
jakiegoś krzyku. Zadziwiałam sama siebie. Nic nie robiłam. Tylko wpatrywałam
się w czerń, która mnie ogarnęła, kiedy wpatrywałam się w kierownicę. W głowie
miałam tylko jedne pytanie; Jak mam się zmienić, jeżeli ludzie, którzy nawet
mnie nie znają, uważają mnie za potwora?
Zamknęłam oczy. Oparłam głowę o zagłówek.
Patrzyłam jak ludzie przechodzą przez przejście dla pieszych, mijając obojętnie
moje auto. Mamy ciągnęły za ręce dzieci, nastolatkowe przepychali się między
sobą. Jakaś para szła, trzymając się za ręce. Wszyscy żyli sobie radośnie,
ciesząc się życiem. A ja miałam w głowie myśli, które kłębiły się niczym chmury
na niebie.
,,To jakiś potwór’’.
‘’Nick, ja widzę duchy. ‘’
‘’Monique umarła. ‘’
Wszyscy ci,
którzy byli mi choć trochę bliscy, umarli. Ludzie, którzy byli dla mnie opoką,
zmienili się.
‘’Ale ty jesteś psychiczną, egoistyczną świnią chorą umysłowo!’’
‘’Jesteś jakąś psychopatką!'' '' To była dla mnie
prawdziwa szansa na sukces, ale ty - potworze - zniszczyłaś ją!’’
Własna matka, mająca mnie
gdzieś.
Martwa przyjaciółka.
Martwy ojciec. Inny Nick. Inna ja.
Nie
umiem być sobą. Bo nie wiem, kim tak naprawdę jestem.
A tak bardzo chciałabym być kimś,
kto byłby dobry. Ale nie w tym życiu. Nie z taką przeszłością.
*
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała mnie
fryzjerka. Miała jasnobrązowe włosy, zaplecione w perfekcyjny warkocz. Podobny
do tego, w który często czesała się Monique.
W
nos nieprzyjemnie drapał mnie zapach farby. Na pułkach przede mną było pełno
suszarek, grzebieni, szczotek. Jakaś dziewczyna zamiatała włosy po poprzednim
kliencie. Cała masa czarnych kosmyków.
- Chciałabym się przefarbować –
odpowiedziałam.
Kobieta
uśmiechnęła się do mnie wytrenowanie.
- Oczywiście – wskazała mi na krzesło.
Usiadłam na nim. Podwyższyła je. Zwiesiła mi na szyi specjalny fartuch. – Na jaki
kolor?
- Najbardziej kurwisty czerwony, jaki macie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)