sobota, 10 października 2015

Rozdział dwunasty

Dalsza część pogrzebu była taka jak zawsze. Było jeszcze kilka mów, w tym ojca i matki, dyrektorki oraz kilka szeptanych słów Nicka i jakiś koleżanek z biblioteki. Wszyscy wspominali o tym jaka była wspaniała, a kiedy mówili, że pozostanie w naszych sercach, niepewnie patrzyli na mnie. Moja mowa musiała zrobić na nich niemałe wrażenie. Jej tata popłakał się tak bardzo, że nie mógł dalej mówić. Matka uroniła ,,łzę’’ pozwalając by spłynęła po policzku, aby się zbytnio nie rozmazać. Zasadniczo zachowała się chamsko; zazwyczaj wisiała na ramieniu nowego chłopaka, którego Monique nienawidziła. Tak, powiedziała mi o tym. Tylko mi. Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę.
            Mimo, że jej matka była temu przeciwna, pan Startton poprosił mnie, abym razem z nimi robiła najbardziej ważne rzeczy. Rzuciłam grudkę ziemi na trumnę oraz różę. Cały czas trzymałam się jakoś.
Do czasu.        

Wszyscy z bardzo wielkim szacunkiem stali przy grobie Monique. Teraz nie było już nawet trumny. Tysiące sztucznych kwiatów, jak i żywych zdobiło ogromną skrzynię, w której centrum znajdowało się tylko wiele piachu.
Staliśmy nad jej grobem; ci najbardziej wytrwali. Praktycznie pod koniec jakaś stara baba tak się popłakała, że musieli ją wyprowadzać. Kilka pań stało na uboczu i o czymś rozmawiało; to chyba te typowe babcie, które chodzą na każdy pogrzeb tylko po ty, by popatrzeć i wszystko komentować. Takie to mają super życie. Typowe zjawisko.
Później kondolencje. Słowa sypały się gradem pociech: ,,Jaka ta pańska córka była wspaniała’’, ,,Nikogo nie będzie nam bardziej szkoda’’, ,,Łączymy się w bólu’’’ i inne brednie. Najbardziej było mi szkoda ojca Monique. Stał przy byłej żonie, która zwracała na niego tyle samo wiele uwagi, co na zawartość kieszeni mężczyzn z zakładu pogrzebowego. Na domiar złego, ciągle był przy niej ten jej cały ,,przyjaciel’’. Warto jeszcze postudiować pisanie sarkastyczne, bo raczej nikt z czytelników nie dostrzegł mojej ironii dla słowa przyjaciel. Jest to raczej delikatnie mówiąc jej nowy partner. A propos, od kiedy jestem delikatna? Jednym zdaniem to jej kochanek lecący tylko na jej kasę. Ale w to nie wnikam.
Pan Startton zaprosił mnie na stypę. Widać było, że czerpie z mojej obecności jakąś otuchę. Przykładowo kiedy zerkał na naszyjnik na mojej szyi uśmiechał się smutno, ale jednak uśmiechał.
W momencie kiedy szłam do swojego auta sczepiła mnie była żona wyżej podanego pana. Wprost buzowała, a po jej minie wywnioskowałam, że raczej nie chce mnie zaprosić na lody. Ręce trzymała blisko ciała, a dłonie złożyła w pięści. Miałam chwilę by przyjrzeć się jej ubiorowi. Miała sukienkę, z jak na mój gust, za bardzo głębokim dekoltem. Była krótka, znacznie krótsza od mojej, a moja ,,kreacja’’ zdawała mi się nie za przyzwoita jak na pogrzeb. Na nogach miała połyskujące rajstopy i bardzo, bardzo wysokie szpilki (trzeba mieć nie równo pod sufitem by umieć na czymś takim chodzić). Do tego ostry makijaż, tipsy, wypasiona fryzura, a no i oczywiście jakąś tandetną biżuterię, wiadomo, że bardzo drogą.
 - Nie wiem co ten nieudacz…mój były mąż sobie wyobraża, ale nie rozumiem jak mógł cię zaprosić na stypę po mojej kochanej córeczce – rzekła. Czekałam, aż powie cokolwiek dalej, nie mówiąc w tym czasie ani słowa. – Ta uroczystość ma uczcić jej pamięć, a ty ją tylko bezcześcisz.
 - Co? – wtrąciłam w małej przerwie kiedy po tym krótkim zdaniu łapała oddech.
 - Chcesz wiedzieć co? – Wyprostowała się, będąc ode mnie może z piętnaście centymetrów większa. – Moja jedyna córka zmarła przez ciebie! Jesteś potworem, który miał czelność pojawić się w jej dniu. Zniweczyłaś ten doniosły nastrój kiedy wszyscy ją czciliśmy, swą szatańską przemową, gardząc jej niebywale podniosłą pamięcią. Nie jesteś potworem, ale pomiotem szatana!
 - Ja jestem potworem? – syknęłam. – To nie ja rujnowałam jej życie od zasranego dnia, kiedy to pewna kobieta, przepraszam ty, bo nawet na pani nie zasługujesz, postanowiła sprawić sobie córeczkę, nie potrafiąc się zająć niczym innym jak tylko samą sobą!
 - Ty ladacznico – straciła swój temperament. – Jak śmiesz mówić takie oszczerstwa!
 - Ja przynajmniej nie chowam się za zasłoną idealistycznej mowy!
 - Nic nie rozumiesz, diablico – wysapała przez zęby. – Zamordowałaś moją córkę! Doskonale wiem, że to przez ciebie wpadła pod tą potworną ciężarówkę, a potem aby uniknąć konsekwencji uciekłaś!
 - Jak możesz tak kłamać?! – wrzasnęłam jej w twarz. – Ty jesteś ostatnią dziwką, która puszcza się na lewo i prawo nie mając ani miejsca, ani nikogo kto by się tobą przejął. Szkoda, że to Monique nas opuściła, a nie ty!
            Dobrze widziałam jej ogień w oczach. Straciła już wcześniej swój doskonały rezon, zaciekle się kłócąc wiedziałam jak to się skończy. 
 - Nie. Masz. Prawa. Nazywać. Mnie. Dziwką - wrzasnęła tak głośno, że aż mi w uszach zahuczało. 
Po tych słowach uderzyła mnie w twarz. Ból był niebywale duży, piekło mnie jak cholera. Kiedy przejechałam dłonią po policzku poczułam jego gorącą powierzchnię, która niemal parzyła moją dłoń. Jednak nie pozwoliłam sobie na słabość. Od razu się wyprostowałam i spojrzałam kobiecie w oczy. Miała dziki wyraz twarzy, na której górował diabelny uśmiech. Miałam ogromną ochotę zedrzeć jej go z twarzy, ale się powstrzymałam. Nie mogłam się zniżyć do jej poziomu, który był nad zwyczaj niestandardowy. Zamiast jakichkolwiek rękoczynów uniosłam tylko głowę i bez słowa odeszłam idąc z dumnie uniesioną głową. Choć nadal czułam na policzku jej dłoń, nawet opuszkiem palców nie dotknęłam swojej twarzy.
            Przez myśl mi nawet nie przeszło, aby w jakiś sposób się na niej zemścić idąc na stypę. Nie wiele mi by to dało. Liczna rodzina i przyjaciele uznali, by moje oskarżenia za oszczerstwo. Doskonale o tym wiedziałam; Monique mi wspomniała. Wszyscy żyli w przeganianiu, że przykładna rodzina Startton’ów rozpadła się z winy mężczyzny, który rzekomo nie potrafił być przykładnym panem domu i przedstawicielem rodu. On zawinił, a natomiast jego żona była aniołkiem, który aż lśnił niewinnością. Przez tą ,,rzeczywistość’’, podczas mojej przemowy każdy słysząc słowa oczerniające panią Startton robili obrażone miny, a ich myśli wysyłały mnie do samych czeluści piekieł. To się nazywa dzisiejsza prawda.
            Udałam się więc do domu. Nie chodziło mi, że mam zamiar tam przebywać, co to, to nie. Po prostu chciałam zrzucić z siebie cichy, które przylegały do mnie niczym fałszywa maska. Kiedy tylko weszłam do domu (był otwarty) przywitała mnie sprzątaczka, której oczy mało z orbit nie wypadły na mój widok; raczej chodziło jej o to, że byłam w sukience. Minęłam ją tylko bez słowa udając się do mojego pokoju.
            Gdy się tylko w nim znalazłam ściągałam tą potworną sukienkę, rzucając ja na łóżko, po czym pokierowałam się do łazienki. Tam poprawiłam swój makijaż; na pogrzeb pomalowałam się w miarę delikatnie, ale teraz moje oczy tonęły pod czarnym cieniem, a rzęsy uginały się pod tuszem. Stojąc w samej bieliźnie wyciągnęłam z szafy parę dżinsów i top gustownie podarty na plecach. Miał nadruk z bardzo miłym napisem – wolę go nie tłumaczyć, z uwagi na bardziej wykwintnych czytelników, którzy zapewne i tak już sobie rwą włosy z głowy, ale no cóż takie życie.
            Zestaw do ubrania (w czarnej barwie) znalazł się na mnie szybciej niż tego chciałam. Czułam się w spodniach jak we własnej skórze. Na nogach pozostawiłam trampki, a kolczyk w nosie zmieniłam z małego kryształka w kolczyk w kształcie czaszki – wiem mam do nich wielki sentyment. Czarne włosy wyjątkowo zebrałam w koka, pozostawiając tylko grzywkę z boku. Pomyślałam jeszcze o kurtce wiszącej na wieszaku w korytarzu. Była jeszcze zima, dokładnie jej środek, ale wyjątkowo nie było śniegu. Sięgnęłam jeszcze po torbę wiszącą na obrotowych krześle. Była zrobiona z dżinsu, z licznymi przetarciami, przypinkami z nazwami zespołów, różnymi napisami oraz łańcuchami poprzyczepianymi w różnych miejscach. Wrzuciłam do niej kilka rzeczy, wyszłam z pokoju i ruszyłam po schodach. Akurat na dole stała nasza sprzątaczka – Elisa. Spojrzała na mnie czekając na polecenia. Dobrze wiedziała, że do mojego pokoju nikt nie ma prawa do tak sobie wchodzić. Na początku pracy w tym domu, już prawie trzy lata temu, rozmawiała ze mną, była radosna, jak na młodą kobietę przystało (jak wszyscy wiedzą, są pewne wyjątki). Jednak po czasie spostrzegła, że jestem inna niż wszyscy więc zostawiła mnie w spokoju, słuchając już tylko moich poleceń.
 - Do mojego pokoju masz nie włazić – pouczyłam ją tylko, sięgając po moją skórzana kurtkę. Złapałam za klamkę i obejrzałam się na nią, unosząc brew. – Zrozumiałaś?
 - Oczywiście, proszę pani – powiedziała cichutko, wracając do sprzątania.
            Wszyłam z domu, donośnie trzaskając drzwiami, dając jej do zrozumienia, że ja mam tu władzę. Mój pokój był jedynym pomieszczeniem, gdzie jej szczupły nosek nie miał dostępu. Tam nie docierały jej miotły i szczotki. Sama o niego dbałam.
            Szłam chodnikiem, od czasu do czasu kopiąc w jakiś zabłąkany kamień. W pewnym momencie naszła mnie niecodzienna myśl. Skręciłam w jedną z bocznych uliczek wchodząc do dość małego sklepu. Podeszłam do jednej z półek, zawsze szeroko opatrzonej, nawet kiedy pozostałe świeciły pustkami. Sięgnęłam po dwie puszki, wyciągając jednocześnie portfel z torby. Kiedy podeszłam do kasy, ekspedientka spojrzała na mnie podejrzliwie widząc w moich rękach dwie puszki piwa, i to wysoko procentowego. Jednak zignorowałam jej spojrzenie podając jej puszki do skasowania. Ona nic nie mówiąc odłożyła je na blat, patrząc na mnie nadal. Po chwili się odezwała:
 - Ma pani ukończone osiemnaście lat ? – zmarszczyła brwi kryjąc kwaśny uśmiech wpływający jej na twarz. Widać radość sprawia jej każdy przyłapany na kupowaniu alkoholu małolat, któremu się nie udaje dokonać zakupu.
 - A nie wyglądam? – zapytałam, śmiejąc się przy tym cichym chichotem.
 - Dowód poproszę – skitowała mnie sklepowa, bez cienia uśmiechu.
            Otworzyłam portfel. Ominęłam przegrodę z pieniędzmi, sięgając po dokumenty. Fałszywy dowód (nie zapominajmy, że nie jestem pełnoletnia) trzymałam na samym dole. Zanim udało mi się go wygrzebać, kobieta za ladą uśmiechnęła się obleśnie sądząc, że po prostu go nie mam. Znalazłam dowód, kartę od bankomatu, paszport, jakieś papiery, aż w końcu wydobyłam upragniony kawałek plastiku.
 - Proszę – podałam go sklepowej z nieukrywanym uśmiechem triumfu. Ta zrobiła tylko kwaśną minę nic nie mówiąc.
            Później skierowałam się na stary most. Było mi dziwnie lekko, jakbym już wypiła te piwa, coś mi we mnie samej nie grało. Podniosłam dłoń do oka i aż się zdziwiłam jak mój policzek i okolica wokół oka była spuchnięta. Zapewne musiałam teraz wyglądać jak baran, ale kompletnie o tym zapomniałam. Trochę żałowałam, że Elisa nadal nie rozmawiała ze mną, bo na pewno by o mojej twarzy napomknęła.

            Doszłam do mostu, a tam wepchnęłam się w jakiś stary kąt, gdzie mogłam w spokoju siedzieć. Tam wyjęłam najpierw telefon i w jego wyłączonym ekranie przejrzałam się, by zobaczyć stan mojego policzka. Był mocno spuchnięty, nawet dosięgało oka, gdzie już począł robić się siniak. Szybko schowałam telefon z powrotem do torebki, a wyciągnęłam puszkę. Kiedy już ją otworzyłam pociągnęłam z niej spory łyk piwa, a jego ciepło rozpłynęło się po moim ciele. Dopiero, gdy napiłam się jeszcze z dwa razy odstawiłam puszkę na beton, a sama pogrążyłam się w myślach. Cały czas czułam pulsujący ból na policzku, ale jeszcze gorszy palił moje sumienie, kiedy przypomniałam sobie potworne wspomnienie.
            Dokładnie tak samo uderzyłam Monique w dniu jej śmierci. Nie mam pojęcia dlaczego akurat w tej chwili powróciły do mnie straszne momenty przeszłości. Jej słowa, jakby wykute w moim umyśle: ,,Ty jesteś psychiczną, egoistyczną świnią chorą umysłowo!’’. Jej wzrok, mówiąc aż za wiele kiedy ją uderzyłam. Ona kiedy wpada pod ciężarówkę.
 - Przestań! – złapałam się za głowę, jakby chcąc wypędzić z niej potworne wspomnienia.
            Całe życie żyłam bez wyrzutów sumienia, aż tu nagle jeden moment, jeden durny wypadek, z mojej winy. Nagle moje ciche sumienie, żyjące własnym światem odzywa się tak po prostu i tak boleśnie. I czy wszystko musi mi tak dobitnie o tym przypominać.
            Uderzyłam mocno we fragment betonu obok mnie. Ręka zapiekła jeszcze bardziej niż twarz co wcale nie sprawiło, że poczułam się znacznie lepiej. Wypiłam jednym duszkiem resztę piwa (wcale nie było jej tak mało) i otworzyłam następną puszkę. Kręciło mi się już w głowie, ale dawałam za wygraną. Wychlałam drugą puszkę, a w głowie aż mi szumiało – w końcu puszki wcale nie były małe, a sama ich zawartość mocna. Przyjemny szum zasłonił nieznośne sumienie, a ból w twarzy i dłoni zelżał. Powoli odpływałam, jednak jakaś cząstka mnie musiała jeszcze pracować, przypominając mi o pewnym  dniu. Bolesnym.

            Małe dzieci mają to do siebie, że lubią robić to co się mi zabrania, a to co mogą robić jest nudne. Są jeszcze te wypadki kiedy to dzieci usłuchają, ale są też te, gdzie postąpią jeszcze gorzej.
            Miałam jakieś niecałe osiem lat. Matka w tym okresie szczególnie miała mnie dość; z dwóch powodów. Pierwszy polegał na tym, że przejawiłam właśnie pierwsze okresy naprawdę ogromnego buntu, a drugi polegał na nie do końca wyjaśnionych jej chorobach. Prawdopodobnie przechodziła pierwszy okres menopauzy, ale w to już nie będę wnikać. Przyszła do niej jakaś bardzo ważna ,,koleżanka’’ jak się wyraziła. Kazała mi siedzieć w pokoju, nie wychodzić, a już szczególnie nie mówić nic dotyczącego wyglądu owej pani.
Niby jej posłuchałam. Siedziałam w swoim pokoju odbijając małą piłeczką do tenisa ziemnego o ścianę. Potwornie się nudziłam. Jako ośmioletnia dziewczynka już nie bawiłam się niczym, a więc nie miałam co robić. Już w tamtym okresie powoli zaczęłam coś czytać, szczególnie po tym jak raz w bibliotece na lekcji mieliśmy wybrać sobie jedną książkę. Wszystkie dziewczyny wzięły coś o jakiś księżniczkach, chłopcy o samochodach, a ja dyskretnie powędrowałam na literaturę młodzieżową. Sięgałam po pierwszą lepszą książkę. Na okładce miała wielki nóż, a w tyle kałużę krwi, która świetnie wyglądała. Bez niczego wzięłam ją idąc z innymi dziećmi do bibliotekarki. Kiedy sięgnęła po moją książkę, aż się przeraziła.
 - Na pewno chcesz tę książkę? – zapytała z uśmiechem, skrywającym grymas.
 - No tak – odpowiedziałam.
 - A nie wolisz czegoś…bardziej…dla dziewczynek – wyjąkała.
 - Chcę tą.
            Później nic nie powiedziała. A ja gdy tylko znalazłam się w domu wzięłam książkę w ręce i zaczęłam czytać. Jako względnie młoda osoba nie czytałam jeszcze za płynnie, a większość słów stanowiło dla mnie zagadkę. Jednak mimo wszystko czytałam.
            Siedząc w swoim pokoju tamtego dnia do przeczytania został mi jakiś rozdział. Ułożyłam się więc na łóżku i czytałam. Szło mi to coraz płynniej, ale cały czas miałam problem z przeczytaniem kilku wyrazów. Kiedy wymówiłam jedno na głos jego znaczenie wciąż było dla mnie tajemnicą. Mimo przestróg mamy bym nie schodziła na dół do salonu. Jednak przyjemność sprawił by mi ten mały bunt, więc mimo wszystko poszłam. Z kuchni dochodził miły zapach cynamonu, jedynych ciastek, które moja matka umiała upiec. Z samego salonu dobiegał mnie radosny śmiech i dwa żeńskie głosy. Oczywiście gruby głos mojej matki łatwo rozróżniłam, ale pozostały był dla mnie obcy. Kiedy weszłam do pokoju ujrzałam mamę siedząco naprzeciwko fotela ustawionego do mnie tyłem. Obcej pani widziałam tylko głowę, a reszta była ukryta za fotelem. Mama trzymała filiżankę w dłoniach i siorbała z niej napój do czasu, aż mnie dostrzegła. Na ułamek sekundy miała na twarzy grymas, ale zaraz uśmiechnęła się promiennie. Wstała i przeprosiła towarzyszkę.
            Podeszła do mnie i wyprowadziła do kuchni. Ta oparła się o blat wysepki i posłała mi mordercze spojrzenie, pod którego napięciem większość osobników mogła by uciec z płaczem, ale nie ja. Po prostu stałam i czekałam, aż mama się uspokoi.
 - Czego chcesz, smarkulo? – syknęła, prawie plując jadem.
 -Chciałam tylko zapytać o pewne słowo, które przeczytałam w książce – powiedziałam potulnie.
 - Mówiłam ci, że masz siedzieć w pokoju – zignorowała moje słowa. – A ty tu przyłazisz.
 - Chciałam się tylko zapytać i sobie pójść…
 - …pytaj – przerwała mi ze złością. – I idź sobie.
 - Dobrze – obiecałam. – Tak więc co oznacza słowo seks?
            Mama zrobiła minę jakbym ją co najmniej uderzyła. Wpatrywała się we mnie karcącym wzrokiem, a ja nie mogąc pojąc o co chodzi stałam tam i czekałam na wytłumaczenie dziwnego słowa. Jednak po kilku minutach nadal dostałam tylko tępy wzrok rodzicielki. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, ale przerwała jej kobieta wychodząca do kuchni.
 - Kochana widzę, że potrzebna ci chyba rada w opiece nad dzieckiem – wyćwierkiwała słodkim głosikiem.
            Odwróciłam się do kobiety, od razu rozumiejąc czemu mama zabroniła mi jakichkolwiek uwag na jej temat. Jednak ja nie umiałam utrzymać mego zawziętego języka przed uwagą, która cisnęła się na moje usta, wypychając się bardzo zgrabnie. Już nie mogąc się powstrzymać powiedziałam:
 - Ale jesteś tłusta!
            Z jej twarzy momentalnie zniknął uśmiech. Zrobiła się czerwona na całej twarzy, a na szyję wystąpiły jej czerwone palmy. Usta zacisnęła w wąską linię, a w oczach zapłonął ogień. Z oburzoną miną prychnęła, obracając się na pięcie w stronę salonu. Tam zgarnęła swoją różową torebkę i z nadal czerwoną twarzą wyszła z salonu na korytarz, gdzie z wieszaka zabrała swój płaszcz oraz kapelusz z szerokim rondlem. Prychnęła ponownie, łapiąc za klamkę drzwi wejściowych. Mama zdążyła już ją dogonić, ale ta tylko się odwróciła i oznajmiła:
 - Zapomnij o wszystkim co ci proponowałam. Nie będę pracować z kobietą, która nie potrafi wychować dziecka, na tyle dobrze, aby nie rzucało kłamstwami na prawo i lewo!
            I trzasnęła drzwiami. Jeszcze zanim wyszła zdążyłam popatrzeć na zwały jej tłuszczu które kryły się pod jedwabną sukienką, odsłaniającą jeszcze bardziej obleśne nogi, z rozstępami, zakrytymi rajstopami. Stopy zaś wylewały się z butów na obcasie,
 - Nie daruje ci tego! - mama odwróciła się w moją stronę. - To była dla mnie prawdziwa szansa na sukces, ale ty - potworze - zniszczyłaś ją!
            Podeszła do mnie w okamgnieniu. Gdy wymierzyła mi paskudny policzek zamknęłam oczy, nie chcąc widzieć nienawiści w jej wzroku. Ból był niewyobrażalnie wielki, na tyle, aby zachował się na bardzo długo.

            Z moich oczu wylewało się pełno łez. Trzymałam się za policzek, który zapiekł teraz podsycony mocą wspomnienia. Mając osiem lat doświadczyłam prawdziwej nienawiści z ręki własnej matki, która nigdy nie przeprosiła. I nigdy nie przeprosi.
            Później nie zachowałam się jak inne osoby w moim wieku. Podniosłam się spojrzałam w surową twarz rodzicielki, po czym po prostu odeszłam. Mając ją głęboko gdzieś. Ją i każde jej słowa.
            Tamtego dnia odkryłam swój zrujnowany most. Wtedy jeszcze nie było na nim Maggie, ale mimo wszystko był dla mnie ważny. Jeśli wierząc przeznaczeniom, to właśnie los mnie tam przyprowadził.
            Długo zastanawiałam się czemu mama, aż tak bardzo mnie nie cierpi: choroba z dzieciństwa, jakiś wypadek, złe wspomnienia. Przeanalizowałam każdą możliwą opcję. Myślałam o tym strasznie często. Nikomu o tym nie wspominałam.
            Nie miałam wtedy pojęcia jak daleko jestem prawdy.

            Otóż początek i koniec pogrzebu, stworzył Nową Erę. No, może nie erę, ale coś w rodzaju stanu umysłu tz. Załamanej Even. Od tamtego dnia wszystko mnie przytłaczało: własna matka, rodzicielka najlepszej przyjaciółki, a no i śmierć najlepszej przyjaciółki. To wszystko razem dało powód do niechodzenia do szkoły, załamania nerwowego i nie opuszczania łóżka. Jeśli ktoś sądzi, że szacowna pani Amanda Alians zatroszczy się o córkę to jest w WIELKIM BŁĘDZIE. Raz, jeden raz sprawdziła czy jestem w pokoju i nic nie powiedziała. Cała ona.
            ,,Monique nie żyje. To moja wina.'' - Myśl ciągle błądząca w mojej głowie.
            ,,Moja wina.'' - Ciągły ból sumienia.
            ,,Moja wina.'' - Moja wina.
            Nie wiem czy ktokolwiek kiedyś tego doświadczył. Sumienie cięższe od każdej nowej myśli. Ten ciągły ból nie ma końca. Czemu nagle nie umiem się temu przeciwstawić?

            Tydzień. Tyle trwała moja mordęga. Nie umiałam jeść, spać, czytać, chodzić, normalnie funkcjonować. Pod koniec tygodnia ktoś w końcu się mną zainteresował,
 - Nie możesz ciągle leżeć - zganił mnie Nick. - Co niby takiego się stało, że wielka Even Niebojaźliwa nagle została przez coś zmieciona.
 - To moja wina - wymamrotałam w poduszkę.
 - Czego tam płaczesz? - drażnił mnie,
 - T-o m-o-j-a w-i-n-a - przeliterowałam mu wyraźnie.
 - Niby z czym? - uniósł brew. - Co  mogło cię pokonać? Skakałaś ze spadochronem, jeździłaś krosem po lodzie, łamałaś ręce i nogi, a nawet nie jęłaś, o mało się nie utopiłaś. CO NIBY SIĘ STAŁO?
            Usiadłam po turecku na wymiętolonej kołdrze. Długo wpatrywałam się w lustro widzące nad toaletką. Oczy miałam podkrążone, a na policzku nadal był mały już siniak o fioletowej barwie. Włosy sterczały w różne strony, ale gdzieś tam w środku był jeszcze kok zrobiony tydzień wcześniej. Miałam na sobie za dużą koszulkę ze malunkiem środkowego palca oraz męskie bokserki. Twarz była blada podobnie jak u ... Monique, gdy leżała na chodniku. Znowu ona.
 - To moja wina..że...ona - za-jąkałam się. - To moja...to przeze mnie Monique umarła.
 - Chyba żartujesz - Nick wyraźnie zbladł, szukając na mojej twarzy oznaki - Przecież to nie twoja wina. 
            Wpatrywał się we mnie dziwnym wzrokiem. Teraz na ustach nie błąkał się ironiczny uśmieszek.W głowie pewnie aż mu huczało. Przysiadł na łóżko, które ugięło się pod jego ciężarem. Schował twarz w dłoniach, załamał ręce. W końcu powiedział: 
 - Even, co ty takiego zrobiłaś? 
              Tak oto przyszedł do mnie ten moment. Ale nie zrobił tego tak jak oczekiwałam. Nie zapukał i poczekał, aż będę gotowa go przyjąć i powiedzieć prawdę Nickowi. Jednak ten moment zrobił to tak wrednie; po prostu wbił bez zaproszenia. Skąd niby teraz mam wziąć odwagę, aby cokolwiek mu powiedzieć i to jeszcze tak, by mi uwierzył a nie wyzywał od wariatek i chorych psychicznie? 
 - Ja...ja, wiedziałem że....ona...umrze - wyszeptałam nadal się jąkając. 
 - Jak mogłaś to wiedzieć - wyraźnie pobladł Nick. Potrząsł mną. - JAK? 
 - Jawidziałamjejwidmo - znów szeptałam tym razem bardzo szybko, na jednym wdechu. 
 - Co? 
 - Widziałam jej widmo - potem, zanim zorientowałam się co mówię, dodałam: - Nick, ja widzę duchy. 
              Nastąpiła głucha cisza. Potem wybuchły następne słowa Nicka: 
 - Chyba cię już całkiem porypało.