wtorek, 28 czerwca 2016

Rozdział dziewiętnasty

Wiedzieliście, że kiedy zależy wam na czasie to on płynie szybciej niż kiedykolwiek? Otóż to. Chciałam znaleźć tego całego Chrisa, ale oczywiście mi się nie udało. Zmarnowałam za to ponad miesiąc, praktycznie nie czyniąc postępów.
Tak więc, z lutego zrobił się marzec. Lód zaczął topnieć, śniegu jak nie było, tak już nie będzie. Pierwsze osoby stwierdziły, że szaliki niepotrzebne. No ale co tam, norma.
Zapewne każdemu marzec kojarzy się z czym innym. Niestety, dla mnie jest to miesiąc, w którym starzeje się o rok.
  Tego dnia wstałam rano. Po zerknięciu w kalendarz zauważyłam, że dzisiaj mam urodziny. Mimo wszystko ta data nie jest taka tragiczna.
Ubrałam się, pomalowałam, po czym zeszłam na dół, żeby zjeść jakieś śniadanie. W salonie sprzątała już Eliza. Spojrzała na mnie i od razu, przestraszona, zaczęła szybciej zamiatać. Nic na to nie powiedziałam tylko poszłam do kuchni. Nasypałam sobie do miski płatki musli (mamusia kocha zdrową żywność), a następnie zalałam je mlekiem. W sumie mdliło mnie przez rodzynki i jakieś inne dziwne substancje, które znalazły się w mojej jamie ustnej. Jednak przełknęłam wszystko, przepłukałam misę i wsadziłam ją do zmywarki.
Wzięłam swoją torbę z pokoju, zamknęłam dom i pojechałam do szkoły. Był piątek , wszyscy z kwaśnymi minami jechali lub szli do szkoły, mając nadzieje, że ten dzień minie jak najszybciej.
Akurat przy mojej szafce stały dwie  cheerleaderki, ubrane w czerwono-białe stroje. Śmiały się, zasłaniając sobie usta dłońmi. Otworzyłam szafkę, przez co jedna o mało nie dostała w nos drzwiczkami. Z niesmakiem odsunęły się kawałek dalej.
Wzięłam dwa podręczniki. Przez chwilę wpatrzyłam się z sentymentem we wnętrze mojej szafki. Książki były równo poukładane, a na drzwiczkach w środku były poprzyklejane zdjęcia zespołów i kilka naszych wspólnych fotek z Monique i Nickiem. Kiedyś po całej szafce walały się śmierci, niedojedzone jedzenie, stare zeszyty. Ale kiedyś  Monique zabrała podejrzała szyfr do szafki, no i jak mnie nie było w szkole, to zrobiła mi mały remont. Dawniej mnie to denerwowało, teraz przywodziło mi na myśl moją przyjaciółkę.
Trzasnęłam głośno zamknięciem i mało nie krzyknęłam ze zdziwienia, kiedy przede mną jakby wyrosła Maxine. Ręce miała za sobą schowane, ale od razu rzuciła mi się na szyję, głośno, z entuzjazmem życząc mi wszystkiego najlepszego.
  Wyciągnęła przed siebie ręce. Wręczyła mi obszerną paczkę, zapakowaną w papier do prezentów i związaną w połowie różową wstążką.
 - Mam nadzieję, że ci się spodoba – uśmiechnęła się promiennie. – Długo wybierałam.
 - Dzięki. Ale nie trzeba było.
 - Oj tam. To nic takiego.
Wpatrzyłam się w nią uważnie. To raczej nienormalne, ale od pewnego czasu zachowywała się w stosunku do mnie całkiem znoście.
Zaraz za nią pojawił się Nick. Wyjątkowo był uśmiechnięty. W dłoni trzymał małą paczkę. Spojrzał na mnie i rzucił.
 - No to najlepszego.
Przez chwilę żadne z nas dwojga nic nie zrobiło. Lecz zanim zdążyłam się powstrzymać, rzuciłam mu się w ramiona. Objął mnie, a ja z uśmiechem od ucha do ucha odpowiedziałam mu:
 - Dziękuję.
Dał mi prezent. Wsadziłam oba do szafki. Rozległ się dzwonek, toteż trzeba było udać się na lekcje. Nick i Maxine odeszli zgranym krokiem, a ja wpatrywałam się w prezenty otrzymane od moich (chyba) przyjaciół. Pomyślałam o Monique. Zapewne dała by mi coś całkiem niepotrzebnego, ale coś co by mi się z nią kojarzyło. Rok wcześniej podarowała mi album ze zdjęciami, które robiła mi z ukrycia lub byłyśmy na nich razem, a ja zazwyczaj się zakrywałam, żeby nie było widać mojej twarzy. Pod każdym zdjęciem była data i jakiś cytat. Tego dnia ten prezent nabrał wartości.
Chyba nikogo nie zdziwię faktem, że lekcje były jak zawsze nudne. Na całe szczęście nie tylko uczniowie byli zamuleni, ale nauczyciele (niektórzy) też. Niestety, dyrektor zachowywał się jak zawsze i doskonale pamiętał, że jutro ma się zacząć moja mordęga.
Zaprosił mnie do swojego gabinetu.
 - Och, panna Alinas – powitał mnie kiedy tylko weszłam. – Cieszę się, że przyszłaś.
 - Ja wręcz przeciwnie – mruknęłam pod nosem.
 - Tak więc, jutro zaczynają się twoje prace społeczne. Do przepracowania masz tylko dwadzieścia cztery godziny.
 - Co?! Aż tyle? – zdziwiłam się.
 - To wcale nie tak dużo. W sumie masz kilka opcji czym będziesz się zajmować. Oto moje propozycje – podał mi jakoś kartkę.
Na kartce były wyznaczone różne prace. Spojrzałam na nie z odrazą. Boże dwadzieścia cztery godziny. Razem cały dzień robienia czegoś dla innych. Czy wy to rozumiecie?
 - Tak więc, możesz zacząć prace w Domu Spokojnej Starości, Miejskim Domu Dziecka, schronisku dla zwierząt, pobliskiej szkole przy najmłodszych klasach – uśmiechnął się. – Akurat w szkole musisz przepracować więcej niż całą dobę. Oprócz tego możesz zająć się tylko jedną osobą starszą, która nie daje sobie rady samodzielnie…
W głowie pojawił mi się obraz mnie karmiącej jakoś staruszkę bez zębów. Yyy, to raczej nie zajęcie dla mnie.
 - …lub możesz pomóc charytatywnie osobie, która przez choroby i podeszły wiek nie radzą sobie same. Jest kilka zarejestrowanych osób, które przez kilka ostatnich lat nie wychodziły z domu. Teraz ich mieszkania zmieniły się w rudery, które trzeba by było troszczę ogarnąć.
Westchnęłam głośno i dobitnie. Czemu akurat mi się to musi trafiać.
 - Proszę abyś dokonała wyboru do piątej lekcji. Już jutro musisz zacząć, więc dam ci szczegółowe wskazówki co masz robić – wlepił we mnie ten swój cudowny wzrok. – Miłego dnia życzę.
Bez słowa wyszłam. Ten człowiek to chyba nie ma serca.

Długo na lekcjach wpatrywałam się w kartkę z pracami. Nawet Nick z Maxine próbowali mi doradzić. W sumie wszędzie będę musiała coś robić. Tak więc posłusznie ruszyłam do gabinetu dyrektora po piątej lekcji.
Usiadłam na krześle przed nim, wyciągnęłam przed siebie formularz z zaznaczoną pracą, którą chciałam wykonywać.
  - Cieszę się, że szybko dokonałaś wyboru – wziął do ręki kartkę. – Ciekawy wybór – mruknął.
  Nie powiedziałam nic. Czekałam tylko aż powie mi co mam robić.
 - Mogę wiedzieć czemu wybrałaś akurat to?
Wzruszyłam ramionami. Wybranie pomocy ludziom, którzy są odizolowani od świata, wydało mi się znośnym zajęciem.
 - Dobrze, dobrze – zaczął przeszukiwać szufladę w biurku. Wyjął z niej jakoś kartkę. – W takim wypadku...Dość niedaleko mieszka pewna kobieta. Jest już w podeszłym wieku, nie ma bliskich. Od wielu lat mieszka sama bez jakiejkolwiek pomocy. Jej dom jest w strasznym stanie, jednak specjaliści twierdzą, że jeżeli się o niego zadba to da się coś z nim zrobić. Kobieta nie chce opuścić swojego mieszkania, nawet jeśli chodzi tylko o sam remont. Zgodziła się tylko na to, aby ktoś pomógł jej to wszystko ogarnąć.
Czadowo. Pomoc starszej kobiecie, która nie może sama sobie posprzątać.
 - Tutaj masz dokładny adres, imię i nazwisko tej kobiety, indyfikator oraz formularz, który pani Linday musi ci podpisać, gdy już przepracujesz dobę – dał mi gruby plik papierów. – Jutro stawisz się w wyznaczanym miejscu po wszystkie potrzebne ci do sprzątania rzeczy.
Pokiwałam tylko głową. Dyrektor zaczął coś wypełniać, a ja dalej siedziałam. Po chwili podniósł na mnie wzrok i oznajmił, iż to już wszystko. Pożegnał mnie, a ja wyszłam.
W końcu jakimś cudem przeżyłam wszystkie lekcje. Po angielskim, który miałam ostatni, ruszyłam do szafki zostawić w niej książki. Od razu w ręce wpadły mi prezenty. Nie zmieściły mi się do torby, toteż musiałam iść z nimi w ręku. W sumie, nikt nie zwrócił na to uwagi, ale i tak czułam się dziwnie.
Dopiero na parkingu spotkałam Maxine i Nicka. Oboje się uśmiechali, ogólnie wyglądali na zadowolonych. Podeszli do mnie, jak już rzuciłam wszystko na przednie siedzenie pasażera, a sama usiadłam za kierownicą. Nie zdążyłam jeszcze zamknąć drzwi, o której następnie oparł się Nick.
 - No…to jakie masz plany na dzisiejsze popołudnie? – zagadał chłopak przyjaźnie. Kurde, wręcz jak nie on.
 - Jakiś tani horror. Może nawet zamówię sobie chińszczyznę.
Nick prychnął, ale tym razem zaczęła mówić Maxine:
 - To skoro nie masz zbyt kreatywnych planów to może skoczyłabyś z nami na pizzę, która nie będzie odgrzewana w mikrofali?
Zawsze w moje urodziny jedliśmy pizzę. Ale nigdy z Maxine.
 - Brzmi zachęcająco – przyznałam.
 - To jak? – spytał Nick.
 - Dobra – zgodziłam się. – Ale po mnie przyjeżdżasz.
 - Zgoda – złapał Maxine za rękę. – Co powiesz na siódmą?
 - Siódma brzmi spoko.
Zamknęłam drzwi, kiedy się oddalili. Jednak po chwili dziewczyna Nicka odwróciła się, a ja uchyliłam szybę, by usłyszeć co mówi.
 - Even, mogłabyś ubrać mój prezent – uśmiechnęła się promiennie. – Proooszę.
Wyobraziłam sobie, że w paczce znajduje się przeuroczy, różowy kombinezon z kokardkami na ramionach. O boże…już się boję, co zobaczę jak odwiążę różową wstążkę.
Pojechałam prosto do domu. Zdziwił mnie fakt, że moja kochana mamusia w nim była. Kiedy szłam do swojego pokoju, zobaczyłam tylko jak ogląda jakąś ckliwą telenowele, popijając sobie lampkę zapewne drogiego trunku.
Szybko znalazłam się w swoim pokoju. Tak usiadłam na łóżku, po czym postanowiłam zabrać się za otrzymane prezenty. W sumie Nick zawsze trafiał w dziesiątkę, dając mi wręcz idealne prezenty. Bardziej przerażało mnie to co otrzymam od Maxine.
Najpierw wzięłam małe pudełko, niezgrabnie zapakowane. Domyśliłam się więc, że jego dziewczyna nie pomagała mu przy pakowaniu. Rozdarłam delikatnie papier, aż miałam w swojej dłoni drobne pudełeczko. Otworzyłam jego wieczko. Na poduszeczce leżała srebrna bransoletka. Co kilka milimetrów były przyczepione małe gwiazdki. Na jednej, która była większa od innych widniał napis: Czasem warto walczyć dla innych.
Zastanowiło mnie czy może Nick kupił tę bransoletkę przypadkiem, czy może sam zlecił wygrawerowanie tego napisu?
Pomyślałam o Monique. Gdybym się postarała, gdybym walczyła, dałabym radę ją ocalić. Ale nie dałam i ją zawiodłam. Oprócz tego był tajemniczy Chris, któremu musiałam pomóc.
Położyłam bransoletkę z pudełkiem na komodzie. Może jakoś dam radę znaleźć Chrisa, a napis na niej zmotywuje mnie do walki za niego?

Było już za dwadzieścia siódma, a ja stałam przed lustrem, patrząc na siebie z niedowierzaniem. Ubrałam się w prezent od Maxine, zgodnie z jej prośbą. Na całe szczęście, nie było to nic różowego, ale tak jak zapewne się domyślacie była to sukienka. Czarna i prosta. Cholera, Maxine co raz bardziej mnie zaskakiwała.
Za pięć siódma zeszłam na dół. Mama akurat siedziała w kuchni, krojąc składniki na swoją ulubioną sałatkę grecką (no bo ona tylko sałatki konsumuje). Spojrzała na mnie i nie odrywając oczu od noża, którym kroiła coś na desce, spytała.
 - Dokąd się wybierasz?
 - A czy w ogóle cię to obchodzi?
Odłożyła nóż z trzaskiem. Zacisnęła dłonie w pięści, a po wzięciu głębokiego oddechu wbiła we mnie wzrok.
 - Nie życzę sobie, żebyś się tak do mnie odzywała.
Szczerze nienawidziłam dni, kiedy odzywał się w niej jakiś matczyny stan, bo tylko mnie wkurzała. Wiecznie wypytywała mnie o bzdety, które ani trochę jej nie interesowały.
 - Często sobie coś życzę, a i tak tego nie dostaje. Takie życie – odwróciłam się w stronę drzwi wyjściowych.
Podeszła do mnie i złapała za rękę. Odwróciłam się w jej stronę.
 - Mogłabyś mieć do mnie choć trochę szacunku – mocno ścisnęła mój nadgarstek.
  Spróbowałam się wyrwać. Mama trzymała jednak mocno. Stanęłam więc, patrząc jej prosto w twarz, a ona kontynuowała swoje pouczanie.
 - Od lat zachowujesz się jak rozpieszczony bachor, który nie ma krzty szacunku, do żadnej osoby na Ziemi – na policzkach pojawiły jej się wypieki. – Całe życie jesteś tylko moim problemem. Mam dość twojego zachowania.
 - Teraz chcesz zabrać się za wychowanie córki? – znowu chciałam się wyrwać, ale trzymała mocno. – Chyba już za późno, nie sądzisz?
 - Popełniłam błąd – przyznała. – Popełniłam go szesnaście lat temu. Przez ciebie zaczął się mój najgorszy koszmar w życiu.
  I cała jej twarz już płonęła gniewem. A wiecie co? Oczekiwałam, że poczuję jakiś żal, gdy w końcu prosto z mostu przyzna mi, że mnie nienawidzi. Tylko, że poczułam tylko pustkę. Chłodną pustkę, którą przepełniała obojętność.
 - Każdy dzień mojego życia to koszmar – powiedziałam, po czym udało mi się wyrwać rękę z jej uścisku.
Wyszłam, głośno trzaskając drzwiami. Usłyszałam tylko jak coś rzuciła pod nosem, ale nie wiedziałam co dokładnie.
Akurat Nick przyjechał w tym momencie. Już wysiadał, żeby po mnie wyjść. Uśmiechnęłam się do niego kwaśno. W sumie myślałam, że kiedy wyjdę to znaczę płakać czy coś, ale wcale tak nie było. Czułam tylko żółć w gardle i pustkę. Zero smutku.
Siedziałam na tylnim siedzeniu. Muzyka grała cicho, a nikt nic nie mówił. Dopiero jakoś w połowie drogi odezwała się Maxine:
 - Cudownie wyglądasz w tej sukience – spojrzała na mnie, tymi swoimi cudnymi oczkami, z długimi, idealnie pomalowanymi rzęsami. – To kompletnie nie mój styl, ale tobie pasuje.
 - Dzięki – mruknęłam, po czym wlepiłam wzrok w szybę.
 - Wszystko OK? – spytał Nick, patrząc na mnie w lusterku.
 - Jasne – po chwili dodałam: - Chcę się napchać pizzą ile wlezie i cieszyć się z faktu, że mam już te szesnaście lat.
Popełniłam go szesnaście lat temu. Przez ciebie zaczął się mój najgorszy koszmar w życiu. Dlaczego jak sobie to przypominam to nie boli? Serio. Zero bólu.
Dojechaliśmy na miejsce. Nick z Maxine zaproponowali, że pójdą zamówić, a ja postanowiłam chwilę postać na dworze. Panował przyjemny chłód marcowego wieczoru.
Już miała wejść do środka, gdy koło mnie pojawił się chłopak. Miał na sobie czarny T-shirt, niedbale wpuszczony w dżinsy. Uśmiechnął się szeroko.
 - Nie wierzę własnym oczom. Ty w sukience – obrzucił mnie zdziwionym wzrokiem.
 - Czasem się zdarza.
 - Co to za okazja? – spytał Logan, nadal się szczerząc.
 - Mam urodziny – dyskretnie zbliżyłam się do drzwi.
Zerknął mi przez ramię. Miałam tylko nadzieję, że nikt nie planuje mnie zabić, a on mu pomaga.
 - Czemu nic nie powiedziałaś? – wlepił swoje oczy we mnie.
 - Bo nie pytałeś – przez oszklone drzwi zobaczyłam jak Nick i Maxine zajmują miejsce. – Przyszyłam tutaj ze znajomymi. Jeśli chcesz się dosiąść, to proszę bardzo.
 - Dziękuję lady za propozycję, ale jestem tutaj z tatą. Miły, męski wieczór.
Prychnęłam. Podeszłam do drzwi, złapałam za klamkę.
 - No to miłego wieczoru – otworzyłam sobie drzwi.
 -Even? – usłyszałam za sobą.
 - Hmm? – spojrzałam na Logana. – Zawsze musisz mieć ostatnie zdanie?
  Uśmiechnął się jak zwykle. – Na to wygląda.
Już chciałam wejść, ale powstrzymał mnie życzeniami.
 - Wszystkiego najlepszego – minęło kilka sekund, a on dodał: - Jak najmniej złamanych kostek.
Zaśmiałam się. Prawdziwym, szczerym śmiechem.
 - Dziękuję, Logan.
Ukłonił się nisko, na co zareagowałam kolejną falą śmiechu.
 - Tak więc, miłego wieczoru – skłonił się jeszcze raz, po czym odszedł do drugiej części restauracji.
Ja sama weszłam do środka. Podeszłam do środka uśmiechnięta, otoczona zapachem pizzy. Może te urodziny nie były najgorsze?




sobota, 18 czerwca 2016

Rozdział osiemnasty

            Przez kolejne dni wozi mnie i odwozi Logan. Podczas całej trasy mało co rozmawiamy. Zazwyczaj z jego ust padają proste pytanie o której kończę lekcje. Przestałam protestować, aby po mnie nie przyjeżdżał, bo wiedziałam, że i tak nic to nie da. Był uparty jak osioł, co w sumie z jednej strony działo mi na nerwy, a z drugiej mi się podobało. Zachowywał się w stosunku do mnie inaczej niż inni. O n sam był inny.
            Tego dnia zaraz po szkole miał mnie zawieźć na ściągnięcie gipsu. Pojechaliśmy zaraz po szkole. Logan jak zawsze milczał, a ja co rusz wciskałam się w fotel, gdy zbyt mocno przyśpieszał. Czasem nawet zamykałam oczy, kiedy kogoś wyprzedzał, a z przeciwka jechało inne auto.
 - Mogłabyś mi wyjaśnić, dlaczego tak bardzo przeraża cię jeżdżenie samochodem? – zapytał, gdy wyprzedzał jakoś panią po siedemdziesiątce. Szczerze mówią, wolałabym chyba z nią jechać. – Aż tak strasznie prowadzę?
 - Boże, uważaj! – syknęłam przez zaciśnięte zęby. – Czy ty nie widzisz, że dzisiaj jest ruch?
 - Oj, przesadzasz.
 - Wcale nie.
 - Wcale tak.
            Spojrzał na mnie przelotnie. Rzucił mi ten swój uśmiech, po czym na powrót skupił się na drodze. Sprawnie kierował jedną ręką, zaś drugą przełączał muzykę. Nie mogłam na to patrzeć jak z takim luzem prowadzi, tylko co jakiś czas patrząc na jezdnię, bo próbuje znaleźć jakąś fajną piosenkę.
 - No to powiesz mi co masz do aut?           
            Przez dłuższą chwilę nic nie odpowiedziałam. Patrzyłam na mijane przez nas domy. Nie lubiłam budzić w sobie bolesnych wspomnień. Tym bardziej nie lubiłam rozmawiać o prywatnych sprawach z pierwszym, lepszym chłopakiem, przez którego moja noga pokryta jest gipsem.
 - To nie twoja sprawa – odpowiadam w końcu, choć czułam, że powinnam mu zaufać.
 - No przestań. Romeo i Julia po niespełna kilku godzinach znajomości wzięli ślub. A ty mi nie chcesz odpowiedzieć na takie proste pytanie?
            Wcięłam głęboki oddech.
 - Gdy miałam trzy miesiące, mój tata zginął w wypadku samochodowym, przez debila, który jechał za szybko.
            Logan nie skomentował tego. Jednak poczułam jak delikatnie zwalniamy, za co byłam mu szczerze wdzięczna.
 - Przykro mi – powiedział w końcu, zwalniając przez przejściem dla pieszych.
 - Spoko. Nawet go nie znałam.
            Bywały takie dni, że zastanawiałam się jakby było, gdyby tata nie umarł. Czy może mama jest taka, jaka jest, bo śmierć męża tak bardzo ją zabolała? A może bylibyśmy normalną rodziną?
 - No ale to twój tata…
 - Słuchaj, nie bardzo chcę o tym gadać, okej?
            Logan był jedną osobą, przy której moje docinki, zachowanie itp. nie miało takiej mocy. Zawsze ludzie uginali się pod tym jak powiedziałam im całą prawdę o nich. Ale on zawsze był wyluzowany, a nie ważne co mu mówiłam, to i tak nie tracił swojego wigoru.
 - Nie zgadniesz co dziś omawiałem na zajęciach z filozofii – gładko zmienił temat.
 - Nie mam pojęcia.
 - Otóż, Romeo i Julię – zatrzymał się na czerwonym świetle. – Nasz wykładowca stwierdził, że to historia, będąca cudownym przykładem wielkiej miłości, która jest silniejsza od śmierci. Co o tym sądzisz?
 - Cudowna teza – skomentowałam sarkastycznie.
 - No dobra, to ja już nie wiem o czym mam z tobą gadać.
            Zastanowiłam się chwilę. W sumie rozmowa z nim o czymkolwiek mogłaby być ciekawa.
 - Przerabiałam Romea i Julię w siódmej klasie. Chyba tylko jakieś pięć osób przeczytało całość.
 - Podejrzewam, że byłaś w większości nieczytających? – byliśmy już blisko szpitala.
 - A tu się mylisz – zrobił zdziwioną minę, jednak nie skomentował tego. – Lubię czytać. O ile książka jest warta przeczytania.
            Trawił moje słowa. Możliwe, że tym wyznaniem zrobiłam na nim wrażenie. W sumie, cieszyłam się, iż go zaskoczyłam.
 - No dobra – bębnił palcami o kierownicę. – Skoro już jesteśmy przy tej książce. Jakie jest twoje zdanie na temat Szekspira?
            Zaczęłam wspominać czasy mroźnej zimy, kiedy to ja, będąca a siódmej klasie, czytałam sobie niesamowitą powieść o miłości, której nie da się pokonać. W sumie, była to pierwsza w moim życiu lektura, którą przeczytałam od deski do deski, wcale się przy tym nie nudząc. Kiedy pierwszy raz weszłam z entuzjazmem na lekcję, w połowie zajęć, nauczycielka pozbawiła mnie złudzeń. Powiedziałam nam: Owszem, dzieło Szekspira jest piękne i inspirujące. Jednak nie łudźcie się, że taka miłość istnieje.
 - Zdaniem mojej nauczycielki to idealny przykład prawdziwej fantastyki – mruknęłam.
            Logan tylko prychnął. Widocznie zaczął prowadzić zdecydowanie spokojniej, prawie nikogo nie wyprzedzał.
 - To może: jaki jest twój ulubiony gatunek książkowy? – spytał znienacka.
 - Rozumiem, że twoim marzeniem jest potajemne stworzenie mojej biografii? – wybuchnął śmiechem. – Chyba kryminały – odpowiedziałam na jego pytanie.
  - Tego się właśnie spodziewałem – ściszył radio, w którym spikerka zapowiadała właśnie pogodę: Drodzy kierowcy, ma nastąpić ocieplenie, lecz mimo to uważajcie na śliską jezdnie. – Ja lubię sience-fiction.
 - Zapomniałeś o wybitnych dziełach poetyckich? – rzuciłam. – Kto jest twoim ulubionym?
 -  Rilke. Rainer Rilke.
 - Nie kojarzę gościa – żałowałam w tej chwili, że nie mogę zaskoczyć go znajomością poezji. Boże, czemu mi w ogóle zależało na jego zaskoczeniu?
 - ,,…twe życie – niby nieodgadły rebus – nędzne się zdaje i ogromne nazbyt, gdy – to malejąc, to sięgając niebios – zastyga w kamień lub dorasta gwiazdy.’’
 - Poetyckie – zawyrokowałam. –
 - Mój ulubiony fragment – dalej stukał palcami w kierownicę, tym razem rytmicznie, jakby w tempo cichej muzyki. – Ma coś w sobie co sprawia, że go uwielbiam.
            Powtórzyłam sobie go kilka razy. Miałam nadzieję, że kiedyś będę mogła go komuś przytoczyć, bo był serio fajny.
 - Wyjątkowy.
 - Co? – spojrzał na mnie zdezorientowany. – Aaa, wiersz.
            Nagle zrobił się jakiś smętny. Zanim zdążyłam zapytać o co chodzi, byliśmy już na parkingu przed szpitalem. Logan jak zawsze pomógł mi wysiąść, uważając na moją nogę, jakby była jego własną. Udaliśmy się do budynku, następnie do windy, aż na chirurgię.
            Usiadłam na plastikowym krześle, które niepokojąco zaskrzypiało. Na wszelki wypadek siadłam na samej krawędzi. W czasie, kiedy to ja siłowałam się z krzesłem, Logan rozmawiał z panią sekretarką. Dzisiaj miała na sobie purpurową bluzkę ze sztywno postawionym kołnierzykiem. Mówiła do chłopaka czułym głosem, a on rozmawiał z nią jakby świetnie ją znał. Raz tylko na mnie spojrzała, mlasnęła ustami czerwonymi od szminki (której trochę miała na zębach, ale ciii). W końcu, po wybuchu śmiechu, kilku luźnych uwagach, Logan ponownie pojawił się obok mnie.
 - Kto to? – usiadł obok mnie, przeglądając otrzymane papiery.
 - Sekretarka – mruknął podając mi plik kartek.
 - Chyba ktoś bardziej – przeglądałam dokumenty. – Chodzi mi o to, kim dla ciebie jest. Raczej nie gada się tak z nowo poznaną sekretarką.
 - A no tak. O to ci chodziło. To była żona mojego kuzyna.
            Dziewczyna wodziła oczyma za Loganem. Nie byłam do końca pewna czy to oby na pewno kuzynka.
 - Patrzy się na ciebie, jak wilk na owcę – prychnęłam. Zabrzmiało to trochę zazdrością (nie wiem skąd ona)
 - Mój kuzyn chciał rozwodu bo się roztyła – zerknął w jej stronę. – Ja jako jedyny stwierdziłem, że zachowuje się nie po męsku. Po prostu jej broniłem, przez co uważa mnie za swojego bohatera.
            Taki kuzyn to ja rozumiem.
 - Mogę już wejść? – wstałam gwałtownie, chwiejąc się na kulach. – Chętnie pozbyłabym się tego białego gówna.
            Logan uśmiechnął się oraz wzruszył ramionami.
 - Even, możesz wejść – oznajmiła była kuzynka Logana.
            Weszłam do gabinetu. Było tam dość duszno, mimo otwartego okna. Lekarz siedział za swoim biurkiem. Miły staruszek w okularach, któremu raczej należy się już emerytura.
            Ściągnięto mi gips, wykonano rentgen oraz kilka ręcznych badań. Przy niektórych ruchach, noga nieźle mnie bolała, ale jakoś to znosiłam. Dostałam zlecenie na chodzenie, przynajmniej z jedną kulą. Oczywiście pokiwałam głową, mówiąc że tak zrobię (choć tak nie zrobiłam). Dostałam jakieś kolejne papiery, zwolnienie z wuefu (i tak ja nigdy nie ćwiczę), a potem lekarz życzył mi aby za często się tu nie pojawiała.
            Z kulami pod pachą, zjechaliśmy windą, a potem zaraz byliśmy na parkingu. Wsiadłam – tym razem bez pomocy – z rozkoszą ciesząc się, że w końcu nie jestem kaleką.
 - Wiesz, że już mogę sama siebie wozić?
            Zerknął w lusterko. Po chwili na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
 - Twój dom jest na trasie, która prowadzi do mojej szkoły. A lubię mieć towarzystwo – wyszczerzył się jeszcze szerzej.
 - Właśnie. Dokąd chodzisz do szkoły?
 - Do św. Ryszarda a co?
 - Na serio? – otworzyłam usta ze zdziwienia. – Prywatna szkoła dla lalusiów?
            Zrobił urażoną minę, ale zaraz się rozchmurzył. – Przestań. No może niektórzy to lalusie i tak dalej, ale nie wszyscy.
            Chodziłam kiedyś do prywatnej szkoły z internatem. To było straszne. Wszyscy obowiązkowo mundurki (w wypadku dziewcząt spódnice). Nauczyciele byli pedantyczni, surowi i mega wredni. Nie wiele tam wytrzymałam. Wywalili mnie po czterech miesiącach, a mama tak się wkurzyła, że nawrzeszczała na mnie i nawet dała mi szlaban – rzekomo do pełnoletniości, ale przeszło jej po dniu.
            Dojechaliśmy do mojego domu. Wysiadłam, po czym rzuciłam do Logana ,,dzięki za podwózkę’’. Jednak, gdy tylko otworzyłam furtkę znalazł się obok mnie.
- Nie możesz się ze mną pożegnać jak cywilizowany człowiek?
            Uśmiechał się tym swoim szelmowskim uśmiechem. Wiatr zawiewał jego ciemne włosy, tak że wyglądał jakby dopiero co wstał z łóżka. Spojrzałam na niego.
 - Dziękuję, Logan. Mam nadzieję, że jak następnym razem się spotkamy, to nie wyląduje w gipsie.
            Zaśmiał się. Czy on serio, całe życie się śmieje?
            Zamknęłam furtkę, za którą dalej stał. Ruszyłam do drzwi. Otworzyłam je, stanęłam w progu, po czym się odwróciłam. Logan patrzył na mnie wyluzowanym wzrokiem. Uśmiech nie schodził mu z twarzy.
 - Do zobaczenia, Even – pożegnał mnie i ruszył do auta.
            Stałam dalej w progu. Logan odjechał. Dopiero kiedy nie patrzyłam mu w twarz, coś dziwnego przeszło mi przez głowę. Może…nie to niemożliwe.
           
            Umówiłam się z Nickiem i Maxine, w kafejce w mieście. W domu nie było nikogo, toteż obyło się bez pytań, kiedy zaraz po powrocie z szpitala, od razu wyszłam. Wsiadłam do samochodu, niezbyt szczęśliwa, że muszę jechać tą maszyną śmierci.
            Prowadziłam wolno, czasem wyprzedzały mnie nawet starsze panie. Mimo to, dotarłam do kafejki szybciej niż mój przyjaciel i jego dziewczyna.
            Znalazłam miejsce  jak najbardziej schowane i oddalone od innych. Usiadłam w boksie na samym końcu kafejki. Zamówiłam sobie mocną, czarną kawę z cukrem. Zdążyłam wypić jej połowę, kiedy pojawili się Maxine i Nick.
            Miałam szczerze obawy co do tego, czy oby na pewno tak szybko poruszać ten temat. Nie chciałam jednak marnować czasu.
            Usiedli ze mną. Nick zamówił latte, a jego dziewczyna sok pomarańczowy. Patrzyli na mnie przez chwilę. Ja zaś nerwowo obracałam telefon w dłoni, na którym miałam włączone zdjęcie, tego co chciałam im pokazać.
 - No dobra. O co chodzi? – przerwał nerwową ciszę Nick, kiedy kelnerka przyniosła ich napoje.
 - Nadal mi wierzycie, tak? – oboje w odpowiedzi pokiwali głowami. – Wspomniałam już, że oprócz duchów widzę też widma osób, które niedługo umrą?
            Ponownie kiwnęli.
 - Te widma pojawiają się znikąd. Chodzą mega przybite, nie zwracają uwagi na otoczenie, ludzi, tak jak normalne duchy – normalne duchy. A to dobre. – Zawsze, gdy widzę to widmo, dany człowiek umiera. Nigdy nie wiadomo za ile czy kiedy. Może za rok, miesiąc albo za sekundę.
            Nick na mnie nie patrzy. Sączy tylko swój napój. Zaś Maxine przygląda mi się ze skupieniem. Ostatnio rozumie mnie i wysłuchuje lepiej niż inni, czego po niej raczej się nie spodziewałam.
 - Kiedy pojechaliście w góry, w moim pokoju pojawiło się widmo jakiegoś chłopaka…
 - Chwila – przerwał mi Nick – przecież mówiłaś, że te widma często się pojawiają.
 - No tak – przyznałam. – Ale one jak gdyby…no…one są zawieszone. Nie kontrolują tego gdzie się pojawiają. Wydaje mi się, że te widma to tylko jakieś molekuły i tak dalej. Ciężko to wytłumaczyć.
 - Zauważyłem – rzucił chłopak.
 - To widmo było inne. Jakby świadome tego co robi – ciągnęłam. – Te rodzaje duchów tak nie mają. I właśnie to mnie niepokoiło. Nic nie mówił, ale kiedy zapytałam jak ma na imię, napisał mi je na szybie.
            Odblokowałam telefon, po czym wyciągnęłam go przed siebie. Oboje wpatrywali się trochę przerażeni w zdjęcie, przedstawiające imię na szybie, w moim pokoju. Spojrzeli najpierw na siebie, potem na mnie wyczekując wyjaśnień.
 - Chris? Co za Chris? – spytała Maxine, raz po raz zerkając na zdjęcie.
 - Tego nie wiem – położyłam telefon na stoliku, jakby ktoś chciał jeszcze popatrzeć na krew spływającą po oknie. Tyle razy przypatrywałam się temu zdjęciu, że miałam obraz tego imienia wyryty pod powiekami. – Miałam nadzieję, że może znacie kogoś o tym imieniu.
 - Jak wyglądał? – zaciekawił się Nick.
 - Nie do końca miałam szansę zobaczyć. Nie dość, że kiedy się pojawił zgasły światła, to jeszcze miał nieźle zmasakrowaną twarz.
            Siedzieliśmy przez moment w milczeniu. Ja skończyłam swoją kawę, Maxine obracała w dłoni szklankę z resztą soku. Jedynie Nick dalej analizował zdjęcie. Powiększał i oddalał obraz, aż wybadał każdą literę z osobna.
 - Okej. Co chcesz z tym zrobić? – zapytał mnie w końcu.
 - To chyba jasne? Skoro to widmo pojawiło się w moim domu, w moim pokoju, to coś oznacza. Muszę znaleźć tego chłopaka i ostrzec go przed śmiercią. O ile już nie żyje.
                       
            Wróciłam do domu. Mamy nadal nie było, a Eliza dawno już posprzątała. Poszłam więc od razu do pokoju. Skopałam buty, rzuciłam na łóżko torbę, po czym usiadłam na krześle obok biurka. Wpatrywałam się w okno, na którym jeszcze niedawno był napis. Oczywiście oczami wyobraźni widziałam tę krew. Może ten chłopak ma normalną rodzinę? Mamę, która każdego dnia całuje go na dzień dobry. Tatę, który zawsze jest obok. Młodsze rodzeństwo, któremu opowiada bajki na dobranoc. Starsze rodzeństwo, które zawsze go wspiera. Może ma dziewczynę, którą szczerze kocha? Przyjaciół, z którymi spędza całe dnie. Jedno wiedziałam na pewno; ten chłopak ma życie, które nie może się teraz skończyć. Muszę zrobić wszystko by ocalić mu szczęśliwe życie, które ja nigdy nie miałam. Chcę mu pomóc.

            Znajdę go, obiecałam sobie. Znajdę cię Chris

sobota, 11 czerwca 2016

Rozdział siedemnasty

            Dyrektor pożegnał mnie z uśmiechem triumfu na twarzy.  Wyszłam z jego gabinetu głośno szurając gipsem i uderzając ,,przypadkowo’’ w coś kulami. Jakoś tak wyszło, że spóźniłam się siedem minut na chemię.
            Zanim usiadłam w ławce rzuciłam pod nosem  „przepraszam za spóźnienie. ‘’ Pani Khoshist jakby nie zauważyła mojego spóźnienia. Za to ja zauważyłam jej ubiór; obcisłą, czerwoną sukienką, podtrzymywaną przez skórzany pasek. Kiedy usiadła przy biurku, na jej brzuchu uwydatniły się trzy spore fałdki. Stukała tylko tymi swoimi obcasami radośnie nucąc.
            Wyrwałam z zeszytu kartkę i zgniotłam ją w kulkę. Rzuciłam nią (bardzo celnie!) trafiając Nicka prosto w głowę. Zdezorientowany odwrócił się w moją stronę. Kiedy niemo zapytał o co mi chodziło, w taki sam sposób odpowiedziałam mu, że bardzo mi się nudzi.
            Co pięć minut zerkałam czy oby na pewno za chwilę nie będzie dzwonka. W momencie gdy ten w końcu rozbrzmiewał, zerwałam się pierwsza z miejsca. Dalej poszłam prosto na stołówkę, dopóki nie dostrzegłam Cola i Mattew, kierujących się do drzwi wyjściowych. Szybko ruszyłam za nimi, starając się nie wywalić.
            Cole oparł się o drzewo, a Mattew usiadł na ławce. Stanęłam obok nich. Ten drugi powitał mnie krótkim hej, natomiast pierwszy  nie odezwał się wcale.
 - Nasza księżniczka w końcu się pojawiła – rzucił szyderczo Cole, kiedy już mnie dostrzegł. – Doszły mnie słuchy, że ostatnio topiłaś się na chodniku.
            Zaniósł się śmiechem. Podejrzewam, iż mimo starań i tak zrobiłam się czerwona jak burak. Zwróciłam się więc bezpośrednio do Mattew.
 - Co przydzielił wam dyrek za te grafitty i tak dalej? – spytałam.
 - Zapomniałaś Even? – spojrzał na mnie Mattew. – To ty zawsze dajesz się złapać. Nie my.
            Dotarło do mnie, że to prawda. Niestety, nigdy nie zależało mi na tym, żeby uważać. Teraz wszyscy się na mnie uwzięli. No i słusznie.
            Przez chwilę wpatrywałam się w jednego i drugiego.
 - Spróbuj nasz wsypać – syknął Cole. – To tylko twoja sprawa.
 - Cole, przecież my też to wszystko robiliśmy. Kara należy się nam równie bardzo jak jej – bronił mnie Mattew.
            Chłopcy patrzyli na siebie bykiem. Cole bardzo szybko się zdenerwował – usta zacisnął w wąską szparkę, a oczy zionęły wręcz ogniem.
 - Słuchajcie – wcelował w nas palcem – wy może sobie chcecie pomagać społeczności, ale ja nie mam takiego zamiaru.
            Nie zaszczycił nas nawet spojrzeniem. Po prostu odmaszerował do kłębiących się na boisku chłopaków ze szkolnej drużyny.
 - Co mu jest? – zwróciłam się do Mattew’a.
 - Jego matka wróciła do ojca. No i teraz z nimi mieszka i robi mu problemy o wszystko. A jak się dowiedziała, że ma takie kłopoty w szkole i tak dalej, to już w ogóle była masakra. No to nasz Cole się wkurzył i uciekł z domu – zaniósł się śmiechem. – Myślał, że ją trochę nastraszy. Wrócił jakoś o drugiej w nocy, chciał wleźć przez okno, a ono zamknięte! Matka nie wpuściła go do domu, więc całą noc siedział przed drzwiami.
            Mimo, że to nie było śmieszne, i tak śmiałam się w głos. Otóż wyjaśniam: ojciec Cola to pijak. Z początku pił jedno piwko dziennie, no ale z czasem przerodziło się w całkowite chlanie wszystkiego co miało procenty. Tak więc jego żona odeszła, twierdząc iż nie będzie użerać się z takim facetem. Wszystko OK, ale jak matka może zostawić siedmioletnie dziecko z pijakiem? Tak więc Cole dorastał z bardzo sympatycznym ojcem, który wcale się nim nie interesował, toteż robił sobie co chciał. Całe życie pałał nienawiścią do matki, która potencjalnie go porzuciła.
            Ostatnio jego ojciec poszedł na odwyk, spotkania AA, no i jakoś przestał pić. Dla samego Cola nie było to na rękę, bo już nie miał wolnej drogi. A do tego teraz jeszcze powrót matki. Łochocho. Ten ma bajkę jak u mnie w domu.
 - No, no. Zadziwiające, że wróciła po tym wszystkim – skomentowałam.
 - Coś mi podpowiada, że raczej niedługo się tam pozabijają – rzucił Mattew. – Ale mniejsza z nim. To kompletny idiota.
 - Dlaczego my się z nim w ogóle zadawaliśmy?
 - Zawsze miał piwo – wyszczerzył się. – No i nigdy nie z nim nie nudziliśmy.
           
            W końcu dotarłam na stołówkę. Wzięłam tackę ze spaghetti, po czym wyszukałam Nicka i Maxine. Siedzieli razem, przy jednymi stoliku, tak blisko siebie, że szturchali się łokciami.
            Usiadłam z nimi, głośno stawiając tackę na stoliku. Zakochani nawet nie zwrócili na mnie uwagi. Toteż usadowiłam się naprzeciw ich, grzebiąc w makaronie widelcem.
 - Proszę, proszę. Zacna Even Alians się nawróciła. Co takiego się stało, że zachwycasz się towarzystwem takiego pospólstwa, jakim jesteśmy my? – Nick podniósł tą swoją krzaczastą brew, uśmiechając się kpiąco. Chciałam zedrzeć mu ten uśmieszek z twarzy.
            Najwyraźniej napomniał o tym, że w jakiś sposób mu bardzo pomogłam, dając mu insulinę. Podniosłam się i już chciałam odejść, zostawiając talerz na ławce, ale powstrzymała mnie Maxine. Serio, ona. Złapała mnie za nadgarstek, i to mocno.
 - Nick – syknęła. – Nie widzisz, że Even, raczej nie ma ochoty na twoje docinki?
 - Wow – spojrzał zdziwiony na swoją dziewczynę. – Od kiedy to ty jesteś po jej stronie?
            Mimo, że tak bardzo chciałam coś mu odpowiedzieć, coś co potencjalnie mogłoby go zranić, tylko siadłam i wbiłam wzrok w nich oboje. Nick był jakiś dziwnie wesoły, zaś Maxine była za cicha i ponura. Zazwyczaj było na odwrót.
 - Słuchaj, ja chciałam tylko pogadać. Ale jak chcesz robić sobie jaja ze wszystkiego, to możemy sobie odpuścić – nie dałam mu nawet wejść sobie w słowo. – Chcę pogadać o tym co ci powiedziałam przed feriami. Nie możesz udawać, że tego nie powiedziałam, Nick.
            Maxine patrzyła zdezorientowana na Nicka i na mnie. Czekałam na jego reakcję; śmiech pogardy, albo ponury wzrok, dający mi znać, że mi nie wierzy i że jestem wariatką.
 - Dobra o co chodzi? – spytała Maxine po długiej chwili milczenia.
 - Niech Even ci powie – spojrzał na mnie, a w jego oczach krył się wyraz, którego nie potrafiłam odgadnąć. – No mów. Powiedz jej to, co powiedziałaś mnie.
            Nie do końca wiedziałam co powinnam w takiej sytuacji zrobić. Dziewczyna mojego byłego najlepszego przyjaciela, ma się dowiedzieć o pseudodarze, jaki posiadam, nawet jeśli mój były najlepszy przyjaciel mi nie wierzy, mimo iż jest moim byłym najlepszym przyjacielem.
 - No więc – zaczęłam, a Nick prychnął drwiąco. – No…eee…ja…ja…ja widzę duchy.
            Maxine wyszły oczy na wierzch, a Nick oczywiści wybuchnął falą śmiechu, jakbym opowiedziała świetny kawał. Ona zrobiła minę troszkę taką, jakbym zwariowała. Ale musiałam jej udowodnić, że nie jestem wariatką.
 - W całej tej sali jest z tuzin duchów – powiedziałam.
 - Ty wiesz ile to jest tuzin? – rzucił Nick.
            Tego było dość.
 - Boże! O co ci, do cholery jasnej, chodzi?! Wszystko komentujesz, zachowujesz się jak skończony idiota! Coś padło ci na mózg jak mamusi?! – no i bummm! Skapłam się co takiego powiedziałam.
            Momentalnie się zgarbił. Wbił wzrok w swoje dłonie, na kolanach. Przegięłam i to bardzo. Jego mama od lat jest w szpitalu psychiatrycznym, o czym raczej przy nim lepiej nie mówić. Wiązało się to nie tylko z samą jego mamą, ale i zaginionym bratem, jak i ojcem, który odszedł od nich, prawdopodobnie z kochanką. 
 - Dobra udowodnię wam, że mówię prawdę – zboczyłam z tematu. – Pojedziemy razem na most za miastem. Tam pokażę wam, że mam rację. Że nie zwariowałam.
            Nick nic nie odpowiedział. Nie krzyczał, nie rozładowywał na mnie złości. Był po prostu smutny.
 - Okej, zaraz po szkole tam pojedziemy – zabrała inicjatywę Maxine. – Nie wiem co chcesz nam tam pokazać, ale każdemu należy się szansa na udowodnienie swojej tezy.
            Nikt już nic nie powiedział. Dawniej, często docinałam Nickowi. Nie miał mi tego za złe. Teraz jednak czułam jak bardzo go zraniłam. Nie chciałam tego robić. Był jedyną osobą (żyjącą) której mogłam zaufać, wiedząc że może mi uwierzy.
            Siedzieli razem ze mną w stołówce, kiedy ja nadal dłubałam w swoim jedzeniu. W końcu, niby pod pretekstem nauki przez kartkówką, Maxine wykręciła się. Więc i Nick wstał, leniwym i dziwnym ruchem. Nie spojrzał na mnie, tylko wstał i już chciał sobie iść, jednak złapałam go za nadgarstek.
 - Przeprasza, Nick – wciąż na mnie nie patrzył. – Za wszystko.
            Opierałam ciężar ciała na jednej nodze, która już zaczęła mi cierpnąć. Mimo to dalej go trzymałam za przegub.
 - Naprawdę. Przepraszam.
            I właśnie wtedy zrobił coś czego raczej się nie spodziewałam. Serio, jakby ktoś mi powiedział, że on tak zareaguje, to chyba bym tę osobę wyśmiała. Otóż, Nick mnie przytulił. Całe szczęście w stołówce prawie nikogo już nie było poza maruderami, którzy się spóźnili czy kujonami siedzącymi w kątach z książkami. Ale wracając do tematu: Nick zagarnął mnie do siebie. Poczułam się jak za dawnych lat, gdy siedzieliśmy razem skuleni na kanapie. Wcinaliśmy popcorn z masłem, który zrobiła nam jego mama i oglądaliśmy maraton Gwiezdnych wojen albo Harry’ego Pottera. Nick wręcz był dla mnie dzieciństwem.
- Tak bardzo chciałbym ci uwierzyć – powiedział, po czym mnie puścił. Bez oglądania się wyszedł ze stołówki. A ja tam stałam, żałując że życie tak źle go potraktowało.
           
            Po lekcjach nie czekałam na Nicka i Maxine. Poszłam na parking. Tam, jak się spodziewałam, czekał na mnie Logan oparty o swoje czarne auto. Rozmawiał z dwiema dziewczynami. Jednak kiedy tylko mnie zobaczył, powiedział coś do nich, a obie z niechęcią odeszły. Minęły mnie, rzucając mi niemiłe spojrzenia.
 - Już podrywasz małolaty – powitałam go.
 - A co? Zazdrosna?
            Podejrzewam, iż na tą oto docinkę zrobiłam się mimowolnie cała czerwona. On albo tego nie zauważył, albo udał że nie widzi. Już otwierał mi drzwi od strony pasażera.
 - Sorry, ale jadę ze znajomymi.
 - No przestań, przecież jak już tu czekałem to mogę cię zawieźć.
            Coraz ciężej stało mi się na tych kulach. Bardzo chciało mi się usiąść, dlatego nie miałam czasu na zbyt wiele wyjaśnień, na które Logan zasługiwał.
 - Słuchaj, nie mam za bardzo czasu. Muszę spadać – zanim zdążyłby zaprotestować, odeszłam na parking dla uczniów.
 - Rano przyjadę o tej samej porze! – krzyknął za mną. Wyczułam uśmiech w jego głosie.
            Nick z Maxine już na mnie czekali. Ona otulała się szczelnie kurtką, a Nick bawił się kluczykami. Jak już dotarłam do auta, Nick pomógł mi jakoś wejść do samochodu.
            Przez całą drogę nikt z nas się nie odzywał. Z radia leciały jakieś popularne piosenki popowe, które raczej raniły moje uszy. Raz nawet puścili Biebera! Boże…droga była prawdziwą męką.
            Gdy moim oczom ukazał się most, coś przewróciło mi się w żołądku. Bałam się, że mój plan nie wypali. Przerażała mnie opcja, iż moi ,,przyjaciele’’ uznają mnie po prostu za wariatkę. Może załatwią mi pokój obok mamy Nicka?
            Szłam pierwsza. Doskonale wiedziałam, że kiedy się odwrócę, zobaczę jak zakochana para wymienia za sobą podejrzliwe spojrzenia.
 - Możecie tutaj zostać? – spytałam prawie na samym początku mostu. – Muszę coś załatwić.
            Mimo, że miny mieli nieciekawe, przytaknęli.
            Kroczyłam powoli po starych deskach. Czułam się bardzo niekomfortowo i chyba pierwszy raz powiewało mi za bardzo niebezpieczeństwem. Lecz kiedy dostrzegłam siedzącą na moście Maggie (poprawka: jej ducha) ruszyłam żwawym krokiem w jej stronę, mając nadzieję, że mój plan wypali w stu procentach.
 - Maggie? – szepnęłam w jej stronę, będąc już blisko.
            Duch dziewczyny uśmiechnął się promieniście do mnie. Zniknęła, po chwili pojawiając się obok mnie. Jej błękitne, żywe oczy przyjrzały mi się dokładnie.
 - Co się stało? – wskazała na moją nogę.
 - Chwilowo to nie ważne – serce tłukło mi w piersi. – Słuchaj, mam do ciebie prośbę. Bardzo istotną.
            Przytaknęła. Ciężar trochę zelżał. Na pewno mi pomoże.
 - Widzisz tamtych dwoje za mną? – zerknęła szybko na Nicka i Maxine. Skinęła głową. – Muszę mi uwierzyć, że widzę duchy. Ale muszę im to udowodnić. M u s z ę.
            Maggie wlepiła wzrok w wodę pod sobą. Płynęła szybko, w niektórych miejscach skuta lutowym lodem. Prąd porywał ikry, które obijały się o siebie.
 - Czasem zastanawiam się co by się stało, gdybym nie skoczyła – wyznała. – Może by mnie wyleczyli. Może mogłabym żyć normalnie.
  - Nie mam szansy na normalne życie. I nie chce żeby ludzie uznali mnie za wariatkę.
            Z jej oczu znika jakby jakaś mgła, która je przysłaniała. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że odpłynęła i w ogóle nie myślała nad tym co do mnie mówi.
 - Pomogę ci – obiecała. – Co mam zrobić.
 - Coś co ich przekona, że duchy naprawdę istnieją – wypaliłam bez namysłu.
            Kiwnęła głową. Za chwilę zniknęła, aby zaraz pojawić się obok Nicka i Maxine. Oboje wpatrywali się we mnie trochę znudzonym wzorkiem. Więc, starając się szybko, ruszyłam z powrotem do nich. Maxine obejmowała się rękoma, trzęsąc się z zimna. Mimo, że śnieg już stopniał, niektórym było jeszcze mega zimno.
 - Dobra – rzuciłam, stając koło nich. – Jakiś czas temu spotkałam tutaj ducha dziewczyny. Nazywała się Maggie Levison. Chorowała na raka złośliwego, w bardzo wysokim stadium. Rodzice robili wszystko by ją wyleczyć, a jej brat i chłopak zawsze wspierali. Ale ona, aby zaoszczędzić cierpień sobie i im, popełniła samobójstwo; mianowicie skoczyła z tego mostu.
            Oboje wbili we mnie odrobinkę przerażony wzrok. Maggie widocznie skuliła się na tę streszczoną opowieść, a nawet jakby zrobiła się bardziej przeźroczysta.
 - Nick – zwróciłam się do chłopaka. – Maggie, jako duch, może wiele zrobić. Wymyśl jakieś zadanie, które sprawi, że uwierzysz w jej istnienie.
            Najpierw nie wiedział nawet o czym mówię. Widziałam to w jego zakłopotany oczach. Po chwili otrząsnął się. Odchrząknął, spojrzał na mnie i na Maxine.
 - Ekhem – rozejrzał się. – Może niech z tamtej kupki kamieni ta cała Maggie ułoży…eee…imię swojego brata?
            Poczułam się głupio. Nawet nie wiedziałam jak on ma na imię.
            Nagle kupka kamieni zaczęła się poruszać. Przez chwilę nic się nie działo. Jednak kamienie poczęły zmieniać położenie. Robiły to wolniej, niektóre szybciej. Byłam szczerze zszokowana, gdy na ziemi ujrzałam koślawy napis ADAM.
 - Wiesz co się z nim dzieje? – zwróciłam się do Maggie, nie zwracając uwagi na zdziwione miny Nicka i Maxine.
 - Jest szczęśliwy. Ale tęskni. Zawsze będzie tęsknił.
            Pokiwałam głową. Rozumiałam jej brata. Już teraz, aż do śmierci jego kochana siostra będzie wspomnieniem.
 - Proszę was – skierowałam swoje słowa do moich przyjaciół. – Od zawsze widzę duchy. Musicie mi uwierzyć. Czy byłabym zdolna upierać się przy swoim przez szesnaście lat życia?
            Nie odpowiedzieli mi. Nick ciągle patrzył na kupkę kamieni, ciągle ułożoną w imię. Maggie wyczekująco spoglądała na mnie swoimi żywymi oczyma, zaś Maxine wbijała wzrok w swoje różowe rękawiczki.
 - Rozmawiałam ostatnio z Jamesem – oboje żyjący spojrzeli na mnie, lecz ja mówiłam do ducha, który był przede mną. – Chciałam wiedzieć dlaczego mi uwierzył. Wiesz co powiedział? Że wierzy, iż życie nie kończy się w chwili śmierci.
            Pokiwała smętnie głową. Rozumiałam, że James mimo wszystko był dla niej wszystkim. Naprawdę go kochała i to ponad wszystko. A on uwierzył jakieś pierwszej, lepszej dziewczynie w to, że widzi jej ducha. James potrafił uwierzyć. Najwyraźniej inni już nie.
 - Nie musicie mi wierzyć. Zrozumiem to – zaczęłam powoli się oddalać, uważając na chorą nogę.
            Lecz po chwili ktoś złapał mnie za ramię. Na tyle delikatnie, że nie straciłam równowagi. Gdzieś w środku spodziewałam się takiej reakcji. Odwróciłam się, po czym zobaczyłam przed sobą Nicka. Policzki miał zaróżowione od zimna.
 - Nawet nie mogę zrozumieć, że to robię – powiedział. – Ale ci wierzę. Choć wydaje mi się to niemożliwe.