wtorek, 22 listopada 2016

Rozdział trzydziesty dziewiąty

            Nick Sailes miał wypadek samochodowy. Jest z nim bardzo źle. Aktualnie znajduje się na Oddziale Intensywnej Terapii.
           Niby w obliczu największej grozy człowiek nie myśli. Ja jednak to robiłam. Wstałam, nadal wodzona strachem, z zasłoną łez na oczach, i pokierowałam się do kanapy. Wzięłam ciocię pod ramię, powoli kierując się do wyjścia. Zdjęłam z haczyka przy drzwiach kluczyki do mojego samochodu. Schyliłam się tylko po buty. Wsunęłam je na nogi, a wówczas ciocia jakby się otrząsnęła. Spojrzała na mnie zdezorientowanym wzrokiem.
 - Nick… - wyszeptała.
 - Wszystko będzie dobrze – zapewniłam ją. Nadal łzy leciały jej z oczu. Ja miałam już dość płaczu. – Nick będzie zdrowy.
            Podałam jej pierwsze lepsze buty, aby je ubrała. Ja zaś sięgnęłam po bluzę, niechybnie należącą do mojego kuzyna. Idąc ku drzwiom, zauważyłam, że nadal mam na sobie jego za dużą koszulkę i spodenki. Nie miałam zamiaru przejmować się swoim wyglądem. Po prostu ruszyłam w ciemność, która powoli ogarniała świat na zewnątrz.
            Wsiadłam do samochodu. Dziwnie było znowu położyć dłonie na kierownicy. Zaraz po chwili pojawiła się ciocia. Zapięła pas. Była cała blada, z śladami łez, i czerwonymi oczami. Zaś pod niby widać było smugi maskary, którą kupiłam jej wcześniej.
            Jechałam szybciej, niż kiedykolwiek w życiu. Wyprzedzałam prawie każde auto, nie raz narażając się na czołówkę. Dociskałam gaz, nie czując już strachu. I choć mój tata zmarł w samochodzie, moje obawy zniknęły. Nie liczyło się nic prócz Nicka.
            Nawet nie wiem jak znalazłam się pod szpitalem. Po prostu zaparkowałam, nawet o tym nie myśląc. Wysiadłam z samochodu, sprintem biegnąc do wejścia. Nie pytałam w rejestracji. Spojrzałam na plan budynku, szukając OIOMu. Nie czekałam na windę. Znalazłam schodu, biegnąc po nich, wskakując na co drugi. Serce waliło mi w piersi. Czułam kulę w gardle. Nie mogłam złapać oddechu. Wiedziałam, że jeśli na chwilę stanę, nie pobiegnę dalej.
            Znalazłam się przed drzwiami, których szukałam. Na plastikowych krzesłach siedziała jakaś kobieta i mężczyzna. Unieśli głowy, patrząc jak jakaś dziewczyna wbiega na oddział, nie zważając na znaki, informujące że nie mogę tam wejść. W końcu znalazłam się przed oszklonymi drzwiami, mając przed sobą łóżko, obstawione przez mnóstwo lekarzy i pielęgniarek. Patrzyłam, nie wiedząc, czy ten, którego szukam, to osoba leżąca na łóżku.
            Jeden z mężczyzn się przesunął. Ujrzałam chłopaka, spokojnie spoczywającego na łóżku. Był plątaniną rurek, kabli i przyrządów, których nie umiem nawet nazwać. Biały kołnierz pokrywał jego szyję, masa kabli przy torsie i rękach. Rurka, którą każdy zna, wepchnięta w gardło. Zmierzwione włosy, pokryte zaschniętą krwią. Opuchnięta twarz, rozległa rana na czole.          
            Mimo wszystko ty nadal był mój Nick.
            Kolana się pode mną ugięły, kiedy patrzyłam jak go kują, tną i nie wiem co jeszcze. Nie powinno mnie tam być, ale nikt mnie nie zauważył. Zwinęłam się w kłębek na podłodze, czując pod głową zimną podłogę. Nie płakałam. Po prostu tak leżałam, wpatrzona w pustkę, ciągle myśląc o tym co przed chwilą widziałam. Straciłam tatę w wypadku samochodowym. Maxine umarła na drodze. Nie mogłam stracić tak również Nicka. Nie jego. Moja przyjaciela. Kuzyna. Brata.            Pamiętacie jeszcze początek tej historii? Kiedy to Nick prawie w ogólnie się dla mnie nie liczył? Bo miał swoich przyjaciół i kumpli. Wtedy jednak zdałam sobie sprawę, że nie ważne co się dzieje; wali się i pali, Nick będzie częścią mnie. Wychowałam się wraz z nim i kochałam go nad życie. I choć wiedziałam, że będę *może* miała w przyszłości partnera, Nick zawsze będzie dla mnie jednym z najważniejszych mężczyzn mojego życia.
            Poczułam czyjeś dłonie. Zlękniona pielęgniarka wypytywała mnie o to jak się tutaj znalazłam, co tutaj robię i jak się nazywam. Nie umiałam jej odpowiedzieć. Mruczałam tylko słowa pod nosem, lecz język miałam jak z ołowiu, kończyny zdrętwiały mi całkowicie, a w głowie niemiłosiernie huczało. Kobieta uniosła mnie lekko do góry, lecz moje nogi były jak w waty. Za szybą, zobaczyłam moją zapłakaną ciocię.            Pielęgniarka posadziła mnie na jednym z plastikowych krzeseł. Przyłożyła mi dłoń do czoła. Słyszałam ją, choć rozrabiało mnie gorąco, a głowa nadal pękała. Nie ważna jestem teraz ja! Chciałam krzyczeć, jednak nikt mnie nie słuchał. Ciocia rozmawiała z inną pielęgniarką. Wraz z jej słowami jej oczy robiły się coraz większe, a łzy siłą wyciskały się z nich. W końcu pielęgniarka z otuchą uścisnęła jej ramię. Pozostawiła ją samą, zalewającą się łzami. Nie mogłam wstać i jej pocieszyć, bo jedna z kobiet mnie trzymała.
            W końcu pojawił się lekarz. Od razu poznałam znajomą twarz, oczy skryte za okularami i trzydniowy zarost. Mężczyzna powitał mnie ciepłym uśmiechem.
 - Miło cię widzieć, Even – rzekł. – Jednak nie w takich okolicznościach.
 - Cała przyjemność po mojej stronie – bąknęłam. – Co się ze mną dzieje?
 - To wie tylko sam Bóg – spróbował zażartować. – Coś się stało, prawda? Nie jesteś tu z uwagi na siebie.
            Od razu pomyślałam o Nicku. Strzelam, że widać było po mojej twarzy, co myślę. Spojrzałam na drzwi. Niestety z tej strony nie dostrzegłam łóżka, na którym leżał mój kuzyn.
 - Nick Sailes – wycharczałam. – Mój przyjaciel. Kuzyn. On miał wypadek.
            Lekarz zerknął w stronę idącej akurat pielęgniarki. Wstał z kucek, by o coś zapytał. Ta podała mu dokumenty trzymane w dłoni. Podziękował skinieniem, po czym zaczął analizować dokumenty z ogromnym zaangażowaniem. Kiwał przy tym głową, aż w końcu zerknął w kierunku Intensywnej Terapii. W końcu przeniósł na mnie wzrok. Powoli podszedł do mnie, tym razem siadając obok. Zakrył dłonią, moją rękę spoczywającą bezwładnie na moim kolanie.
 - Nie wolno ci się denerwować – zaczął niepewnie. – Skoki ciśnienia bardzo źle na ciebie działają… - Nie obchodzi mnie co źle na mnie działa – przerwałam mu. – Najważniejszy jest Nick. Co mu jest? – zapytałam dobitnie, patrząc na niego groźnym spojrzeniem.
 - Nick miał wypadek samochodowy. Jest diabetykiem prawda?
 - Tak – potwierdziłam.
 - Otóż, podczas prowadzenia auta, drastycznie spadł mu poziom cukru. Doszło do zaburzenia świadomości. W ostatnim momencie Nick zjechał na pobocze, niestety na jego nieszczęście trafił na drzewo. Moc uderzenia była dość mocna. Bogu dzięki nie doszło do uszkodzenia mózgu. Ma złamaną kość w dwóch miejscach w lewej kończynie górnej.
            Odetchnęłam z ulgą. Jeśli tylko to mu dolegało nie było o co się martwić. Już powoli się rozluźniałam, gdy zdałam sobie sprawę, że gdyby chodziło tylko o nędzne złamanie nie byłby na OIOMie. Poczułam jak wszystko mi się napina.
 - To nie wszystko prawda? – powiedziałam cicho.
            Lekarz pokręcił głową. On również wyglądał na zaniepokojonego. Potarł kark, unikając mojego wzroku.
 - Proszę pana?
            Westchnął. Odłożył dokumenty na sąsiednie krzesło, biorąc obie moją dłonie w swoje. Patrzył na mnie z autentycznym współczuciem. Zaczął mówić spokojnie i powoli, jednak każde kolejne zdanie coraz bardziej mnie dobijało.
 - Przyczyny spadku cukru, niedostarczenie insuliny na czas i zmniejszona produkcja glukozy we krwi, bardzo prawdopodobnie mogą wywołać śpiączką hipoglikemiczną. Nie ma zbyt wielu możliwości, aby zapanować nad nią, ponieważ trwa bardzo skomplikowana operacja. Podczas wypadku Nicka, doszło do uszkodzenia rdzenia kręgowego. Nie mam pewności na jakim odcinku do tego doszło, ale najbardziej skłaniam się ku szyjnemu. W najlepszym wypadku doszło do uszkodzenia poziomu C6, co może wywołać paraliż kończyn dolnych, miednicy, ale również niedowład w nadgarstku, śródręczu i palcach.
            Nagle przed oczami zatańczyło mi wspomnienie Nicka, kiedy wraz z nim wspinałam się na drzewo, rosnące u nich na podwórku. Widziałam każdy  szczegół tak, jakbym była tam znowu. Nick, boso, wspinał się gałąź, po gałęzi. Będąc kilka metrów nade mną, spojrzał w dół, z szerokim uśmiechem na twarzy.
 - Idziesz czy nie? – zapytał z nutką wyzwania w głosie. – Jeśli tak to się pośpiesz, bo w życiu mnie nie dogonisz.
            Zamiast coś odpowiedzieć, po prostu rzuciłam się na drzewo, wspinając się po wiotkich gałązkach. Zrównałam się z nim, gdyż dalej droga była trudna, z uwagi na jeszcze cieńsze gałązki.
 - Dałem ci fory – burknął pod nosem, siadając na grubszym z patyków.
 - Jasne – uśmiechnęłam się, siadając obok niego.
            Machając nogami, patrzyłam przed siebie. Z tamtej wysokości widziałam kościół, kilka ulic, ruchliwą drogę i kilka małych domków, w kilkunastu kolorach. Kiedy tak wpatrywałam się w obraz malujący się przede mną, Nick zerwał się, zgrabnie schodząc po drzewie. Będąc już pode mną, krzyknął:
 - Kto pierwszy na dole!
            Przewróciłam oczami. Mimo to pognałam za nim. W końcu prawie go dogoniłam, ale ten, z wysokości jakiś dwóch metrów, zeskoczył. Wylądował równo na nogach, jednak te nie wytrzymały jego ciężaru. Runął jak długi na trawę, trzymając się za kostkę, którą zwichnął.
            Do głowy przyszło mi inne wspomnienie. Kiedy mama, a raczej pani Alians, nakrzyczała na mnie za bardzo negatywna zachowanie w szkole, przez co była do niej wezwana, Nick zaproponował żebym została u niego na noc. Zbudowaliśmy w jego pokoju bazę, z koców, prześcieradeł i całej masy poduszek. Wtedy pani Sailes przejmowała się bardzo Kevinem, który przechodził akurat okres buntu, przez co miał problem o wszystko. Tak więc siedzieliśmy w tej bazie, z chipsami, popcornem i latarkami, oglądając na jego telefonie (który dał mu Kevin) jakąś mdłą komedię, której raczej nasze czy nie powinny były widzieć. Dopiero nad ranem przyszła moja ,,mama’’. Pamiętam, że wyglądała na autentycznie przerażoną, ale w końcu się uspokoiła, podziękowała cioci i zabrała mnie do domu.
            Gdy mieliśmy po czternaście lat, po raz pierwszy zostałam zawieszona w obowiązkach ucznia. Nadal w głowie miałam krzyk mamy, kiedy się o tym dowiedziała. Uciekłam wtedy z domu, zapłakana i czerwona ze wstydu. Razem z Colem i Mattew udało nam się zdobyć jakiś lewy alkohol i opijaliśmy moje smutki na jakimś starym, opuszczonym dworcu kolejowym.
            Ciągle dzwonił mój telefon. W większości była to moja mama, bądź ciocia. Nick wcale nie dzwonił. Był to czas, kiedy krążył pomiędzy domem, szkołą i biblioteką. Uczył się, od czasu do czasu przychodził na boisko, gdzie przypatrywałam się jak starsi ode mnie chłopcy grają w kosza. Nick był dla mnie niczym obcy człowiek. Mimo to on znalazł mnie wraz z chłopakami. Podniósł mnie, i choć ledwie szłam, zamroczona alkoholem, zaprowadził do autobusu. Pojechał ze mną, aż pod sam dom, gdzie zaprowadził mnie do pokoju i łóżka. Dopiero kiedy spojrzałam na niego, odezwał się po raz pierwszy tego wieczoru.
 - Jeśli tak dalej będziesz zachowywać, nigdy nie dowiesz się co to znaczy prawdziwe życie – wyszeptał, po czym wyszedł.
            Następnego dnia spotkałam go w szkole; był blady, zmęczony i ledwie miał otwarte oczy. Wsunął mi coś do ręki, co później okazało się szczegółową ściągą na najbliższy test. Nauczycielka przy wszystkich zagroziła mi, że jeżeli nie dostane z niego pozytywnej oceny, nie znam. Nick przejął się tym tak bardzo, że stworzył dla mnie ściągę idealną. Kiedy chciałam mu podziękować, rzucił tylko:
 - Czego się nie robi dla przyjaciół.
            Od tamtej pory rozmawialiśmy, bo tak. Rzadko kiedy nasze wymiany zdań były szersze, niżeli dwie minuty. Jednak mimo wszystko, nadal byliśmy blisko. Potem znacie wydarzenia: wypadek Maxine, moje umiejętności, ja sama i na koniec znalezienie Kevina i ozdrowienie cioci. Wszystko skumulowało się, a wiadomość o tym, że o to mój kuzyn, tylko nad do siebie przybliżyła.
            Przeszły mnie ciarki. Otrząsnęłam się z fali wspomnień. Nie był to jednak one – były to sny. Otworzyłam oczy, zając sobie sprawę, że leżałam na podłodze, opierając się o ścianę. Byłam przykryta jasnym kocem w szkocką kratkę. Rozejrzałam się dookoła. Zegarek informował mnie, że była piąta rano. Na krześle niedaleko siedziała ciocia, z zamkniętymi oczami, co mogło świadczyć o tym, że również spała. Zerknęłam na drugi rząd siedzisk – siedziała tam ta sama kobieta z mężczyzną, których widziałam, kiedy tam dotarłam. Właśnie wtedy zorientowałam się, dlaczego tam byłam. Przeniosłam wzrok na oszklone drzwi, prowadzące na oddział. Zrzuciłam z siebie koc, wstając. Podeszłam do nich, zaglądając na salę. Dostrzegłam dwa łóżka zajęte przez pacjentów. Na jednym leżała dziewczyna. Widziałam jak oddycha, równo i spokojnie. Zaś na drugim spoczywał Nick – miał obandażowaną twarz, usztywnioną rękę. Przeniosłam wzrok na jego nogi. Jeśli to co mówił lekarz było prawdą? Nick nie będzie chodził. Nigdy już nie będzie się wspinał ze mną na drzewa. Nigdy po mnie nie przyjdzie.
            Oparłam głowę o zimną szybę. Łzy już chyba się skończyły, bo nie płakałam. Patrzyłam tylko na niego, zastanawiając się czy z tego wyjdzie. Śpiączka, paraliż. Cały ten wypadek.
            Spojrzałam jeszcze raz na krzesło. Wiedziałam kogo mi brakuje. Maxine. Nikt jej nie powiadomił. Miała prawo wiedzieć. Nick w końcu ją kochał. A ona zapewne spała, niczego nieświadoma.
            Nie zabrałam telefonu, więc poszłam do pary. Kobieta unosiła na mnie wzrok, zaś mężczyzna przyjrzał mi się dokładnie. Uśmiechnęłam się, ledwie zmuszając obolałą od płaczu twarz, żeby wykonać ten gest.
 - Czy mogłoby państwo pożyczyć mi na chwilę telefon? – mój głos był zachrypnięty. – Muszę zadzwonić w bardzo ważnej sprawie.
            Kobieta od razu szybko pokiwała głową. Wyjęła z torebki komórkę, która mi podała. Podziękowałam skinieniem, obiecując, że rozmowa nie potrwa długo. Wyklepałam numer do Maxine, odeszłam od pary kawałek, by uzyskać odrobinę prywatność. Poczekałam, aż kilka sygnałów minie, aż w końcu połączenie zostało odebrane.
 - Tak? – usłyszałam głos Maxine. Nie brzmiał ani trochę jakby spała. A ona nigdy nie wstaje tak wcześnie. – Kto mówi.
 - Even – odpowiedziałam. Mój głos nie brzmiał jak mój. – Maxine… - jęknęłam.
 - Boże, co się stało? – zmartwiła się.
 - Jestem w szpitalu – wyjaśniłam płaczliwym głosem, świadoma, że para z korytarza przysłuchuje się rozmowie. – Nick miał wypadek. Zasłabł za kierownicą. Wszystko przez tą pieprzoną cukrzyce…            Przez chwilę słyszałam ciszę. Jakby Maxine się nie poruszała. Dopiero po kilku sekundach usłyszałam szloch.
 - Nie, nie. To nie możliwe. Nie Nick – płakała.
 - Musisz przyjechać – powiedziałam. – On jest na OIOMie. Jest bardzo źle.     
            Nie chciałam jej tego mówić przez telefon. Jednak powaga sytuacji była zbyt wielka, by to zbagatelizować.
 - Tak, już jadę – doszedł mnie jej głos. Nadal płakała. – Już jadę. – powtórzyła.
            Pokiwałam głową. Zdałam sobie sprawę, że ona tego nie widzi, więc rzuciłam w jej stronę krótkie ,,okej’’. Rozłączyłam się. Bałam się tylko, żeby nic jej się nie stało. Prowadzenie samochodu pod wpływem silnych emocji, nie jest dobre.
            Podeszłam do pary. Oddałam kobiecie telefon.
 - Dziękuję – westchnęłam i chciałam odejść, lecz ta lekko złapała mnie za nadgarstek.
 - Nick to ten chłopak od wypadku? – zapytała mnie.
            Przytaknęłam niepewnie. Kobieta spojrzała spokojnie na towarzyszącego jej mężczyznę.
 - Przepraszam, że pytam, ale co się stało?
            Nie chciałam tego opowiadać. Nie obcym ludziom na korytarzu.
 - Chodzi o to – zaczął mężczyzna łagodnym głosem – że nasza córka również ucierpiała. Prowadziła samochód, kiedy ten nagle zjechał. Teraz też jest na Oddziale.
            Ponownie skinęłam. Usiadłam niepewnie na krześle obok nich. Patrząc na moje dłonie, powiedziałam, cicho i powoli:
 - Nick jest diabetykiem. Przez spadek cukru, zaczął tracić przytomność. W ostatniej chwili zjechał. Starając się wyrządzić jak najmniej szkód, sam sobie zrobił ogromną krzywdę.
            Zrobiłam pauzę, ciągając nosem, i przecierając nos i oczy rękawem bluzy. Buzy Nicka, która tylko mi o nim przypominała.
 - Grozi mu śpiączka. Prawdopodobnie uszkodził sobie rdzeń kręgowy. Możliwe, że nie będzie chodził.
            Znowu zaczęłam płakać. Kobieta objęła mnie, kołysząc lekko. Byłam świadoma tego, że jej dziecko również ucierpiało. Ale chyba nie tak bardzo jak Nick. O nic więcej nie pytała. Po prostu niemo mnie pocieszała.
            W końcu podnosiłam głowę. Zobaczyłam niedaleko siebie Maxine. Choć ani trochę nie przypominała mi tej dziewczyny, którą znałam z perfekcji. Nawet przy mnie wyglądała strasznie.
            Miała wyraźne wory pod oczami. Pierwszy raz w życiu widziałam, jak jej piękne, ciemne włosy opadają na ramiona, poskręcane, poplątane. Ubrana była w jakieś spodnie, ni to dresowe, ni legginsy. Koszula, prawdopodobnie od pidżamy, była czymś splamiona i pognieciona. Złapała mój wzrok. Wstałam, a ona szybko podbiegła, wtulając się we mnie. Przez chwilę stałam wraz z nią, myślami błądząc po innym świcie. W końcu się odsunęła, patrząc na mnie ze smutkiem w oczach.
 - Co z nim? – spytała cicho.
            Pokręciłam głową, nie wiedząc co na to odpowiedzieć. Sama nie wiedziałam co mu jest. Nikt mi nie powiedział czy Nick będzie żył. Czy się obudzi… czy będzie chodził. - Ten wypadek? Co się tam stało?
            Chwyciłam ją za rękę i powoli podprowadziłam do krzeseł. Usiadła obok mnie, a ja nadal trzymałam jej dłoń.
 - Nie wiem co z nim będzie – wybąkałam. Spojrzałam w jej oczy szukając tam otuchy do mówienia. – Lekarz powiedział, że prawdopodobnie uszkodził sobie rdzeń. Maxine…
            Wpatrzyła się we mnie, chcąc poznać odpowiedź. Widziałam jak wstrzymuje oddech. Bałam się jej to powiedzieć. Jednak nie miałam wyjścia. Ona też musi wiedzieć. - Możliwe jest, że Nick nie będzie chodził – szepnęłam.
            Nie patrzyłam na nią, kiedy to mówiłam. Byłam pewna, że go kochała. Widziałam to w jej wzroku, ich ruchach i gestach. Miałam nadzieję, że będzie kochać Nicka mimo wszystko.
            Wstała. Zaczęła krążyć, a po jej policzkach toczyły się łzy. Zakryła twarz dłońmi. Ciągle mruczała pod nosem jakieś słowa, a para siedząca nieopodal wpatrywała się w nią z szczególnym zainteresowaniem.
 - Maxine – powiedziałam. Bez skutku. – Maxine!
            Spojrzała na mnie. W jej oczach widziałam dziwną pustkę.
 - Co? – burknęła.
            Wstałam, by rozmawiać z nią w twarzą w twarz.
 - Wyglądasz bardziej jakbyś była zła niż smutna – wytknęłam jej.
 - Ty byś nie była zła?! Nick może nie chodzić! – wykrzyknęła.
            Stanęłam w miejscu, zwieszając wzdłuż ciała ręce. Spojrzałam na nią zdezorientowana.
 - Maxine, czy ty słyszysz co mówisz? – mój głos był zimny i spokojny. Reszta smutku wyparowała. – Nie wiadomo czy Nick w ogóle się obudzi, a ty przejmujesz się tym czy będzie chodził. Jak możesz się tym teraz przejmować?

 - Nie wiesz jak to jest  - syknęła. – Jestem jego dziewczyną.
 - No i? – spytałam. – Jestem jego najlepszą przyjaciółką, kuzynką i kocham go nad życie. Gdybym mogła oddałabym mu co tylko by potrzebne. Dałabym mu własne nogi. Modlę się tylko by się obudził. A to czy będzie chodził to jeden czort. On dalej będzie Nickiem. Tym samym chłopakiem, który zawsze będzie najważniejszy.
            Jej wzrok wręcz mnie mordował. Zacisnęłam spokojnie palce, patrząc na nią.
 - Gdzie jest moja dawna Maxine? – wyszeptałam.
            Zmrużyła oczy, po czym wymaszerowała z korytarza. Ja opadłam na krzesło, łkając cicho w rękaw bluzy.
            Kiedy uniosłam lekko wzrok, ujrzałam ducha. Tylko przez chwilkę, bo gdy dostrzegł, że patrzę, już go nie było. Zdawało mi się, że się uśmiechał. Zmarszczyłam czoło. Kogoś mi przypominał…  


poniedziałek, 14 listopada 2016

Rozdział trzydziesty ósmy

            Stałam przed wejściem dla ratowników na basenie. W dłoni trzymałam opakowanie pączków i dwa kubki kawy. Od dziesięciu minut czekałam tam grzecznie, dzięki temu, że pan Varpol dał mi adres.
            W końcu pojawił się Logan – w spodenkach moro, czarną koszulką i jeszcze wilgotnymi włosami. Przez ramię przewieszoną miał torbę. Przez chwilę skupiał się na tym, by zapiąć sobie zegarek na nadgarstku, a kiedy mu się to udało, podniósł głowę do góry. Uśmiechnął się szeroko, dostrzegając mnie. Nie jestem pewna czy była to reakcja na mnie czy pączki.
 - No proszę, proszę. Kolejna psychofanka, która mnie śledzi – przywitał mnie. Podałam mu kubek i opakowanie. – Wszczepiłaś mi chip?
 - Twój tata okazał się bardzo pomocny. – Przeniosłam ciężar ciała na drugą nogę. – Ile dzisiaj niewiast uratowałeś?
            Parsknął śmiechem. Wtedy kątem oka dostrzegłam jakoś dziewczynę idącą w naszym kierunku. Jednak kiedy zobaczyła mnie, zwątpiła, ale nadal szła. Stanęła naprzeciw nas.
            Była to ładna dziewczyna, która trochę przypominała mi Maxine. Miała długie, ciemne włosy, jeszcze wilgotne, puszczone falami na plecy. W jasnoróżowej sukience, białych sandałkach i z dużą, białą torbą, wypchaną po brzegi. Na twarzy widać było dość mocny makijaż – podkreślone oczy, masa podkładu i usta przejechane szminką. Patrzyła ciemnymi oczami na Logana, ledwie zauważając moją obecność.
 - Świetnie się dzisiaj spisałeś – powiedziała. Miała słodki głos, przepełniony dziwną nutą. – Myślałam, że może pójdziemy gdzieś dzisiaj.
            Stała dość blisko niego, co trochę mnie wkurzyło. Nie, że była zazdrosna czy coś, no ale kurcze, co ona najlepszego robiła?
 - Wybacz, Sibylle. Już jestem umówiony – przysunął się do mnie, tak że stykaliśmy się ramionami. – Sibylle, to Even. Even – Sibylle.
            Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, ale w jej oczach ujrzałam złość. Zarzuciła włosami do tyłu, a następnie wyciągnęła do mnie dłoń z idealnie zrobionymi paznokciami. Uścisnęłam ją lekko, czując jak zaciska palce na mojej ręce.
 - Hmm, pączki – spojrzała na pudełko trzymane przez Logana. – Jakże pomysłowy posiłek.
            Uśmiechnęłam się tylko. Byłam świadoma faktu jak mi się przygląda – rejestruje moje czerwone włosy, z dość widocznymi ciemnymi odrostami. Nie miałam prawie w ogóle makijażu (za co prawdopodobnie zabiłaby mnie Maxine) tylko mocno podkreślone oczy czernią. Oprócz tego blizna na twarzy, o której w sumie zapominałam, ale wiedziałam też, że Loganowi nie przeszkadza.
 - No cóż. Nie będę więc przeszkadzać – cmoknęła Logana w policzek, na co on zareagował grymasem, który raczej nie został niezauważony. – Do zobaczenia.
            Nic nie powiedziałam. Dopiero kiedy oddaliła się kawałek, zaczęłam się śmiać.
 - Niczym Parys w zalotach do Juli – mruknęłam.
            Logan odpowiedział mi śmiechem. Oczywiście Sibylle to usłyszała, bo na chwilę się odwróciła. Jednak nie zwróciłam na nią większej uwagi. Wskazałam na prowiant w rękach Logana.
 - Musimy gdzieś iść i je zjeść, bo zaraz wyrwę ci je z ręki i zjem sama – powiedziałam.
            Koniec końców znaleźliśmy się parku – Logan znał naprawdę wiele pięknych miejsc, w szczególności parków. Wyznał mi, że jeszcze kiedy był chłopcem, mama pokazywała mu je wszystkie, gdyż kochała naturę. Siedzieliśmy więc na kocu (który Logan ‘’przypadkiem’’ miał w aucie) na miękkiej, zielonej trawie.
            Rozmawialiśmy o wszystkim. Omijaliśmy tylko temat jego siostry. Był zbyt świeży. Opowiedział mi o tym jak to uratował dzisiaj małego chłopca, o czym właśnie mówiła Sibylle. Wyjaśnił mi trochę kim ona sama jest – to córka znajomego pana Varpola, która tak jak on jest ratowniczką. Jednak raczej mało rusza się ze swojego miejsca, chyba tylko po to by zaprezentować się mężczyzną w bikini. Od kilku miesięcy śliniła się do Logana, lecz ten sam zapewniał, że raczej nie ciągnie go do takiego plastiku, jak się wyraził.
 - Jak się czujesz? – zapytał mnie, kiedy leżałam z dłońmi pod głową.
            Wzruszyłam ramionami. Nie było ani lepiej, ani gorzej. Najważniejsze było tylko bym trzymała się z dala od duchów.
 - Jakoś – odparłam po prostu.
            Nagle niebo przysłonił mi cień, a zamiast łagodnych chmurek na nim, zobaczyłam twarz Logana. Uśmiechał się od ucha do ucha. Jego oczy błysnęły błękitem. 
 - Łżesz – zarzucił mi.
            Chciałam wstać, by móc normalnie z nim rozmawiać. Jednak on złapał mnie za ręce, przyciskając mnie do koca. Pisnęłam, chcąc aby mnie puścił, ale jego uścisk był mocny. Patrzył mi w oczy.
 - Jestem pewien, że to wiesz co ci jest. Tylko nie chcesz powiedzieć. Sądzę, że ma to też związek z tym, że udało ci się odkryć prawdę – spochmurniał. – Najpierw brat Kevina i ta jego dziewczyna, potem twoja mama, teraz moja siostra. O co chodzi?
 - Puść mnie – warknęłam.
            Uwolnił moje ręce. Zerwałam się. Zaczęłam chodzić w jedną stronę i drugą. W końcu stanęłam nad nim. Cały czas mnie obserwował.
 - Tak. Wiem co mi jest. Ale jeśli powiem ci prawdę, nic nie będzie takie same.
            Wstał. Znowu musiałam zadrzeć głowę w górę, aby móc rozmawiać z nim twarzą w twarz. Nie mogłam powiedzieć mu o duchach. Nie wtedy. Nie tamtego dnia.
 - Aż tak mi nie ufasz? – wyszeptał.
            Patrzyłam na jego usta, gdy wypowiadały te zdanie. Nie chciałam tak na niego patrzeć, ale nie mogłam się powstrzymać. Przez chwilę żadne z nas nic nie mówiło. Słyszałam w oddali szczekanie psów, śpiew ptaków na drzewach, ale nie nasze słowa. Logan wymagał ode mnie zbyt wiele.
 - Ufam ci. Ale… uznasz mnie za wariatkę.
            Poczułam kłujące łzy w kącikach oczu. Jego spojrzenie coraz bardziej mnie bolało, piekło. Czułam się naga stojąc przed nim. Nie mogłam powiedzieć mu prawdy. On nie był Nickiem ani Maxine. Był kimś zbyt ważnym, bym mogła go przez to stracić.
 - Boże, Even. Ja ufam ci nad życie. Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym od chwili, kiedy zobaczyłem cię na tamtym chodniku. Nie zmienię zdania o tobie choćby nie wiem co.
            Poczułam jego palce, oplatające moją dłoń. Tak jak wcześniej, dotknął swoją dłonią mój policzek, przesuwając palcem po bliźnie. Jednak nie mogłam mu na to pozwolić. Odsunęłam się gwałtownie, chwiejąc się na jednej nodze. Włosy przez chwilę przesłoniły mi widok. Logan spojrzał na mnie zszokowany.
 - Nie mogę powiedzieć ci prawdy – powiedziałam cicho, po czym odbiegałam.

            Stałam oparta o barierkę. Pode mną płynęła woda. Jasna, głęboka i skrywające swe tajemnice. Most nadal wyglądał tak jak dawniej, jednak brak Maggie robił swoje.
            Nie chciałam stracić Logana, chyba rozumiecie. Był dla mnie kimś więcej, niż tylko zwykłym kolegą. Moimi kumplami byli Cole i Mattew, najlepszym przyjacielem Nick, ale Logan był kimś jeszcze innym. Nie chciałam odstraszyć go od siebie prawdą.
            Dzwonił do mnie. Pisał smsy, chcąc wyjaśnić o co chodzi. Ale tak naprawdę bałam się spojrzeć w te jego oczy. Bałam się, że powiem mu prawdę, a on już nigdy nie spojrzy na mnie tak jak dawniej.
            W końcu zadzwoniła Maxine. Dawno jej nie widziałam – jeździła na wakacje do egzotycznych krajów, odwiedzała rodzinę. Odebrałam po paru sekundach.
 - Halo?
 - Bogu niech będą dzięki – usłyszałam w odpowiedzi. – Even, co ty sobie wyobrażasz?! Nie odpowiadasz na telefony. Uciekasz. Mogłaś gdzieś stracić przytomność. I co wtedy?! Pomyślałaś o tym?
            Przez chwilę pomyślałam, że ma rację. Jednak później skupiłam się na innym problemie.
 - On chciał znać prawdę. Ale nie mogę mu powiedzieć. Nie jemu – jęknęłam w słuchawkę.
            Nic nie odpowiedziała. Po prostu słyszałam szmer. W końcu Maxine znowu zaczęła mówić:
 - Zgaduje, że skoro nie ma cię na cmentarzu ani w domu to jesteś na moście? – zapytała.
 - Tak – odparłam.
 - Masz się nie ruszać – nakazała mi. – Pogotowie miłosne już jedzie.
            Mało nie zakrztusiłam się własną śliną.
 - Co jedzie?
 - A… yyy… ten… gubię zasięg… wjeżdżam do tunelu – usłyszałam w odpowiedzi.
            Rozłączyła się. Zablokowałam telefon, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Gdy chowałam go do kieszeni, zaczął dzwonić. Nie musiałam nawet patrzeć, by wiedzieć, że to Logan. Wcisnęłam więc aparat głęboko w kieszeń, nie przejmując się.
            Usiadłam na ziemi, opierając się o zimną barierkę. Patrząc przed siebie, widziałam zieloną trawę i ogromne drzewa o grubych gałęziach. Kwiaty porastały skrawki ziemi, a ptaki przelatywała mi nad głową. Było lato. Ciepłe i słoneczne. Słońce grzało przyjemnie skórę, a na niebie nie było prawie żadnej chmurki. Czas płynął zbyt szybko, za szybko. Miałam odnaleźć Chrisa, zapewnić mu bezpieczeństwo.
            Cała akcja z Loganem mnie przerastała. Zajmowałam się nim, jego siostrą i tatą, nie myśląc o tym, że mam na głowie wiele innych ważnych spraw. Choć Logan był dla mnie ważny, a sama sprawa z Emily intrygująca, zaś pan Christopher okazał się miłym człowiekiem, powinnam zająć się znalezieniem Chrisa.
            Chris. Chris. Chris. Wtedy mnie olśniło.
            Wszystko zaczęło układać się na miejscu. Chris. Imię napisane krwią na szybie, tak dawno temu. Patrząc na to teraz czułam się głupia, nie odkrywając powiązania wcześniej.
            Wyjęłam telefon. Wybrałam numer do Nicka.
 - Nick? – rzuciłam w powitaniu.
 - Tak? – odparł.
 - Chyba mam naszego Chrisa.
 - Co? Kogo?
            Przez chwilę modliłam się w duchu, mając nadzieję, że nie mylę się aż tak bardzo. Zamknęłam oczy. Patrząc na ciemność, powiedziałam do słuchawki.
 - Tata Logana to Christopher, prawda? – zapytałam.
            Wciągnęłam głęboko powietrze. Nie byłam pewna swojej racji. W żadnym wypadku.
 - No chyba tak – bąknął.
 - Nick, ja chyba coś odkryłam… - zaczęłam. – Chris może być skrótem od imienia Christopher.
             Odpowiedziała mi cisza. Fakt, że udało mi się na to wpaść napajał mnie dumą. Gdy pojawiła się Maxine, nie zdążyła nawet do mnie podejść, bo od razu otworzyłam drzwi, wpadając do auta.
 -  Coś się sta…
 - Ciii – uciszyłam ją. – Nick? Co ty na to?
 - To może się zgadzać – mruknął. Przez chwilę znowu słyszałam tylko ciszę.
 - Jedziemy do domu – rzuciłam w stronę Maxine. – Opowiem ci po drodze.
            Tak jak powiedziałam, tak też zrobiłam. Całą drogę, wraz z moją przyjaciółką, dyskutowałyśmy ta temat tego czy moja teza może okazać się prawdziwa. Zanim się obejrzałam, byłyśmy już pod domem Sailes’ów. Auto Nicka stało na podjeździe, co oznaczało, że chłopak na pewno jest w domu.
            Weszłyśmy, ja skopałam buty z nóg, zaś Maxine zaczęła powoli je ściągać. Szybko poszłam w kierunku kuchni. Tak jak podejrzewałam w środku była moja ciocia, która siedziała na stołku obok kuchennej wyspy, czytając czasopismo i popijając kawę. W pomieszczeniu czuć było cynamonem i aromatem kawy. Uśmiechnęłam się. Podeszłam do niej, opierając się o wyspę.
 - Gdzie Nick? – spytałam.
 - Ciebie też miło widzieć – uśmiechnęła się, znad gazety. – U siebie.
            Szybko wyszłam z kuchni, mało nie wpadając na Maxine. Razem ruszyłyśmy ku pokojowi Nicka. Weszłam do niego bez pytania, zastając mojego kuzyna siedzącego na łóżku. Co dziwne, miał na sobie tylko szare, dresowe spodnie. Jego włosy były w większym nieładzie niż zawsze. Podszedł do Maxine, witając się z dziewczyną całusem w usta. Następnie spojrzał na mnie.
 - No dobra. Musimy to obgadać.
            Pokiwałam głową. Nie do końca wiedziałam co dokładnie jest tam do obgadania, jednak usiadłam spokojnie na jego łóżku, krzyżując nogi. Wszystko mnie bolało od biegu, w głowie pulsował tępy ból. Wobec tego postanowiłam się pospieszyć.
 - Cały czas szukaliśmy Chrisa. Jakiś morderców, wypadków i tak dalej. Szukaliśmy Chrisa. A co jeżeli owy Chris, to po prostu podpucha. Jeśli powinniśmy znaleźć Christophera? W końcu to jedno i to samo.
            Nick ze zrozumieniem pokiwał głową, zaś Maxine tylko patrzyła na mnie. W końcu głośno westchnęła.
 - Tyle miesięcy, a my jak kompletne debile na to nie wpadliśmy.
            Niechętnie przytaknęłam. – Ja wpadłam na pomysł z tym jak wywoływać duchy oraz z tym, że odejście Kevina uzdrowi jego mamę. Teraz wasza kolej na myślenie.
            Zaśmiałam się, a moi towarzysze mi zawtórowali. Po chwili jednak nasz śmiech się urwał, a my trwaliśmy w niezręcznej ciszy.
 - Czy ten duch był podobny do pana Christophera? – zapytała Maxine.
 - To było widmo – naprostowałam. – Różni się od ducha.
            Moi przyjaciele spojrzeli na siebie i zgodnie się wyszczerzyli. Ja zaś zdezorientowana patrzyłam na nich, aż w końcu powiedziałam:
 - O co wam znowu chodzi?
 - Zmieniłaś się – uśmiechnęła się Maxine. – Dbasz nawet o tak cholerne szczegóły jak różnica pomiędzy duchem, a widmem!
            Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło, po czym spojrzałam na nich zażenowanym wzrokiem. Oni jednak dalej się szczerzyli.
 - Ehh, mamy ważniejsze problemy na głowie niż ja – fuknęłam.
            Zamiast nagłego spoważnienia, ci tylko zerkali na mnie, szepcząc coś. Śmiali się przy tym, a ja czułam jak robię się czerwona ze złości.
 - Możecie, z łaski swojej, przestańcie mnie obgadywać, kiedy siedzę obok!
            Ci tylko dalej się śmiali. Westchnęłam, następnie rzuciłam się na poduszki. Strasznie pachniały Nickiem, przez co ciężko mi się oddychało. Głosy ucichły, tłumione przez koc, który zarzuciłam sobie na głowę (która nadal pulsowała potwornym bólem).
            Poczułam pukanie w ramię. Ktoś ściągnął mi z głowy koc, a Nick posadził mnie, przyglądając mi się uważnie.
 - Co znowu? – warknęłam.
 - Dziwnie oddychałaś – powiedział. – Wszystko w porządku?
 - To tylko twój fetor, dobiegający od poduszek – odparłam.
            Skrzywił się z udawaną urazą, zaś ja zareagowałam śmiechem. W końcu rozprostowałam plecy, wyciągając przed siebie nogi, a następnie siadając po turecku.
 - Dobra, może w końcu zaczniemy mówić o tym o czym mamy mówić?
            Oboje przytaknęli. Spojrzałam na Nicka.
 - Będziesz na tyle miły, by pójść do mnie i wziąć te karki z naszymi tezami? – zapytałam.
            Wstał niemal natychmiast. Po chwili był już z całym plikiem kartek. Wręczył mi je. Zerknęłam na moje drobne pismo, zajmujące dużą przestrzeń papieru. Z szerokim uśmiechem na ustach rozdarłam kartki na pół, ku zdziwieniu Maxine i jej chłopaka.
 - Czemu? – Maxine była strasznie zdziwiona.
 - Moja intuicja prawie nigdy mnie nie myli. Więc to będzie Christopher. Pan Varpol.
            Spojrzałam na okno. Było jeszcze jasno. Jednak lato już powoli się kończyło, co oznaczało powrót do szkoły. O ile tylko mój stan mi na to pozwoli. Jak to będzie kiedy ja, z bliznami na twarzy, bez rodziców, bardziej wrażliwa na duchy niż zawsze, wkroczę do szkoły, jakby nigdy nic się nie stało.
 - Even? – usłyszałam.
 - Co?
 - Czy to na pewno był duch pana Varpola? Czy był podobny?
            Wróciłam do wspomnienia tamtego dnia, kiedy to zgasły światła, a potem pojawiło się widmo. Zmasakrowane i zakrwawione.
 - Nie wiem. Tamto widmo było dość mocno pokiereszowane. Po za tym było to już tak dawno temu.
            Nick już otwierał usta, by coś powiedzieć, jednak przerwało mu pukanie do drzwi. Chłopak rzucił krótkie ,,proszę’’, a w drzwiach pojawiła się jego mama. Uśmiechnęła się miło, spoglądając na mnie.
 - Even – zaczęła – Logan przyjechał. Mówi, że musi koniecznie z tobą porozmawiać.
 - Mhm – odparłam. – Możesz mu powiedzieć, że źle się czuję czy coś?
            Ciocia opuściła pokój, z bezuczuciową miną. Zaraz po tym jak drzwi się za nią zamknęły, Maxine spojrzała na mnie posępnie.
 - No właśnie o tym miałyśmy porozmawiać – powiedziała pod nosem.
            Odchrząknęłam. Znowu poczułam wypieki na policzkach. Wstałam z zamieszaniem. Strąciłam poduszkę na ziemię, nawet jej nie podnosząc. Zaczęłam iść w stronę drzwi, głupio się tłumacząc, że niby źle się czuję.
            Weszłam do mojego pokoju. Jednak zamiast rzucić się na łóżko, jak miałam w zwyczaju, podeszłam do okna, z którego miałam widok na ulicę oraz podjazd. Zobaczyłam czarne auto Logana. Dopiero po dłuższej chwili pojawił się chłopak. Nie zmienił się ani trochę, choć widziałam go w świetle gasnącego słońca. Patrzyłam jak wolnym, ociężałym krokiem idzie ku swojemu pojazdowi. Nagle, jakby czuł na sobie moje spojrzenie, odwrócił się i spojrzał prosto w okno, w którym stałam. Wpatrywał się we mnie, a jego oczy odnalazły moje oczy. Patrzył w nie długo. Odległość między nami nic nie zmieniała. Po prostu tam staliśmy, oddzieleni szybą i metrami.
            Nie obchodziło mnie jak wyglądam. Wiedziałam, że widzi mnie doskonale, lecz moje roztargane, czerwone włosy i rozmyte kosmetyki wcale nic nie zmieniały. Dalej byłam osobą, która zraniła Logana. Ale nie mogłam powiedzieć mu prawdy.
            Gdy tak na mnie patrzył, wyciągnęłam dłoń na bok, łapiąc za sznurek od rolety. On uśmiechnął się smutno. Powoli opuściłam ją, zaś uśmiech na twarzy UnderVarpola powoli gasł. Nie chciałam go ranić, jednak to robiłam. Zaciągnęłam roletę do końca, po czym odeszłam od okna. W końcu rzuciłam się na łóżko. Zaczęłam szlochać w poduszkę.
            Tak strasznie nie chciałam go ranić.
            Bo tak potwornie mi na nim zależało.

            Siedziałam na kanapie, w spodenkach i luźnej koszulce, podstępem zabranej z szafki Nicka. Otuliłam się kocem. W dłoniach miałam parujący kubek gorącej czekolady.
            Nick pojechał do pracy, zaś Maxine, odgoniona moją niechęcią do rozmowy z nią, wróciła do domu. Tak więc, zostałam sama z ciocią, która bez zbędnych słów, zabrała mnie na dół, by pocieszyć mnie w czymś, czego sama nie rozumiała.
            Siedziałam przed telewizorem, oglądając marną komedię, w której główna bohaterka ciągle płakała w ramie swojej zwariowanej przyjaciółki, bo tamta zakochała się w jakimś dupku. Okej, film filmem, ale był tragiczny.
            Dostałam kawałek cynamonowego ciasta, które stało nietknięte na stoliku do kawy. W końcu w kuchni pojawiła się ciocia, wycierająca dłonie w ścierkę. Odłożyła ją na fotel, zaś sama usiadła obok mnie. Spojrzała na mnie swoimi oczyma, rejestrując moją twarz.
 - Problem z Loganem prawda? – dotknęła mojego ramienia.
            Niepewnie pokiwałam głową. Ciocia uśmiechnęła się smutno. Sięgnęła po pilota, wyciszając płacz dziewczyny. Od razu poczułam się lepiej, nie słysząc jej lamentu.
            Zabrała mi kubek, stawiając go na stoliku. Ja, czując zaproszenie, przytuliłam się do niej, wtulając głowę w jej ramię. Była dla mnie prawdziwą podporą.
 - Wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko, prawda kochanie? Teraz ja jestem twoją mamą – szepnęła w moje włosy.
            Uśmiechnęłam się. Czułam już pierwsze łzy, spływające po mojej twarzy. Czemu jak musiałam ciągle płakać?
 - Wiem – odparłam.
 - Więc co się stało?
            Przetarła dłonią łzę spływającą po moim policzku. Bardzo nie chciałam płakać. A jednak robiłam tylko to, nie mówiąc nic.
            Naprawdę była dla mnie mamą. Jedyną. Zapewne słyszeliście o powiedzeniu, że prawdziwą mamą jest kobieta, która wychowuje, a nie ta, która urodziła. I choć Hope Price to naprawdę cudowna mama, to jednak nigdy nie poczułam jej prawdziwego uścisku. Wręcz przeciwnie; ostatnie nasze czułości zemściły się na mnie dość potwornie.
 - No więc o co chodzi z Loganem? – zapytała. Jej głos był spokojny i kojący.
 - Ja chyba coś do niego czuję – odparłam cicho. Najciszej jak się dało, jakby w obawie, że on sam usłyszy.
 - Co więc stoi wam na przeszkodzie? Przecież był tutaj, naprawdę przerażony. Nie widziałaś jego miny, kiedy mu powiedziałam, że źle się czujesz. Bał się o twoje zdrowie. Cały czas się martwi. Widziałam to po jego wzroku.
            Westchnęłam. Przejechałam ręką po twarzy.
 - Ja nie…
 - Even, powinnaś być z nim szczera. Nie ważne co chciał się dowiedzieć. Powiedział, że tylko chciał znać prawdę.
            Pokręciłam głową. Zrobiło mi się ciepło. Polarowy koc i obecność cioci obok strasznie mnie rozgrzały.
 - Nie mogę mu powiedzieć…
 - Dlaczego?
            Zacisnęłam dłonie w pięści. Nie chciałam powiedzieć jej, a co dopiero jemu. Nie mogłam tak ranić osób, które kocham. Nie mogłam rujnować im życia.
 - Bo… - zaczęłam, jednak przerwał mi dźwięk dzwonka komórki cioci.
            Sięgnęła po aparat. Spojrzała na ekran, marszcząc brwi.
 - Dziwne – mruknęła i odebrała. – Halo? Tak, tutaj Clara Sailes.
            Przez chwilę słuchałam ze znużeniem jej wymianę zdań. Jakaś kobieta po drugiej stronie musiała powiedzieć coś o Nicku, gdyż ciocia potwierdziła, że to jej syn. Z czasem jednak coraz bardziej się krzywiła, aż w końcu zakryła dłonią usta. Powoli puściła telefon, który spadł na ziemię. Nie zbił się, a połączenia nadal trwało. Wzięłam go, chcąc podać go jej, jednak ta miała kamienny wyraz twarzy, a w oczach lśniły łzy. Przyłożyłam komórkę do ucha.
 - Halo?
 - Halo? Dobry Boże, jest tam ktoś? – usłyszałam kobiecy głos.
 - Tak. Jestem siostrzenicą pani Sailes. Even Alians – przedstawiłam się. – Co…co się stało?
            Przeniosłam wzrok na ciocię. Łzy spływały po jej policzkach, jednak ta się nie ruszała. Cholera, już gdzieś ją taką widziałam. Gdy zaginął Kevin, płakała, nie ruszając się z miejsca. Nawet nie patrzyła nigdzie indziej, niż na ścianę.
 - Halo?! Co się stało?! – krzyknęłam w słuchawkę.
 - Czy z panią Sailes wszystko w porządku? – powiedział jakiś mężczyzna.
            Zerknęłam na nią znowu.
 - Jasna cholera! Co się stało?!
            Nic nie otrzymałam w odpowiedzi. Tylko szmer, przyciszone głosy, wstałam. Zakręciło mi się w głowie, jednak dalej chodziłam, czując żar na policzkach.
 - Kim pani jest? – zapytała ponownie kobieta.
 - Siostrzenicą pani Sailes – odparłam załamanym głosem.
            Łykałam słone łzy. Serce waliło mi jak oszalałe. Czemu nikt nie chce mi powiedzieć co się dzieje?!
 - Nick Sailes miał wypadek samochodowy. Jest z nim bardzo źle. Aktualnie znajduje się na Oddziale Intensywnej Terapii.           
            Tym razem ja również upuściłam telefon, słysząc głośny trzask ekranu, spotykającego się z podłogą. Upadłam na kolana, obejmując się ramionami. Łzy spływały gęstym nurtem po mojej twarzy. Zaś w głowie formowało mi się tylko jedno zdanie: Tylko nie Nick. Tylko nie on.