wtorek, 30 sierpnia 2016
wtorek, 23 sierpnia 2016
Rozdział dwudziesty ósmy
Prawie
wszystko układało się pomyślnie. Prawie.
Mama Nicka dostała jakiegoś ataku.
Na szczęście mój przyjaciel szybko zareagował, wołają pielęgniarki. Okazało się
potem, że pani Sailes dostawała zbyt silne leki, które w bardzo dużym stopniu
wywołały jej stan. Na całe szczęście szybko opanowali sytuacje, a kobieta
zaczęła reagować.
Kevin
odszedł. Gdziekolwiek się odchodziło. Nick nagle zapomniał, że zaczynał popadać
w coś na rodzaj depresji. Pani Linday była szczęśliwa, bo jej córeczka spoczęła
obok ojca. Tylko jedyna osoba na świecie jak się sypała, tak się sypała.
Oczywiście tą osobą byłam ja.
Zaraz potem jak Kevin odszedł na
zawsze, dopadł mnie jeszcze gorszy ból głowy niż zazwyczaj. W ekspresowym
tempie zaczęłam tracić krew, która lała mi się z nosa i z głowy, po tym jak
spadłam ze stołka, uderzając głową w kafelki. Musieli przytoczyć mi krew, żebym
w ogóle mogła funkcjonować. Nawet mnie nie przewieźli do normalnego szpitala,
tylko położyli na wolnym łóżku w psychiatryku. Gdy przyjechał mój lekarz
prowadzący, zauważył, że to chyba jednak nie anemia.
Po tym jak mój stan choć odrobinkę
się poprawił, dostałam się karetką do szpitala. Tam zaczęła się masa badań; od
sprawdzenia krwi i moczu, do tomografii. Nikt nadal nie miał pojęcia co mi
jest.
Tylko ja wiedziałam.
Wszystko zaczęło się od nowa, gdy
poczułam odejście Niny. Dostałam ataku padaczki. Serce waliło mi tak szybko, że
wyczekiwałam momentu, aż wyskoczy prosto w ręce pielęgniarki. W końcu dostałam
taką ilość leków, która sprawiła, że wiedziałam jedenaście palców w lewej dłoni
i tylko trzy u prawej.
Przyszła Maxine. Nick z Mattew. Mamy ani śladu, ale tego nikt się nie
spodziewał. Nawet zajrzała pani Linday, która zadzwoniła na moją komórkę.
Odebrał Nick, a potem zaproponował, że ją do mnie przywiezie.
W sumie nie wiem ile tam leżałam. Czułam
się trochę tak, jakby ktoś rozbił mnie na milion kawałeczków, potem poskładał,
tylko że nie miał instrukcji, więc wszystko było nie na swoim miejscu.
Kiedy mnie wypuścili, spędzałam całe
dnie w domu. Skulona na kanapie w salonie, owinięta kocem, pozwalałam Elizie,
aby robiła mi gorącą herbatę. Nick na zmianę z Maxine dzwonili do mnie, pytając
co u mnie, czy biorę leki albo zwyczajnie dopytywali się jak się czuję. Mama
mijała mnie każdego dnia, rejestrując tylko, że z dnia na dzień wyglądałam
gorzej.
Spędziłam sporo czasu zapisując
sobie co wydarzyło się po spotkaniu różnych duchów. Za każdym razem, gdy
dochodziło między nami do kontaktu wzrokowego, nic mi nie było. Jednak kiedy
dzieli ze mną wspomnienia, mdlałam, dostawałam krwotoku, problemów z głową
przez kilka następnych tygodni, a ostatnią atak ,,padaczki’’. W sumie to na
pewno nie była epilepsja. To po prostu duchy.
Miałam też czas, by poszukać czegoś
o Chrisie.
W sumie niczego nie znalazłam, ale
miałam co robić. Siedzenie całymi dniami w domu, nie ruszając się z miejsca
przez kilka godzin, nie było fascynującym zajęciem. Nawet nie spałam w nocy.
Jeśli już to robiłam to nad ranem lub popołudniu.
Z
kwietniem nadeszły naprawdę ładne dni. Słońce nieśmiało świeciło, a na dworze
robiło się ciepło. Ludzie wychodzili na świeże powietrze jak mrówki, a ja
patrzyłam na nich z okna, zasłaniając rolety. Siedziałam w domu już bite trzy
tygodnie. Miałam dość murów.
Zabrałam więc kluczyki od auta,
torbę ora telefon. Wysłałam Nickowi wiadomość, informując go, że jadę do pani
Linday. Jakby coś się działo, obiecałam zadzwonić.
Miałam nadzieję choć odrobinkę
posprzątać, aby wypełnić moje prace społeczne. Kiedy zaparkowałam samochód na
zarośniętym podjeździe, wcale nie spodziewałam się widoku pogotowia. Wysiadłam,
powoli idąc w kierunku domu. W torbie znalazłam identyfikator, który miał
poinformować ratowników medycznych o tym, kim jestem.
W domu, w miejscach, które
posprzątałam, osiadł się kurz. W salonie słyszałam cichą rozmowę jakiś trzech
osób. Pokierowałam się w tamtym kierunku. Pierwsze co zobaczyłam to fotel, w
którym siadywała pani Linday, odwrócony w stronę okna, mimo iż wcześniej stał
do kominka. Rzucili mi się w oczy mężczyźni, którzy pakowali sprzęt medyczny.
Jedyna kobieta, jaką zauważyłam, stała obok kominka z książką telefoniczną,
ostro ją przeszukując.
- Dzień dobry – cicho przywitałam osoby
zgromadzone w pokoju.
- Dzień dobry – odparł starszy z mężczyzn,
patrząc na mnie lekko podejrzliwie. – Nie sądzę, że powinna pani tu być.
- Gdzie pani Linday? Coś się stało? – rzuciłam
okiem po salonie. Ani śladu niczego szczególnie innego.
- Kim pani jest?
- Pracuję tu społecznie – wskazałam na
dokument zawieszony na mojej szyi. – Sprzątam w domu pani Linday. Albo raczej
próbuje doprowadzić go do znośnego wyglądu.
- Nie powinniśmy pani o tym imformować, jeśli
nie jest pani z rodziny – odezwała się kobieta. – Ale ktoś musi o tym wiedzieć.
Kiwnęłam głową. Owa kobieta podeszła
do mnie. Miała krótkie włosy do ramion, ostre rysy twarzy i przenikające oczy.
Położyła mi dłoń na ramieniu. Miała lodowate ręce.
- Pani Sadie
Linday nie żyje.
Spojrzałam
na nią zdezorientowana. Czekałam przez kilka sekund, aż matka Niny podniesie
się z fotela z uśmiechem na twarzy, mówiąc ,,żarcik’’. Nie doczekałam się tego
jednak.
Ratowniczka
patrzyła na mnie z wyczekiwaniem. Ja zaś ruszyłam ku małej kanapie w rogu
pokoju. Była obdrapana i pokryta kurzem. Nikt na niej długo nie siedział.
Usiadłam na niej, zanurzając twarz w dłonie. Czułam jak do oczu napływają mi
łzy. Przejechałam ręką po twarzy, w nadziei że zgarnę je wszystkie z policzków.
Wciągałam gwałtownie powietrze. Ile jeszcze osób umrze? – pytałam sama siebie.
- Ale…jak? –
wybąkałam, patrząc na zgromadzone osoby w pokoju.
- Przed kilkoma
sekundami przyjechały tu odpowiednie służby. Zmarła dziś w nocy. We śnie.
Nie chciałam
w to wierzyć. Siedząc tak myślałam dlaczego tak się stało. Dopiero patrząc na
rodziną fotografię zdałam sobie sprawę, że tylko czekała, aż jej córka się
znajdzie.
- Jest szczęśliwa z
rodziną…- wyszeptałam.
Tamci ludzie o nic nie pytali. Tylko
patrzyli na mnie z współczuciem.
- Znała ją pani
dobrze? – usłyszałam kroki kobiety, kucnęła przede mną. Rysy na jej twarzy
złagodniały.
Kiwnęłam
tylko głową. Nie do końca ją znałam, ale wiedziałam że była dobrą kobietą.
Która zbyt wiele wycierpiała.
- Może wie pani czy
miała jakieś dzieci. Osoby, które trzeba by o tym powiadomić?
Tym razem
pokręciłam spokojnie głową.
- Jej jedyna córka
została odnaleziona martwa kilka tygodni temu, po latach poszukiwań. Maż zmarł
wiele lat temu, na zawał serce – wytłumaczyłam.
- Pewnie nie
wytrzymała emocji – domyślała się kobieta.
- Nie –
zaprotestowałam. – Po prostu tęskniła za rodziną.
Napotkałam
pytające spojrzenia zgromadzonych osób.
- Tylko oni oboje się
liczyli. Kiedy wiedziała, że oboje są u góry, chyba zechciała do nich dołączyć.
Nie chciałam
wspominać o tym, że to ja znalazłam ciało Niny. Nie mówiłam o duchach, ale też
nie szczególnie chciałam zaznaczać, że pani Linday była gotowa na śmierć, tylko
czekała aż jej córka się odnajdzie.
- Możliwe – kobieta
wstała. Podeszła do fotela, podnosząc jakoś kartkę. – Napisała list do jakieś
dziewczyny. Znasz może Even Alians?
Uśmiechnęłam się, mimo nadal lecących
z moich oczu łez.
- To ja.
Kobieta
posłała mi uśmiech. Podała mi kopertę. Ładnym, starannym pismem, była ona
zaadresowana do mnie.
- Nie sądzę, że mamy
tu coś jeszcze do roboty – zauważył młodszy ratownik, przewieszając sobie przez
ramię torbę. – Zwijajmy się. Pani też nie powinna tutaj przebywać.
Przytaknęłam.
Nadal trzymając w dłoniach list, ruszyłam do wyjścia, chcąc zrobić miejsce do
wyjechania dla karetki. Jednak kiedy tamci odjechali, ponownie wjechałam na
podjazd. Zaciągnęłam hamulec. Powoli odkleiłam kopertę. Wyjęłam z niej list,
starannie napisany, delikatnie pochylonym pismem. Zaczęłam czytać, a łzy
spadały na kartkę. W głowie miałam głos pani Linday.
Droga Even!
Przez ostatnie
wydarzenia nie miałam jak ci podziękować, za odnalezienie mojej córki. Uważałam
ją za martwą, ale wierzyłam w to, że żyje. Po tylu latach, potrzebna mi byłaś
tylko ty. Dziękuję Ci za to, moja droga.
Teraz, gdy już na
świcie nie ma mojego ukochanego, który nie doczekał odnalezienie naszej
córeczki, wierzę że już się z nią widział. Nie mam już czego szukać na Ziemi.
Potrzebuje odpoczynku. Ujrzenia córki i męża.
Widziałam w Tobie
ogromny potencjał. Nie bił z twojej mowy ani gestów, ubrań czy wyglądu.
Dostrzegłam go w Twoich oczach. Jesteś wyjątkową dziewczyną. Nie możesz o tym
zapomnieć. Przed Tobą wiele lat życia, miłości, szczęścia, wzlotów i upadków.
Życzę Ci cudownych lat. Jak najwięcej cudownych lat.
Sadie Linday
W kopercie znalazłam jeszcze mój dokument, który pani Linday
podpisała, zatwierdzając, że odpracowałam wszystkie godziny prac
społecznych.
Udało się
nawiązać kontakt z jakąś kuzynką pani Linday. Była to starsza kobieta, nie za
bardzo wiedząca jak ma zorganizować pogrzeb kuzynki. Zaproponowałam jej pomoc.
Załatwiliśmy skromną uroczystość, z mnóstwem żywych kwiatów, miłych słów i dużą
ilością Boga. Nie było wiele osób. Ale cieszył mnie fakt, że przyszły osoby,
którą znały kobietę.
Duchowny
naprawdę pięknie mówił o zmarłej. Przytaczał wiele cytatów z Biblii. Wspomniał
kilka razy o panu Linday i ich córce. Tak jak księża zawsze mnie denerwowali,
tak tego dnia ze łzami słuchałam jego słów.
Po pogrzebie
spacerowałam po cmentarzu, odwiedzając wszystkich tych, którzy odeszli. Jak
zawsze nic nie wskazywało na to, by ktoś był na grobie taty. Przy miejscu
spoczynku Maggie było pełno świeżych kwiatów. Gdy sama kładłam tam różę,
natknęłam się chyba na jej rodziców. Grzecznie powiedziałam im dzień dobry, a
oni z uśmiechem mi odpowiedzieli. Chyba jakoś da się pozbierać po czyjeś
śmierci. Groby Niny oraz Kevina nadal były usłane świeżymi kwiatami. Monique
zostawiłam sobie na koniec.
Siedziałam
na ławce, wpatrując się w jej zdjęcie przytwierdzone do płyty nagrobnej. Była
na nim uśmiechnięta i beztroska. Gdy już chciałam odejść zobaczyłam coś, czego
całkiem nie spodziewałam się zobaczyć. No ale cóż, ostatnio ciągle wszystko
mnie zaskakuje.
Monique
stała spokojnie, trzymając dłonie splecione za sobą. Patrzyła na mnie
całkowicie nieświadoma tego, że ją widzę. Wzrok miała spokojny. A oczy takie
jak zawsze. Ludzkie.
- Monique –
wyszeptałam.
Jej wzrok
był spokojny. Patrzyła na mnie ciepło, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Czyli mnie widzisz –
powiedziała tylko.
Odwróciłam
się od niej. Zaczęłam iść szybko w stronę kaplicy. Obracałam się tylko by
sprawdzić, czy zrozumiała, że ma pójść za mną. Stanęłam w jakimś ustronnym
miejscu, gdzie byłam pewna, iż mnie nie widać.
- Jak to możliwe? –
zapytała chwilę po tym jak się pojawiła obok mnie.
- Nie mam pojęcia –
wyznałam. – Też chciałabym wiedzieć.
Widziałam
znajomą twarz przyjaciółki. Cały czas w głowie miałam obraz tego jak ciężarówka
wjeżdżała prosto w nią. Jednak jej oczy były takie prawdziwie. Nie zamglone jak
w chwili śmierci. Widziałam ducha mojej Monique, mimo że tak niedawno
opłakiwałam jej stratę.
- Boże, Monique –
jęknęłam. Czułam już napływające łzy. Ile jeszcze razy będę musiała płakać?! –
Tak strasznie mi przykro.
Bałam się,
że przyjaciółka mi nie wybaczy. Przerażało mnie dalsze życie z ciążącym
sumieniem, które od czasu do czasu się odzywało.
- Even – powiedziała
miękko Monique.
Uśmiechała
się lekko. Na twarzy widziałam tylko ciepło i radość. Zero złości. Nic a nic.
- To nie twoja wina –
uniosła widmową dłoń, kiedy chciałam coś powiedzieć. – Umarłam. Nic tego nie
zmieni. Jestem szczęśliwa, że mogę z tobą rozmawiać. To mi wystarczy.
Na jej
twarzy malowało się błogie uczucie. Myślałam o tym jak zacznie na mnie
krzyczeć, żałować, że to nie ja umarłam. Pomyliłam się. Moja przyjaciółka była
całkowicie spokojna, zapatrzona we mnie, jakby fakt, że widzę ją po śmierci,
nie robił różnicy.
- Monique – jedna łza
stoczyła się po moim policzku. – Tak bardzo za tobą tęsknie.
Nie ścierałam spływających po mojej
twarzy łez. Powoli zaczynałam rozumieć, że nie są wcale oznaką słabości. Są
przykładem uczuć. Człowieczeństwa.
- Nie tylko ty –
dotknęła mojego ramienia. Delikatnie, niczym motyl.
Patrzyłam na
nią. Czułam się tak jakbym widziała anioła. Emanowała od niej przyjazna
energia, była prawie jak żywa. Nie widziałam w jej wzroku żalu. Mimo, że miała
ranę na głowie, to nadal była tą idealną Monique. Moją Monique.
Oparłam się o ścianę. Płakałam,
śmiejąc się. Po raz pierwszy w życiu, łzy wydały mi się tutaj na zbyt
naturalne. Cieszyłam się widząc ducha. Wreszcie mój dar nie był, aż taki
straszny.
- Odejdziesz? – nie
chciałam tego.
- Jeszcze nie teraz –
wydawała mi się taka poważna. Inna. Zmieniona. – Zbyt wiele osób mnie teraz
potrzebuje.
Powoli
pokiwałam głową. Rozumiałam co miała na myśli. W sumie miała chyba wieczność na
tą decyzję.
- Kocham cię, Even.
Bez względu na wszystko.
- Ja ciebie też
Monique – te słowa nie były wcale takie oklepane jak mi się wcześniej zdawało.
Rozmyła się.
Pomachała mi dłonią, przez którą wszystko prześwitywało. Znikała powoli, a ja
wiedziałam, że gdy tylko zapragnę jej obok, wystarczy o niej pomyśleć. Bo
zawsze była gdzieś obok.
Dotknęłam
zimnego łańcuszka. Medalik, który był przeznaczony dla mojej przyjaciółki,
połyskiwał na mojej szyi. Zawsze miałam go o sobie. Przypominał mi o niej. O
każdej osobie, która odeszła.
,,Każdy dzień jest
wyjątkowy, magiczny. A ty musisz dbać, by było tak zawsze.’’
czwartek, 18 sierpnia 2016
Rozdział dwudziesty siódmy
W sumie zwolnienie lekarskie mi się
skończyło, ale nie miałam większej ochoty, żeby chodzić do szkoły. Więc poszłam
do szpitala, żeby powiedzieć mojemu lekarzowi prowadzącemu, że nadal średnio
się czuje. Dało mi to jakieś dwa tygodnie wolności.
Moja mama nieszczególnie była
zainteresowana faktem, że nie chodzę do szkoły. Ale dzięki temu miałam więcej
czasu, na załatwienie swoich spraw.
Pierwszą z nich był duch Niny.
Wsiadłam więc w samochód, kierując się na jezioro, przy którym cała nasza ostatnia
„przygoda” się zaczęła.
W momencie, gdy stanęłam na mostu,
od razu pojawiła się Nina. Nadal jej oczy były dziwnie puste. Porównywałam je z
tymi dużymi, błękitnymi oczami Maggie, pełnymi smutku, lecz i jakiegoś rodzaju
szczęścia. Nina patrzyła na mnie tylko z żalem. I niczym po za tym.
- No i co zadowolona? Teraz jesteś szczęśliwa,
po tym jak ukazałaś prawdę światu?
- Tak, też się cieszę, że cię widzę –
uśmiechnęłam się bez krzty radości. – Najpierw zazwyczaj się wita.
- Jesteś śmieszna. Pozbawiona sensu –
skrzywiła się z odrazą.
- Dzięki. Zdecydowanie wolę to od
stwierdzenia, że jestem szalona czy coś.
Odwróciła się do mnie plecami.
Wpatrywała się w jezioro. Ja zaś zastanawiałam się jak zimna może być woda.
Mieliśmy jeszcze marzec, a pogodna ostatnio wcale nie była zbyt przyjemna.
Przez ostatnie dni chodziłam w grubych bluzach, a Maxine cały czas pokazywała
się w kurtce.
- Teraz już możesz odejść dalej? – zagadnęłam
ją.
- Co?! – gwałtownie pojawiła się zaraz obok
mnie. – O czym ty mówisz?
- Sądzisz, że po szesnastu latach widzenia
duchów, nie jestem obeznana w temacie? – odparłam spokojnie.
Odsunęła
się ode mnie. Wpatrywała się w moją twarz, szukając jakiś podpowiedzi.
- Kim ty jesteś? – zadała mi po raz kolejny to
samo pytanie.
- Jak będę wiedzieć, dam ci znać.
W sumie nie bardzo zależało mi na
tym, aby odeszła. Ale byłam pewna, że duchy powinny odchodzić. Co jeśli Bóg się
wkurzy i wyśle mi list, takiego na przykład Wyjca, jak w Harrym Potterze?
- Jak już będziesz w tym piekle, wyślij
pocztówkę. Zaznajomię się z moim przyszłym miejscem zamieszkania.
Posłała mi groźny wzrok. Nadal była
niewzruszona. Nie tak łatwo było mnie przerazić.
- Co ty z tego masz?
- Cudowną czystość duszy i serce – ponownie
uśmiechnęłam się bez śmiechu.
- Boże jedyny – mruknęła, mrużąc oczy. – Czy
ty chociaż przez jedyną minutę nie możesz rozmawiać ze mną normalnie.
- Taka taktyka rozmowy – wytłumaczyłam.
- Odpowiesz więc na moje pytanie?
Przez chwilę rozważałam odpowiedź.
Mogłam znowu coś palnąć i serio ją wkurzyć. A nie chciałam denerwować ducha, na
środku jakiegoś mostku, przy totalnym pustkowiu.
- Skoro już widzę duchy, to chyba coś muszę z
nimi robić – w sumie nie była to odpowiedź na jej pytanie
Nie byłam pewna czy to do końca
prawda. Gdy byłam dzieckiem sporo rozmawiałam z duchami. Teraz pomogłam
zaledwie jednemu załatwić swoje sprawy, by ruszył ku nieznanemu. Czy miałam coś
z tego? Chyba święty spokój.
- Zanim przejdziesz przez tą całą magiczną
bramę, pójdź, poleć czy jak ty się tam przemieszczasz, do swojej mamy. Zobacz
co z niej zostało – mój głos był suchy i bezbarwny. Nie wiedziałam skąd się u
mnie nagle wziął brak emocji.
Tak naprawdę było mi szkoda pani
Linday. Była cudowną osobą. Taką prawdziwie kochającą matką, mającą tylko jedno
dziecko. Tęskniła przez lata za swoją córeczką, a ta odebrała sobie życie.
- Zachowałaś się samolubnie, nie myśląc o
niej. Kiedy zmarł twój tata, nie miała nikogo.
Całe dotychczasowe życie byłam
egoistyczna. Aż tu koniec końców pouczam kogoś. I to na dodatek ducha
dziewczyny, która się zabiła.
- Żegnaj Even – powoli się rozmywała. Zdawało
mi się, że chyba się dogadałyśmy. – Do zobaczenia w piekle.
Przeszły mnie ciarki na te słowa. No
ale cóż, sama na to wpadłam.
Nie wiedziałam czy taśmy policyjne
są nadal w lesie. Po zabraniu ciał i zbadaniu sprawy raczej nic już tam nie
było. W sumie las okalający jezioro stał się państwowy, bo jak mówili w
wiadomościach, właściciel zmarł pięć lat temu, nie zapisując ich nikomu.
W głowie miałam drogę do miejsca ich
śmierci. Trzymałam twardo kierownicę, podskakując na wybojach. Ciągle widziałam
moment, gdy trafiliśmy na ich ciała.
Resztki taśmy walały się jeszcze na
ziemi. Niby tacy super policjanci, a jednak nie sprzątają po sobie. Ehh. Gdybym
trafiła tu przypadkiem, nawet nie wiedziałabym jaka odbyła się tu tragedia.
Na pniu, o który się przewróciłam
kilka dni wcześniej siedział Kevin – znaczy się jego duch. Smętny, zgarbiony
kształt, wpatrujący się w pustkę.
- Kevin – powiedziałam.
Duch zniknął. Byłam przygotowana na
to, że zaraz pojawił się przede mną.
- Even – jego oczy były podobne do oczu Niny.
Puste. Martwe. – Miło cię widzieć.
Usłyszałam sarkazm w jego głosie.
Nie chciałam wyciągać błędnych wniosków co do niego. W końcu zabiła go jego
dziewczyna.
- Co u ciebie, piękna? Jak się żyje? – jego
głos był szorstki. Jak papier ścierny. – Fajnie szuka się zwłok?
- Miewałam lepsze zajęcia.
Nie rozpoznawałam go. Serio. Nie
takiego Kevina pamiętałam.
- Zmieniłeś się – zauważyłam.
- Co cóż. Umarłem.
Zaczęłam analizować wnioski. Oboje
bardzo się zmienili. Nie byli sobą, ale raczej bardziej wrednymi wersjami
siebie. Ale Kevin nie bywał wredny. Spróbowałam więc zwalczyć ogień ogniem.
- Wiesz, przyszłam ci tylko powiedzieć, że
fajnie jest. Siedzisz sobie tutaj, jak u babci na herbatce. Wspominasz i tak
dalej. No. A twój ojciec bawi się gdzieś na Hawajach czy coś – gadałam jak
totalna debilka. Ale działało. Mina mu zrzedła. – Pewnie ma jakoś dziunie na
boku. I świetnie się bawią. Może masz już siostrzyczkę? Albo kolejnego
braciszka? E tam. Twoja mama pewnie bawi się jeszcze lepiej. Leżenie w
psychiatryku to zarąbiście cudowne zajęcie co? No wiesz gapienie się w ściany i
w ogóle. A i Nick też się nie skarży. Ostatnio dostaje same pały, bo cały dzień
prześladuje go obraz zwłok jego braciszka. Cud, miód, malina.
Wiedziałam jak bardzo przegięłam.
Widziałam to po jego minie. Oczy mu się rozszerzyły. Otworzył usta, patrząc na
mnie cielęcym wzrokiem.
- Zamknij usta, bo ci mucha wleci –
parsknęłam.
Nie dałam mu za wiele czasu na
pojęcie moich słów. Po prostu złapałam go za rękę. W głowie przypomniałam sobie
pierwszą kłótnię jego rodziców. I każdą kolejną. Krzyki wypełniały moją głowę.
Przeplotłam te wspomnienia z obrazem pani Sailes w szpitalu. Z obrazem Nicka,
stulonego w kącie pokoju, gdy słyszał krzyki. Jego smutek, gdy Kevin nie wrócił
do domu. Oczy zaczęły mnie piec, gdy pokazałam mu siebie patrzącą się na
rozpadającą rodzinę Sailes’ów, którą niegdyś uważałam za idealną.
Puściłam go. W głowie mi huczało.
Nie przejmowałam się tym zbytnio. Kevin zasłużył naprawdę. Bolesną. Taką, która
sprowadziłaby go na ziemię.
- Co? Tata odszedł? To…to przecież…
- Niemożliwe? To chciałeś powiedzieć? Że twój
idealny tatuś zostawił żonę i syna, bo tak mu się podobało?
Zniknął. Pojawił się koło drzewa, w
które uderzył pięścią. Ani sobie, ani roślinie nie wyrządził krzywdy.
- Przestań użalać się nad sobą. Pomyśl o
swojej rodzinie – byłam zła na siebie, że tak mu o tym mówię – Twoi bliscy
cierpią.
- Even…- zaczął się do mnie zbliżać.
- Nie, nie Even – chciał coś powiedzieć, ale
zrezygnował. – Musisz odejść dalej, żeby twoja mama wyzdrowiała.
Stanął przede mną jak wryty.
Poczułam gorąco na twarzy. Przejechałam po niej dłonią. Musiałam mieć wypieki
od mówienia czy coś. Zaczęłam więc mu tłumaczyć co miałam na myśli.
- Może jeżeli pójdziesz dalej, coś drgnie w
twojej mamie. Może nie będzie już zombie. A jeśli sprawi to, że powróci dawna
Clara?
Wpatrywał się we mnie. Bardzo
chciałam mieć rację. Sam fakt, że pani Sailes mogłaby wyzdrowieć był
niezmiernie fantastyczny.
- To wszystko jest takie dziwne – uśmiechnął
się ze smutkiem. Wtedy to zauważyłam.
Coś drgnęło w jego oczach. Niby nic,
ale ten uśmiech sprawił, że stały się mniej puste. Jakby na chwile padł na nie
blask słońca, a potem pozostał na nich, sprawiając, że stały się bardziej
ludzkie. Nagle patrzyłam na ducha, odrobinkę zbliżonego do Kevina, którego
znałam.
- Jest
szansa, że to dla niej zrobisz – poczułam się zmęczona. Mój głos to zdradził. –
I tak przebywanie tutaj jako duch nic ci nie da. Będziesz patrzeć jak inni żyją
własnymi sprawami. Może jeśli odejdziesz czeka cię coś nowego?
Żadne
z nas nic więcej na ten temat nie powiedziało. Wpatrywaliśmy się w miejsce,
gdzie dwa życia zostały zabrane. Za sprawą jedną osoby.
- Masz jej to za złe?
- Zachowałem się jak idiota, strasząc ją. Sam
sobie to zrobiłem – wskazał na swoją głowę, gdzie paskuda rana pozostała z nim
na wieczność. – Szkoda tylko, że sama się zabiła. Mogła uszanować fakt, że już
jedna osoba jest przez nią martwa.
Wyglądał tak jakby chciał coś
jeszcze powiedzieć. Jednak zamilkł. Było jeszcze bardziej widać jego ranę, gdy
marcowe słońce przebiło się przez korony drzew, oświetlając jego twarz.
- Pojawisz się tam? Mogę przyjść z Nickiem…
- On wie? – zapytał z nienacka.
- O tym, że widzę duchy? – przytaknął. – Tak,
wie.
Ponownie kiwnął głową. Spojrzał na
mnie przelotnie. Nie wiem czy byłam przewrażliwiona, ale chyba do jego oczu
powoli wracały kolory.
Zniknął.
Poszłam więc do auta. Tam znowu czułam to uporczywe gorącą. Stwierdziłam, że im
szybciej znajdę się w domu, tym lepiej. Przejechałam rękoma po policzkach.
Zapięłam pas, przekręciłam kluczyk w stacyjce. Wtedy spostrzegłam, że mam coś
na dłoniach. Przyglądając się szkarłatnym plamom, zdałam sobie sprawę, że to
krew. Spojrzałam w lusterko. Z nosa ciekła mi krew.
Zaczynałam coraz mnie rozumieć co mi
jest.
Zaraz po tym jak doprowadziłam się
do porządku, przyciśniętą chusteczką do nosa, zadzwoniłam do Nicka. Wcale się
nie zdziwiłam, kiedy odebrała Maxine.
- Hej – przywitała mnie. – Nick bierze
prysznic. Dopiero co się obudził.
Pozer. Była czwarta czternaście po
południu, a on śmiał się ze mnie, że śpię do czwartej.
- Mogę wpaść? Muszę mu coś powiedzieć – nie
chciałam zabierać Maxine. Sama moja obecność w takiej chwili nie była moim
zadaniem zbyt pocieszająca. – Sądzisz, że uda mi się go wyciągnąć z domu?
- Dobrze by było.
Rozłączyłam się. Jechałam ponownie
po tej strasznej drodze, aż wyjechałam na asfalt. Spokojnie jechałam, patrząc
jak świry wyprzedzają mnie, jadąc z ponad stówę w zabudowanym.
Do domu Nicka dojechałam prawie o
piątej. Popołudnie okazywało się w miarę pogodne, z czego już wszyscy
korzystali, wychodząc z domów. Wtarłam buty o wycieraczkę, ale zanim weszłam
sprawdziłam swoją twarz w komórce. Chciałam być pewna, że nie ma na mojej
twarzy krwi. Jeszcze tego brakowało, żeby martwili się o mnie.
W
mieszkaniu panował porządek. Nie żeby coś, ale Nick dbał o dom. Z kuchni czuć
było aromat parzonej kawy. Tęskniłam za zapachem ciastek dochodzącym z tamtego
pomieszczenia. Miałam nadzieję, że jeszcze kiedyś poczuję tę woń.
W
salonie spotkałam Maxine. Siedziała na sofie, przeglądając album ze zdjęciami.
Piła coś z czerwonego kubka, z którego nigdy nikt nie pił, bo w domu Sailes’ów
jakoś nikt nie lubił czerwieni.
- Wyglądałaś słodko, w czasie dzieciństwa –
właśnie otworzyła na stronie, gdzie znajdowało się moje wspólne zdjęcie z
Nickiem, gdy mieliśmy po osiem lat.
- Jak Nick? – usiadłam obok niej, wpatrując
się w zdjęcie, gdzie jej chłopak nie miał górnej jedynki.
- Zaniosłam mu właśnie zimny obiad. Ostatnio
prawie nic nie mówi. Chyba pogrzeb dobił go ostatecznie – zamknęłam album, po
czym położyła go na stoliku do kawy. – Na początku podstawiałam mu wszystko pod
nos, co pięć minut zapewniałam go, że wszystko będzie dobrze. Ale wiem, że to
całkiem bez sensu, bo każdego dnia i tak było gorzej.
- A co ze szkołą? – byłam zdziwiona
niechodzeniem przez Maxine do szkoły.
- Rodzice rozumieją, że ktoś musi przy nim
być. Lubią go. Usprawiedliwiają mnie pod warunkiem, że to nadrobię.
Faktycznie, na fotelu pana Sailes’a,
leżał stos podręczników.
- Dobra, ja nie będę za delikatna – wstałam. –
Zabieram go do szpitala. Do mamy.
- Po co? – zapytała zdziwiona. – Oboje średnio
kontaktują.
Wciągnęłam powietrze. Zastanawiałam
się co mu powiem.
- Kevin – odparłam tylko, kierując się do
pokoju mojego przyjaciela.
Pozostawiłam Maxine samą, z
czerwonym kubkiem przyłożonym do warg.
Nicka zaś zastałam wpatrującego się
w ścianę.
Jeszcze kilka dni temu, normalnie ze
mną rozmawiał. Mówił o tym, że nie może uwierzyć, że zapomniał jak nazywała się
dziewczyna Kevina. Nie płakał za wiele. Przeżywał po cichu. Na to mu
pozwalałam. Ale nie mogłam dopuścić do tego, by skończył jak jego mama.
- Wstawaj! – krzyknęłam, zrzucając z niego
koc.
Leżał na łóżku, ubrany w spodnie od
dresu i starą podkoszulkę. Spojrzał na mnie zdezorientowany. Bez słów wyjaśnienia, otworzyłam jego szafę
szukając jakiś normalnych ciuchów. Wzięłam pierwsze z brzegu dżinsy i koszulkę
z nazwą jakiegoś zespołu. Dzięki ci Boże, że Nick słucha normalnej muzyki.
- Jedziesz ze mną do szpitala – wyjaśniłam,
rzucając mu w twarz ubrania.
Nadal miał jakiś szok w oczach.
Policzki miał zapadnięte, na całe szczęście nie zdążył jeszcze makabrycznie
schudnąć. Dokładnie w tym momencie, kiedy zauważyłam w jakim starszym jest
stanie, przypomniałam sobie mnie po śmierci Monique.
- Nick, wiem o tym, że jest ci trudno –
usiadłam na brzegu łóżka. – Pamiętasz co było, gdy zmarła nasza pani idealna
aka Monique? Też mi było trudno. Ale jakoś się zebrałam. Wszyscy na ciebie
liczymy. Nie po to Maxine siedzi tu całymi dniami, byś ty leżał i płakał. A
teraz marsz do łazienki. Masz się doprowadzić do takiego stanu, żebym nie
wstydziła się z tobą wyjść.
Posłuchał mnie. Wziął ubrania jakie
mu przyszykowałam, grzecznie idąc w kierunku łazienki.
- Masz dwadzieścia minut! Czekam na dole! –
krzyknęłam za nim.
Wyrobił się w dziewiętnaście minut,
schodząc do nas na dół.
Nie pytał mnie o szczegóły. Po
prostu wyszedł z domu za mną. Wsiadł do auta. Nie zapytał o nic, kiedy zobaczył
stosik zakrwawionych chusteczek. Jechałam jak zawsze wolno, a on nie
skomentował tego. Był jak nie Nick.
W szpitalu jak zawsze uśmiechnięte
pielęgniarki powitały nas miło. Przy samym pokoju pani Sailes, popchałam Nicka
na ścianę. Przyparłam go, choć i tak wiedziałam, że nie pryśnie. Spojrzałam mu
w oczy.
- Posłuchaj, razem z Kevinem chcemy sprawdzić
co się stanie jeśli on pójdzie dalej. Mamy nadzieję, że z waszą mamą będzie
lepiej.
Kiwnął głową.
- Nie bądź taki! Zacznij zachowywać się
normalnie. Teraz liczy się fakt czy twoja mama wyzdrowieje czy nie!
Delikatnie mnie odepchnął. Zerknął w
stronę korytarza, ale ten był pusty.
- Role często się zmieniają – rzucił.
Złapał za gałkę od drzwi. Wszedł do
sali powolnym krokiem. Stanął obok łóżka. Pani Sailes leżała w tej samej
pozycji jak zawsze, wpatrując się pusto w ścianę. Nick cmoknął ją w policzek.
- Dzień doby, mamą.
Zdałam sobie sprawę, iż po raz
pierwszy jestem świadkiem wizyty Nicka u mamy. Przychodził tam przynajmniej raz
w tygodniu, ale nigdy nie widziałam co wtedy robił.
Usiadł
na stołku. Dla mnie wcześniej wysunął spod łóżka drugi.
- Kevin – mruknęłam pod nosem.
Zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie
ducha chłopaka. Powoli zaczął docierać do mnie jego głos, sposób jak się śmiał,
czy to jak czasem nie mógł wymówić ”r”. Gdy zamrugałam, naprzeciw mnie
majaczyła jego postać.
- Coraz lepiej mi idzie – pochwaliłam sama
siebie.
Kevin podszedł do łóżka. Spojrzał na
mnie. Zatrzymał wzrok na mojej twarz, niepokrytej teraz krwią. Przesunął
spojrzenie na swojego brata. Dotknął jego dłoni. Wzdrygnął się delikatnie, ale
doskonale wiedział co się dzieje.
- Bracie? – rzucił w pustkę pokoju. Kevin
spokojnie pokiwał głową, mimo że Nick tego nie widział. – Cieszę się, że
jesteś.
- Ja też – odparł starszy syn Sailes’ów.
W końcu jego oczy pochwyciły
niewzruszony wzrok matki. Patrzył na nią długo. A gdy w końcu uniósł głowę, tak
że mogłam zobaczyć jego oczy, były one takie prawdziwe. Ludzkie.
Zdałam sobie sprawę, że duchy nie
stają się duchami z oczami jak za życia. One je zdobywają z czasem, gdy
towarzyszą im ludzkie emocje.
- Mamo – wyszeptał Kevin. Po jego widmowym
policzku stoczyła się łza. – Tak mi przykro.
Miałam ochotę wyjść. Chciałam
zostawić tutaj tę rodzinę. Ale tylko ja widziałam tego jej członka, który
odszedł już od nich. Dlatego też siedziałam spokojnie, patrząc w okno.
- Even – wzdrygnęłam się. Nie byłam pewna
który z chłopców to powiedział. – Chyba jestem gotów zaryzykować.
- Twój wybór – rzuciłam.
Nick spojrzał na mnie. Zaczął szukać
jakieś podpowiedzi na mojej twarzy.
- On chce odejść – wyjaśniłam mu.
Kevin stanął przed ścianą, w którą
wpatrywała się jego mama.
- Jak to wygląda? – spytał mój przyjaciel.
- Nie chcę zdradzać szczegółów. Ale to dla
zmarłego cudowne przeżycie. Całe dotychczasowe życie w minutę.
Brat Nicka kiwnął głową. Skierował
swoje oczy na chłopaka, ściskającego dłoń pani Sailes. W jego oczach pojawił
się podziw, szacunek. I miłość. Mimo, że Nick nie mógł znaleźć wzrokiem swojego
starszego brata, byłam pewna, że coś poczuje. Na pewno.
- Żegnaj braciszku – wyszeptali oboje w tym
samym momencie.
Kevin spojrzał na okno za mną. Ja
zaś rejestrowałam jego oczy. Były takie podobne do tych, które widziałam za
jego życia. Nie widziałam już rany na skroni czy pobrudzonych ubrań.
Dostrzegałam oczy. Bo jak się okazuje one nawet po śmierci się nie zmieniają.
- Żegnaj, Even – pożegnał mnie.
- Pa Kevin.
Skupił się na swojej mamie. Nic nie
powiedział. Ale dostrzegłam jak jej dłoń drgnęła. Nie podzieliłam się swoim
spostrzeżeniem, bo liczyłam na cud. Taki prawdziwy, niesamowity cud.
Postać
Kevina zaczęła znikać. Jego obraz zaczął blednąć. Widziałam to co widział
właśnie on. Bramę. Ogromną. Piękną. Oznaczającą coś nowego.
Czułam radość, jaka go przepełniła,
gdy ją przeszedł. Miałam przed oczami jego, dopiero co narodzonego Kevina.
Pierwszy rower. Masa siniaków. Zdarte kolana. Czułam pasję jaka go
przepełniała, w dniu gdy dostał się do szkolnej drużyny. Cieszyły go drobne
rzeczy; dobra ocena w szkole, poprawny rzut, uśmiech matki na twarzy, śmiech
Niny. Pełno wspomnień z Niną. Narodziny Nicka. Wiadomość o tym, że będzie miał
brata lub siostrzyczkę. Pierwsza dziewczyna. Wypad z kolegami. Prawdziwi
przyjaciele.
Jego wspomnienia mieszały się z
moimi wspomnieniami, które go dotyczyły. Jak zawsze się nad nami wywyższał. Jak
pomagał w nauce bratu. Jak przychodził z Niną do domu. Jaki był szczęśliwy po
wygranym meczu. Byłam w trzech miejscach – w szpitalu, widząc coraz to
bledszego ducha, stałam przed bramą, błądziłam po wspomnieniach.
Spojrzałam na Nicka. Wpatrywał się
we mnie zszokowany. Przeżywałam złość, radość, smutek, miłość, rozczarowanie,
satysfakcję należącą do kogoś innego. A czułam się jakby te wspomnienia były
też moje.
Wszystko zniknęło w jednym momencie.
Nie czułam już lekkości. Wiedziałam tylko, że głowa mi pęka, z nosa znowu leci
mi krew. Spojrzałam przed siebie. Nick ściskał dłoń mamy, a ona oddychała
płytko. Zamknęła oczy. Kiedy je otworzyła, patrzyła na Nicka, nie na ścianę.
A ja, co było do przewidzenia,
zemdlałam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)