poniedziałek, 27 lutego 2017

Rozdział pięćdziesiąty

            Biegłam. Brakowało mi tchu, kiedy po raz kolejny moje stopy dotykały ziemi. Dyszałam głośno, z trudem łapiąc oddech. W końcu stanęłam, a przede mną malował się dziwny widok.
Stałam i patrzyłam na swoje ciało.  Leżało ono na środku drogi, z szeroko otwartymi oczami i ustami. Ze skroni płynęła strużka ciemnoczerwonej krwi. Wokoło mnie pojawili się już pierwsi ludzie – zaaferowani zmarłą dziewczyną. Ktoś krzyczał. Ktoś inny płakał.
            Odwróciłam się. Przede mną, na drodze, rozpościerał się tragiczny widok. Ułożeni niczym belki drzewa, leżeli ludzie, który znałam. Pani Lindsay,  z niegasnącym uśmiechem na wargach. Dalej leżała jej córka, z przerażaniem malującym się na martwej twarzy. Kevin miał raczej wyraz zaskoczenia i smutku. Dostrzegłam moją mamę – jej martwa buzia ukazywała żal. Trzymała za dłoń mojego brata, który nie zdążył nacieszyć się życiem. Monique wyglądała na spokojną, przypominała mi ducha, którego wielokrotnie spotkałam na cmentarzu. Maggie zastygła w czymś pomiędzy skruchą, a bólem. Tata leżał w lekkim oddaleniu, jakby wstydził się tego co zrobił. Gdzieś dostrzegłam też mamę Logana.
            Odwróciłam się. Widok zapierał mi dech w piersi, a serce złośliwie bolało.  Wokoło mojego ciała stali ludzie, setki ludzi. Poznawałam każdego.
            Odwróciłam się ponownie. Za mną stała Liv. Wyglądała upiornie w nikłym świetle wieczoru. Otworzyła usta, a w mojej głowie rozległ się głos, który nie należał do nikogo, kogo znałam.
 - Teraz twoja kolej.
            Wokoło mnie byli ludzie. Poznawałam niektóre twarze. Widziałam każdą martwą osobę, leżącą na ziemi. W gęstwinach tych wszystkich ludzi dostrzegłam lustro. Stare i zniszczone, upchane wśród sterty innych śmierci – zepsutych telewizorów i pobitych szyb.
            Ujrzałam siebie – z czerwonymi włosami, niedbale obciętymi. Miałam swoją twarz, te same usta, dłonie, oczy. I chociaż wokoło otaczało mnie coś absurdalnego, to skupiłam się tylko na tym obrazie.
            Ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Odwróciłam się. Każdy żywy człowiek w pobliżu patrzył na mnie oczami z mojej twarzy. Każda osoba była mną. Kiedy otworzyli usta, jednogłośnie rozległ się mój głos.
Obudziłam się z krzykiem na ustach. Mimo wolnie pisnęłam dość głośno. Przycisnęłam dłoń do czoła, czując, że jest całe mokre od potu. Serce obijało mi się o żebra, kiedy ledwo oddychałam. Obraz mojej twarzy w twarzach innych osób już się zatracał, ale szok nadal pozostał.
Po chwili do pokoju wbiegł Mark. Chociaż miał zaspany wzrok, z szybkością znalazł się obok mnie. Usiadł na brzegu łóżka, z niepokojem patrząc jak głośno oddycham. - Co się stało? – zapytał cicho, odnajdując moją dłoń, którą ścisnął delikatnie.
 - To tylko koszmar – wyjaśniłam słabo, łamiącym się głosem.
            To nie był mój głos. To były słowa obcej osoby.
 - Wszystko dobrze? Chcesz o tym opowiedzieć? bo słyszałem, że jesteś li komuś powiesz to…
 - Zostaw mnie samą – warknęłam. Lecz po chwili dodałam znacznie delikatniej. – Proszę.
            Mark pokiwał głową. Jednak nie wstawał. Wahał się pomiędzy pójściem mi na rękę, a wtrąceniem swojej uwagi. Przekrzywił głowę, patrząc na twarz swojej siostry.
 - Wiesz, że jestem zawsze obok? – zapytał cicho. – Jestem twoim bratem, kocham cię i mogę ci pomóc. Wszyscy jesteśmy świadomi, że to dla ciebie trudne…            Wbiłam wzrok w ścianę. Nie chciałam go w ten sposób ranić, ale nie byłam jego siostrą.
 - Muszę przebrnąć przez to sama – mruknęłam. – Nie możesz mi pomóc.
            Brat Natalie wstał. Chociaż w jego oczach i ruchach wciąż widać było wahanie, odwrócił się w stronę drzwi. Stojąc tyłem do mnie, powiedział, a jego słowa były ciche i lekko mroczne.
 - Coś ukrywasz.
            Wzdrygnęłam się. Wiedziałam, że Mark jest mądry. Ale co mógłby zauważyć?
 - O czym ty mówisz? – zapytałam niepewnie.
            Odwrócił się. Nie wyglądał na złego, smutnego. W jego twarzy odczytywałam emocje, które targały nim szybciej, niż zdążyłam je odczytać. Zauważyłam jak jego dłonie drgają, kiedy mówił spokojnym, ale zimnym głosem.
 - Nigdy nie wychodziło ci kłamanie. Gdybyś naprawdę nic nie pamiętała, nie zastanawiałabyś się co w danym momencie powiedzieć – wyjaśnił mi.
            Czułam jak krew odpływa mi z twarzy. Gdyby Mark dowiedział się, że nie jestem jego siostrą, i to właśnie ode mnie, prawdopodobnie podzieliłabym los Amandy Alians.
 - To może skoro tyle wiesz, to może powiesz mi o czym rozmawiali dzisiaj rodzice? – rzuciłam głośno. – Co takiego stało się zanim wylądowałam w szpitalu?
            Mark westchnął. Idąc do drzwi odpowiedział mi, a jego głos był suchy i pozbawiony emocji.
 - Może powinnaś poczytać swój pamiętnik?
            Wyszedł, cicho zamykając drzwi. Ja szybko odrzuciłam kołdrę i wstałam. Od gwałtownego ruchu zakręciło mi się w głowie. Złapałam się więc stojącej nieopodal toaletki. Przejrzałam się w lustrze – bez jakichkolwiek wątpliwości byłam Natalie. Mimo wszystko zastanawiałam się jak ta rodzina może być głupia, skoro nawet nie widzi, że ich córka ma inny kolor oczy.            Z czasem zaczęłam zwyczajnie poznawać prawdziwe twarze poszczególnych członków rodziny Brown.
            Patrząc po kosmetykach i naszyjnikach, starannie poukładanych na blacie, spostrzegłam kluczyk. Był mały, nie większy niż połowa mojego małego palca. Przewieszony był przez ciemnobrązowy rzemyk. Leżał na wierzchu, niczym nie przykryty. Dokładnie jakby Natalie chciała, abym go znalazła.
            Pomyślałam o tym, że na pewno musiał on otwierać pamiętnik dziewczyny. W sumie fakt, że dwudziestoparolatka prowadzi notatnik z myślami mnie rozśmieszył, to cieszyłam się, że Mark mi o tym powiedział. Zaczęłam sumiennie przeszukiwać pokój, pozostawiając taki sam porządek jaki zastałam.
            Grzebiąc po szafkach i kartonach, czułam się jak intruz. Znalazłam wiele zdjęć, na tyle prywatnych, miałam wrażenie jakbym

1
zagłębiała się w czyimś życiu. Bolał mnie fakt, że przeszukiwałam jej rzeczy. Mimo to dalej głowiłam się gdzie Natalie mogła schować ten pamiętnik.
            Przez moment pomyślałam, że może Mark mnie okłamał, by sprawdzić czy faktycznie nic nie pamiętam. Dalej szukałam. Przeglądałam regały, patrząc do wnętrza książek, czy to oby nie to czego potrzebowałam. W końcu usiadłam zrezygnowana na łóżku.
 - Oh, Natalie – westchnęłam w ciemność, rozproszoną małą lampką na szafce nocnej. – O co w tym wszystkim chodzi?
            Tak naprawdę mogłam uciec. Kupić bilet i wrócić do domu. Żyć obok ludzi, których kochałam. Ale miałam przeczucie, że fakt, iż trafiłam właśnie do ciała Natalie, nie był tylko cholernym przypadkiem. Chodziło o coś więcej. Sekret , a może nawet sekrety, które skrywała ta rodzina.
 
            Następnego dnia spotkałam się z Lissą. Dziewczyna ta była typowym przykładem dziecka bogatych rodziców. Miała idealnie proste włosy, w wymyślnym odcieniu brązu. Przyjechała po mnie samochodem, który wyglądał jakby wyjechała z nim dopiero co z salonu. Na krótką, kremową sukienkę, założyła skórzaną kurtkę. Z ust, idealnie pomalowanych czerwoną szminką, wydobywał się potok słów, złożonych głównie z dziwnego akcentu, lekkiego seplenienia i dość specyficznego wymawiania niektórych liter.
 - To takie straszne, że nic nie pamiętasz! – wyjąkała pomiędzy relacją z ostatnich trzech imprez, na których była, kiedy ja przesiadywałam w domu.
 - Niestety.
            Dziewczyna wyjęła lusterko i poprawiła szminkę. Czerwień ta była dość głęboka, przypominała mi krew, która za dobrze mi się nie kojarzyła. Z chęcią odwróciłam wzrok na młodą parę, siedzącą przy stoliku obok.
 - Cóż, nawet twój styl ubierania się o tym mówi – cmoknęła z dezaprobatą Lissa. – Masz tyle świetnych ubrań, a ubrałaś to!
            Jeszcze kilka godzin wcześniej szukałam w szafie Natalie, czegoś co zasłania chociaż połowę ciała i nie jest sukienką w kwiaty. Większość jej ubrań składała się jednak z sukienek, a kiedy ubrałam jedną z nich, mało się nie popłakałam. Przypominała mi tą, którą miałam na sobie w czasie przebywania pomiędzy światami.
 - Jakoś niekoniecznie mi to przeszkadza – wzruszyłam ramionami.
            Upiłam łyka waniliowego latte. Prawie w ogóle się nie pomalowałam, bojąc się, że przesadzę z jakimś kosmetykiem. I to nie umknęło uwadze dziewczyny, która już w aucie z chęcią chciała mnie pomalować, podobnie jak siebie. Ale jej grube kreski na górnej powiece, nie były zbyt przekonujące.
 - Nie mam do tego głowy – mruknęłam miło, chociaż miałam ochotę jak najszybciej odejść od tej kobiety.  – Chyba mnie rozumiesz?
            Pokiwała głową. Zastanawiałam się czy jej ciągłe ruchy, ciągły potok słów, to nie skutek za dużej ilości kofeiny.
 - Rozmawiałaś już ze Steve’m? – wyłapałam pytanie w gęstwinie słów.
 - Z kim? – zapytałam zdziwiona.
 - Nie wierzę! – krzyknęła, aż para z sąsiedniego stolika spojrzała na nią. – Jeszcze się z nim nie widziałaś?!
            Pokręciłam głową, zastanawiając się czy ktoś z bliskich Natalie wspominał mi o owym Stevie.
 - A tak właściwie to kto to? – zainteresowałam się.
            Lissa zakryła usta dłonią. Przez moment patrzyła na mnie  z totalnym szokiem na twarzy, ale już za chwilę rozpoczęła długą przemowę na temat owego chłopaka.
 - Steve to twój chłopak – zaczęła. – Chodzicie razem już tyle czasu. Wyglądacie razem tak świetnie! Twoi rodzice go uwielbiają i spójrzmy prawdzie w oczy – jest niezłym ciachem! Poznaliście się już kilka lat temu w jednym z klubów na jakieś imprezie. Zawsze kiedy tylko byliście razem oboje wyglądaliście na zakochanych po uszy. Chwila…
            Odblokowała telefon i już za moment pokazywała mi fotografię chłopaka, ze sporymi mięśniami, uwodzicielskim uśmiechem i wzrokiem, który przeszywał wszystkich na wylot. Wyglądał jak typowy bezmózgi mięśniak, ale coś w jego wyrazie twarzy nadawało mu miłego wyrazu. Od razu przypomniało mi się zdjęcie w albumie Natalie, przedstawiających ich oboje.
 - Cóż. Nie mogę uwierzyć, że jeszcze się z nim nie spotkałaś! Twoi rodzicie ci nie wspominali?
 - Nie ma teraz głowy do tego wszystkiego – wytłumaczyłam się. – Może ty mi trochę opowiesz. No wiesz, z życia bardziej towarzyskiego, takiego prywatnego.
 - Jasne! Od czego ma się przyjaciółki!
            Lissa z zafascynowaniem zaczęła od początku. Okazało się też, że Natalie zaczęła się z nią przyjaźnić, gdy obie miały po dziesięć lat. Ich mamy znały się ze studiów, więc nie zdziwiło by mnie, gdyby ta przyjaźń była bardziej wymuszona. Z opowieści Lissy poznałam inną Natalie, niż widziałam na zdjęciach czy sobie wyobrażałam. Tamta dziewczyna była taka sama jak Lissa – bogata i pusta, chodziła na imprezy (co raczej przy chorobie serce nie jest mądrym pomysłem), związała się z napakowanym idiotą. Ubierała się jak typowe nastolatki. Wysławiała jak te dziewczyny ode mnie ze szkoły, sądzące, że są lepsze od innych.
            Natalie stała się dla mnie zagadką. Lissa wciąż mówiła jak to co tydzień chodziły na zakupy. Opowiadała o dozgonnej przyjaźni. Ale każdy następny fakt nie zgadzał się z kolejnym. Najpierw wspomniała jak to nie chciała umówić się ze Steve’m, ale wszyscy wkoło nalegali. Potem powiedziała parę słów o tym, jak to od samego początku byli jakby dla siebie stworzeni.  Mówiła o tym jak uczestniczyły w wielu dyskotekach. Nie zgadzało mi się tylko to, że stwierdziła, że przy tak ogromnej ilości lejącego się alkoholu, nigdy rzekomo się nie upijała. Każde zdanie jakby całkowicie utwierdzało mnie w pewności, że Lissa nie wiedziała nic prawdziwego o Natalie.  
 - O właśnie! – pisnęła dziewczyna. – W piątek jest impreza w tym nowym klubie. Właścicielem jest kuzyn chłopaka mojej znajomej to na pewno wpuści nas bez biletów…
            Wyłączyłam się. Słowa Lissy zwyczajnie puszczałam mimo uszu, no nie interesowało mnie co tam nowego znowu sobie kupiła. Myślałam o pamiętniku, o którym mówił Mark. Może tam znalazłabym jakieś odpowiedzi co do tego, kim naprawdę była Natalie? Szaloną imprezowiczką, inteligentną studentką, chorą dziewczyną czy może typową bogaczką?
 - Spotkałam ostatnio Scottem – rzuciła jakby z obrzydzeniem Lissa. – Pytał o ciebie. Dobrze, że się z nim nie widziałaś, szkoda czasu.
            W końcu skupiłam się na jej słowach. Uniosłam brwi.
 - Kim jest Scott? – zapytałam.
            Lissa wywróciła oczami. Zauważyłam jak stuka idealnie pomalowanym paznokciem o blat stolika, wystukując nieregularny rytm.
  - To twój ,,przyjaciel’’ – wykonała znak cudzysłowu w powietrzu. – Uczepił się ciebie jak rzep. Nie wiem czemu w ogóle się z nim zadawałaś.
 - Aha – mruknęłam.
 - To może pójdziemy na zakupy? Albo do kosmetyczki. Przydałby ci się porządny makijaż… - zaczęła Lissa, ale skutecznie jej przerwałam.
 - Wiesz, nie zbyt dobrze się czuję. Wolę wrócić do domu.
 - Jasne! Już cię odwożę.
            W drodze powrotnej słuchałam o butach, sukienkach, włosach i czort wie jeszcze czym. Oczywiście komentowałam wszystko zgodnie z oczekiwaniami, albo zbywałam ją kiwnięciami głową. W końcu trafiłam do domu, gdzie panowała idealna cisza, bowiem wszyscy inni domownicy mieli swoje zajęcia poza murami budynku.
             W pokoju Natalie usiadłam na łóżku i przez chwilę zwyczajnie siedziałam. Nie wiedziałam co mam myśleć o tym wszystkim. Mimo to wyjęłam komórkę Natalie i zaczęłam przeszukiwać kontakty.
            Numerów było wiele. Najwidoczniej każdy napotkany przez dziewczynę facet, chciał nawiązać z nią kontakt. W końcu dotarłam do imienia Scott. Z nadzieją, że to właśnie ten chłopak, którego szukałam, wybrałam numer i przyłożyłam telefon do ucha.
 - Halo? – usłyszałam głos w słuchawce.
            Wyraźnie męski głos był miły i miękki. Przypominał mi trochę Nicka. Na same wspomnienie tego imienia pociągnęłam nosem, ale się powstrzymałam przed płaczem.
 - Cześć, Scott – przywitałam się przyjaźnie.  – Tu Natalie.
 - Oh, Natalie – pisnął. – Tak się cieszę! Wszystko w porządku?
            Tak bardzo chciałabym komuś zaufać. Powiedzieć szczerze kim jestem. Przyznać się w końcu do prawdy. Nie jestem Natalie. Ale Even.
 - Nie. Dlatego dzwonię.
 - Daj mi dziesięć minut. Przyjadę po ciebie – powiedział i się rozłączył.
            Zanim zdążyłam się opanować płakałam, wtulona w poduszkę, pachnącą płynem do płukania tkanin. Przypomniałam sobie jak niegdyś podobnie powiedziała do mnie Maxine. Każdego dnia za nimi tęskniłam. Żyłam. Moje serce biło. Byłam pewna, że właśnie dla tych, którzy wierzyli, iż nie żyje, właśnie istnieje. Chciałam żyć.
           
            Scott przyjechał po mnie niewiele minut później. Wyglądał całkiem inaczej niż go sobie wyobrażałam – był schludnie ubrany, idealnie uczesany. I chociaż wyglądał jak milion dolarów, to wcale nie miałam wrażenia, że jest dzieckiem bogaczy, wychowanym, aby pomiatać wszystkim. Wręcz przeciwnie; jego jasne oczy pełne były miłości, a kiedy patrzył na wszystko wokoło, wyglądał, jakby cieszył się nawet z kwiatka w doniczce sąsiadów.
            Zaprowadził mnie do swojego auta. Otworzył drzwi. Nie mówił nic. Po prostu zaczął prowadzić – robił to powoli, z wyczuciem. Nie przekraczał dozwolonej prędkości, czasem nucił coś, co leciało w radiu. Już to sprawiło, że go polubiłam. Miał łagodny uśmiech, który przybierał widząc małego szczeniaka, prowadzonego przez dziewczynkę, czy staruszkę wolno przechodzącą przez pasy. Był przeciwieństwem wszystkiego co poznałam w tym mieście. Był inny. Jak ja.
            Jechaliśmy. Świeciło słońce, oświetlając wszystko promieniami. Mogłam spokojnie myśleć, nie przejmując się niczym. Kiedy utwór w radiu był drażniący, oboje z chęcią zmienialiśmy stację. Zdawało mi się jakbym znała go od lat, ale wiedziałam, że zapewne ukrywa więcej niż sądzę.  
            Kiedy byliśmy już za miastem, a mijane auta były coraz rzadszym zjawiskiem, otworzyliśmy okna. Scott jechał wolno, ale mimo to wiatr zawiewał mi włosy. Śmiałam się. Każdy podmuch wiatru, każdy klakson wywoływał we mnie salwę śmiechu. Ale nie dlatego, że cieszyłam się chwilą.
            Żyłam.
            Nie chciałam płakać. Chciałam się cieszyć. Czuć wiatr na twarzy, podmuchy łaskoczące moją twarz. Wiedzieć, że ktoś mnie dostrzega i widzi moją radość. Czułam miękkie siedzenia, widziałam błękitne niebo. Moja skóra, chociaż tak naprawdę nienależąca do mnie, lśniła w słońcu. A każda upływająca sekunda sprawiała, że moje serce biło jeszcze szybciej.
 - Ja naprawdę żyję – wyszeptałam.
            Jeśli Scott to usłyszał, to albo udał, że go to nie obeszło, albo chciał to przedyskutować później. Mimo to okazał się być idealnym towarzyszem.
            Dojechaliśmy nad jakieś jezioro. Słońce oświetlało taflę wodną, która łagodnie lśniła. Było zdecydowanie za zimno na kąpiele, ale i tak z chęcią wskoczyłabym do tej wody. Scott zaparkował blisko wody, po czym wysiadł. Zabrał coś z tylniego siedzenia. Następnie usiadł na masce samochodu. Poszłam w jego ślady. Siadając, podziwiałam malujący się przede mną widok. Na całe szczęście zbliżało się lato, więc było zielono. Ciepłe kolory, przyozdabiające krajobraz ogrzewały moje serce. Patrzyłam na to wszystko i zastanawiałam się, kiedy znienawidziłam zimę. Nigdy nie lubiłam ciepła. Lecz wtedy, skryta w ciele Natalie, siedziałam obok obcego chłopaka i grzałam się w wiosennym słońcu.
            Złe wspomnienia poszły w odstawkę. Skupiłam się na wszystkim co radosne i piękne w moim życiu – zdawałoby się, że było tego mało. Jednak zagłębiając się w moje życie, mogłam zobaczyć, że każda chwila miała na swój sposób niepowtarzalny blask.
            Żyłam szesnaście lat. Niedługo, zważywszy na średnią w jakiej większość osób umiera. Mogłam posmakować wielu rzeczy; pierwsze łyki alkoholu z Colem i Mattew. Pieczenie w gardle, dym w ustach. Wiem, że powinnam korzystać z tego inaczej. To zabawne, że wnioski z tego wyciągnęłam dopiero po śmierci.
            Ale mimo wszystko dostałam drugą szansę.
 - Natalie? – wyłapałam jednym uchem.
            Nie spojrzałam na niego. To nie było moje imię.
 - Tak się cieszę, że zadzwoniłaś – powiedział z uśmiechem.
            Chwila ciszy sprawiła, że poczułam się smutna. Scott wydawał się być kimś innym, niż wszyscy tutaj. Ale nadal nie potrafiłam mu w jakimś stopniu zaufać.
 - Tu jest tak pięknie – rzuciłam w końcu.
            Scott, który przyglądał się swoim dłoniom, uniósł głowę, przyglądając mi się bacznie. Przechylił ją lekko. Miał skórę w ciepłym odcieniu, o której wiele dziewcząt marzy. Pełne usta i idealnie grający z twarzą nos. Był niezwykle przystojny, ale miał całkowicie inny wygląd, niż ja uważałam za idealny.
 - Słyszałem, że podobno nic nie pamiętasz. A Mark sądził, że udajesz – mówił cicho, ze smutkiem. – Ale skoro nie pamiętasz tego miejsca…
            Spojrzałam przed siebie. Krajobraz był piękny. W jakiś sposób przypominał mi jezioro, gdzie przywołałam pierwszego ducha. Wzdrygnęłam się, słysząc w głowie głos Niny, upiorny i charczący.
 - Przykro mi – rzekłam ze skruchą. – Ale to wszystko jest zbyt skomplikowane. Zapewniam cię jednak, że zapamiętałabym to miejsce.
            Pokiwał głową. Kiedy nie patrzyłam na niego, czułam jak śledzi moje ruchy. Z początku przejmowało mnie skrępowanie, jednak jego obecność była kojąca. Niczym bliskość prawdziwego przyjaciela.
 - Miałem nadzieję, że to kłamstwo. Ale wydaje mi się, że po części coś pamiętasz.
 - To wszystko jest bardzo trudne, Scott – wyjaśniłam.
 - Nie wiem co w tym trudnego – mruknął. – Natalie, znamy się tyle lat. Nikt nie wie o mnie tyle co ty. I jestem pewien, że nikt nie wie o tobie tyle co ja.
            Po tym słowach przekonałam się czemu Lissa nie lubiła Scotta. Chodziło o zazdrość – Natalie ufała bardziej jemu.
 - Ale gdy na ciebie patrzę… nie widzę już Natalie. Nie ten makijaż, nie te słownictwo, ubrania, a nawet gesty. Zawsze odgarniałaś włosy za ucho. Nie lubiłaś spodni, ubierałaś je tylko tam, gdzie było to konieczne. A kiedy tutaj jechaliśmy… patrząc na ciebie widziałem osobę, która jakby dopiero co pojęła, że żyje.
            Uśmiechnęłam się. W tamtym momencie przekonałam się, że Scott był chyba najmądrzejszą osobą, jaką tam spotkałam. Bystrość, która z niego kipiała, sprawiła, że zaczynałam mu ufać.
 - Gdybym powiedziała ci prawdę, nie uwierzyłbyś.
            Przysunął się bliżej mnie. Dotknął mojej dłoni. Miał zadziwiająco zimne ręce. Jego dotyk koił. Pojedyncza łza spłynęła mi z oka.
 - Nie mogę pojąć tylko jednej rzeczy… twoje oczy. Są inne.
            To mnie złamało. Jedna osoba to zauważyła.
 - Ty wiesz co się stało, zanim się obudziłam w szpitalu? – zapytałam cicho.
            Nie odpowiedział. Obrócił się, aby pogrzebać w koszyku, który wziął ze sobą. Wyjął jakiś zeszyt – prosty, z brązową okładką. Miał małą kłódeczkę, która od razu powiedziała mi, czym jest ten przedmiot.
 - Tak myślałem, że może to ci przypomni…
 - Scott – przerwałam mu. – Ja nigdy sobie nie przypomnę.
 - Jak to? – był zdumiony.
            Westchnęłam.  
 - Powiem ci tylko tyle, że śmierć wygląda inaczej, niż każdy sobie wyobraża.
 

           

            

sobota, 18 lutego 2017

Rozdział czterdziesty dziewiąty

            Leżałam płasko na łóżku, mrużąc oczy przed ostrym światłem lamp na suficie. Miałam na sobie szpitalną koszulę z miękkiego materiału, pozbawioną jakichkolwiek wzorów. Przede mną stała kobieta, ubrana w, zapewne drogi, kombinezon z szerokim czarnym pasem w talii. Płakała, ale mimo to  co chwilę patrzyła w moim kierunku, przyciskając do piersi złoty medalik, przedstawiający krzyż. Obejmował ją chłopak – na oko dwudziesto –paroletni. Miał włosy w kolorze jasnego blond i luźne ubrania, prawdopodobnie narzucone w pośpiechu. On również szybko ścierał łzy, spływające po policzkach.
            Przy łóżku siedział lekarz, który wpatrywał się we mnie ze zmęczeniem w oczach. Wokoło szyi miał owinięty stetoskop, którym dyskretnie się bawił, jakby nie wiedząc co zrobić z rękoma.
 - Na pewno nie pamięta pani swojego nazwiska? – zapytał mnie ponownie. – Nic?
            Pokręciłam głową. Cała moja dusza wytykała mi, że kłamię. Jestem Even Alians. Nie mogłam jednak tego powiedzieć. Wiedziałam, że coś jest nie tak.
 - Cóż, to może być spowodowane kilkugodzinną śpiączką, co musicie państwo zrozumieć – skierował te zdanie do wszystkich w pomieszczeniu.
 - Ale, panie doktorze, czy ona kiedykolwiek… - kobieta miała zachrypnięty głos.
            Mężczyzna zmarszczył brwi i mimiką twarzy odpowiedział kobiecie. Ona zaś, po wyjściu lekarza, podeszła do mnie i ścisnęła moją dłoń.
 - Och, córeczko. Naprawdę, nic nie pamiętasz? – wyrzuciła z siebie płaczliwie.
            Ponownie pokręciłam głową. Kobieta ledwie się powstrzymywała, aby nie wybuchnąć niepohamowanym płaczem. Nie miałabym jej tego za złe – sama miałam na to ochotę.
 - Mamo, sądzę, że Natalie potrzebuje teraz spokoju – powiedział delikatnie chłopak.
            Kobieta pokiwała głową, wstała, ale jeszcze przez dłuższą chwilę wpatrywała się we mnie, jakby oczekując, że poproszę, by została. Ja tego nie zrobiłam; dalej leżałam, niepewna sytuacji.
            Wyszła. Ze spokojem podciągnęłam się, aby usiąść. Nie wiedziałam, że chłopak został. Usiadł obok i przez chwilę tylko na mnie patrzył. Nie umiałam pohamować się przed lekkim przesunięciem w bok, przecież nawet nie miałam pojęcia kim on jest.
 - Czyli serio mnie nie pamiętasz – westchnął głośno. Zbolały wyraz twarzy podpowiadał mi, że miał dobre intencje. – Natalie, błagam.
            Zagryzłam wargę z bezsilności. Pokręciłam głową – stało się to chyba moim gestem, który wykonywałam odruchowo.
 - Przykro mi – zdołałam wybąknąć.
            Wystał. Położył dłonie na karku, po czym podszedł do okna. Duże szyba musiała ukazywać sporą cześć miejsca, gdzie się znajdowałam. Przez długą chwilę patrzył przez okno, nie odzywając się ani słowem. Było mi żal tego chłopaka, chociaż nawet nie wiedziałam kim jest.
 - Czy możesz… - zaczęłam, zdając sobie sprawę, że nawet mój głos nie jest moim głosem - … wyjaśnić mi o co chodzi?
            Chłopak odwrócił się w moją stronę. Zauważyłam dobrze rozwinięte mięśnie ramion, rysujące się pod cienką, wygniecioną koszulką. Chłopak przez chwilę wyglądał, jakby toczył bitwę sam ze sobą. Czekał więc cierpliwie.
 - Jestem Mark Brown. Ty jesteś Natalie Brown. Jesteś moją siostrą – powiedział spokojnie.
            Pokiwałam głową, lekko niepewna. Pamiętałam całe swoje życie – od dzieciństwa, po swoje ostateczne odejście. Już pierwsze zdanie całkowicie mi nie pasowało. Mimo to nie odezwałam się ani słowem.
 - Masz dwadzieścia dwa lata, a ta kobieta, która tutaj była to Jodi, nasza mama. Jesteśmy w Bostonie, gdzie się urodziłaś w wychowałaś. Czy ty nadal nic… - zaczął, ale zapewne ujrzał moją minę. Westchnął. – Prawie umarłaś. W sumie to naprawdę umarłaś. Na kilka minut. Reanimowali cię…
            Coś w mojej głowie jakby przeskoczyło. Skoro Natalie umarła, jej dusza już miała wstąpić do miejsca, z którego ja odchodziłam. A jeśli miała umrzeć już na zawsze, to nasze dusze mogły się minąć…
 - Czy mogłabym zostać sama? – Zapytałam cicho. – Przepraszam… ja… chciałabym sobie to wszystko poukładać.
            Zrozumiał. Szybko wyszedł, zostawiając mnie w błogiej ciszy. Po tym, jak sala była urządzona i, że byłam w niej sama, mogłam wywnioskować, iż to prywatna klinika. Powoli odrzuciłam białą kołdrę na bok, a sama wstałam. Idąc, czując zimne kafelki pod bosymi stopami, czułam się bardzo osobliwie. Jakby schudła z dobre dwadzieścia kilogramów. Podeszłam do okna, przy którym przed momentem stał Mark.
            Przede mną rozciągała się panorama miasta. Musiałam być w samym centrum – obie z mamą nienawidziłyśmy przepychu, przez co z resztą mieszkałyśmy na obrzeżach, gdzie mieściły się w sumie same domy bogatych biznesmenów. Stałam wpatrzona w świat za szybą, ale w końcu skupiłam się na swoim nikłym odbiciu. To nie byłam ja.
            Odwróciłam się. Szukałam wzrokiem innych drzwi, niż te, którymi wyszedł Mark. Tak jak myślałam kremowy portal niedaleko łóżka, prowadził do łazienki. Była mała, ale mieściła się tam duża wanna, ubikacja i szerokie lustro nad umywalką. To właśnie ono było moim celem.
            Podeszłam do zwierciadła, jakby było płomieniami, które mogą mnie sparzyć. Patrząc na swoje odbicie, nie mogłam powstrzymać krótkiego krzyku strachu.
            Dziewczyna w lustrze nie była mną. To nie była Even Alians, nie ważne z jakiej strony się patrzyło. Miała ona długie, jasne włosy, idealne nawet jeśli było widać, że dość dawno nie myte. Twarz miała idealną – bez skaz towarzyszących nastolatkom. Nawet pod obszerną, szpitalną koszulą widać było, iż miała kształty, których wiele dziewcząt mogło jej zazdrościć. Do tego długie nogi, płaski brzuch i szerokie biodra. Spojrzałam na dłonie – długie palce z paznokciami nadal pomalowanymi na jasno pudrowy kolor.
            Zamknęłam oczy. Nazywałam się Even Alians, dziewczyna z czerwonymi oczami, sylwetką kościotrupa. Niska i nieszczególnie pociągająca. Ale wiedziałam też jedno – umarłam siedem lat wcześniej. Mimo to stałam i patrzyłam na dziewczynę, w której ciele prawdopodobnie się znajdowałam; pięknej, młodej dziewczyny, nazywanej Natalie.
            Podeszłam bliżej lustra. Przyjrzałam się twarzy – ani rysy, ani nic w twarzy nie przypominało mnie. Jednak kiedy zamrugałam kilkakrotnie, zauważyłam jakie mam oczy. Były one brązowe, z wielobarwnymi kropkami i paskami na tęczówce. To były te same oczy, które widziałam przez szesnaście lat swojego życia.
            Nic nie miało sensu. To byłam ja, ale nie prawdziwa ja.
 - Halo, proszę pani! – dobiegło mnie pukanie do drzwi. – Wszystko w porządku?
            Odchrząknęłam, niepewna swojego głosu.
 - Tak, już wychodzę – powiedziałam.
            Nacisnęłam spłuczkę od toalety, jakoby udając, że z niej korzystałam. Następnie odkręciłam zimną wodę, którą spryskałam sobie twarz. Wytarłam buzię w miękki ręcznik. Przez chwilę opierałam się o ścianę, czekając, aż woda w zlewie całkowicie zniknie w odpływie.
            Wyszłam. W pokoju czekała na mnie pielęgniarka, z wózkiem przepełnionym lekami.
 - Nie powinna pani wstawać – zganiła mnie.
 - Dobrze się czuję. – Wytłumaczyłam się. Po chwili namysłu dodałam niepewnie. – Po za tą amnezją.
 - Tak. Miejmy nadzieję, że minie.
            Przytaknęłam. Położyłam się z powrotem na łóżko, a kobieta wprowadziła mi wenflon, by podać dożylnie leki. Znosiłam kłucie w milczeniu, bojąc się słów, które mogą paść z moich ust. Ust, które tak naprawdę nie należały do mnie.

            Dom, w którym znalazłam się kilka dni później, przerósł moje oczekiwania. Sama mieszkałam w dużym, ale ten był ogromny. Miał mnóstwo korytarzy, wiele pokoi, ogromną jadalnię. Pokój Natalie, który zmuszona byłam nazywać swoim, również mnie przeraził. Może dlatego, że przygotowałam się na eksplozję różu, przepychu, markowych ubrań i zdjęć aktorów. Przekonałam się tylko, iż może ta dziewczyna nie różniła się tak bardzo ode mnie – jej sypialnia utrzymana była w odcieniach bieli, czerni i kilku rodzajów brązu. Na biurku,  z idealnie poukładanymi zeszytami i kartkami, stały figurki wilków, koni, jednorożców i innych stworków, których nazw nie znałam. Wszędzie umieszczone były zdjęcia, dokładnie oprawione. Przedstawiały Natalie z rodziną, z jakimś chłopakiem, tu z jeszcze innym, tak z kilkoma dziewczynami. Toaletkę zawalały kosmetyki, z czego rzucały się w oczy szminki, które można było chyba liczyć w setkach.
            Siedziałam w luźnej, niebieskiej sukience, która była na wierzchu, i przeglądałam zdjęcia na laptopie Natalie. Dziwnym trafem nie miała ustawionego hasła, co trochę mnie dziwiło – miała tam wiele prac do szkoły, kilka prywatnych fotek. Mimo to sama postanowiłam to zrobić. Aby mieć pewność co to mojej własnej prywatności, ustawiłam sobie moje prawdziwe imię. I fajnie.
            Patrzyłam na przewijającą się miłą, rozanieloną twarz młodej dziewczyny, która zawsze uśmiechała się do obiektywu, zarzucała włosy na plecy. Udało mi się odnaleźć zdjęcie z chłopakiem. Był on dwa razy większy od niej, z ciemnymi włosami i twardymi rysami, które kompletnie nie pasowały do delikatnej twarzy Natalie. Na jedynym ze zdjęć całowali się namiętnie, a po jego dłoniach błądzących po jej ciele, zrozumiałam, że musieli być już długo w swojej relacji. Na następnym zdjęciu Natalie rzucała się do fotografa – wywnioskowałam, że nie wiedziała o tym, iż ktoś robi jej zdjęcie.
            Dalej było pełno uwiecznionych wypadów do klubów, co między nami chyba było u niej bardzo częste. Ubierała się tam jak wszystkie inne dziewczyny, ale na co dzień głównie nosiła sukienki. Miała naprawdę dużo zdjęć – większość zrobione z oddalenia, dość profesjonalne. Po pewnym czasie oglądania zorientowałam się, że cała ta masa fotografii pochodziła od tego, że Natalie sama je robiła. Dostrzegłam na komodzie aparat, zaś w schowku był upchany statyw.
            Ze zdjęć, ubrań i nikłych wyjaśnień Marka wywnioskowałam, że Natalie byłą zwyczajną dziewczyną, którą każdy lubił za nieśmiały uśmiech.
            Postanowiłam znaleźć jakieś jej konto na portalach internetowych. Jakby doskonale wiedziała co się stanie, nie wylogowała się z Facebooka. Na stronie mogłam zobaczyć setki zdjęć różnych ludzi. A w prywatnych wiadomościach mnóstwo ludzi pisało do niej, czy wszystko dobrze, jak się czuje. Zaintrygowała mnie postać, która jako jedyna, z którą ostatnio korespondowała, nie zapytała jak się ma. Przez chwilę czytałam ich rozmowy. Czułam się trochę jak oszustka, osoba, która bezprawnie zagląda w życie innych. Mimo to chciałam przez pewien czas udawać Natalie, aby ze wszystkim oswoić.
            Siedząc jak głupia nad laptopem, analizujący posty, które udostępniała Natalie, pomyślałam o tym, że przez ostatnie siedem lat nie żyłam. Moje prawdziwe ciało leży gdzieś w ziemi i pewnie świetnie się rozkłada. I chociaż chciałam skupić się na egzystencji Natalie, nie potrafiłam nie myśleć o swoim dawnym życiu. Przez siedem lat zniknęłam z pamięci wielu osób, a ci, którzy naprawdę mnie znali i tolerowali, zatrzymali mnie w sercu.
            Zamknęłam laptop, po czym padłam na miękkie poduszki. Zastanawiałam się, czy warto tam wracać. Od domu dzieliło mnie wiele setek kilometrów, a tam znalazłabym moich bliskich. Ale czy oni by tego chcieli? Bym żyła swoim dawnym ciągiem, ale musiała jednocześnie udawać kogoś, kim tak naprawdę nigdy nie byłam i nie będę.
            Westchnęłam ciężko. Jak bardzo niesamowite było przeniesienie w to ciało? Ale jak bardzo może przerażać fakt, że jestem zmuszona do życia w ciele kogoś innego?
            Natalie była piękną dziewczyną. To mógł by przyznać każdy. Bo chociaż miała masę kosmetyków, regularnie podcinała swoje włosy, to nie była sztuczna, jak wiele nastolatek. Chociaż była bogata, nie obnosiła się tym. Mogłam też być pewna, iż miała naprawdę ciekawy charakter. Była całkowitym przeciwieństwem mnie.
            Przeglądałam właśnie album ze zdjęciami, przedstawiającymi naturę. Na każdej fotografii kolory były idealne, a obraz tak wyraźny, że nie mogłam nadziwić się zdolnością Natalie. Dokładnie w momencie, kiedy trzymałam w dłoni zdjęcie pięknej tęczy, rozległo się pukanie do drzwi. Chociaż naprawdę nie chciałam z nikim rozmawiać, rzuciłam cicho ,,proszę’’, nadal bojący się barwy głosu, którym zmuszona byłam się posługiwać.
            Do pokoju wsunął się Mark. Przypominał mi Natalie – byli do siebie niezwykle podobni. Nie uspokoiła mnie jednak jego obecność. Wiedziałam, że będę musiała z nim rozmawiać. A to oznaczało, że będę musiała k ł a m a ć.
 - Hej – przywitał mnie, siadając na brzegu łóżka. – Jak się czujesz?
            Mówił z delikatnością w głosie. Potrafił zrozumieć moją sytuację, nie narzucał się.
 - Bywało gorzej – odparłam.
            Starałam się nie wzdrygać za każdym razem, kiedy mój głos rozbrzmiewał w uszach. Brzmiał tak strasznie, piskliwie. Mimo to lekko się wyprostowałam na posłaniu.
 - Przeglądam zdjęcia – uniosłam demonstracyjnie album. – Nie potrafię pojąć, jak ktoś może coś takiego uwiecznić.
            Mark wziął album do ręki. Przez chwilę czegoś szukał, aż wyjął jedną fotografię. Podał mi ją – przedstawiała piękny, malowniczy obraz gór. Dzień wyglądał na pogodny, wszystko oblane było zielenią, a gdzieś w oddali pasły się małe, białe owieczki. Oczywiście wszystko było idealnie uchwycone.
 - Tamtego dnia pokłóciłem się z rodzicami i zapowiedzieli, że nie jedziemy w góry. To były twoje urodziny. Więc po cichu się spakowaliśmy i pojechaliśmy we dwoje. Zapamiętam ten dzień, jako jeden z najlepszych w moim życiu.
            Mimo targających mną sprzeczności, chwyciłam go za rękę. Było mi żal chłopaka, który cierpiał, bo jego siostra go nie pamiętała. Patrząc na niego przypomniałam sobie Nicka, z którym wielokrotnie się wspieraliśmy. Mark też na to zasługiwał.
 - Wiesz, że mogę sobie nigdy nie przypomnieć? – zapytałam cicho.
            Ciężko mi było kłamać. I to prosto w oczy, kiedy to chciałam go jakoś pocieszyć. Natalie nigdy nie wróci. To prawda, której nie odważyłam się wyznać.
 - Oszukuję się, że tak się nie stanie – mruknął.
            Zamiast wyprosić go, albo w jakiś sposób zasugerować, że chcę być sama, położyłam mu na kolana album, przewracając kartki na sam początek.
 - Opowiedz mi gdzie i kiedy je zrobiłam – powiedziałam.
            Uśmiechnął się. Nie odmówił. Po kolei wyjmował zdjęcia, jakby znał je na pamięć i opowiadał mi jak to się napracowałam. Z czasem wcięcia ,,Natalie’’ przestały działać mi na nerwy, dzięki czemu odprężyłam się i mogłam spokojnie siedzieć i słuchać.
            Zastanawiałam się czy Mark jest taki naprawdę. Traktował mnie jak małe dziecko, które uczy się chodzić. Byłam pewna, że pomógłby mi w każdej sytuacji. Ale czy był taki naprawdę, czy tylko w obliczu wypadku, który mógł mu na zawsze odebrać dawną siostrę?
            Jego telefon zadzwonił. Szybko odebrał, zamienił kilka słów z rozmówcą, po czym zwyczajnie się rozłączył i wstał.
 - Muszę iść – wytłumaczył się. – Raczej nie wrócę do wieczora, ale przypominam, że powinnaś wyjść z domu. Dość długo już tu siedzisz.
            Kiedy wyszedł, wstałam i nadal niepewnie ruszyłam na cienkich nogach do garderoby. Chwilę grzebałam w niej w poszukiwaniu odpowiedniego ubioru. Znalazłam czarne legginsy oraz siwą, obszerną bluzę z kapturem, którą z chęcią na siebie wciągnęłam.
            Wiedziałam, że oboje rodziców Maxine też za szybko nie wrócą. Oboje ciężko pracowali, a wyrwanie się z domu, w którym siedziała ich córka, nie pamiętająca swojego życia, było im na rękę. Więc nie musiałam z nikim się mijać ani spowiadać ze swoich czynów.
             Wyjęłam telefon Natalie i weszłam w Google Map. Znalazłam klinikę, w której się znalazłam po przebudzeniu. Wyszłam z domu, zakluczyłam drzwi, po czym zarzuciłam kaptur na głowę i puściłam się biegiem. Biegłam po chodniku, wymijając naprawdę pokaźną liczbę osób. Byłam pewna, że to dla nich widok codzienny.
            Cudownie było znowu móc biec – czuć w nogach znajome rwanie, brać głębokie oddechy z każdym krokiem. Zapach wiatru, spalin, a nawet gwar towarzyszący miastu, napawał mnie radością. Żyłam. Chociaż było to niemożliwe, mogłam biec.
            Znalazłam się w miejscu, którego szukałam. Zdjęłam kaptur, przygładziłam włosy Natalie i ruszyłam do recepcji. Siedziała tam kobieta, wyglądająca bardzo młodo. Uśmiechnęła się do mnie promiennie.
 - Dzień dobry. W czym mogę pomóc? – zapytała głosem przepełnionym słodyczą.
            Lekko drgnęłam. Tak naprawdę nie wiedziałam czy moja prośba zostanie spełniona. To była prywatna klinika, a tam z ludźmi obchodzi się dobrze, z uwagi na pieniądze, jakie dostają. Mimo wszystko nie byłam pewna jak zapytać.
 - Dzień dobry – odchrząknęłam. – Chciałabym zapytać… czy jest możliwość poznania historii pacjentki waszej przychodni.
            Kobieta uśmiechnęła się. Złożyła przed sobą dłonie, jakby chcąc wytłumaczyć coś dziecku.
 - Przykro mi, ale nie możemy udzielać informacji o pacjentach obcym osobom – rzuciła w moim kierunku, gwałtownie ucinając w połowie zdania.
 - Mam na myśli siebie – powiedziałam głośno. Spojrzała na mnie zdezorientowana. – Ja… po jakimś wypadku straciłam pamięć, a nikt nie mówił mi co się stało. Więc chciałabym wiedzieć. A jako, że jestem pełnoletnia i byłam pod państwa opieką, mam do tego prawo.
            Sztuczny uśmiech kobiety zgasł. Miałam ochotę uśmiechnąć się zwycięsko, ale się powstrzymałam. Oparłam się o blat i spojrzałam jej w oczy.
 - Jeśli mogę, chciałabym prosić kopię przebiegu mojej choroby – rzekłam dobitnie. – Natalie Brown.
 - W takim przypadku muszę prosić panią o dowód tożsamości.
            Wsadziłam rękę do kieszeni. O ile pamiętałam, wrzuciłam tam coś przed wyjściem. Wyjęłam dowód i z pewnością podałam go kobiecie. Ta bardzo rzetelnie przyjrzała się wszelkim szczegółom, a następnie sprawdziła coś w komputerze. W końcu oddała mi dokument, a sama wstała.
 - Proszę chwilę poczekać – mruknęła, znikając za rogiem korytarza.
            Posłusznie stałam. W końcu pojawiła się z teczką przepełnioną kartkami. Dokumentów było sporo. Kobieta podała mi ją, przyglądając się mojej twarzy.
 - Proszę bardzo.
            Wróciła na miejsce. Zajęła się wypełnianiem kolejnego dokumentu. Spojrzałam na naręcze trzymanych papierów.
 - Dziękuję, pani. Do widzenia. – Powiedziałam na odchodnym i wyszłam.
            Trzymając teczkę zastanawiałam się, gdzie mogę pójść. Ruszyłam spokojnie przed siebie, aż w końcu znalazłam jakoś kafejkę, w miarę pustą. Usadowiłam się przy jedynym z najbardziej ukrytych stolików. Położyłam przed sobą całą dokumentację, z lekką niepewnością przypatrując się teczce.
            W sumie poszło łatwo. Myślałam, że pod żadnym pozorem nie będę chcieli mi tego dać, jednak nie miałam racji. Poczekałam, aż kelnerka przyniesie mi zamówienie i dopiero wówczas zajęłam się czytaniem.
            Natalie była pacjentką kliniki od wieku czternastu lat. Wówczas zdiagnozowano u niej dość rzadką chorobę serce, z grubsza leczoną tylko lekami. Przez następne lata choroba stała w miejscu, ale Natalie regularnie odwiedzała lekarza, a każda z jej wizyt była szczegółowo opisana. Po pewnym czasie dołączono kategoryczny zakaz ciężkich ćwiczeń fizycznych, ale dwa lata później owy zakaz zniesiono dla lekkich czynności. Leki zmieniano, zwiększano dawkę, zmieszano.
            Jej waga balansowała, podobnie jak różne wyniki badań, których kompletnie nie rozumiałam. Powoli brnęłam przez kolejne lata, aż dotarłam do ówczesnych tygodni.
             Z dość oszczędnego opisu wywnioskowałam, że stan Natalie bardzo się pogorszył. Podczas jednego tygodnia była prawie w krytycznej sytuacji. Lekarze wywnioskowali, że nie wzięła leków kilka dni pod rząd.
            Nie byłam pewna co do tego, kim naprawdę była Natalie. Wiedziałam jednak, że odkrycie jej prawdziwej tożsamości jest moim priorytetem.

            Rodzina Natalie była typową, bogatą mieszanką elegancji i wyrafinowania. Podczas jedzenia kolacji, idealnie podanej, z dodatkiem czerwonego wina, przyglądałam się członkom rodziny Brown. Tata Natalie był wysokim mężczyzną, z twarzą wyrażającą zmęczenie. Całe życie nosił dopasowany garnitur, doskonale wyprasowany, nawet po całym dniu. Zaś jego żona była jeszcze straszniejsza – miała zimny wyraz twarzy, idealnego koka, z gładko zaczesanych włosów. Tylko oczy wydawały się zdradzać jej uczucia – miały delikatny odzień brązu, bardzo jasnego. Mimo wszystko gesty jakie wykonywała w stosunku do mnie, męża czy syna, sprawiały, że potrafiłam uwierzyć, iż jest ona dobrą kobietą
            Kolacja jak co dzień, była wykwintna. Wiedziałam, że rodzina Brown ma własnego kucharza, sprzątaczkę i pomoc domową (czyli jedną dziewczynę od wszystkiego). Nikt się nie odzywał, dopóty nie odłożyłam sztućców.
 - Jeśli mogę… - powoli odsunęłam krzesło.
            Mama Natalie spojrzała troskliwie na mój talerz.
 - Ależ kochanie, ty prawie nic nie zjadłaś – cmoknęła.
 - Zostaw ją, Cecylio. Ona nigdy nie jadła jakoś konkretnie – rzucił do żony mężczyzna. – Ale sądzę, że powinnaś Chyba zacząć.
            Zrobiłam skruszoną minę. Nadal nie wiedziałam, jak mam zachowywać się w towarzystwie tej dziwnej rodziny. Przysunęłam się z powrotem, ale nie miałam zamiaru jeść jeszcze czegokolwiek.
 - Sądzę, że Natalie powinna zacząć normalnie funkcjonować – wtrącił Mark. – Minęły trzy tygodnie od kiedy wyszła ze szpitala. Powinna wrócić do dawnej siebie.
 - Wiesz, że to niemożliwe – bąknęłam.
            Cecylia Brown wytarła usta lnianą serwetką, niczym na filmach. Przez chwilę przypatrywała się twarzy Natalie – mojej twarzy – aż w końcu położyła dłonie na kolanach.
 - To, że nic nie pamiętasz może być dla ciebie pozytywizmem – powiedziała spokojnie. – Możesz zacząć wiele rzeczy od nowa, zapomnieć o starych błędach i sprzeczkach.
            Przez chwilę rodzina trwała w bezruchu. Nikt nie skomentował słów kobiety. Ja, jako Natalie, siedziałam wiedząc, że dziewczyna miała łagodny charakter. Lecz cała moja dusza krzyczała. Marzyłam, by powiedzieć coś szczerze, bez ciągłego udawania, że po prostu nie pamiętam. Ledwo utrzymywałam się na wody, aby nie poprawiać wszystkich, kiedy mówili do mnie Natalie. Byłam Even. To było moje prawdziwe imię. M o j e  życie.
 - Natalie, nawet jeżeli nie odzyskasz pamięci, to powinnaś przynajmniej spotkać się ze znajomymi. Wszyscy są zaniepokojeni twoim stanem – mama dziewczyny położyła mi dłoń na ramieniu, wychylając się z krzesła. – Rozmawiałam z Lissą. To twoja przyjaciółka od wielu lat. Mówi, że nie odpisujesz na jej wiadomości. Powinnaś chociaż przez moment z nią porozmawiać. Pójść na zakupu, do fryzjera, czy może na lunch. Bylebyś wyszła trochę z tego budynku.
            Spojrzała na Marka. Chłopak z wolna pokiwał głową, jakby zastanawiając się nad swoim werdyktem.
 - Zgadzam się. Dobrze ci to zrobi.
 - Chyba nie mam ochoty na to, by spotykać się z osobami, które aktualnie wiedzą o mnie więcej, niż ja sama – mruknęłam pod nosem.
            Pozostała trójka spojrzała się na mnie krytycznie. Wiedziałam, że były to nie słowa Natalie, ale naprawdę moje. Natalie siedziała, by skulona, a emocje skrywałaby w sobie. Ale nie potrafiłam się powstrzymać. Nie mogłam słuchać ich słów tak jakby mnie tam nie było.
 - Powinnaś zacząć funkcjonować tak jak dawniej – powiedziała dobitnie matka Natalie. – Musisz się do wszystkiego przystosować. A w najbliższym czasie wznowisz naukę, w końcu musisz dbać o swoją edukację, a studia to nie byle co.
            Zwiesiłam głowę. Wiedziałam doskonale, że właśnie takie jest prawdziwe oblicze Cecylii Brown – była zaborczą kobietą, której zdanie powinno się dla każdego liczyć nade wszystko. Rozumiałam, iż Natalie miała ciężko.
 - Oczywiście – rzuciłam z lekkim sarkazmem. – Za pozwoleniem.
            Wstałam już bez zbędnych słów i szybkim krokiem ruszyłam do pokoju dziewczyny, w której ciele zamieszkiwałam.
            O pierwszej w nocy wyszłam jednak z pokoju. Przeglądałam wszystko, co mogło mi pomóc wczuć się chwilowo w rolę Natalie. Chociaż bałam się, że nie wytrzymam długo w tym domu, chociaż przez najbliższe dni chciałam być idealną córką Brownów.
            Spragniona skierowałam się do kuchni. Zanim jednak przeszłam korytarzem, z którego można było dojść do salonu, usłyszałam głosy. Choć mogłam spokojnie przejść obok, zatrzymałam się przy ścianie i mimowolnie zaczęłam wsłuchiwać się w podniesione głosy małżeństwa.
 - Byłaś dla niej stanowczo za ostra – zarzucił żonie mężczyzna.
 - Tu nie masz racji – odwarknęła kobieta w odpowiedzi. – Nie możemy traktować jej jak małego dziecka…
 - Powinniśmy – uciął. – Jeżeli ona teraz przypomni sobie wszystko, w szczególności czas przed wypadkiem, kto wie co może jej przyjść do głowy!
            Nastąpiła cisza. Wroga, pełna spięcia. Wyjrzałam więc lekko w stronę pomieszczenia. W środku Cecylia opierała się ciężko o kominek, jedną ręką pocierając czoło. Jej mąż stał dalej, w głębi, ze zwieszonymi rękoma wzdłuż ciała. Przez chwilę oboje nie mówili nic.
 - Wiesz, że mam rację, Cecylio – westchnął mężczyzna. – To może się powtórzyć. A my nie możemy do tego dopuścić.
            Cisza znowu zadźwięczała mi w uszach. Wycofałam się na palcach i poszłam do kuchni. Starając się nie wydawać dźwięków, nalałam sobie soku, który powoli sączyłam, oparta o kuchenną wyspę.
 - Jeszcze nie śpisz? – usłyszałam głos mamy Natalie.
            Pokręciłam głową, przełykając sok.
 - Wzięłam sobie na poważnie twoje słowa – wytłumaczyłam się. – Mamo – dodałam po chwili.
            Cecylia westchnęła. Zdziwił mnie fakt jak szybko zmieniała swoje emocje. W jej oczach krył się teraz głęboki smutek.
 - Nie siedź za długo – rzuciła i wstała.
            Zanim wyszła, pocałowała mnie w czubek głowy. Zdziwił mnie ten wylew miłości, którego po niej się nie spodziewałam. Mimo to uśmiechnęłam się, wiedząc, że tak kobieta potrafi kochać swoje dzieci.
 - Dobranoc.
 - Dobranoc, córeczko – powiedziała zanim wyszła.
            Ja sama też ruszyłam do pokoju. Tam usiadłam na łóżku i zaczęłam się zastanawiać nad tym, co mówili rodzice Natalie. Mogłam z tego wywnioskować, że coś się wydarzyło, zanim moja dusza trafiła do jej ciała. Coś, co starannie przede mną ukrywali. Wtedy wpadłam na to, że mogło to być związane z faktem, iż nie powiedzieli mi w sumie o żadnej z dolegliwości.
            Zanim zdążyłam zdecydować, na którym z boków będę spać, zasnęłam. Śniłam, że znowu ma szesnaście lat i właśnie wróciłam z imprezy. Była sobą – czerwone włosy, mnóstwo kolczyków. Spojrzałam w lustro, a za mną stała Natalie. Wyglądała jak upiór w słabym świetle.
 - Już nigdy nie będziesz sobą.
            I chociaż sen szybko zmienił się w coś innego – po moim policzku spłynęła łza, która jakby przypieczętowała słowa mary.
            Nigdy nie będę naprawdę sobą. Nigdy już nie będę Even.