środa, 21 grudnia 2016

Rozdział czterdziesty drugi

Życie doceniamy w momencie, kiedy zauważamy jak bardzo jest kruche. Patrzenie jak umiera mój przyjaciel, kuzyn i ktoś niczym brat, było jak spoglądanie na śmierć siebie samego.   
            Maszyny piszczały. Wokoło był gwar i krzyki. Ludzie mnie mijali, a ja nawet nie zwracałam na to uwagi.
            Duch Nicka zwisał nad nim, ze spokojnym wyrazem twarzy. Każda jego chwila zwłoki, mocniej oddziaływała na jego stan. Postać zjawy lśniła, ale nadal widziałam jego twarz. Uśmiechał się delikatnie.
            Pojęłam, że duchy nie są wcale tylko duszą człowieka, który umarł. To jakby stan. Stan, w którym trwa nasza dusza, gdy umrzemy, albo jesteśmy tego blisko. Pojęłam to patrząc na niego. Nie wyglądał jak Nina, czy dziewczyna, którą spotkałam chwilę wcześniej. Nie wyglądał jak rzekomy Chris, czy Maggie, Monique czy moja mama. Ten był całkowicie odmienny.
            Lśnił. Jasno i promieniście. Serce biło mi szybko, bo bałam się tego co nastąpi. Ale gdzieś tam, w głębi duszy, naprawdę pozwalałam mu odejść. Miałam tylko nadzieję, że podejmie prawdziwą, godną pochwały decyzję.
            Zaczęło mi piszczeć w uszach. Skupiłam się na moim kuzynie. Jego postać jaśniała. Coraz bardziej, mocniej i silniej. Raziło moje oczy. Zamknęłam je. Poczułam jak moje ciało nic nie waży. Zaczęłam opadać na ziemię. Nie zdążyłam jednak na nią opaść.         
            Złapał mnie jego duch. Nie czułam bólu ani jego dotyku. Ułożył mnie lekko na ziemi. Przyjrzał mi się spokojnie. Jego oczy przepełniał żal, ale i miłość. Dotknął mojego policzka. Dotyk był tak delikatny, że ledwo go poczułam. Uśmiechnął się czule, odnajdując moją dłoń. Przeszło mnie dziwne uczucie… prąd… ciarki… sama nie wiem.
            Ujrzałam bramę. Piękną. Idealnie zrobioną – z cennych metali i kamieni. Z łatwością dostrzegłam perły, diamenty, złoto i brąz. Była niesamowita. Lśniła na odległość; było ją widać na odległość. Mamiła jakimś sposobem – patrząc na nią, sama miałam ochotę ją przekroczyć.
            Zobaczyłam tęskny wzrok Nicka. Patrzył w jej stronę. Aż czułam jego pragnienie; mieć spokój, zostawić za sobą trudy życia.
            Spojrzał znowu na mnie. Uśmiechnęłam się. Skupiłam się na jego twarzy, starając się dostrzec, o czym myśli. Kiedy mi się to nie udało, zamknęłam oczy i wzięłam głęboko wdech.
            Otworzyłam oczy. Postać ducha nadal lśniła. Jeszcze jaśniej. Patrzył na mnie pytająco, szukając porad.
 - Zrób, to co chcesz – wyszeptałam.
            Pokiwał głową. I zniknął. Tak nagle. Szybko, w momencie mrugnięcia okiem. Chwila ciszy, która zapanowała w moim umyśle, była nie do zniesienia. Trwała i trwała, jakby mają się nie kończyć.
            Zamknęłam oczy. Ogarnęła mnie ciemność. Już nie obudziłam się tak szybko.

             Znacie to uczucie, że wasze sny, wydają się takie rzeczywiste, że nawet po obudzeniu, nie wiemy co jest prawdą? Właśnie wtedy tak miałam.
            Siedziałam w ogromnym ogrodzie. Wokoło otaczała mnie natura. Mur, masywny, mający wiele metrów, po sam czubek porastały róże, o kolorze głębokiej czerwieni, niczym krwi. Mieszały się z różami o kolorze żółci, zmieszanej z zielenią, biali i czerni. W centrum ogromna fontanna, tryskała wodą. Dwoje dzieci bawiło się w niej – pryskały się radośnie, krzycząc i śmiejąc się do siebie. Podeszłam do wody; ujrzałam w niej swoje obicie. Miałam spokojną twarz, bez zmarszczek, zaczerwień, a przede wszystkim bez blizny. Włosy nie były czerwone, tylko ciemnobrązowe, takie, jakie widziałam na zdjęciach przedstawiających moją mamę. Spływały mi po plecach i sięgały bioder.
            Spojrzałam na swoje ciało. Ubrana byłam w lekką, letnią sukienkę, wykonaną z białego materiału, puszczoną luźno. Sięgała mi do kostek i miło łaskotała moje ciało.
            Unosiłam głowę do góry. Przede mną stał Nick. Miał na sobie luźne, jasne spodnie i białą koszulkę. Lśnił, pokazując zęby w szerokim uśmiechu. Podszedł do mnie blisko, opierając się o fragment fontanny.
            Zerknęłam na dzieci. Chłopiec i dziewczynka ganiali się beztrosko po ścieżkach. W końcu ona znalazła się blisko mnie. Zerknęła na mnie, unosząc głowę. Odgarnęła niesforne kosmyki i twarzy. Ujrzałam jej oczy. Były brązowe, pełne złocistych, srebrnych, żółtych i czarnych plamek, lśniących delikatnie.
            Dziewczynka zaczerwieniła się i uciekła. Zaraz potem minął mnie chłopiec. Posłał Nickowi półuśmiech. Przeniosłam wzrok na mojego kuzyna.
 - Co? … Gdzie my jesteśmy? – zapytałam przerażona.
 - Dobrze znasz odpowiedź.
            Wiedziałam już co się stanie. Mrugnęłam, a sceneria się zmieniła. Ta sama dziewczynka, teraz już starsza, ponownie goniła chłopaka. Wpadła na niego, a oboje upadli na kupkę jesiennych liści. Uśmiechali się. Ona nadal miała piękne, długie włosy. Po nim widać już było, że będzie niezwykle przystojnym chłopcem.
            Gdy mrugnęłam, ci byli jeszcze starsi. Mogli mieć około osiemnastu lat. Przytulali się, wyglądając na szczęśliwych. Dziewczyna mocno urosła, nabierając kształtów, ale chłopak i tak był wyższy o głowę.
            Spojrzałam za siebie. Nick dalej tam stał. Kątem oka widziałam jak para idzie przed siebie. Okolica wyglądała znajomo. Podobnie osoby z jakimi się witali.
 - To moje życie, prawda? – zapytałam kuzyna. – Tak by wyglądało, gdybym była córką Amandy Alians, twoją przyjaciółką i dziewczyną?
 - Tak – westchnął. – Życie w całkiem innym wymiarze.
            Ponowie skupiłam się na parze. Byli szczęśliwi i uśmiechnięci. To nie była Even, widząca duchy, wredna i samolubna. To nie był cichy Nick, zamknięty w sobie. Świat, do którego nie należeliśmy.
 - Nawet jeśli przeżyjesz – zaczęłam. – Nie będziesz tego pamiętał.
            Stanęłam z nim twarzą  w twarz. Najprawdopodobniej nadal leżałam na środku Oddziału,  a to wszystko po prostu było tylko i wyłącznie w mojej głowie.
 - Zgadza się.
 - Nadal nie wiesz co zrobić? – zapytałam spokojnie.
 - To również prawda.
            Odnalazłam jego dłoń. Ścisnęłam ją delikatnie. Skupiłam się na całej miłości jaką do niego odczuwałam. Powoli przelewałam ją do niego.
 - Maxine mnie przeprosiła – wyznał. – Za wszystko. Za zazdrość o siebie. Za zaborczość. Przepraszała i zapewniała, że jeśli zostanę, będę z nią szczęśliwy. A potem dodała, że mnie kocha. Pozwoliła mi umrzeć. Tak po prostu. Jakby była to tylko zwykła, codzienna czynność.
 - Też ci na to pozwoliłam. – Dodałam szeptem. – Jesteś dla mnie jak brat. A o rodzinę trzeba dbać.
            Przełknął ślinę, patrząc mi w oczy. Kochałam te oczy. Tą samą miłością, którą kochałam jego mamę. Były to oczy mojego dzieciństwa, te, w które patrzyłam od dziecka. Zmierzwione włosy, targane przez wiatr. Bose stopy na gałęziach. To był cały Nick. Mój przyjaciel. Mógł umrzeć. Mógł zostać. Być duchem. Być Nickiem.
 - Do ciebie należy wybór – nadal szeptałam. – Masz milion powodów by umrzeć. Tysiąc, aby nigdy do nas nie wracać. Ale masz też trzy by zostać. Ja, mama, Maxine.
 - Wiem.
 - Ale to twoja decyzja. Będziesz o tym pamiętać?
 - Zawsze.
            Przejechał moją dłonią po twarzy. Policzek, który pokrywała rana, spowodowała kontaktem z duchami, lekko mnie zapiekł. Przypomniał mi o tym, że tak naprawdę to tylko wytwór mojej wyobraźni. Że miejsce, w którym się znajdowałam, nie istnieje.
 - Żegnaj – wyszeptałam, odchodząc od niego.

*

            Rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Zwlekłam się z kanapy, uprzednio odkładając kubek na stolik do kawy. Ruszyłam spokojnie do wejścia, szorując skarpetkami po zimnych panelach. Otworzyłam drzwi.
            W progu zobaczyłam dziewczynę. Miała starannie zaczesane włosy, upięte w wysoką kitkę. Od razu zauważyłam okulary, zasłaniające duże, zielone oczy. Wyglądała poważnie, patrząc na mnie z góry – była może o głowę wyższa. Poprawiła okulary, a następnie uśmiechnęła się do mnie serdecznie, poprawiając zawieszoną torbę na ramieniu.
 - Even? – zapytała.
            Przytaknęłam. Od razu wyciągnęła do mnie dłoń.
 - Jestem Miranda Backer – przedstawiła się uprzejmie. – Rehabilitantka.
            Również przedstawiłam się z imienia i nazwiska, po czym wpuściłam ją do domu. Spokojnie zdjęła buty, robiąc to z gracją. Poszła wraz ze mną do kuchni, gdzie na blacie leżały przygotowane leki oraz dokumenty.
 - Coś do picia? – zaproponowałam.
            Miranda z chęcią pokiwała głową. Nalałam jej soku do szklanki, który ona z wdzięcznością przyjęła. Było wyjątkowo ciepło na zewnątrz, choć wakacje miały się ku końcowi.
 - No dobrze – zaczęła. – Z kim będę pracować?
            Zerknęłam w kierunku pokoju gościnnego, który zajmował Nick. Otóż to. Obudził się. Dokładnie w momencie, kiedy ja się ocknęłam z dziwnego snu. Nie był to jednak ani Nick, którego widziałam, odzianego w biel, z anielskim uśmiechem, ani Nick, który razem ze mną i Maxine śmiał się z dobrego żartu. Ten Nick był podobny do tego, który istniał za czasów zniknięcia Kevina. Był cichy, ponury, ciągle burczał pod nosem. Gdy przez pierwsze dni w domu przyjeżdżała Maxine, ignorował ją. Widać było ból na jej twarzy, lecz on nic sobie z tego nie robił. Swoją mamę znosił, byleby od tak. Tylko czasem mnie słuchał. Jeśli chodziło o rehabilitację, było najgorzej.
            W szpitalu spędził jeszcze dwa tygodnie po przebudzeniu. Już ta podejmowano pierwsze kroki, by pomóc mu z paraliżem. Nie chciał wykonywać ćwiczeń, co groziło zastojem mięśni. W domu musieliśmy zakwaterować go w sypialni na dole, aby łatwiej było mu funkcjonować. W końcu byłam zmuszona znaleźć mu osobistą pielęgniarkę i rehabilitantkę, która o niego zadba, gdy nie było mnie w domu czy cioci.
            Miranda okazała się być miłą, dwudziestopięciolatką, która była świeżo po stażu, jako pielęgniarka na oddziale dla niepełnosprawnych. Miała miły uśmiech i ciągle mówiła. Miałam nadzieję, że chociaż ona pomoże Nickowi.
            Po omówieniu wszystkiego, pokazaniu co i jak, zaprowadziłam ją do jego pokoju. Leżał na łóżku, wpatrując się w ścianę. Jeszcze kilka dni wcześniej włączałam mu telewizor, by cokolwiek robił, lecz on i tak wolał ścianę. Przynosiłam mu książki, gazety, filmy. Jednak wszystko odtrącał. Dopiero pewnego wieczoru, gdy ciocia spała, a ja chodziłam zmartwiona między jego pokojem a moim (choć więcej nocy spędzałam na kanapie, czuwając czy mnie nie woła). Poszłam do niego. Myślałam, że spał. Zaczęłam mu opowiadać o wszystkim co zaszło, gdy był w śpiączce.
            Kiedy rozumiałam, że nie śpi, po prostu z nim rozmawiałam. O wszystkim. O naszym życiu. O wypadku. O Monique. Moich rodzicach. Nawet o Loganie. Omijaliśmy temat Maxine, lecz wiele razy mało go nie zapytałam co się z nimi dzieje. Tak każdego wieczoru. Uwielbiał słuchać o śnie, w którym był idealnym nastolatkiem, muszącym podjąć tak ważną decyzję.
            Miranda dużo mówiła. Opowiadała o sobie. Jednak Nick traktował ją obojętnie. Stałam w drzwiach i bezradnie patrzyłam, jak całkowicie ją ignoruje. W końcu, kiwnęłam głową, a ona ucichła. Odeszłam, nie słysząc już jej słów.
            Poszłam do łazienki. Oparłam się o brzeg umywalki. Patrzyłam na swoje odbicie. Zarówno Nick, jak i ja, się zmieniliśmy. Zniknęła moja blizna na policzku – pojęłam, że to wynik mocy Nicka, jako ducha. Zamiast tego miałam znowu omdlenia, mdłości, wypadające garściami włosy, co niebywale było skutkiem ducha kobiety na dachu szpitala. Cieszył mnie jednak fakt, że żyłam.
            Poprzedniego dnia dzwonił do mnie Logan. Przepraszał, że tak bardzo mnie zdenerwował i prosił o spotkanie. Chciałam go zobaczyć. Od tygodni siedziałam w czterech ścianach, pilnując mojego kuzyna. Zostało niewiele dni do końca wakacji, co oznaczało, że będę musiała znowu zacząć pokazywać się ludziom. Zamiast jednak się tym zamartwiać, otworzyłam szeroko szafkę nad lustrem i powoli zaczęłam wyjmować poszczególne kosmetyki.
            Nie mogę powiedzieć, że makijaż mógł sprawić, że mój wygląd jakoś szczególnie się zmienił na lepsze. Zakrywał jednak wory pod oczami, nieliczne pryszcze czy maleńkie blizny pozostałe po wypadkach w dzieciństwie.
            Przebrałam się w czarną sukienkę w kwiatki (pamiętacie może jeszcze o niej?), a następnie spróbowałam jakoś zatuszować już pojawiające się odrosty. W końcu dałam sobie z tym spokój. W swoim pokoju schowałam telefon i leki do torebki.
            Leki. Po co? Od kiedy obudziłam się na sali OIOMu, znowu mój stan stał na pograniczu hospitalizacji. Tabletki pomagały. Jednak nie zawsze. Miałam jeszcze szansę.
            Poszłam do pokoju Nicka. Cicho otworzyłam drzwi. Miranda siedziała wpatrzona w mojego kuzyna, a on sam poświęcał całą swoją uwagę ścianie. Oparłam się o futrynę, wpatrując się w mojego przyjaciela. Nie chciałam go zostawiać. Nie wychodziłam z domu od tygodni, pilnując go cały czas.
            Miranda spojrzała na mnie. Otwierała już usta, ale ja pokręciłam głową. Podeszłam powoli do łóżka. Nick skierował swoją uwagę na mnie.
 - W końcu porozmawiasz z Loganem – westchnął. – Ma szczęście chłopak.
 - Dasz sobie radę? – zapytałam.
 - Nigdzie nie ucieknę.
            Uśmiechnęłam się. Jego czarny humor miał swoje plusy. Może nie zawsze, ale jednak.
 - Powiesz mu? – spytał mnie cicho.
            Oczywiście Miranda starała się udawać, że nie słyszy o czym mówimy. Uśmiechnęłam się do niej ukrytkiem. Złapałam Nicka za dłoń, ciężką i zimną. Ledwo poruszałam palcem wskazującym.
 - Muszę. Czuję, że mamy mało czasu – zerknęłam na okno. Wychodziło na ulicę. Od razu rzucił mi się w oczy charakterystyczne, czarne auto. Wskazałam na szybę brodą. – No i jest.
            Puściłam dłoń Nicka, i wytarłam spocone ręce w spodnie. Nie widziałam Logana od czasu, kiedy przez przypadek widzieliśmy się przez szyby samochodów. Stresowałam się. Miałam mu powiedzieć, że widzę duchy. I widma. Musiałam dopilnować, by dowiedział się o Chrisie. W końcu to chyba jego tata.
  - Powodzenia – pożegnał mnie. – Wróć cała.
            Pokiwałam głową. Spojrzałam znowu na okno.
 - Trzymaj kciuki – rzuciłam, po czym wyszłam.
            Na zewnątrz, Logan już wysiadał. Uśmiechnął się szeroko, widząc mnie. Wyglądał inaczej niż kiedykolwiek. Włosy, zawsze nieogarnięte, przyciął, na dość krótko. Oczy mu lśniły, a koszulka była idealnie prosta. Szedł pewnym krokiem. Stanął obok i cmoknął mnie w policzek. Spojrzałam na niego lekko zdziwiona, lecz nic nie powiedziałam.
            Nie wiedziałam co możemy robić. Chciałam z nim tylko porozmawiać. Wyjaśnić pewne sprawy.
            Usiadłam na miejscu pasażera, on zaś klapnął przy kierownicy. Uśmiechał się szeroko.
 - No więc? Gdzie się wybieramy? – zapytał, kierując jedną ręką.
            Wzruszyłam ramionami, nie mając pomysłu. Usiadłam tylko wygodniej, patrząc przed siebie, przez szybę. Auta mijały nas bez zbędnych problemów. Logan prowadził spokojnie, starając się nie przyśpieszać. Lecz mimo wszystko już czułam się przy nim bezpiecznie.
 - Jak Nick? – usłyszałam.
            Przez chwilę nie odpowiadałam. Ściszyłam radio.
 - Nadal źle – powiedziałam cicho. – Jeśli tak dalej pójdzie, zacznie chodzić może za rok, bądź dwa. Albo w ogóle.
            Pokiwał głową. Zmienił dłoń trzymającą kierownice. Wolną powoli przesunął w moim kierunku. Położył ją na mojej ręce. Poczułam ciepło bijące od jego skóry. Choć powinnam ją zabrać, nie zrobiłam tego. Udałam, że nie zauważam.
 - Cieszę się, że żyje – mruknęłam. – To jest teraz najważniejsze.
 - Prawda – przytaknął.
            Nie puszczał mojej dłoni. Zasłuchałam się w jego miękki oddech, który doskonale słyszałam. Nie wiem czemu, ale nawet widząc go, wyprzedzającego inne auta, jedną ręką na kierownicy, ufałam mu.
            Zaczął skręcać. Zmienił pas ruchu, a następnie całkowicie zjechał. Spojrzał na mnie z uśmiechem. Zgasił silnik, po czym zdjął swoją dłoń z mojej.
 - Jeśli dobrze zgaduje masz ochotę na kawę?
 - Jasne – odparłam. – Zawsze i wszędzie.
            Wyszedł z auta. Przeszedł kawałek, po czym się wrócił. Otworzył drzwi. Zaczął się śmiać.
 - Fajnie by było jakbym wziął pieniądze – powiedział. – Podasz mi? – wskazał na portfel.
            Wzięłam do ręki skórzany przedmiot i wyjęłam banknot. Podałam mu, a ten od razu zniknął. Pozwoliłam sobie pomyszkować w jego portfelu. Przejrzałam przegródki, znajdując tam jedynie wizytówki oraz karty bakowe. Było nawet zdjęcie jego mamy i wyraźnie niedawno zrobiona fotka Emily. Uśmiechnęłam się. Mała wyglądała na zadowoloną. Zanotowałam sobie, żeby o nią zapytać jak Logan wróci.
            Znalazłam jego prawo jazdy. Wyjęłam je i przyglądałam się zdjęciu, które go ukazywało. Od razu rzucały się w oczy jego duże, ciemne oczy, idealnie uchwycone przez fotografa. Zmierzwione włosy bardziej ulizane niż zawsze. W końcu przeniosłam wzrok na resztę informacji. Znalazłam datę jego urodzin. Dwudziesty siódmy maja. Czyli ominęła mnie impreza. Nie wiem czemu ale zauważyłam to dopiero po chwili. Choć napisane było dużymi literami.
            Spójrzcie na to: Logan. Czy tylko ja o tym zapomniałam? Czy tylko mi wyleciało z głowy jego długaśne przedstawienie, kiedy go poznałam.
            Christopher Logan Dominik UnderVarpol.
            Wtedy to pojęłam. Nie chodziło o jego ojca. Nie o przypadkową osobę. W tym wszystkim chodziło o Logana. Chłopaka, którego poznałam tak dawno temu.
            Zaczęłam szybko oddychać. Znaczyło to, że Logan mógł zginąć w każdej chwili. Mógł umrzeć na moich oczach.
            Jak na zawołanie wyłonił się z dwoma kubkami. Uśmiechał się od ucha, do ucha, patrząc na mnie. Wypuściłam trzymane w płucach powietrze. Łzy zakuły mnie w oczy.
            To o niego chodziło od samego początku.
            Wtedy pojawił się on. Widmo, te, które wyglądało bardziej paskudnie od duchów. Nie uśmiechał się ani nie złościł. Wyglądał obojętnie. Mimo to szedł prosto na Logana – Chrisa. Dopiero kiedy stanął prawie obok niego, przeniósł wzrok na mnie. Puste oczy przeszył blask błękitu. Marzyłam, by tam podbiec, sprawdzić, czy mogę coś zrobić. Ale czułam się, jakby coś mnie sparaliżowało od środka. Serce obijało mi się o żebra, a ja walczyłam o każdy oddech. Widmo spojrzała na mnie ponownie, po czym poruszyło ustami.
 - Uratuj mnie – wyszeptał głos w mojej głowie. – Proszę.
            Pokiwałam głową. Logan ujrzał to i przystanął, wpatrując się we mnie ze zdziwieniem. W tym samym czasie widmo, kroczące za nim, weszło prosto w jego ciało, i przeniknęło go. Poleciał przed siebie, rozlewając gorącą kawę na ziemię wokoło. Zamrugałam zszokowana. Leciał, aż zderzył się z podłożem. Widmo zniknęło, a przez jedną sekundę, widziałam je w Loganie. Ten jednak za chwilę zaczął drgać, niczym osoba chora na epilepsję. Zerwałam się z miejsca, otworzyłam drzwi i wybiegłam.
            Ku niemu szła kolejna osoba. Ja pierwsza rzuciłam się do niego. Odwróciłam go. Jego twarz była śmiertelnie blada, a oczy puste. Gdy tylko go dotknęłam poczułam zimno. Paraliżujące i trujące. Upadłam na ziemię, jeszcze kątem oka widząc, jak widmo opuszcza jego ciało, z ostrzeżeniem w wzorku.
           

            

niedziela, 11 grudnia 2016

Rozdział czterdziesty pierwszy

            Po kilku minutach siedzenia przy tym całym piszczeniu wszystkich możliwych urządzeń, można dostać na głowę. To był jedyny element, który cieszył mnie, że mogę siedzieć tam tylko przez dwadzieścia minut, co godzinę.
            Trzymałam go za dłoń, ty razem mając pewność, że nie rzuci się na mnie. Była to chora rzeczywistość, w której byłam zmęczona i marzyłam o łóżku.
            Na dworze już się ściemniało, a pielęgniarki się zmieniły. W takim momencie spokojnie mogłam przesiadywać u boku kuzyna, dłużej ponad określone normy.
            Spojrzałam na jego twarz. Przez jej połowę rozciągał się bandaż, na który opadały jego włosy. Zawsze mu je odgarniałam, jakby nic przez nie nie widział.
            Maxine siedziała na korytarzu i chociaż nie mogła wejść na salę, czekała. Chyba na wieść o tym, że Nick się obudził. Bo tylko na to czekaliśmy. Ciocia chodziła do szpitalnej salki, gdzie można było się pomodlić, Maxine cały czas patrzyła się w dal, ze szklanymi oczami. Ja zaś nie mogłam siedzieć w miejscu. Krążyłam w kółko, zastanawiając się, co może pomóc Nickowi. Jednak pomysły nie przychodziły.
            Nick wyglądał tak spokojnie gdy spał. Jakby po postu zasnął. Jednak nawet kiedy próbowałam w to uwierzyć, rzeczywistość mnie powstrzymywała. Pokazywała te wszystkie kable, bandaże i kroplówki. Pod tym wszystkim leżał mój kuzyn.
            W końcu pielęgniarka poprosiła, abym wyszła bo musi zmienić pacjentowi opatrunek. Z niechęcią opuściłam OIOM, udając się na korytarz. Zamiast usiąść na krzesłach, poszłam dalej. Skręciłam w prawo, idąc opustoszałym o tej porze korytarzem. Ponownie pokierowałam się w prawo, aby stanąć przed drzwiami, prowadzącymi na schody. Otworzyłam je, po czym zaczęłam powoli wspinać się po schodach. Powoli docierał do mnie chłód, jaki panował za zewnątrz. Dotarłam do prostego wyjścia. Pchnęłam drzwi, aż dotarło do mnie głodne powietrze.
            Stanęłam na czymś w rodzaju balkonu. W sumie nawet nie wiem jak to nazwać. Były tam barierki i nawet ławka. Toteż zapewne niektórzy musieli tam przychodzić aby zaczerpnąć świeżego powietrza, albo by zapalić papierosa.
            Podeszłam do barierki. Było przyjemnie i miło. Na niebie świeciły już pierwsze gwiazdy, a wiatr świszczał mi w uszach. Gdy spojrzałam w dół widziałam ciemność, ale raczej wolałabym nie spaść z takiej wysokości.
            Westchnęłam. Wypadek Nicka mnie przytłaczał. Miałam dość siedzenia w szpitalu i ciągłych myśli, czy wyzdrowieje, czy wyjdzie z tego, czy się obudzi. Każda myśl była nowa i co raz to śmieszniejsza. Jeszcze niedawno siedziałam z Nickiem i Maxine zastanawiając się jak uratować owego, tajemniczego Chrisa, a tutaj nagle Nick może nigdy się nie obudzić.
            Każdy lekarz z jakim rozmawiałam mówił to samo: trzeba czasu, aby Nick wyzdrowiał. Nawet jeśli się obudzi, trzeba będzie wiele rehabilitacji, aby zaczął normalnie funkcjonować. Wszyscy powtarzali mi, żeby jak najwięcej do niego mówić, no bo przecież on to słyszy. W końcu się obudzi. Z własnej inicjatywy, gdy uzna to za konieczne.
            Powtarzałam mu: Nick, musisz się obudzić. Dla nas. Dla mnie, Maxine, cioci, przyjaciół. Przecież nie długo zacznie się szkoła. Musisz być gotowy, by zagrać z kumplami. Jednak wiedziałam, że go okłamuje. Jego nogi mogą nigdy nie poruszać się jak dawniej. Ale chciałam tylko, żeby się obudził.
            Odwróciłam się z zamiarem spoczęcia na ławce. Obróciłam się i podskoczyłam, kiedy zobaczyłam na ławce kobietę.  Z powodu ciemność nie widziałam jej za dobrze. Patrząc na nią, dostrzegłam nikłe rysy twarzy i jasne włosy. Siedziała, patrząc na mnie z zainteresowaniem.
 - Dobry wieczór – wybąkałam.
            Kobieta uśmiechnęła się. Powoli się podniosła. Spostrzegłam, jak krajobraz za nią lekko się zamazuje, co dało mi do zrozumienia. To duch.
 - Jesteś tylko duchem – westchnęłam.
 - Tylko duchem? – zapytała ironicznie. – Widzisz mnie. To raczej niezwykłe. - Dla mnie nie – odparłam wolno.
            Wyglądała lekko przerażająco. Bałam się, że podejdzie za blisko. Kontakt z duchami nie był mi wskazany, toteż nie miałam większej ochoty do niej podchodzić. Cofnęłam się znacząco.
 - Boisz się mnie? – wymruczała.
 - Duchy niezbyt dobrze na mnie działają.
            Pokiwała głową ze zrozumieniem. Przyglądała mi się spokojnie, jakby nic jej nie mogło zdziwić.
 - Czyżbyś też cierpiała? – zapytała.
            Byłam zdziwiona jej pytaniem. I choć gadanie z duchem na środku jakiegoś dachu, wydawałby się absurdalne, pokiwałam głową.
 - Kto leży tam, na dole?
 - Mój przyjaciel. Kuzyn – wyszeptałam.
            Przymknęła oczy zadowolona. Podeszła do mnie, jednak utrzymała dystans. Stanęła obok barierki, patrząc na mnie.
 - Musisz go bardzo kochać – zauważyła.
 - Jest dla mnie jak brat.
            Objęła się ramionami. Jej twarz była blada i spokojna. Nienaruszona. Nie była szczególnie piękna, jednak nie była brzydka. Zarejestrowałam jej oczy. Nie wiedziałam co o nich myśleć – nie były bowiem ani ‘’żywe’’ ani takie, jakie widziałam u Niny, kiedy po raz pierwszy ją spotkałam. Starałam się więc uważać na kobietę.
 - Minęło siedem miesięcy – mruknęła. – A ja nadal tu tkwię. Nawet nie wiem po co.
            Zbliżyłam się dyskretnie. Mówiła, przepełniona tajemniczością. Zdawała się być smutna, żal emanował od niej falkami.
 - Co się stało? – dociekałam.
 - Kochałam go. To mój największy błąd.            Zdziwiłam się. Mówiła od rzeczy, więc nie mogłam pojąć jej historii.
 - Może zacznij od początku? – zaproponowałam.
            Spojrzała na mnie krytycznie. Jej wzrok mnie paraliżował. Coś było w jej oczach.
 - Byłam z nim tak długo. Kochałam go nad życie. Mogłam zrobić co tylko chciał. Byłam gotowa poświęcić dla niego wszystko. Kiedy miał wypadek, moje serce pękło. Bałam się, że go stracę. To był mój największy błąd – zrobiła długą pauzę, szukając słów. – Byłam przy nim cały czas. Powtarzałam mu, że ma żyć dla mnie. Ale potem zaczęłam myśleć: jak to będzie jeśli wypadek zostawi na nim piętno, z którym on nie będzie mógł żyć? Nie chciałam na to pozwolić. Poszłam do niego i powiedziałam… powiedziałam, że kocham go najbardziej na świecie i chcę, aby zrobił to co uważa za słuszne. Miałam nadzieję, że za chwilę się obudzi, uśmiechnie i powie do mnie tak jak zawsze ,,Witaj, słoneczko’’. Ale wiesz co się stało?
            Pokręciłam głową. Czułam jak szybko bije mi serce. Każde słowo kobiety napawało mnie trwogą. Mimo to słuchałam z zapartym tchem jej słów.
 - On odszedł. Po prostu. Umarł.
            Skrzywiła się. Patrząc na nią, zdawało mi się jakby się rozmywała. Jakby traciła kolor. Chciałam ją jakoś pocieszyć, lecz nie mogłam jej dotknąć.
 - Świat bez niego nie ma kolorów. Nigdy nie będzie miał.
 - Postanowiłaś, że spotkasz go tutaj? W krainie zmarłych?
            Skinęła. – Ale on odszedł dalej. Nie poczekał na mnie.
  - Może nie sądził, że odejdziesz tak szybko? – zastanawiałam się.
            Było mi zimno. Ciarki przeszły po całym ciele. Bałam się poruszać. Głowa pękała mi już, wypełniając hukiem czaszkę. Lekko potarłam skroń.
 - Jak umarłaś? – przestąpiłam z nogi na nogę.
 - Tak jak powinnam. – spojrzała w moją stronę. Zauważyłam ślady łez na jej twarzy. – Nałykałam się jakiś tabletek. Chciałam być z nim. Ale on nie poczekał.
            W oddali zagrzmiało. Nie minęło kilka sekund, a na niebo rozdarła błyskawica. W jej świetle twarz kobiety wydała mi się jeszcze bardziej upiorna.
 - Nie powinno to się tak skończyć – powiedziałam. – Powinnaś żyć. Jeśli cię kochał, na pewno chciał, byś żyła.
            Ponownie usłyszałam grzmot. Na czole poczułam pierwsze krople deszczu. Patrząc na kobietę, zdałam sobie sprawę, że ona nigdy nie poczuje już tego deszczu na skórze. Była martwa. Oznaczało to, że już nic nie poczuje.
 - Sądzę, że za długo tu już jesteś. Ty też powinnaś odejść.
            Skrzywiła głowę. Zmrużyła oczy. Powoli, bardzo powoli zbliżyła się. Deszcz padał coraz mocniej. Czułam zimno, zarówno spowodowane pogodą, jak i obecnością ducha.
 - Nie sądzę, że to konieczne – zamrugała. W jej oczach lśniły małe iskierki. – Jest mi tak dobrze.
            Była tak blisko. Czułam jej oddech na karku. Postąpiłam kilka kroków w tył, jednak ona ciągle zmniejszała dzielącą nas przestrzeń.
 - Skoro on odszedł to o co chodzi? – zapytałam głośno.
            Na chwilę jej oczy stały się normalne, jednak nie trwało to długo. Widziałam jak zaciska dłonie w pięści. Nie mogłam skupić się na niczym konkretnym, przez ciągłe błyski na niebie i deszcz bębniący o dach. Przytrzymałam się barierki, kiedy zrobiło mi się ciemno przed oczami.
 - O co tak naprawdę chodzi? O co jesteś zła? – dociekałam.
 - On mnie nie kochał. Nie wrócił do mnie – mruknęła pod nosem. – Pozwoliłam mu odejść, ale on nie został dla mnie.
            Zaczynała blaknąć. Bardziej i bardziej. Wiedziałam, że może zniknąć, a wtedy jeden duch pozostanie na tym świecie z błahego powodu. - Życie jest czasem zbyt trudne. Musisz go zrozumieć.
 - Co ty możesz wiedzieć?! Straciłam jedynego mężczyznę, którego kochałam!
            Znowu grzmotnęło. Deszcz padał już na dobre. Ciężkie krople uderzały mnie po twarzy. Stałam wprost ducha. Postanowiłam walczyć. Po coś widziałam te zjawy.
 - Miłość jest niepojęta – rzuciłam, a moje słowa porwał wiatr. – Jeśli go kochałaś, powinnaś była dać mu odejść. To on wybrał. Dlaczego teraz mu to wypominasz?
            Pokręciła głową.
 - Nie wiem.
 - Powoli znikasz. Zaślepia cię złość. Musisz iść dalej. – zrobiłam dwa kroki i już stałam obok niej. Chwyciłam ją za ręce. – Ale to twój wybór.
            Była zdziwiona faktem, że ją dotknęłam. Czułam zimno bijące z tej postaci. Wyczułam w niej żal. I ból.
            Włosy klapnęły mi na twarz, a woda pozostawiała na skórze smugi. Kolejny błysk rozjaśnił twarz ducha. Była zdezorientowana. Więc spojrzałam na nią, patrząc głęboko w przepełnione emocjami oczy. Wydawały mi się takie podobne do ludzkich. To nie była Maggie, która umarła, bo chciała oszczędzić bólu innym.
 - Miłość zawsze będzie zgubą ludzkości. Ale jest piękna. I to się liczy.
            Uśmiechnęła się smutno. Ja zaś zamknęłam oczy i skupiłam się na tych, których kochałam. Mama, tata. Mój brat, ciocia, Nick, Monique. Przypomniałam sobie ludzi, którzy wiele razy ze mną rozmawiali, śmiali się. Cole, Mattew. A nawet znajome ze szkoły, które ledwie mnie znały. Na koniec wyszczerzyłam się widząc twarz Logana. On też był dla mnie ważny. Nie mogłam zaprzepaścić szansy, by być z nim blisko. Nie przez duchy.
            Otworzyłam oczy. Duch kobiety patrzył na mnie z szerokim uśmiechem. Była zdecydowanie bardziej realna, niż wcześniej. Wyciągnęła do mnie dłoń, a w jej oczach, wtedy już naprawdę prawdziwych, lśniły łzy. Pokręciła głową.
 - Co ty ze mną zrobiłaś? – zapytała zszokowana.
 - Nic takiego. Pomogłam ci tylko znaleźć w sobie coś na rodzaj miłości. Boże, brzmię jak jakaś poetka. Po prostu – spojrzałam w dal. – Duchy mają w sobie śmierć. Coś musi ją neutralizować.
            Błyskawica rozcięła niebo na pół. W tym samym momencie, w miejscu kręgosłupa sięgnął mnie ból. Jakby ktoś rozciął mi plecy na pół. Upadłam na ziemię, boleśnie zgniatając sobie rękę. Głowa mi pękała, ale mimo to podniosłam ją odrobinę. Duch kobiety spojrzał na mnie, nie wiedząc co począć.
 - Może on gdzieś na ciebie czeka? – wycharczałam.
            Kolejny błysk. Kolejny atak bólu. Zwijałam się na zimnej podłodze, taplając się w wodzie. Krople rozbryzgiwały mi się na ciele, lecz ja nawet nie mogłam się ruszyć.
            Czarne plamki tańczyły mi przed oczami. Powoli znikał mi obraz kobiety, zastępowany ciemnością. Nie mogłam się podnieść, tak naprawdę nic nie mogłam zrobić. Zanim straciłam przytomność, spojrzałam jeszcze przed siebie, prawie nic nie widząc.
 - Musisz odejść…
             Korytarz zdawał się wirować. Ściany były na suficie, krzesła wisiały koło lamp. Kręciło mi się w głowie, ale uparto szłam przed siebie, opierając się o każdą rzecz w zasięgu dłoni.
            Widziałam krzywe spojrzenia różnych ludzi. Wstałam z ziemi na dachu i jakoś udało mi się doczłapać po schodach na dół. Ociekałam wodą, wszystko było podwójne, zaś z nosa jak zwykle chyba ciekła mu krew. Jedną dłoń trzymałam na twarzy, idąc wolno korytarzem. Ktoś się o coś pytał. Ja ich zbywałam, kierując się ku Intensywnej Terapii.
            Trafiłam do owego miejsca. Przez mgłę dostrzegłam Maxine, która poderwała się z miejsca, podbiegając do mnie. Złapała mnie za ramiona, pilnując czy trzymam się na nogach. Gdy zauważyła, że nie daje rady stać, posadziła mnie na krześle. Uniosła moją głowę. Podejrzewam, iż nie wyglądałam najlepiej, toteż szybko kogoś zawołała.
 - Even?! Even, co się stało? – wrzeszczała Maxine.
            Kaszlnęłam. Klatka piersiowa mnie bolała, rozsadzana bólem od środka. Nie mogłam złapać tchu, jednak mimo to wyszeptałam:
  - Duch.
            Pokiwała głową. Trzymała mnie, abym była w pionie. Oddychałam ciężko, co zapewne było słychać.
            Po chwili ktoś ją odsunął. Dotknęły mnie delikatne dłonie. Przez mgłę dostrzegłam twarz znajomego mi lekarza. Pytał o coś, lecz jego słowa ulatywały mi w głowie. Wrzasnęłam, kiedy kolejna fala bólu przeszyła mnie na wskroś.
            Zamknęłam oczy, tonąc w ciemności.
            Ale zniknęła ona szybko. Pojawiły się za to obrazy. Młoda dziewczyna, uśmiechnięta, idąc wraz z kilkoma dziewczynami. Czułam ich radość i ekscytacje. Szybko scena się zmieniła na tę samą kobietę i chłopaka. Widziałam różne rzeczy; niemowlę, osoby, sceny. Czułam radość, strach, miłość, euforię. Wtedy pojęłam, dostrzegając kobietę, którą widziałam na dachu, że to właśnie duch. Odchodziła.
            Głosy osób wokoło obijały mi się w głowie, a jednym okiem widziałam to, co widziała ona, ta, której nie znałam nawet imienia. Czułam na sobie dotyk, prawdopodobnie lekarzy. Powoli odpływałam, ginąc w nie mojej świadomości.
            Ogarniało mnie ciepło i szczęście. Wiedziałam, że dziewczyna jest przerażona tym, co czeka ją dalej. Mimo to szła w zaparte przed siebie. Dowiadywałam się o niej coraz więcej – ile miała lat, jak się nazywała. Uśmiechnęłam się, czując, że i ona to robi.
            Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam szeroko oczy. Leżałam na podłodze. Podniosłam się szybko. Wszyscy próbowali mnie zatrzymać. Otaczał mnie wianuszek lekarzy i pielęgniarek.  Znalazłam wzrokiem Maxine. Stała w miejscu, nie wiedząc co robić.
            Podeszłam do niej. Spojrzała na mnie zszokowana. Złapałam się jej.
 - Ten duch… ja go widziałam… jej chłopak… odeszła… ale Nick – mówiłam bez składu.
 - Even, uspokój się – wyszeptała. – Nic nie zrobisz, tylko sobie pogorszysz.
            Połknęłam ślinę. Wzięłam dwa głębokie wdechy, przytrzymując się mojej przyjaciółki. Czułam na plecach wzrok lekarzy – pacjentka w strasznym stanie wstała i teraz rozmawia z inną dziewczyną. Też coś!
 - Musimy dać Nickowi wybór. Pozwolić mu odejść mimo wszystko – łzy naszczypały mnie w oczy.
            Spojrzała na mnie zdziwiona.
 - Co?
 - Jeśli go kochamy, musimy dać mu odejść. W tym kryje się rozwiązanie. O to w tym chodzi.
            Wykrzywiła się. – Przecież to tylko jakieś stare powiedzenie. Tak się tylko mówi – na jej twarz wkradało się przerażenie.
            Dłonie mi się trzęsły. Powoli, bardzo powoli usiadłam na jednym z krzeseł.
 - To jest rozwiązanie – powiedziałam jej, kiedy znalazła się obok. – Klucz.
 - Nie mówisz poważnie – wytknęła mi.
            Pokręciłam głową. Spojrzałam w dal – lekarz, przyjmujący mnie wcześniej, patrzył na mnie uważnie. Dostrzegłam Candy i dwie inne pielęgniarki. Każdy z nich jakby czegoś wyczekiwał. Ja miałam przed sobą zadanie.
 - Nie umarłam. A powinnam – powiedziałam głośno. -  Bóg chce żebym coś jeszcze zrobiła w życiu. Na pewno chodzi o Nicka.
            Złapałam delikatnie Maxine za rękę. Łzy spływały jej po policzkach. Uśmiechnęłam się. Przypominała mi tego ducha, dziewczynę, która umarła po śmierci swojego ukochanego. Niczym Romeo i Julia. Loganowi by się spodobało.
 - On musi zdecydować.
            Przytaknęła. Chciałam dodać coś więcej, lecz nie miałam żadnych słów, które mogłyby by wiele zmienić. Wstałam, ciągnąc ją za sobą. Stanęłam obok doktora, patrzącego na mnie z nieskrywanym zdziwieniem.
 - Jesteś niesamowitą osobą, Even – zaczął. – Jakim niby cudem to wszystko się wydarzyło? Przed chwilą stwierdziłem stan krytyczny, a ty teraz normalnie funkcjonujesz jak gdyby nigdy nic. O co w tym chodzi?
 - Sama chciałabym wiedzieć – mruknęłam. – Mogę wejść do Nicka?
 - Nie sądzę, że w twoim stanie to… - Jakim stanie? Nic mi nie jest. Nic więcej niż zawsze.
            Przejechałam dłonią po twarzy. Kiedy spojrzałam na swoją rękę, ujrzałam krew. Od razu zorientowałam się, że blizna znowu musiała się spaprać. Wciągnęłam głęboko powietrze.
 - Czy mogę wraz z Maxine, chociaż na parę minut wejść do Nicka?
            Lekarz nic nie powiedział. Lekko potrząsnął głową, jakby kłócił się sam ze sobą. Przeniósł wzrok na moją twarz, Wyglądał na zmęczonego i zmartwionego. Uśmiechnęłam się.
 - Pozwoli mi pan, a za chwilę przyjdę na badania kontrolne.
            Podszedł do mnie. Zauważyłam liczne zmarszczki wokoło oczu i ust. Musiał wiele się uśmiechać. Dłonie miał zniszczone latami pracy, a stojąc naprzeciw mnie, dostrzegłam że jest wiele razy straszy niż myślałam.
 - Jesteś kimś wyjątkowym. Nie możesz dać się tak łatwo.
            I odszedł. Ja delikatnie chwyciłam Maxine za rękę, prowadząc ją do drzwi. Potencjalnie nie mogła tam wchodzić. Jednak Nick leżał na OIOMie już wiele dni, więc lekarze pozwalali wchodzić i jej.
            Stanęła przed drzwiami. Miała zaszklone oczy. Ja już nie umiałam płakać. Naprawdę. Po prostu uśmiechałam się jak głupia, wierząc, że może jednak nie umrę, jeśli będę dalej dotykać duchów. To napawało mnie motywacją do życia.
 - Co mam zrobić? – zapytała przerażona.
 - On nas słyszy. Wydaje mi się nawet, że… - Co takiego?
            Zerknęłam za drzwi. Leżał tam spokojnie, śpiąc i jakby czekając. Chciałam żeby do nas wrócił. Jednak jeszcze bardziej pragnęłam, żeby po prostu był szczęśliwy.
 - Pójdź do niego i pozwól mu odejść. Po prostu wydawało mi się, że go widziałam. Jego ducha – zawahałam się. – Sądzę, że dusza oddziela się od ciała nie tylko po śmierci.
            Pokiwała smętnie głową. Wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi. Gdy weszła, widziałam jej niepewny krok. Stanęłam plecami do drzwi. Zamknęłam oczy, oddychając  równo i głęboko. Moje myśli błądziły po różnych torach. Zapomniałam na ten czas o Nicku, skupiając się na wszystkim tym, o czym nie miałam czasu myśleć.
            Jeszcze nie całe dwa lata, a będę pełnoletnia. Na zawsze będę mogła zapomnieć o Amandzie Alians. Nadal widziałam ją w snach, a wspomnienia nadal bolały. Karała mnie za grzechy mojego ojca. Nie byłam winna niczemu. I co z tego? Jej to wcale nie obchodziło.
            Wyobraźcie sobie moje życie, gdyby moja mama nie zmarła, a tata nie zginął. Czy wtedy wyglądałoby to inaczej? Mogłabym być szczęśliwa. Mieć dzieciństwo, jakiego nie dane było mi posmakować. Jednak to przeszłość. Jej nie można zmienić.
            Pomyślałam o Chrisie. Moim zadaniem było go ocalić. Lecz z dnia na dzień zaczynałam wątpić, czy rzeczywiście mi się to uda. Skoro nie mogłam pomóc innym, tym których kochałam, jak mam pomóc obcej osobie? Jednak bałam się jednego najbardziej; że pan Varpol to nie rozwiązanie.             Człowiek jest marną istotą. Dowiadywałam się o tym całe życie. Ci, których kochałam, umierali. Bo takie jest właśnie życie – kruche. Przemija szybciej, niż sądzimy. Właśnie chyba to jest piękne. Możemy cieszyć się życiem, krótkim, ale i urokliwym.
            Zaczęłam myśleć o Loganie. Był wyjątkowy. Może nawet coś do niego czułam. Bałam się tylko właśnie tego, że gdy dowie się o duchach, stracę go. Miłość jest zgubą ludzkości. Przekonywałam się o tym z dania na dzień.
            Poczułam klepnięcie w ramię. Otworzyłam oczy, aby ujrzeć twarz mojej przyjaciółki. Patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
 - Coś się zmieniło – jęknęła. – Ale nie wiem co.
            Uścisnęła mnie. Po prostu rzuciła mi się na szyję, przytulając się do mnie. Rozumiałam, że mój pomysł był jednak właściwy.
 - Więc moja kolej.
            Odsunęła się, wycierając nos o rękaw swetra. Lekko pchnęłam drzwi, wchodząc do pomieszczenia. Od razu ogarnęło mnie piszczenie maszyn i zapach sterylności. Ruszyłam żwawym krokiem ku mojemu kuzynowi, przykutemu do łóżka.
            Zatrzymałam się przy nim. Uśmiechnęłam się, choć było w tym uśmiechu więcej bólu, niżeli radości. Pocałowałam go lekko w czoło, po czym usiadłam na stołku, ustawionym obok posłania.
 - Hej – przywitałam się. – Nie wiem co ci nagadała ta twoja dziewczyna, ale ja też mam zamiar sobie z tobą pogadać. Wiesz, że cię kocham, prawda? Nad życie. Od kiedy pamiętam, to ty byłeś dla mnie wszystkim. Naprawdę, czułam się jakbyś był dla mnie bratem. Kimś mojej krwi. Nigdy nie czułam nic takiego do Kevina. Tylko do ciebie. Jesteś moją rodziną. Częścią mnie.
            Złapałam go za dłoń. Jego palce były zimne i nieczułe. Mimo to ścisnęłam je mocno. Przełknęłam głośno ślinę, zbierają słowa w głowie.
 - Ten wypadek… on… wiele zmieni. Nie wiem czy będzie szansa, że będziesz taki jak kiedyś. To może być dla ciebie bardzo trudne. Chodzi o to… myślę o tym, iż może tego nie przetrwasz. Masz do tego prawo. Możesz się poddać. Bo życie nie zawsze jest prostą. Teraz wybór należy do ciebie – przerwałam. Cholerne łzy! Znowu… - Ja… pamiętam jak byliśmy dziećmi. Wspinaliśmy się po drzewach, ganialiśmy się, jeździliśmy rowerami bez hamulców. Byliśmy szybkimi, przepełnionymi energią dziećmi. Wszystko było dla nas możliwe. Byłeś dla mnie jedyną rodziną. Nie mogłam ci się odwdzięczyć. Ale mogę to zrobić teraz.
            Do ciebie należy decyzja. Kocham cię, Nick. Jesteś dla mnie wszystkim. Bratem, kuzynem, przyjacielem. Świat bez ciebie nigdy nie będzie taki sam. Moje życie nie będzie takie same. Lecz świat, w którym ty nie jesteś szczęśliwy, będzie równie szary dla mnie. Nie gwarantuje, że wszystko się ułoży, że będziesz chodził. Jeśli tam dalej będzie ci lepiej, możesz odejść. Bo nikt nie będzie cię zatrzymywał.
            Ścisnęłam jego dłoń mocniej. Marzyłam tylko o tym, by otworzył oczy i rzekł, że nigdzie się nie wybiera. Jednak nie mogłam na to liczyć. Jeszcze raz się uśmiechnęłam, lecz łzy mówiły same za siebie.
            Maszyna obok zaczęła piszczeć. Głośny, przenikliwy dźwięk zabrzmiał w mojej głowie. Uniosłam ją lekko, aby ujrzeć jaśniejącą zjawę, stojącą nad ciałem Nicka. Był to on sam. Inny, bardziej żywy, niż jakikolwiek duch, którego dane mi było ujrzeć. Uśmiechał się. Szczerze i szeroko. Odpowiedziałam tym samym, czując jak łzy wpływają mi do ust. Ich słony smak rozbudził mnie.
            Zauważyłam lekarzy, biegnących ku mnie. Nie, nie ku mnie, ale do niego. Pielęgniarka mnie odepchnęła. Zobaczyłam monitor, na którym biegła prosta linia. Przeniosłam wzrok na ducha Nicka. Nadal się uśmiechał. Jedną dłoń opierał na ramieniu swojego ciała, a drugą wskazał na górę. Zrozumiałam.
            Właśnie wtedy miał zdecydować czy zostaje na tym świecie, czy umrze.
 
            

czwartek, 1 grudnia 2016

Rozdział czterdziesty

            Trzymałam dłoń Nicka, zimną i nie czułą. On, zabandażowany i poraniony leżał na środku łóżka, niczym nieżywy. Patrząc na niego uśmiechałam się. Odgarnęłam mu kosmyk ciemnych włosów z czoła. Kiedy już obniżałam dłoń, jego wystrzeliła do góry, łapiąc mnie za nadgarstek. Próbowałam się wyrywać, jednak bezskutecznie. Uśmiechnął się szyderczo, otwierając oko – drugie skrywał bandaż.
 - Spójrz co się ze mną stało – wycharczał niskim głosem. – Chcesz ratować innych? Nie pomożesz mi. Nie znajdziesz Chrisa. Nigdy nie pomożesz sobie. Spłoniesz w piekle!
            Pociągnął mnie ku sobie. Wpadłam na niego, lecz jego ciało po chwili zniknęło. Stałam boso na zimnej ziemi, na którą powoli opadały płatki śniegu. Uniosłam głowę. Miałam przed sobą stary cmentarz, zdecydowanie starszy i bardziej zniszczony, niżeli ten, na którym pochowani byli moi rodzice. Ciemne nagrobki, zarośnięte mchem, ciągnęły się w nieskończoność, niczym śmiertelny korowód.
            Zobaczyłam kilkoro płaczących osób, ubranych na czarno, pochlipujących pod nosem. Powoli zbliżyłam się do grobu, wokoło którego stały. Stanęłam naprzeciw nagrobka. Nie mogłam przeczytać liter. Zamazywały mi się i plątały. Śnieg krążył przed oczami. W końcu mrugnęłam, po czym rozszyfrowałam co tam jest napisane. 
            Even Alians.
            Chciałam się cofnąć, lecz potknęłam się o własne stopy. Runęłam na ziemię, nie mogąc się podnieść. Zgromadzone osoby okrążyły mnie. Widziałam puste oczy ludzi, których kochałam – nawet mamę i tatę. Każdy miał ślady łez na twarzy.
            Otworzyli usta, lecz zamiast kilku głosów, usłyszałam jeden. Donośny, dudniący. Rozległ się nad nami, ścinając mi krew w żyłach.
 - Nie umiesz sobie pomóc!
            Chciałam wstać, ale ciągle upadałam. Uniosłam dłonie do twarzy i ujrzałam na nich krew. Ciemna ciesz spływała mi po nadgarstkach. Była wszędzie na ziemi. Zaczęłam krzyczeć, lecz krzyki te były nieme. Czułam dłonie na gardle. Krztusiłam się własną śliną.
 - Even? – poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.
            Strząsnęłam ją. Jednak gwałtownie się obudziłam. Otworzyłam szeroko oczy, widząc zmartwioną twarz lekarza. Miałam przed sobą jasne ściany i świetlówki zawieszone na suficie. Ja sama siedziałam na tych strasznie niewygodnych krzesłach, w korytarzy przed Odziałem Intensywnej Terapii. Pokręciłam głową.
 - To tylko sen. Tylko sen – powtarzałam jak mantrę.
            Doktor spojrzał na mnie krytycznie. Nie miał na nosie swoich okularów, więc przyjrzałam się jego oczom. Ładne, o szarym odcieniu, patrzyły na mnie zmartwione.
 - Możemy przejść się do mojego gabinetu? – zapytał.
            Byłam w stanie tylko potrząsnąć głową. Zmroczona snem, stanęłam niepewnie na nogach. Mijając toaletę pozostawiłam lekarza samego, aby opłukać twarz zimną wodą. Kiedy opuściłam łazienkę, powoli poszłam za milczącym doktorem. W momencie gdy dotarliśmy do jego gabinetu, otworzył przede mną drzwi, zapraszając do środka. Usiadłam więc na przyjemnym fotelu, ustawionym przed biurkiem. Mężczyzna zajął swoje miejsce na obrotowym krześle po drugiej stronie. Oparł głowę na rękach, patrząc na mnie spokojnie.
 - Od trzech dni sypiasz na poczekalni. Podejrzewam, że nic nie jadłaś ani nie piłaś. Wyglądasz o wiele gorzej niż kiedy pojawiłaś się tu za pierwszy razem. Even, jeśli tak dalej pójdzie, będę zmuszony albo osadzić cię w jednej z sal, abyś tam regenerowała swoje siły, albo siłą wyproszę cię ze szpitala. Wykończysz się, dziewczyno.
            Wyprostowałam się, jednak od razu poczułam ból w plecach. Chciałam spojrzeć na niego krzywym wzrokiem, lecz nadal kleiły mi się oczy, od niespokojnego snu.
 - Nie ma pan prawa – zaprotestowałam słabo. – Jestem już dorosła i…
 - Nie jesteś nawet pełnoletnia – zauważył. – Do tego aktualnie nie mieszkasz nawet ze swoją matką, co pokierowane do odpowiednich władz, również mogłoby być przestępstwem.
 - Nie ośmieli się pan…
 - Otóż, tu się mylisz, młoda damo. – Wstał, powoli chadzając po gabinecie. - Jesteś poniekąd moją pacjentką, co oznacza, że muszę o ciebie dbać. Więc poproszę grzecznie: pojedź do domu, zjedz porządny posiłek, umyj się, wyśpij, a dopiero potem tu przyjedź. Wtedy zapomnę o wszystkim, co wiem.
            Pokiwałam głową. Nie chciałam opuszczać Nicka. Od trzech dni jego stan się nie poprawiał. Lekarze nie pozwalali nam do niego wchodzić, bardzo mało mówiąc, o jego stanie zdrowia. Bałam się, że jeśli go zostawię, coś się stanie.
 - Nie zmienisz tego co jest z Nickiem. Musisz przede wszystkim zadbać o siebie, bo będziesz mu potrzebna – stanął za biurkiem, patrząc na mnie. – Doszły mnie słuchy, że masz jakieś wiadomości o tym, co takiego ci dolega.
            Wytrzeszczyłam oczy, słysząc ostatnie zdanie. Kto do cholery?
 - Logan panu coś naopowiadał – westchnęłam. Czy on musiał wszystko komplikować?
 - Owszem.
 - Proszę pana, wiem o swojej chorobie tyle samo co pan – zapewniałam go.
 - Nie jestem głupi, Even. To naprawdę widać.
            Ponownie westchnęłam. Wstałam, z zamiarem odejścia. Kiedy już wyciągałam dłoń, by otworzyć sobie drzwi, dłoń mężczyzny je przytrzymała. Spojrzał na mnie z dezaprobatą.
 - Mówiłem całkowicie poważnie – powiedział spokojnie. – Masz jechać do domu. W razie czegokolwiek, zawiadomię cię.
            Przewróciłam oczami, jednak zgodziłam się. Znalazłam w kieszeni bluzy kluczki do samochodu. Lekarz odprowadził mnie na parking, cały czas patrząc jak z niego wyjeżdżam. Widziałam go w lusterku, nawet wtedy jak już opuściłam teren szpitala. W końcu zniknął mi z oczu, a ja z pokorą pojechałam do domu.
            Zdałam sobie sprawę, że budynek był cały ten czas otwarty. Na szczęście wszystko było na miejscu. Wspięłam się więc po schodach do swojego pokoju, gdzie tęsknym wzrokiem spojrzałam na łóżko. Miałam wielką ochotę położyć się i już nie wstawać, jednak najpierw zabrałam ręcznik, przewieszony przez ramę krzesła, a następnie pomaszerowałam do łazienki. Rozebrałam się i z prawdziwą rozkoszą wzięłam zimny prysznic.
            Nie miałam większej ochoty wychodzić. Zamiast tego oprałam się plecami o chłodną ścianę, a woda powoli spływała strużkami po moim ciele. Choć palce już się zmarszczyły, a na rękach i nogach miałam gęsią skórkę, nie opuszczałam prysznica. Zaczęłam intensywnie myśleć o moim śnie. Najbardziej bolał fakt, że wydawał mi się on boleśnie prawdziwy.
            Nie żebym wierzyła w jakieś zabobony związane ze snami. Byłam jednak śmiertelnie przerażona. Przejechałam dłonią po twarzy. Cała się trzęsłam, nie wiedząc czy to z zimna czy z strachu. Powoli odsłoniłam zasłonę od prysznica, stając na wycieraczce. Sięgnęłam po ręcznik, owinęłam się nim wokoło siebie. Następnie podeszłam do lustra.
            Spojrzałam na szkło. Patrząc na dziewczynę przed sobą, nie wiedziałam kogo widzę. Nie była to Even Alians – kiedyś byłam brunetką, z mocnym makijażem, niską dziewczyną, widocznie przy kości. Jedyne co tak naprawdę zostało ze starej mnie to oczy. Reszta w ogóle się nie zgadzała. Czerwone włosy (może już nie bardzo czerwone), zapadnięte policzki, wystające kości. Nigdy w swoim życiu, nie byłam chyba taka chuda. Mogłam spokojnie uchodzić za anorektyczkę. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz coś jadłam. Jak na zawołanie mój brzuch zaczął wydawać niemiłosiernie głośne dźwięki. Ja jednak zbagatelizowałam je, idąc po podłodze boso, zostawiając mokre ślady na panelach. Zamknęłam drzwi od pokoju, rzuciłam ręcznik na krzesło, a sama zagrzebałam się w miękkim kocu, zasypiając prawie od razu.

            Chciałabym powiedzieć, że obudziłam się zregenerowana, wyspana i gotowa do życia. Zamiast tego, kiedy w końcu zwlekłam się z łóżka, jedyne co czułam to ból w plecach i szczypanie oczu. Z chęcią pospałabym jeszcze dłużej, jednak nie miałam na to czasu. Musiałam wracać do szpitala.
            Pogrzebałam w szafce, znajdując jakieś wygodne ubrania. Z uwagi na wysokie temperatury, w szpitalu cały czas działała klimatyzacja. Toteż wsunęłam nogi w długie spodnie, a na koszulkę zarzuciłam lekką bluzę. W łazience opryskałam twarz zimną wodą. Oparłam dłonie o umywalkę, wpatrując się w lusterko. Rana z dnia na dzień wyglądała lepiej. Wtedy lekko się zaróżowiła, przypominając już bliznę. Przejechałam ręką po włosach. Rozczochrane i zniszczone, wyglądały tragicznie. Wpadłam więc na pomysł, jednak wcześniej postanowiłam coś zjeść.  
            W kuchni znalazłam jakieś płatki, które z większą niechęcią wsunęłam w siebie siłą. Umyłam po sobie miskę, robiąc to nad wyraz dokładnie. Bardzo chciałam wrócić do szpitala, jednak bałam się, co mogę tam zobaczyć czy usłyszeć.
            Postanawiając zrealizować swój plan, wyszłam z domu, na oślepiające słońce. Było południe, masa ludzi tłumnie chodziła chodnikami. Każdy cieszył się pogodą, ja zaś z ponurą miną zamknęłam drzwi na klucz, a następnie, nadal posępna, ruszyłam w kierunku miasta.
            Mijani ludzie przypatrywali mi się z lekką ciekawością i widoczną niechęcią. No cóż, dość mocno odstawałam, grubo ubrana w upał, z miną mordercy na twarzy i wyglądem, jakby odkopali mnie po dwóch tygodniach leżenia w grobie. Wbiłam więc wzrok w ziemię, dłonie wciskając głęboko w kieszenie.
            Doszłam do salonu fryzjerskiego. Pamiętacie z jaką chęcią, zamieniłam swoje nudne, brązowe włosy na kurwistą czerwień? Powtórzyłam to z równą radością. Opuściłam budynek z pięknymi, ognistymi włosami. Jak szaleć to szaleć.
            Może udałoby mi się dość do domu niezauważona, gdyby nie fakt, że kiedy minęła mnie jakaś gruchająca para, usłyszałam swoje imię. Z niechęcią się odwróciłam, patrząc w twarz Alice Beharnt, szkolnej piękności, która przez dobry rok śliniła się do Nicka. Stała przede mną, zawieszona na ramieniu jednego z jego kolegów.
 - O mój Boże, Even to naprawdę ty? – zaświergotała swoim wysokim głosem. – Masz świetne włosy! Prawie cię nie poznałam.
            Czułam na sobie jej ilustrujący wzrok. Choć moje włosy wyglądały na zadbane i tak dalej, nadal byłam chodzącym zombie.
 - Ciebie też miło widzieć – rzuciłam. – Przykro mi cię martwić, ale trochę się śpieszę.
            Minęłam ich, ale cały ten kolega Nicka (imienia nie pamiętam) złapał mnie lekko za ramię. Był wysokim, barczystym chłopakiem, który wglądał na co najmniej pięć lat więcej niż miał. Jego brodę porastał młodzieńczy zarost, nie wyglądający zbyt pociągająco. Uśmiechnął się lekko, puszczając mnie. 
- Słyszałem o Nicku? Co się stało? – zapytał.
            Wzdrygnęłam się na jego głos. Mimo to pokręciłam głową.
 - Bez zmian.
            Alice dotknęła mojego ramienia. Nie wglądała specjalnie na zmartwioną, jednak uśmiechnęła się smutno.
 - To naprawdę przykre – zacmokała. – Ale słyszałam też o tych twoich wypadkach? To coś poważnego? – dociekała.
            Bezmyślnie przejechałam dłonią po policzku. Wzdrygnęłam się na wspomnienie dnia, kiedy rana na nim powstała. Chciałam ich jak najszybciej zbyć, lecz Alice była nie ugięta.
 - No przestań. Martwi mnie twój stan – powiedziała. – Oprócz tego doszły mnie słuchy, że mieszkasz z Nickiem. Maxine musiała bardzo przeżywać.
            Wytrzeszczyłam na nią oczy. Przez chwilę nie wiedziałam czy mam zacząć płakać czy się śmiać. Jednak stałam z grobową miną, co Alice chyba wzięła za przyznanie się do jej tezy.
 - Spokojnie, rozumiem to – mrugnęła do mnie jednym okiem, lekko ściszając głos. – Kto by nie chciał takiego ciacha jak Nick, dla siebie.
            Zaśmiałam się. Serio. Wyobrażacie sobie, że miałabym chodzić z własnym kuzynem?
 - Proszę cię – jęknęłam. – Nie interesuje mnie zbytnio kazirodztwo.
 - Co proszę? – teraz to ona miała dziwną minę.
 - Nick to mój kuzyn, Alice – wyjaśniłam spokojnie. – Maxine to moja przyjaciółka, która nadal jest z Nickiem.
            Była. Nie wiedziałam jakie są nasze stosunki od ostatniej rozmowy.
 - A teraz jeśli pozwolisz, wrócę do mojego kuzyna i najlepszego przyjaciela, który mnie potrzebuje. – Uśmiechnęłam się. – Cześć.
            Wyminęłam ich i wręcz pognałam przed siebie. Znalazłam się przed domem, szybciej niż oczekiwałam. Spakowałam kilka ubrań na zmianę, po czym, tym razem upewniając się, że zamknęłam dom, wyszłam, nie mając zamiaru wracać tam zbyt szybko.
            Pojechałam do szpitala. Wyskoczyła mi na rękach gęsia skórka, gdy przypomniałam sobie swoje wyczyny na drodze. Od razu zwolniłam, trzymać obie dłonie na kierownicy. Kiedy stanęłam na światłach, odetchnęłam z ulgą.
            Spojrzałam w bok. Najpierw rzucił mi się w oczy samochód. Później kierowca. Lekko się zaczerwieniłam, zdając sobie sprawę, że patrzę się na niego jak zahipnotyzowana. On tylko zerknął, po chwili wrócił do mnie spojrzeniem.
            Logan wyglądał zapewne nie lepiej ode mnie. Jego ciemne włosy były zmierzwione. Zwróciłam uwagę na to, że urosły od czasu, kiedy go poznałam. Boże to było tak dawno… kto by pomyślał, że tyle kłopotów, może powstać, od jednego złamania.
            Nagle gdzieś w schowku zaczął wyć mój telefon. Rzuciłam się do niego, przypominając sobie, iż go tam schowałam. Sprawdziłam na wyświetlaczu kto dzwoni. Oczywiście. Logan.
 - Halo? – odebrałam, patrząc na niego.
 - Hej – przywitał się. – Cóż za ciekawe spotkanie.
 - Tak – mruknęłam.
            Zerknęłam na światła. Całe szczęście zawsze trzeba było tam długo czekać. Z ukrywanym szczęściem kontynuowałam rozmowę.
 - Świetnie wyglądasz – pochwalił mnie.
            Policzki znowu mi się zarumieniły. Przejechałam dłonią po twarzy. Robiłam to tak często, od kiedy on zrobił to pierwszy raz. Przypominało mi to jego delikatny dotyk na bliźnie. Czułam jego miękkie palce. Tak bardzo chciałam móc patrzeć w te jego oczy, bez dzielących nas szyb.
 - Ja wiem, że trochę jakby się pokłóciliśmy, ale nie możemy się unikać. Proszę cię, Even – jego głos brzmiał płaczliwie. Patrzył na mnie. – Musimy pogadać.
            Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Tez chciałam mu coś powiedzieć. Musiałam wyznać mu prawdę, ze względu na Chrisa. Całkowicie o tym zapomniałam, przez ten cały wypadek.
 - Logan, ja muszę ci coś powie…
            Nie zdążyłam dokończyć, gdyż za mną zabrzmiał głośny dźwięk klaksonu. Najpierw spojrzałam za siebie, widząc zdenerwowanego mężczyznę w ciemnej toyocie, a potem skupiłam wzrok przed sobą, dostrzegając, że światło zmieniło się na zielone. Zerknęłam ostatni raz na Logana, po czym zruszyłam.
            Bezwiednie się rozłączyłam. Nie mogłam mu tego powiedzieć przez telefon. Zjechałam gdzieś na boczną drogę, by mieć pewność, że go zgubiłam.
            Kiedy zaparkowałam pod szpitalem, było już południe, a słońce świeciło wysoko. Torbę z zapasowymi rzeczami zostawiłam w samochodzie. Zebrałam się i ruszyłam do budynku.
            Poszłam prosto pod OIOM. Jak zawsze siedziała tam moja ciocia, z opuchniętymi od płaczu oczami. Kiedy stanęłam nad nią, uniosła głowę do góry. Uśmiechnęłam się ciepło.
 - Teraz twoja kolej na odpoczynek. Musisz jechać do domu – powiedziałam.
            Zamrugała. Nie wyglądała wcale dobrze. Jeszcze tego mi brakowało, żeby powróciła do stanu, przed odejściem Kevina. Wsadziłam więc dłonie pod jej ramiona i postawiłam ją na nogi. Była blada i zdecydowanie za chuda. A już tak dobrze się zapowiadało.
            Delikatnie chwyciłam ją za dłoń i zaczęłam prowadzić przez korytarze. Tak jak się spodziewałam, niedaleko spotkałam Maxine. Spojrzała na mnie lekko zszokowana. Podeszłam do niej razem z ciocią.
 - Przydaj się na coś – mruknęłam w kierunku dziewczyny. – Zabierz ciocię do domu. Dopilnuj, żeby się umyła, porządnie wyspała i coś zjadła. Ja zostanę z Nickiem.
            Oczekiwałam, że skomentuje to w jakiś sposób, ale ona tylko skinęła.
 - Okej – rzuciła, zabierając ode mnie panią Sailes.
            Patrzyłam jak kierują się ku wyjściu. Kiedy już zniknęły mi z pola widzenia, wróciłam na salę przed Oddziałem Intensywnej Terapii. Zauważyłam, że para, która wcześniej tam siedziała, zniknęła. Mogło to oznaczać, że ich córka ma się lepiej. Uśmiechnęłam się smutno. Miałam nadzieję, że owa dziewczyna ma się lepiej.
            Usiadłam na jednym z krzeseł. Siedziałam cicho, starając się dojrzeć coś w pomieszczeniu, jednak łóżko Nicka zostało przesunięte. Czekałam więc, aż ktoś coś mi w końcu powie.
            W końcu z oddziału wyszła pielęgniarka. Dziewczyna była młoda, o ciemnej skórze. Od razu poznałam w niej Candy, miłą i spokojną praktykantkę, która pracowała w szpitalu, już kiedy ja leżałam na jednej sal.
 - Cześć – machnęłam do niej ręką.
            Uniosła głowę znad trzymanych dokumentów. Przez chwilę rejestrowała moją twarz, szukając wskazówek, co do tego kim jestem. Uśmiechnęła się jednak szeroko, siadając obok mnie.
 - Even! Jak miło cię widzieć – powiedziała.
            Odpowiedziałam również spokojnym uśmiechem. Dziewczyna wyglądała na zadowoloną, jednak jej spokojny wyraz twarzy zmienił się, kiedy pojęła, że znowu jestem w szpitalu.
 - Co ty tutaj robisz? Coś się stało.
 - Mój kuzyn miał wypadek – te słowa nadal ciężko było wypowiedzieć. – Wiesz coś może o nim?
            Zerknęła na papiery w ręce. Wyglądała jak poważny lekarz, bowiem każdy z jakim miałam do czynienia, zawsze z takim samym zaangażowaniem oglądał dokumenty. Przewróciła kilka kartek. W końcu przyjrzała się jednej dokładniej.
 - Nick Sailes?
            Kiwnęłam głową.
 - Nie powinnam udzielać takich informacji, w końcu nie jestem doktorem – powiedziała. – Ale jeśli wszystko jest tutaj, oznacza, że jego stan jeszcze się nie poprawił. Jedno jest tylko pewne – zrobiła niemiłą pauzę. Spojrzała mi w oczy. – Na pewno nastąpiło uszkodzenie rdzenia kręgowego.
            Nie wiem czego oczekiwałam. Dobrych wiadomości? Chyba powinnam się cieszyć z tego, że żyje. Mimo to bolał mnie fakt, że być może, kiedy Nick się obudzi, może nie chodzić. Przecież to nie jest możliwe. Nie Nick.
 - Nie mogę w to uwierzyć – schowałam twarz w dłonie. – Czy to… da się jakoś operować? Wyleczyć?
 - Przykro mi, Even, ale nie wiem. Lepiej by było, gdyby się obudził. Moglibyśmy wtedy się dowiedzieć, jakie ma czucie w kończynach. Ale teraz ma większy problem. Miejmy nadzieję, że przede wszystkim się obudzi.
 - Gdybym mogła, oddałabym mu wszystko. Nawet własne życie – wyznałam.
            Candy uśmiechnęła się smutno. Położyła dłoń na mojej. Często ludzie próbowali tak dodać mi sił.
 - Nie warto. Zrobisz dla niego więcej żyjąc.
            Uniosłam wzrok do góry. Zamknęłam oczy, czując jak po policzku spływa mi łza.
 - Boże proszę Cię – wyszeptałam. – Daj mi siłę, by to przetrwać. A przede wszystkim, zadbaj by Nick to przeżył. Tylko o to Cię proszę.