sobota, 20 lutego 2016

Rozdział trzynasty

            Wyszedł bez słowa. Po prostu nic nie mówiąc. Oczekiwałam innej reakcji, ale trochę się zawiodłam. Co kłamie; BARDZO się zawiodłam. Przecież on miał mnie zrozumieć, doradzić co mam zrobić i pomóc się uporać z tym wszystkim. Ale nie. On mi nie uwierzył. Zgodnie z obawą, iż uzna mnie z psychopatką wyszedł z mojego pokoju, a później domu. Nie ma już tego Nicka, który raczej by mi w tej sytuacji pomógł. Już dawno zniknął z tego świata i raczej prędko nie wróci.
           
W końcu wzięłam się w garść – no może nie do końca. Pod prysznicem stałam z półgodziny. Później rozczesałam swoje mokre włosy, aż w końcu ubrałam coś na siebie. Mimo wszystko co robiłam wciąż waliło mi serce, a sumienie ciągle dawało o sobie znać.
            Zeszłam na dół do kuchni. Z miną wręcz jak podczas tortur wcisnęłam w siebie śniadanie. Cały czas czułam się tak strasznie, nie mogłam nic z tym zrobić. Podczas nalewania soku do szklanki ręce trzęsły mi się jak u chorej osoby. Obraz wciąż mi się zamazywał, a nogi miałam jak z waty. Gdy usiadłam na krześle schowałam ręce w dłonie.
 - Boże co się ze mną dzieje? – szepnęłam łamiącym się głosem.
            Ledwie wspięłam się po schodach do pokoju. Stamtąd zabrałam torbę. Zerknęłam na wyświetlacz telefonu. Zero wiadomości. Zero nieodebranych połączeń. Jak zwykle nikogo nie obchodziłam.
            Schodząc na dół minęłam Elise. Dziewczyna posłusznie nic nie powiedziała, ale mi i tak się zdawało, że wyszeptała ,,Dzień dobry’’. Kiedy już ubierałam kurtkę zapytała:
 - Czy posprzątać panience….
            Nie usłyszałam dalszej części słów, bowiem wyszłam z domu trzaskając donośnie drzwiami. Od razu weszłam do auta. Minęło kilka minut zanim dobrze się uspokoiłam, na tyle by wsadzić kluczyk do stacyjki. Gdy silnik już chodził wyjęłam telefon. Wygrzebałam numer Nicka i napisałam:
 ,,Masz czas się spotkać? Muszę z tobą koniecznie pogadać.’’
            Wyjechałam z podjazdu. Nie miałam bladego pojęcia gdzie chcę jechać, ani co powiem mojemu przyjacielowi. Ale skupiając się na drodze nie zwracałam, aż takiej uwagi na moje sumienie. Stojąc na światłach z niepokojem spoglądałam na telefon. W końcu nastąpił upragniony moment, kiedy zaświecił się wyświetlacz, a na ekranie pojawił się napis ,,1 nieodebrana wiadomość’’.
 ,,Przepraszam…Rodzice Maxine nalegali abym pojechał z nimi na ferie w góry. Wcześniej nie chciałem jechać, bo bałem się, że potrzebujesz kogoś obok, ale nie dam rady słuchać tego co powiedziałaś mi wczoraj. Wrócę za dwa tygodnie. Później pogadamy.’’
            Z rezygnacją rzuciłam telefon na siedzenie obok. Za mną już rozległa się saksofonie różno dźwięcznych klaksonów samochodowych. Pewnie już od dawna było zielone.
            Wiem, że to głupie, ale pojechałam w stronę domu Nicka. Tak dla sprostowania; jego mama wciąż żyje i ma się dobrze, jeśli można tak powiedzieć o sobie mieszkającej w zakładzie dla psychiczne chorych. Więc jej syn mieszkał z ciotką, która właśnie po to się do nich wprowadziła, a gdy Nick osiągnął wiek szesnastu lat, pozwolono mu zamieszkać samemu.
            Podjechałam pod jego dom. Zwolniłam jakieś trzy podjazdy dalej, bo ujrzałam roześmiana gromadę składającą się z: taty Maxine, jej w własnej osobie i jej lubnego. Uśmiechali się, a para tych młodych gołąbeczków przytulała się. Pan Keler włożył walizkę mojego przyjaciela do bagażnika, a następnie powiedział coś do tych dwojga, na co oni zareagowali nową falą śmiechu. Wsiedli razem na tylne siedzenia, a ojciec Maxine za kierownicę. Samochód powoli wyjechał, kierując się na najczęściej uczęszczaną drogę prowadzącą na najbliższy szlak górski, przejeżdżany autami.
            Wjechałam przed jego dom. Nie mam pojęcia co sobie myślałam: że jednak zawrócą czy coś? Nie stałam tam długo, a przypomniałam sobie o tendencji Nicka do zapominania o istotnych rzeczach. Jest to dla niego, szczególnie dla niego bardzo złe. Może wyjaśnię: jakiś rok przed tymi fatalnymi wydarzeniami zdiagnozowano u mojego przyjaciela cukrzycę. Był to dla wszystkich szok, naprawdę ogromny.
            Było to jak wiadomo kilka lat wcześniej. Oczywiście ja była w centrum tego wszystkiego, no bo jakby inaczej. Byliśmy razem w jakimś parku, wspinaliśmy się na drzewa. Urywaliśmy się na jednym z nich przed rodzicami, było w miarę nisko położone nad ziemią. Mówiłam coś do mojego towarzysza, ale on nie odpowiadał.
 - Nick! Nick! Mówię do ciebie! – wrzasnęłam potrząsając jego ramie.
            Powoli się odwrócił w moją stronę. W oczach stały mu łzy, a ręce trzęsły.
 - Nie wiem co mi jest – wyjęczał.
            Niestety nie zdążyłam nic zrobić, ponieważ spadł z drzewa. Ktoś stał niedaleko nas więc zadzwonił po pogotowie. Po ogromnej liczbie badaj, od rezonansu magnetycznego po pobranie krwi i wymazu z ust, wyszło na jaw, że mój wieloletni przyjaciel jest diabetykiem. Powiedzmy wprost, nikt z tego faktu się nie ucieszył. On sam wiedział jak wiele się od tamtej chwili zmieni, że trzeba uważać, brać insulinę, informować innych o dolegliwości, tak na wszelki wypadek.
            Na początku był załamany. Nie bardzo chciał wychodzić z domu, a co dopiero spotykać się ze znajomymi. Było to dla niego tragedią, był w stanie trochę jak ja teraz. Z czasem trochę się nauczył się z tym żyć. Jednak gdy zabrakło jego matki, mało kto wiedział o jego chorobie, więc i nie było nikogo kto by pamiętał o dbaniu, by choroba się nie rozwinęła.
            Nie miałam pojęcia czy przyznał się Maxine. Może on nic o tym nie wie, a on tym czasem być może zapomniał leków? Może zasłabnie jadąc na nartach, a oni wezmą to za chwilowe zasłabnięcie?
            Podeszła do domu. Znałam go na tyle dobrze, że bez obaw znalazłam zapasowy klucz, umieszczony w ‘’tajemnym schowku’’, który już był tak przewidywalny, że nie wiem jakim cudem nikt go jeszcze nie okradł. Otworzyłam drzwi, a sterylna czystość we mnie uderzyła. Nick dbał o dom jak i siebie samego. Podłoga wyszorowana na tyle mocno, że mogłam się w niej przejrzeć. Szafy bez choćby ziarenka kurzu. Żadnych naczyń w zlewie, ani mokrych w suszarce. Kanapa zaścielona, telewizor lśniący.
            A oczywiście na środku drewnianego stołu, przykrytego białym obrusem o barwie kości słoniowej, leżało to czego się spodziewałam. Wzięłam mały pakunek do ręki. Oczywiście Nick zapomniał insuliny. Szlak może trafić z tym bachorem! Sam cały czas wzywa mnie od porypańców, a nie umie o siebie dobrze zadbać!

            Auta. To jest chyba moja jedyna słabość. Już raz się o tym przekonaliście. To cholerstwo na czterech kółkach przeraża mnie już bardziej od tych wszystkich duchów czy innych upiorów. Zdanie prawa jazdy to chyba najgorsze przeżycie jakiego można się podjąć.
            Czyżby ta wielka nieustraszona Even czegoś się bała? Ależ przecież to niemożliwe! Przecież to tylko małe autka, niegroźne dla środowiska (no może nie koniecznie aż takie całkiem niegroźne, te całe spaliny itp.). Otóż może nawiąże do mojej kochanej rodziny.
            Tłumacząc najprościej: tak dla wręcz dzieci. W każdej rodzinie która chce mieć dziecko musi być mama i tata (Boże jaki ze mnie debil). Często wspominam o matce? A tata? Gdzie podziała się ta wielce ważna głowa rodziny? Historia ta jest bardzo łatwa: gdy miałam około trzech miesięcy, mój tata zginął w wypadku samochodowym. Fajnie, nie? Żyć ze świadomością iż gdy ty siedzisz i trzymasz tę durną kierownicę, ktoś może w ciebie wjechać i już nie żyje. I może właśnie pozbawia kogoś matki, żony, siostry, córki? Za każdym razem gdy siadam w tej fotel wyobraźnia podstawia mi obraz, że z taką samą pewnością wsiadł do auta mój ojciec. Nic nie przeczuwając, myśląc pewnie o tym, że w domu czeka żona z obiadem i córeczką, którą tata tak ubóstwiał. I właśnie wtedy ktoś musiał pozbawić go życia. Nie myślał czy ma on rodzinę czy nie. Po prostu zdecydował za niego. Takie jest prawo tej piekielnej drogi. Tu nikt nie pyta o zdanie.
            Tak oto poznaliście moją słabość. Proszę bardzo, śmiejcie się. Ale czy to nie prawda? Strach przed tą potworną maszyną jest zbyt duży, nawet dla mnie.            
            A teraz gnam sto na godzinę, żeby tylko dogonić przyjaciela i być może przydać się mu do czegoś ważnego. Możliwe, żebym ich nie dogoniła. Na zmianę w głowie śmigały obrazy Nicka, który zasłabł na tamtym drzewie, i tysiące wypadków samochodowych dziejących się na drogach.

            Za każdym razem, gdy dociskałam pedał gazu, w moim gardle rosła coraz większa gula. Ciągle wyprzedzałam auta, nie ważne czy był tego zakaz czy nie. Cały czas słyszałam za sobą dźwięk klaksonów. Wkurzeni kierowcy pokazywali mi środkowe palce, coś wrzeszczeli (Jasnym jest chyba, że odpowiadałam im tym samym). W końcu po jakiś sześciu kilometrach samochody się przerzedziły. Nareszcie zobaczyłam auto, którego bałam się nie dogonić.
            Przede mną spokojnie jechało duże, zielone auto. Podjechałam jak najbliżej pojazdu. Dopiero po tym jak trzy razy zatrąbiłam, głośno i długo, ktoś na tylnim siedzeniu odwrócił się w moją stronę. To był Nick. Od razu widziałam, że mnie poznał. Nie wiem czy to kwestia samochodu, czy może dostrzegł moją twarz. Po chwili zaczęli zwalniać. Zjechali na pobocze. Ja za nimi.
            Kiedy tylko auto stanęło, tylne drzwi po prawej stronie się otworzyły, a ze środka wyszedł Nick. Po jego twarzy stwierdziłam, że jest nieźle wkurzony. I to chyba bardzo mocno. Wysiadłam. Ruszyłam w jego kierunku, dostrzegając mega złą twarz. W końcu wybuchnął.
 - Co ty tu, do jasnej cholery robisz? – kiedy skończył zdanie z samochodu wysiadła Maxine, posyłając mi nienawistne spojrzenie.
 - Co ona tu robi? – głos Maxine naprawdę brzmiał nienawistnie. Cała była nienawistna. – Odwalisz się kiedyś od niego?
            Bez zbędnych słów wyjęłam z wewnętrznej kieszeni kurtki pudełko z lekiem Nicka. Wyciągnęłam w jego stronę pakunek. Wszystka złość wyparowała mu z twarzy, pojawiło się zażenowanie. Przed chwilą mi tu cholerował, że tu jestem, a teraz wiedziałam, że ma ochotę mnie przytulić.
 - Co ty byś beze mnie zrobił? – miało to zabrzmieć wrednie. Wyszło po prostu miło. – Nie musisz dziękować.
            Odwróciłam się, przeszłam kawałek drogi, ale ktoś puknął mnie w ramie. Odwróciłam się, jednocześnie wpadając w ramiona Nicka. Przytulił mnie mocno.
 - Dziękuję ci – wyszeptał mi w ucho. – Wybacz za to co powiedziałem. Ale nie jestem do końca pewien, czy nie majaczyłaś.
 - Wyjaśnię ci jak wrócisz – powiedziałam głośno. Potem dodałam jeszcze głośniej. – Dobra, puść mnie, bo twoja dziewczyna wydrapie mi oczy.
            Szybko odsunął się ode mnie. Posłał mi ciepły uśmiech, pod którym roztapiało się pół szkoły. Następnie poszedł do Maxine, a ona, ku mojemu niezmiernemu zdziwieniu, uśmiechnęła się do mnie.
  - Czasem nie jesteś aż taka okropna.
            Pewnie niektórych by to zabolało. Ale nie mnie. To dla mnie komplement.
           
            Po chwili zakochańce wpakowały się do auta, które szybko odjechało. Ja sama z ociąganiem weszłam do swojej ,,maszyny śmierci’’. Niezbyt głośno włączyłam AC/DC. Ruszyłam powoli. Jechałam zgodnie z przepisami. Teraz to mnie wyprzedzali jacyś ludzie, ale przyjmowałam to na luzie. Nie miałam po co się śpieszyć.
            W domu nie było nikogo. Elisa już dawno sobie poszła, a znając życie Amada Alians siedzi teraz w jakimś barze, z najdroższym drinkiem w dłoni, śmiejąc się z kawałku obleśnego prezesa, który słyszała już setki razy. Wróci do domu po trzeciej nad ranem. Będzie strasznie hałasować, stukać obcasami po drewnianych schodach. Norma.
            Po wejściu do domu od razu poszłam do swojego pokoju. Znajome ściany od razu zadziałały na mnie kojąco. Skopałam buty z nóg, w ciemny kąt obok szafy. Torbę rzuciłam na fotel przy biurku. Sama położyłam się na łóżko. Wpatrywałam się w półkę z książkami, chcąc w panujących ciemnościach (nie zapalałam światła, a rolety całymi dniami były zasłonięte) rozpoznać kontury stojących na niej powieści. Nie wiem czemu, ale chciałam spać. Miałam ogromną ochotę zasnąć, obudzić się za jakieś dwa tygodnie, żeby Nick już wrócił, a ja mogłabym z nim porozmawiać o wszystkich nękających mnie rzeczach.
            W końcu wstałam, żeby wziąć książkę z biurka. Była położona do góry grzbietem. Zaznaczyłam palcem gdzie skończyłam, włączyłam światło i znowu położyłam się na łóżko.
            Szybko wczytałam się w treść powieści. Była trochę mętna i przewidywalna, ale musiałam czymś zająć myśli. Skupiając się tylko na nędznym detektywie, który wszędzie rzucał niedopałki papierosów, czas płynął znacznie szybciej.
           
            Zrobiło się zimno. Tak, tak wiem, że była zima, ale w ogrzewanym za grube pieniądze domu nie powinno nagle robić się tak bardzo zimno. To zbyt nienormalne. A wszystko co nienormalne to: Ja – i wszystko co się ze mną wiąże albo Duchy – i wszystko co się z nimi wiąże.
            Chłód dobiegał od okna. Podeszłam do niego. Było jak zawsze zamknięte i dokładnie zasłonięte. Pierwszy raz od bardzo dawna podciągnęłam rolety. Na ulicy, na którą miałam widok panował spokój. Wszystko było spowite ciemnością, lampy ledwie rozpraszały mrok. Nawet wyszła mgła. A jako dopełnienie wszystkiego w moim pokoju samoistnie zgasło światło.
            Odsunęłam się od okna. To wszystko zdawało mi się dziwne. Jak jakaś scena z klasycznego horroru. Rozumiem, że w tym momencie z mojej szafy wyskoczy kostek z piłą łańcuchową, a ja zacznę się drzeć wniebogłosy. Będę próbowała uciec przez okno, ale ono się nie otworzy, gostek mnie zabije, a moja matka skapnie się, że nie żyje jakieś pięć tygodni po fakcie dokonanym.
            Niestety, nie dowiedziałam się jak to jest być pociętym przez piłę łańcuchową.
            W półmroku mojego pokoju, dostrzegałam postać. Podeszłam do niewyraźnego ducha. Widziałam na jego twarzy malujący się ból. Na podłogę pod nim kapała krew. Wokoło niego stworzyła się kałuża. Nie wiedziałam czy to tylko w wyobraźni czy krew była prawdziwa. Serce waliło mi tak mocno, że bałam się iż za chwilę wyskoczy mi z piersi.
            Zawsze wiedziałam czy duch należy do osoby, która niedługo umrze czy do kogoś kto już umarł. Ten duch należał do pierwszej z powyżej wymienionych. Miał wolne zaspane ruchy, był bardziej zamazany niż inne. Nic  nie mówił. One nigdy nic nie mówią.
            Patrzył na mnie. Zamglony wzrok świdrował mnie wręcz boleśnie. W końcu oderwałam od niego wzrok, a gdy mrugnęłam – zniknął.
            Wstrzymałam oddech. Obróciłam się o w stronę okna. Stał obok niego i dalej się na mnie gapił.
 - Czego ode mnie chcesz? – szept wydobył się z mojego gardła. – Kim jesteś?
            Nie wiem czy mnie usłyszał. Nie wiem czy w ogóle mnie widział. Po prostu uniósł dłoń w stronę szyby. Na tle ostrej ciemności dobiegającej z zewnątrz, ledwie widziałam jego rękę. Powoli, z drżeniem i ociąganiem, na szybie spływała krew. Łączyła się w litery. Litery, które stworzyły imię.