środa, 10 maja 2017

Rozdział pięćdziesiąty piąty

            Gdy człowiek jest, po części, szczęśliwy, dni znikają, niczym piasek pomiędzy palcami. Świat względnie nabrał dla mnie barw, dzięki porannemu dźwiękowi, który towarzyszył krzątaninie szykującego się do pracy Nicka. Leżałam wówczas w łóżku, już od dawna ubrana i słuchałam, jak on, wraz z żoną rozmawia przyciszonym głosem. Evan czasem nadal spał, zaś zdarzały się dni, kiedy to jego płacz rozbrzmiewał w całym dom.
            Moje życie stało się dziwną mieszanką rutyny i prób jej przerwania. Każdego dnia wstawałam jako pierwsza, jadłam śniadanie, po czym sprzątałam kuchnię, aby nie pozostawić żadnych okruszków. Ubierałam się, malowałam. Długo leżałam w łóżku, czekając, aż Nick pójdzie do pracy, a Maxine nakarmi Evana. Wówczas schodziłam z uśmiechem na twarzy, ale z niepokojem w sercu.
            Mijały dni. Tygodnie. Miałam obok, pod nosem, dom, w którym siedział mężczyzna, którego potrzebowałam. Ale tak koszmarnie bałam się, że coś zepsuje. Że mi nie uwierzy, albo będzie już szczęśliwy z kimś innym. Te myśli prześladowały mnie dniami, nocami, w każdym momencie.
            Pomagałam Maxine, jak mogłam. Kiedy widziałam, że jest zmęczona i nie ma siły na porządki (chociaż zawsze upierała się, iż tak nie jest) szybko wszystko zręcznie ogarniałam. Czasem, kiedy prawie czerwona ze złości, nie potrafiła już wytrzymać płaczu małego, szczególnie, kiedy zdarzało się jej to kilka nocy pod rząd, wchodziłam na palcach do ich sypialni i kołysałam małego w ramionach, nucąc, czasem śmiejąc się, gdy wykrzywiał twarzyczkę. Nie zawsze pomagało – ale uspokajał się.
            Każdego wieczoru patrzyłam na gwiazdy. Ich blask nie zawsze do nas docierał – właśnie w bezgwiezdne noce nie mogłam zasnąć, zmęczona ciągłymi myślami. Zastanawiałam się czy Logan też o mnie myśli. Czy może nie ma już nowej ukochanej, która sprawiła, że całkowicie o mnie zapomniał. Marzyłam tylko o jednym: odpowiedzi, czy powinnam znowu pojawić się w jego życiu. Nick nigdzie go nie widywał, toteż niewiele o nim wiedział.
            Pewnego poranka wstałam zdecydowanie zbyt wcześnie. Była piąta rano, ale nic nie pomagało mi zasnąć. Więc najciszej jak potrafiłam, ubrałam się i zeszłam do kuchni, gdzie zrobiłam sobie śniadanie. Nie było jeszcze szóstej, kiedy skończyły mi się codzienne obowiązki, więc z całkowitego znudzenia zrobiłam Nickowi drugie śniadanie do pracy, które zapakowałam, a następnie przygotowałam też posiłek dla małżeństwa. Kiedy skończyłam, zostawiłam na blacie karteczkę, gdzie idę. Ubrałam bluzę, po czym wyszłam z domu, zadowolona z małego ruchu i świeżego, porannego powietrza.
            Spokojnym krokiem szłam chodnikiem. Minęłam parę uprawiającą jogging. Biegli równym tempem, całkowicie zgrani. Pierwsi pracownicy i uczniowie czekali na ranne autobusy, kilka samochodów już czekało na światłach.
            Przeszłam się okrężną drogą, aby jak najdłużej spacerować. W końcu stanęłam przez mosiężną bramą, prowadzącą na cmentarz. Prócz mnie i staruszki, siedzącej na ławce nieopodal bramy, nie widziałam nikogo. Powoli docierałam do każdego z grobów moich bliskich, poświęcając zawsze chwilę na cichą modlitwę. Koniec końców postanowiłam również stanąć nad własną mogiłą. Zbliżając się do niej, dostrzegłam lekko zgarbioną postać, która stała obok grobu. Zatrzymałam się więc, przyglądając kim owy mężczyzna jest.
            Jeszcze zanim dostrzegłam jego twarz, oszpeconą wieloma jasnoróżowymi bliznami, wiedziałam, że to on. Powolne ruchy, które niegdyś pełne były energii, podpowiedziały mi od razu kto to.
            Ukryta za dużym drzewem, poczułam jak moje serce zaczyna bić sto razy szybciej, kiedy dostrzegłam jego twarz, ciemne oczy, patrzące przed siebie. Wiedziałam, że w tamtym momencie nie mogłabym mu powiedzieć. Ale wiedziałam coś innego – widziałam ból w oczach, ból tak samo widoczny, jak w dniu, kiedy odwiedzał ten grób lata wcześniej. Żal przemawiał nawet w gestach jakie wykonywał, kładąc jedną, czerwoną różę na gładkiej tafli grobu. Stał jeszcze, wpatrując się w nazwisko, aż odszedł, patrząc na własne nogi.
            Na trzęsących się nogach podeszłam do grobu. Łzy już wypychały się z moich oczu, kiedy uklękłam przed mogiłą i wzięłam w dłonie kwiat. Momentalnie całą twarz zalały mi słone łzy, sprawiając, że nie widziałam nic poza rozmazanymi plamami. Przejechałam dłonią po oczach, aby je chociaż trochę zetrzeć. Usiadłam na ziemi – nie obchodziło mnie, że ktoś może sobie coś o mnie pomyśleć. Po prostu usiadłam, szlochając.
            Poczułam uścisk na ramieniu. Przerażona zerwałam się na nogi, a następnie spojrzałam na osobę, która stała przede mną. Z mojej piersi mało nie wydobył się ryk, kiedy ujrzałam tam Logana, wpatrującego się we mnie ze zmartwieniem.
            Co mogłam zrobić? Po prostu pokręciłam głową i uciekłam szybko od niego. Nie mając pojęcia co mam robić.
          
 - Jak mogłaś tego nie wykorzystać? Nie możesz popełniać jednego błędu całe życie! – rzuciła Maxine, sprawnie ubierając Evana, który wyjątkowo był strasznie marudny.
 - Przypominam ci, że potencjalnie mam dwa życia – mruknęłam po nosem.
 - Ale trzeciego możesz nie dostać – odparła.
            Wzięła małego na ręce, po czym ułożyła go w łóżeczku.
 - Wiem. Jak zawsze masz rację – westchnęłam, podchodząc do okna.
            Wyjrzałam na zewnątrz. Słońce oświetlało ulice i obce twarze. Maxine zabawiała Evana, a ja, obejmując dłońmi kubek z gorącą herbatą, stałam, przypatrując się ulicy.
 - Wiesz, że to dla mnie trudne – rzuciłam cicho. – Boję się, że jeden błąd może zniszczyć wszystko.
 - Nie bałaś się nam powiedzieć – zauważyła. – Więc, co to za różnica?
 - Ogromna – mruknęłam.
            Pociągnęłam łyk napoju, a Maxine cierpliwie czekała, aż powiem coś więcej. Evan protestował słabo, ale Maxine była nieugięta i nie brała go na ręce, chcąc go przyzwyczaić do łóżeczka.
  - Sama widziałaś jaki on się stał. Zmienił się. Nieodwracalnie. Boję się, że mi nie uwierzy… może już dawno o mnie zapomniał.
 - Więc co robił na twoim grobie?
 - Nie pojmiesz tego. Ja umarłam dla niego. Dałam się zabić. To duża różnica.
 - Co masz do stracenia? – zapytała. – Jeśli do niego pójdziesz, a on ci nie uwierzy, to oznacza, że nigdy nie był ciebie wart. W takim wypadku będziesz mogła się z niego wyleczyć, zacząć nowe życie. A jeżeli on dalej cię kocha, rozpozna w ciele Natalie, ciebie. Twoje słownictwo, twoje oczy.
            Zapanowała cisza. Wiedziałam, że Maxine ma rację. Ale wielu rzeczy nie rozumiała. Nie wiedziała jak bardzo ją to wszystko przerażało.
 - Myślisz, że ja nie bałam się wrócić do Nicka? Bałam się, że mnie odtrąci. Ale się nie poddawałam. Bo go naprawdę kochałam. I nadal kocham. Trzeba walczyć o miłość, lecz wiedzieć też, kiedy należy się wycofać.
            Pokiwałam głową. Wypiłam herbatę, wyniosłam kubek do kuchni i go umyłam. Kiedy wróciłam do pokoju, Evan dalej bawił się misiem, trzymanym przez jego mamę. Rozległ się dzwonek do drzwi.
 - Pewnie listonosz – mruknęła Maxine pod nosem. – Posiedzisz z małym? Ja pójdę sprawdzić.
            Przejęłam pluszaka od przyjaciółki, a ta wstała i ruszyła ku drzwiom. Uśmiech momentalnie pojawił się na mojej twarzy, kiedy mały zaczął słodko wymachiwać rączkami, łapiąc misia. Pogładziłam go delikatnie po policzku.
 - Kim pan jest?! – usłyszałam krzyk.
            Po chwili w drzwiach pojawił się… Mark. Szybko spojrzał na mnie, po chwili na dziecko, potem znowu na mnie.
 - Co do cholery?! – warknął.
            Pojawiła się Maxine. Spojrzała na mnie przerażona.
 - Co ty tutaj robisz? Jakim prawem wchodzisz do czyjegoś domu i… - Co ja tutaj robię?! – wrzasnął. – Tutaj byłaś cały ten czas? Wszyscy się martwili, a ty sobie siedziałaś tutaj.            Złapałam go za ramię. Starałam się przybrać groźny wyraz twarzy.
 - Jak możesz wchodzić do czyjegoś domu i zachowywać się, jakbyś miał do tego całkowite prawo! Do tego denerwujesz dziecko.
            Owszem, przez krzyki Marka Evan zaczął płakać. Przerażona Maxine bała się jednak wejść do pokoju. Spojrzałam na nią z lekkim przerażeniem, chcąc jednak, żeby brat Natalie nic nie zauważył, odwróciłam się w stronę łóżeczka. Wyjęłam z niego chłopca. - Cicho, już, spokojnie – mruknęłam, kołysząc dziecko w ramionach.
            Podeszłam do Maxine, która z ulgą wzięła ode mnie Evana.
 - Zabierz go stąd na razie – szepnęłam.
            Wróciłam przed Marka. Patrzył na mnie podejrzliwie, a kiedy stanęłam przed nim, już zaczął krzyczeć.
 - Jak mogłaś uciec! Wszyscy się martwiliśmy o ciebie…
 - Akurat – prychnęłam.
            Zacisnął pięści. Widziałam jak rumieńce wspinają się na jego twarz. Byłam prawie pewna, że wystarczyło jedno słowo, a mógł wybuchnąć.
 - Przypominam ci, że nie jesteś w swoim domu – syknęłam szybko, zanim zdążył coś jeszcze wykrzyczeć. – Napisałam wam jasno, że to była moja decyzja. Nikt mnie nie zmusił.
            Złapał się za głowę i zaczął krążyć w kółko po pokoju. Nie mogłam pojąć co się właśnie wydarzyło – jak udało mi się mnie znaleźć? Jak mógł okazać się tak głupi i nie rozumieć, że bez powodu nie wyjeżdżałabym na koniec kraju.
 - Czemu tutaj jesteś? – zapytał, już spokojniejszym tonem. – Nigdy wcześniej tutaj nie byłaś. Nawet nie rozumiem kim jest ta kobieta. Mieszkasz tu?
            Pokiwałam głową. W związku z tym nie musiałam go okłamywać.
 - To dziecko. Czy ono jest… - Nie, Evan nie jest moim synem jeśli ci o to chodzi – przerwałam mu, patrząc na niego spod byka. – I chciałabym zauważyć, że tutaj nie uciekłam. Jestem pełnoletnia, mam prawo mieszkać gdzie chcę.
 - Ale dlaczego tutaj? – dociekał.
            Powoli traciłam charyzmę. Nie wiedziałam jak mu wytłumaczyć to, dlaczego byłam właśnie tam. Nie było nawet racjonalnego wytłumaczenia tego, że mieszkałam z kobietą, której on, ani nikt z jego rodziny, nie znał.
 - To długa historia. – Westchnęłam. – Ale nie wrócę do Bostonu. Dla mnie to miasto nie istnieje.
 - A my? – powiedział, już całkowicie uspokojony. – Nie liczy się dla ciebie rodzina?
            Natalie nie miała najlepszej rodziny. Nie obchodziło ich to co spotkało ją w związku ze Steve’m, jej chorobą – depresją.
 - Liczy się – odwróciłam się od niego. – Ale tutaj będzie mi lepiej.
            Poczułam jego dłoń na swoim ramieniu. Poczułam, że może zrozumiał. Pojął, że życie jego siostry, powinno zależeć tylko i wyłącznie od niej. Jednak nie o to mu chodziło. Zacisnął palce na rękawie mojej koszulki, odwracając mnie siłą w swoją stronę.
 - We łbie ci się poprzewracało – warknął. – Wracasz ze mną do domu.
            Chciałam się oprzeć, ale jak się okazało Mark miał wiele siły. Złapał mnie za nadgarstek i zaczął prowadzić wprost do drzwi wyjściowych. Krzyknęłam coś, chcąc zaalarmować Maxine, która pewnie była w kuchni.
 - Puść mnie, Mark.
            On jednak otworzył drzwi, chcąc mnie wyprowadzić z mieszkania. W tym samym momencie, kiedy próbował wyciągnąć mnie z domu, na podjecie pojawiło się auto. Wysiadł z niego Nick, który niczym tajfun pobiegł w naszą stronę. Zanim Mark się zorientował, pchnął go, a ten, zaskoczony puścił moją rękę. Przytulił mnie do siebie.
 - Wszystko dobrze?
 - Jasne. Cieszę się, że zdążyłeś.
            Mark spojrzał na Nicka. Byli prawie równi wzrostem, ale było widać, że Nick, mimo wszystko, był lepiej zbudowany. Trzymał mnie delikatnie za dłoń, jakby bojąc się, że Mark rzuci się na mnie, jak krwiożercze zwierzę.
 - Co ty sobie, koleś, myślisz? – warknął Mark, patrząc na Nicka ze złością.
 - To ja powinienem zadać to pytanie! – krzyknął w odpowiedzi mój przyjaciel. – Wchodzisz do mojego domu, straszysz moją żonę, a następnie chcesz porwać Ev… Natalie.
 - Porywać? Jak, kurwa, porwać? To moja siostra i ma wrócić do domu! - Jakim prawem? – odparł Nick. – Jest dorosła, w pełni poczytalna, więc ma pełne prawo mieszkać, gdzie chce. Mogę znaleźć ci na to odpowiedni paragraf.
            Mark zrobił się cały czerwony.
 - Ona ma amnezję. Poprzewracało jej się w głowie! Nie wie co mówi! - Wiem, Mark – syknęłam, wychodząc przed Nicka. – Wiem również, że miałeś głęboko w dupie to, co działo się ze mną przed wypadkiem.
 - Co ty pieprzysz? – warknął, ale widać było zmieszanie.
 - Myślisz, że zanik pamięci sprawi, że będziesz miał czystą kartę? Że nagle Natalie stanie się idealną dziewczyną, którą łatwo będzie kontrolować? Że nie dowiem się o depresji, tym co chciał mi zrobić Steve czy jak bardzo matka chciała ułożyć mi życie?
            To całkowicie zbiło go z tropu. Widać było, że gwałtownie zmalał, kuląc się w sobie.
 - To koniec – pokręciłam głową.
 - Ja jeszcze nie skończyłem! – dodał, znowu z pewnością. – Nie wiem co ci ten Scott naopowiadał o nas, ale to na pewno nie prawda.
 - Scotta w to nie mieszaj! To jedyna osoba, która mnie zrozumiała. I nie okłamała.
            Mark zbliżył się do mnie. Nie odsunęłam się, ale poczułam silny uścisk Nicka, który informował mnie, że cały czas jest obok. Jego obecność bardzo mnie ucieszyła. Miałam więc w sobie odwagę, by stawić mu czoła.
 - Jestem dorosła – zaczęłam, patrząc chłopakowi prosto w oczy. – Mam pełne prawo żyć własnym życiem. I tak właśnie będzie. Zmieniam je, według własnych miar. Zostanę tutaj, będę żyła przy ludziach, którzy mnie kochają. I nie okłamują. Jestem tutaj szczęśliwa i tak zostanie. Nigdzie nie wrócę.
 - Coś ty ze sobą zrobiła? – cmoknął, patrząc w moją twarz. – Te twoje włosy… to nie jesteś ty. - Owszem. To już nie jest osoba, którą znasz. Chociaż – ty nigdy mnie nie znałeś.
            Ponownie zacisnął pięści, tak mocno, że aż zbladły mu knykcie. Mimo to wcale się nie poddawałam – wręcz przeciwnie – rosłam w siłę, przybierając na siebie odwagę, by stawić czoło chłopakowi przed sobą.
 - Nie wiem jak mnie znalazłeś – powiedziałam pewnie. – Nie wiem też, co o mnie usłyszałeś. Wiedz jedno: to tutaj mam zamiar spędzić resztę życia. Możesz się mnie wyrzec, nie chcieć takiej siostry, ale możesz też stać się moim bratem.
            Nic nie powiedział. Tylko patrzył.
 - Zostanę tutaj – powtórzyłam. – Nic tego nie zmieni.
 - A rodzice? – rzucił. – Mama nie śpi po nocach, tata prawie nic nie mówi.
            Zmarszczyłam brwi. Nie chciałam być okrutna wobec ludzi, którzy wychowali Natalie, dali jej dom i jedzenie. Ale nie chciałam ulec. Nie mogłam wrócić do Bostonu. To tak jakbym się poddała. A nawet nie zdążyłam zobaczyć się z wszystkimi ludźmi, których pozostawiłam.
 - Jeżeli chcą mogą mnie odwiedzić. Przekonać się, że jestem bezpieczna.
            Pokręcił głową.
 - Ty nie jesteś moją siostrą. Natalie, by się tak nie zachowała.
 - Nawet nie wiesz jak blisko jesteś prawdy – mruknął Nick, nie wytrzymując.
 - Co? – dopytywał się Mark.
            Spojrzałam na przyjaciela karcąco. Co jak co, ale nie mogłam wówczas powiedzieć Markowi o tym, że wcale nie jestem jego siostrą.
 - Jezu, mam tego człowieka dość, Even – dodał Nick.
            Wytrzeszczyłam oczy. Zacisnęłam warg i dopiero to, sprawiło, że Nick pojął swój błąd.
 - Even? – zapytał Mark, tym razem naprawdę zamieszany.
 - Najlepiej będzie jak odejdziesz, Mark. Wróć do domu.
 - Nie możesz mnie wyprosić! – zaprotestował.
 - Owszem, mogę.
            Odwróciłam się i chciałam pójść do domu. Mark podszedł do mnie i zanim ja, bądź Nick się zorientowaliśmy, uderzył mnie w twarz. Poczułam ból w policzku. Przyłożyłam dłoń do twarzy i zamknęłam oczy.
            Usłyszałam, że Nick wrzasnął na niego. Prawdopodobnie go uderzył. Kiedy rozsunęłam powieki, zobaczyłam Marka, leżącego na ziemi. Miał krew na twarzy, co nie świadczyło dobrze.
 - Nick, przestań – wrzasnęłam.
 - Nick! Nick, pomyśl o Evanie. Pomyśl o Maxine. Nie możesz tego zrobić.
            Szykował się do nowego ciosu. Lecz mój głos chyba go przekonał. Podbiegłam go niego. Złapałam za ramiona, po czym poprowadziłam do domu. Spojrzałam w kierunku Marka, wstającego z ziemi. Splunął na trawę. Miał opuchnięty nos, mógł być złamany. Oprócz tego mrugał szybko, jakby powstrzymując łzy.
 - Nigdy się do mnie więcej nie zbliżaj – warknęłam, patrząc na jego twarz. – Jeśli cię jeszcze kiedyś zobaczę, to chyba cię zabije.
 - Nie jesteś już moją siostrą – odparł, z ogniem w oczach.
            Odwróciłam się. Miałam po prostu wejść do domu i zapomnieć. Ale nie potrafiłam. Musiałam to powiedzieć.
 - Owszem, nie jestem nią. Przestałam nią być w chwili, kiedy obudziłam się w szpitalu.
            Nawet nie zobaczyłam jego reakcji. Wpadłam do domu i zatrzasnęłam drzwi, o które się oparłam. Zakryłam twarz dłońmi. Usiadłam na podłodze. Nie  płakałam z żalu, lecz z współczucia i zrozumienia. Pojęłam czemu Natalie umarła.
            Jej rodzina nie mogła być normalna. Jej brat nie był. Kto zdolny jest zaatakować własną siostrę?
            Kto w tej rodzinie był chory? Natalie czy Mark?
             Obudziłam się, ale nie słyszałam, jak Nick szykuje się do pracy. Zmartwiona zeszłam do kuchni, gdzie Maxine ze spokojem kroiła pomidora, nucąc coś pod nosem.
 - Nick nie idzie do pracy? – zapytałam.
 - Zadzwoniłam do biura, że nie przyjdzie. - Dlaczego?
            Usiadłam obok niej, patrząc jak delikatne dłonie trzymają ostry nóż.
 - Stres źle wpływa na jego samopoczucie – westchnęła. – Już zaczął kuleć. Podejrzewam, że kręgosłup musi go bardzo boleć, ale się nie przyzna.
            Pokiwałam głową. Położyłam na blacie przed sobą pamiętnik Natalie. Maxine uniosła wzrok na przedmiot, a następnie na mnie, unosząc pytająco brwi.
 - Przejrzałam go z każdej strony.
 - Dlaczego? – zapytała zszokowana.
 - Bo takie zachowanie, jakim wykazał się Mark, nie może być tylko epizodyczne – wyjaśniłam. – Doszłam do pewnego, ważnego zdania. Nie wiem kiedy je ominęłam, ale kiedy trochę się wczytałam, wyciągnęłam najważniejsze wnioski.
            Przekartkowałam dziennik, odnajdując teksty, które wieczorem przykuły moją uwagę. Przejechałam po nich palcem, czytając tylko niektóre zdania.
 - Doszłam do jasnego wniosku – powiedziałam, patrząc na moją przyjaciółkę, która właśnie wstała, aby przerzucić pokrojonego pomidora do miski. – Mark już od dziecka cierpiał na pogranicze zaburzenia osobowości.
 - Co to znaczy?
 - To trochę coś w rodzaju rozdwojenia jaźni – wyjaśniłam. – Sama tego nie ogarniam. Ale wiem tyle, że Mark był na to chory. Więc raz był miłym, potulnym chłopcem, który kochał swoją siostrę i dobrze się uczył, a potem nagle zaczynał dostawać szału i uważać, że każdy powinien mu się przyporządkować.
            Westchnęłam. Po części poczułam jak Maxine musiała się czuć ze swoim starszym bratem.
 - Wynikło to prawdopodobnie z tego, że ich rodzice za wszelką ceną chcieli ich podporządkować, ułożyć według własnego planu. I Mark myślał, że tak ma być.
 - Ale co z Natalie? Ona przecież też była chora.
 - O to właśnie chodzi – odparłam, podpierając głowę o dłonie. – Natalie zrozumiała, że ona też nie jest zdrowa. Ale bała się rozczarować rodziców, tak jak jej brat. Więc to ukryła.
            Kiedy sama to zrozumiałam, długo nie mogłam zasnąć. Miałam ogromną ochotę zadzwonić z tym do Scotta, ale nie chciałam go budzić. Ale myśli w mojej głowie pędziły, niczym dzikie konie. Z każdą nową myślą było mi coraz bardziej żal Natalie.
 - To bardzo niesprawiedliwe – mruknęła Maxine. – Poza tym, który rodzic zdolny jest tak traktować swoje dzieci?
 - Niektórzy tak – rzuciłam. – Sama mi powiedz. Jacy byli twoi rodzice?
            Maxine się zaczerwieniła. Wiedziałam, że jej rodzice, zamożni i z klasą, chcieli jak najlepiej dla swoich dzieci. Związek z Nickiem – małżeństwo i życie z niepełnosprawnym, przerażało ich. - Sama widzisz. Rodzice Natalie byli po prostu sto razy gorsi.
            Kobieta zaczęła dalej kończyć przygotowanie śniadania. Wiedziałam, że za chwilę pojawi się Nick, który jak gdyby nigdy nic, będzie radośnie mówił o tym, co zobaczy w gazecie. Uda, że poprzedni dzień nie istniał. Bo traktowali mnie jak dziecko, jak delikatną lalkę, która może stłuc się jednym, maleńkim ruchem.
            Maxine postawiła przede mną talerz. Byłam wdzięczna, że o mnie dbała, ale nie miałam siły ani ochoty przeżuć chociaż kęsa.
 - Coś jeszcze cię męczy? – zapytała cicho.
            Nie chciałam jej się przyznać, ale ona doskonale wiedziała o kogo chodzi.
 - Musisz w końcu do niego pójść – powiedziała, odwracając się do mnie. – Zachowujesz się bezsensownie.
 - Minęło siedem lat… - bąknęłam.
 - I co, że siedem! Jeśli cię naprawdę kocha, to mogło minąć i dwadzieścia! – wyrzuciła ręce nad głowę. – Widziałam jego wzrok jak patrzył na ciebie, kiedy tylko on widział twojego ducha. Wzrok pełen miłości i żalu. Odeszłaś, ale wróciłaś. Będziesz niesprawiedliwa wobec niego, nie mówiąc mu co się stało.
 - Po prostu się boję – szepnęłam.
 - Czego?
            Odpowiedziała jej cisza. Przywołałam w głowie obraz mężczyzny, którego pokochałam. Jego oczu, ciemnych, jak nocne niebo. Szelmowskiego uśmiechu, głębokiego głosu. Pojęłam o czym mówiły bohaterki filmów i książek – sama zakochałam się jak idiotka. Ale uświadomić mi o tym musiała śmierć.
 - Nie wiem. Odtrącenia?
            Pokręciła głową.
 - Mówiłam ci, jeśli ci nie uwierzy, to znaczy, ze nigdy nie był ciebie warty.
 - Wiem. Ale to dla mnie trudne. Nie wiem nawet dlaczego.
            Nic nie powiedziała. Po chwili rozległ się tupot stóp. Nick pojawił się w kuchni – z rozczochraną burzą włosów. Ziewnął i podszedł do swojej żony. Cmoknął ją w policzek. Jakże mnie zdziwił, gdy stanął nade mną i pocałował w czubek głowy.
 - Dzień dobry, moje piękne.
 - Czegoś się naćpał? – zapytałam, z uśmiechem.
            Od odpowiedział półuśmieszkiem i usiadł naprzeciw mnie. Podsunęłam mu pod nos moje śniadanie. Kiwnął głową i zaczął jeść, zanim Maxine zdążyła, by na mnie nakrzyczeć, że nic nie jem.             Odwróciła się z drewnianą łyżką w dłoni. Spojrzała na mnie i Nicka, a potem uśmiechnęła się i pokręciła głową. Przypominała mi Clarę Sailes – w dobrotliwych gestach i słowach. W przyszłości zostanie dobrą matką. - Pójdę sprawdzić czy Evan śpi – powiedziałam, wstając.  
            Z jednej strony chciałam, by mieli trochę prywatności. Z drugiej zaś potrzebowałam pobyć sama ze swoimi myślami.
            Weszłam do pokoju, gdzie stało łóżeczko Evana. Chłopiec spał w najlepsze. Podeszłam do niego i przykucnęłam obok posłania. Patrzyłam jak niemowlę śpi, nie przejmując się niczym innym. Miał zapewnione bezpieczeństwo – my byliśmy tą gwarancją.
            Pogładziłam go delikatnie po policzku. Nie chciałam go obudzić, ale po prostu pokazać, że ktoś zawsze będzie obok.
- Życie twojej cioci jest zwariowane – szepnęłam. – Oby twoje było lepsze.
            Przeciągnął się, ale nawet nie załkał. Zacisnął tylko rączkę na moim palcu. Patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem, aż powieki opadły mu na maleńkie oczka i z powrotem zasnął. Trzymał jednak mojego palca.
 - Pójdę do niego. Muszę to zrobić. Właśnie taki powinien być mój cel, prawda maluszku? Pewnego dnia opowiem ci to wszystko. Całe moje życie. Ale kiedy będziesz już duży i silny.
            Chłopiec miał bujną czuprynkę – niewątpliwie odziedziczył ją po ojcu.  Dotychczas nigdy nie widziałam podobieństwa pomiędzy dzieckiem, a rodzicami. Wówczas jednak, każdego dnia widziałam w Evanie cząstkę moich przyjaciół. Uśmiech, niewątpliwie, Maxine. Oczy i nos po tacie.
            Evan ruszył się, puszczając mojego palca. Patrzyłam jeszcze jak ponownie zasypia. Doszłam do wniosku, że nocą musiał wcale nie zmrużyć oka, skoro wówczas spał jak zabity.
            Wstałam i cichutko, na palcach wyszłam z pokoju. Skoczyłam tylko do pokoju, przebrać się w wygodniejsze ubrania. Kiedy stanęłam w kuchni, Maxine uśmiechnęła się, wręcz zwycięsko. Nick podniósł głowę znad gazety, którą czytał.
 - Wybierasz się dokądś? – zapytał, unosząc brew.
            Ten widok poprawił mi humor. Wyglądali jak wzorowa rodzina – ojciec, czytający gazetę po śniadaniu, z filiżanką świeżo parzonej kawy. Mama, stojąca przy kuchence, przewracając omleta. Chciałam, aby i moja przyszłość była taka. Nie potrzeba mi było bajki, przygód. Tylko prawdziwa rodzina.
 - Powiem mu – wyznałam, wychodząc.
            Kiedy otworzyłam drzwi na zewnątrz, powitało mnie ciepłe słońce. Z uśmiechem na ustach ruszyłam chodnikiem w stronę domu, w którym, jak miałam nadzieję, siedzi właśnie Logan. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz