Rozdział pięćdziesiąty piąty
Gdy
człowiek jest, po części, szczęśliwy, dni znikają, niczym piasek pomiędzy
palcami. Świat względnie nabrał dla mnie barw, dzięki porannemu dźwiękowi,
który towarzyszył krzątaninie szykującego się do pracy Nicka. Leżałam wówczas w
łóżku, już od dawna ubrana i słuchałam, jak on, wraz z żoną rozmawia
przyciszonym głosem. Evan czasem nadal spał, zaś zdarzały się dni, kiedy to
jego płacz rozbrzmiewał w całym dom.
Moje
życie stało się dziwną mieszanką rutyny i prób jej przerwania. Każdego dnia
wstawałam jako pierwsza, jadłam śniadanie, po czym sprzątałam kuchnię, aby nie
pozostawić żadnych okruszków. Ubierałam się, malowałam. Długo leżałam w łóżku,
czekając, aż Nick pójdzie do pracy, a Maxine nakarmi Evana. Wówczas schodziłam
z uśmiechem na twarzy, ale z niepokojem w sercu.
Mijały
dni. Tygodnie. Miałam obok, pod nosem, dom, w którym siedział mężczyzna,
którego potrzebowałam. Ale tak koszmarnie bałam się, że coś zepsuje. Że mi nie
uwierzy, albo będzie już szczęśliwy z kimś innym. Te myśli prześladowały mnie dniami,
nocami, w każdym momencie.
Pomagałam
Maxine, jak mogłam. Kiedy widziałam, że jest zmęczona i nie ma siły na porządki
(chociaż zawsze upierała się, iż tak nie jest) szybko wszystko zręcznie
ogarniałam. Czasem, kiedy prawie czerwona ze złości, nie potrafiła już
wytrzymać płaczu małego, szczególnie, kiedy zdarzało się jej to kilka nocy pod
rząd, wchodziłam na palcach do ich sypialni i kołysałam małego w ramionach,
nucąc, czasem śmiejąc się, gdy wykrzywiał twarzyczkę. Nie zawsze pomagało – ale
uspokajał się.
Każdego
wieczoru patrzyłam na gwiazdy. Ich blask nie zawsze do nas docierał – właśnie w
bezgwiezdne noce nie mogłam zasnąć, zmęczona ciągłymi myślami. Zastanawiałam
się czy Logan też o mnie myśli. Czy może nie ma już nowej ukochanej, która
sprawiła, że całkowicie o mnie zapomniał. Marzyłam tylko o jednym: odpowiedzi,
czy powinnam znowu pojawić się w jego życiu. Nick nigdzie go nie widywał, toteż
niewiele o nim wiedział.
Pewnego
poranka wstałam zdecydowanie zbyt wcześnie. Była piąta rano, ale nic nie
pomagało mi zasnąć. Więc najciszej jak potrafiłam, ubrałam się i zeszłam do
kuchni, gdzie zrobiłam sobie śniadanie. Nie było jeszcze szóstej, kiedy
skończyły mi się codzienne obowiązki, więc z całkowitego znudzenia zrobiłam
Nickowi drugie śniadanie do pracy, które zapakowałam, a następnie przygotowałam
też posiłek dla małżeństwa. Kiedy skończyłam, zostawiłam na blacie karteczkę,
gdzie idę. Ubrałam bluzę, po czym wyszłam z domu, zadowolona z małego ruchu i
świeżego, porannego powietrza.
Spokojnym
krokiem szłam chodnikiem. Minęłam parę uprawiającą jogging. Biegli równym
tempem, całkowicie zgrani. Pierwsi pracownicy i uczniowie czekali na ranne
autobusy, kilka samochodów już czekało na światłach.
Przeszłam
się okrężną drogą, aby jak najdłużej spacerować. W końcu stanęłam przez
mosiężną bramą, prowadzącą na cmentarz. Prócz mnie i staruszki, siedzącej na
ławce nieopodal bramy, nie widziałam nikogo. Powoli docierałam do każdego z
grobów moich bliskich, poświęcając zawsze chwilę na cichą modlitwę. Koniec końców
postanowiłam również stanąć nad własną mogiłą. Zbliżając się do niej,
dostrzegłam lekko zgarbioną postać, która stała obok grobu. Zatrzymałam się
więc, przyglądając kim owy mężczyzna jest.
Jeszcze
zanim dostrzegłam jego twarz, oszpeconą wieloma jasnoróżowymi bliznami,
wiedziałam, że to on. Powolne ruchy, które niegdyś pełne były energii,
podpowiedziały mi od razu kto to.
Ukryta
za dużym drzewem, poczułam jak moje serce zaczyna bić sto razy szybciej, kiedy
dostrzegłam jego twarz, ciemne oczy, patrzące przed siebie. Wiedziałam, że w
tamtym momencie nie mogłabym mu powiedzieć. Ale wiedziałam coś innego –
widziałam ból w oczach, ból tak samo widoczny, jak w dniu, kiedy odwiedzał ten
grób lata wcześniej. Żal przemawiał nawet w gestach jakie wykonywał, kładąc
jedną, czerwoną różę na gładkiej tafli grobu. Stał jeszcze, wpatrując się w
nazwisko, aż odszedł, patrząc na własne nogi.
Na
trzęsących się nogach podeszłam do grobu. Łzy już wypychały się z moich oczu,
kiedy uklękłam przed mogiłą i wzięłam w dłonie kwiat. Momentalnie całą twarz
zalały mi słone łzy, sprawiając, że nie widziałam nic poza rozmazanymi plamami.
Przejechałam dłonią po oczach, aby je chociaż trochę zetrzeć. Usiadłam na ziemi
– nie obchodziło mnie, że ktoś może sobie coś o mnie pomyśleć. Po prostu
usiadłam, szlochając.
Poczułam
uścisk na ramieniu. Przerażona zerwałam się na nogi, a następnie spojrzałam na
osobę, która stała przede mną. Z mojej piersi mało nie wydobył się ryk, kiedy
ujrzałam tam Logana, wpatrującego się we mnie ze zmartwieniem.
Co
mogłam zrobić? Po prostu pokręciłam głową i uciekłam szybko od niego. Nie mając
pojęcia co mam robić.
- Jak mogłaś tego nie wykorzystać? Nie możesz
popełniać jednego błędu całe życie! – rzuciła Maxine, sprawnie ubierając Evana,
który wyjątkowo był strasznie marudny.
- Przypominam ci, że potencjalnie mam dwa
życia – mruknęłam po nosem.
- Ale trzeciego możesz nie dostać – odparła.
Wzięła
małego na ręce, po czym ułożyła go w łóżeczku.
- Wiem. Jak zawsze masz rację – westchnęłam,
podchodząc do okna.
Wyjrzałam
na zewnątrz. Słońce oświetlało ulice i obce twarze. Maxine zabawiała Evana, a
ja, obejmując dłońmi kubek z gorącą herbatą, stałam, przypatrując się ulicy.
- Wiesz, że to dla mnie trudne – rzuciłam
cicho. – Boję się, że jeden błąd może zniszczyć wszystko.
- Nie bałaś się nam powiedzieć – zauważyła. –
Więc, co to za różnica?
- Ogromna – mruknęłam.
Pociągnęłam
łyk napoju, a Maxine cierpliwie czekała, aż powiem coś więcej. Evan protestował
słabo, ale Maxine była nieugięta i nie brała go na ręce, chcąc go przyzwyczaić
do łóżeczka.
- Sama widziałaś jaki on się stał. Zmienił się. Nieodwracalnie. Boję
się, że mi nie uwierzy… może już dawno o mnie zapomniał.
- Więc co robił na twoim grobie?
- Nie pojmiesz tego. Ja umarłam dla niego.
Dałam się zabić. To duża różnica.
- Co masz do stracenia? – zapytała. – Jeśli do
niego pójdziesz, a on ci nie uwierzy, to oznacza, że nigdy nie był ciebie wart.
W takim wypadku będziesz mogła się z niego wyleczyć, zacząć nowe życie. A
jeżeli on dalej cię kocha, rozpozna w ciele Natalie, ciebie. Twoje słownictwo,
twoje oczy.
Zapanowała
cisza. Wiedziałam, że Maxine ma rację. Ale wielu rzeczy nie rozumiała. Nie
wiedziała jak bardzo ją to wszystko przerażało.
- Myślisz, że ja nie bałam się wrócić do
Nicka? Bałam się, że mnie odtrąci. Ale się nie poddawałam. Bo go naprawdę
kochałam. I nadal kocham. Trzeba walczyć o miłość, lecz wiedzieć też, kiedy
należy się wycofać.
Pokiwałam
głową. Wypiłam herbatę, wyniosłam kubek do kuchni i go umyłam. Kiedy wróciłam
do pokoju, Evan dalej bawił się misiem, trzymanym przez jego mamę. Rozległ się
dzwonek do drzwi.
- Pewnie listonosz – mruknęła Maxine pod
nosem. – Posiedzisz z małym? Ja pójdę sprawdzić.
Przejęłam
pluszaka od przyjaciółki, a ta wstała i ruszyła ku drzwiom. Uśmiech momentalnie
pojawił się na mojej twarzy, kiedy mały zaczął słodko wymachiwać rączkami,
łapiąc misia. Pogładziłam go delikatnie po policzku.
- Kim pan jest?! – usłyszałam krzyk.
Po
chwili w drzwiach pojawił się… Mark. Szybko spojrzał na mnie, po chwili na
dziecko, potem znowu na mnie.
- Co do cholery?! – warknął.
Pojawiła
się Maxine. Spojrzała na mnie przerażona.
- Co ty tutaj robisz? Jakim prawem wchodzisz
do czyjegoś domu i… - Co ja tutaj robię?! – wrzasnął. – Tutaj
byłaś cały ten czas? Wszyscy się martwili, a ty sobie siedziałaś tutaj.
Złapałam go za ramię.
Starałam się przybrać groźny wyraz twarzy.
- Jak możesz wchodzić do czyjegoś domu i
zachowywać się, jakbyś miał do tego całkowite prawo! Do tego denerwujesz
dziecko.
Owszem,
przez krzyki Marka Evan zaczął płakać. Przerażona Maxine bała się jednak wejść
do pokoju. Spojrzałam na nią z lekkim przerażeniem, chcąc jednak, żeby brat
Natalie nic nie zauważył, odwróciłam się w stronę łóżeczka. Wyjęłam z niego
chłopca. - Cicho, już, spokojnie – mruknęłam, kołysząc
dziecko w ramionach.
Podeszłam
do Maxine, która z ulgą wzięła ode mnie Evana.
- Zabierz go stąd na razie – szepnęłam.
Wróciłam
przed Marka. Patrzył na mnie podejrzliwie, a kiedy stanęłam przed nim, już
zaczął krzyczeć.
- Jak mogłaś uciec! Wszyscy się martwiliśmy o
ciebie…
- Akurat – prychnęłam.
Zacisnął
pięści. Widziałam jak rumieńce wspinają się na jego twarz. Byłam prawie pewna,
że wystarczyło jedno słowo, a mógł wybuchnąć.
- Przypominam ci, że nie jesteś w swoim domu –
syknęłam szybko, zanim zdążył coś jeszcze wykrzyczeć. – Napisałam wam jasno, że
to była moja decyzja. Nikt mnie nie zmusił.
Złapał
się za głowę i zaczął krążyć w kółko po pokoju. Nie mogłam pojąć co się właśnie
wydarzyło – jak udało mi się mnie znaleźć? Jak mógł okazać się tak głupi i nie
rozumieć, że bez powodu nie wyjeżdżałabym na koniec kraju.
- Czemu tutaj jesteś? – zapytał, już
spokojniejszym tonem. – Nigdy wcześniej tutaj nie byłaś. Nawet nie rozumiem kim
jest ta kobieta. Mieszkasz tu?
Pokiwałam
głową. W związku z tym nie musiałam go okłamywać.
- To dziecko. Czy ono jest… - Nie, Evan nie jest moim synem jeśli ci o to
chodzi – przerwałam mu, patrząc na niego spod byka. – I chciałabym zauważyć, że
tutaj nie uciekłam. Jestem pełnoletnia, mam prawo mieszkać gdzie chcę.
- Ale dlaczego tutaj? – dociekał.
Powoli
traciłam charyzmę. Nie wiedziałam jak mu wytłumaczyć to, dlaczego byłam właśnie
tam. Nie było nawet racjonalnego wytłumaczenia tego, że mieszkałam z kobietą,
której on, ani nikt z jego rodziny, nie znał.
- To długa historia. – Westchnęłam. – Ale nie
wrócę do Bostonu. Dla mnie to miasto nie istnieje.
- A my? – powiedział, już całkowicie
uspokojony. – Nie liczy się dla ciebie rodzina?
Natalie
nie miała najlepszej rodziny. Nie obchodziło ich to co spotkało ją w związku ze
Steve’m, jej chorobą – depresją.
- Liczy się – odwróciłam się od niego. – Ale
tutaj będzie mi lepiej.
Poczułam
jego dłoń na swoim ramieniu. Poczułam, że może zrozumiał. Pojął, że życie jego
siostry, powinno zależeć tylko i wyłącznie od niej. Jednak nie o to mu
chodziło. Zacisnął palce na rękawie mojej koszulki, odwracając mnie siłą w
swoją stronę.
- We łbie ci się poprzewracało – warknął. –
Wracasz ze mną do domu.
Chciałam
się oprzeć, ale jak się okazało Mark miał wiele siły. Złapał mnie za nadgarstek
i zaczął prowadzić wprost do drzwi wyjściowych. Krzyknęłam coś, chcąc
zaalarmować Maxine, która pewnie była w kuchni.
- Puść mnie, Mark.
On
jednak otworzył drzwi, chcąc mnie wyprowadzić z mieszkania. W tym samym
momencie, kiedy próbował wyciągnąć mnie z domu, na podjecie pojawiło się auto.
Wysiadł z niego Nick, który niczym tajfun pobiegł w naszą stronę. Zanim Mark
się zorientował, pchnął go, a ten, zaskoczony puścił moją rękę. Przytulił mnie
do siebie.
- Wszystko dobrze?
- Jasne. Cieszę się, że zdążyłeś.
Mark
spojrzał na Nicka. Byli prawie równi wzrostem, ale było widać, że Nick, mimo
wszystko, był lepiej zbudowany. Trzymał mnie delikatnie za dłoń, jakby bojąc
się, że Mark rzuci się na mnie, jak krwiożercze zwierzę.
- Co ty sobie, koleś, myślisz? – warknął Mark,
patrząc na Nicka ze złością.
- To ja powinienem zadać to pytanie! –
krzyknął w odpowiedzi mój przyjaciel. – Wchodzisz do mojego domu, straszysz
moją żonę, a następnie chcesz porwać Ev… Natalie.
- Porywać? Jak, kurwa, porwać? To moja siostra
i ma wrócić do domu! - Jakim prawem? – odparł Nick. – Jest dorosła,
w pełni poczytalna, więc ma pełne prawo mieszkać, gdzie chce. Mogę znaleźć ci
na to odpowiedni paragraf.
Mark
zrobił się cały czerwony.
- Ona ma amnezję. Poprzewracało jej się w
głowie! Nie wie co mówi! - Wiem, Mark – syknęłam, wychodząc przed
Nicka. – Wiem również, że miałeś głęboko w dupie to, co działo się ze mną przed
wypadkiem.
- Co ty pieprzysz? – warknął, ale widać było
zmieszanie.
- Myślisz, że zanik pamięci sprawi, że
będziesz miał czystą kartę? Że nagle Natalie stanie się idealną dziewczyną,
którą łatwo będzie kontrolować? Że nie dowiem się o depresji, tym co chciał mi
zrobić Steve czy jak bardzo matka chciała ułożyć mi życie?
To
całkowicie zbiło go z tropu. Widać było, że gwałtownie zmalał, kuląc się w
sobie.
- To koniec – pokręciłam głową.
- Ja jeszcze nie skończyłem! – dodał, znowu z
pewnością. – Nie wiem co ci ten Scott naopowiadał o nas, ale to na pewno nie
prawda.
- Scotta w to nie mieszaj! To jedyna osoba,
która mnie zrozumiała. I nie okłamała.
Mark
zbliżył się do mnie. Nie odsunęłam się, ale poczułam silny uścisk Nicka, który
informował mnie, że cały czas jest obok. Jego obecność bardzo mnie ucieszyła.
Miałam więc w sobie odwagę, by stawić mu czoła.
- Jestem dorosła – zaczęłam, patrząc
chłopakowi prosto w oczy. – Mam pełne prawo żyć własnym życiem. I tak właśnie
będzie. Zmieniam je, według własnych miar. Zostanę tutaj, będę żyła przy
ludziach, którzy mnie kochają. I nie okłamują. Jestem tutaj szczęśliwa i tak
zostanie. Nigdzie nie wrócę.
- Coś ty ze sobą zrobiła? – cmoknął, patrząc w
moją twarz. – Te twoje włosy… to nie jesteś ty. - Owszem. To już nie jest osoba, którą znasz.
Chociaż – ty nigdy mnie nie znałeś.
Ponownie
zacisnął pięści, tak mocno, że aż zbladły mu knykcie. Mimo to wcale się nie
poddawałam – wręcz przeciwnie – rosłam w siłę, przybierając na siebie odwagę,
by stawić czoło chłopakowi przed sobą.
- Nie wiem jak mnie znalazłeś – powiedziałam
pewnie. – Nie wiem też, co o mnie usłyszałeś. Wiedz jedno: to tutaj mam zamiar
spędzić resztę życia. Możesz się mnie wyrzec, nie chcieć takiej siostry, ale
możesz też stać się moim bratem.
Nic
nie powiedział. Tylko patrzył.
- Zostanę tutaj – powtórzyłam. – Nic tego nie
zmieni.
- A rodzice? – rzucił. – Mama nie śpi po
nocach, tata prawie nic nie mówi.
Zmarszczyłam
brwi. Nie chciałam być okrutna wobec ludzi, którzy wychowali Natalie, dali jej
dom i jedzenie. Ale nie chciałam ulec. Nie mogłam wrócić do Bostonu. To tak
jakbym się poddała. A nawet nie zdążyłam zobaczyć się z wszystkimi ludźmi,
których pozostawiłam.
- Jeżeli chcą mogą mnie odwiedzić. Przekonać
się, że jestem bezpieczna.
Pokręcił
głową.
- Ty nie jesteś moją siostrą. Natalie, by się
tak nie zachowała.
- Nawet nie wiesz jak blisko jesteś prawdy –
mruknął Nick, nie wytrzymując.
- Co? – dopytywał się Mark.
Spojrzałam
na przyjaciela karcąco. Co jak co, ale nie mogłam wówczas powiedzieć Markowi o
tym, że wcale nie jestem jego siostrą.
- Jezu, mam tego człowieka dość, Even – dodał
Nick.
Wytrzeszczyłam
oczy. Zacisnęłam warg i dopiero to, sprawiło, że Nick pojął swój błąd.
- Even? – zapytał Mark, tym razem naprawdę
zamieszany.
- Najlepiej będzie jak odejdziesz, Mark. Wróć
do domu.
- Nie możesz mnie wyprosić! – zaprotestował.
- Owszem, mogę.
Odwróciłam
się i chciałam pójść do domu. Mark podszedł do mnie i zanim ja, bądź Nick się
zorientowaliśmy, uderzył mnie w twarz. Poczułam ból w policzku. Przyłożyłam
dłoń do twarzy i zamknęłam oczy.
Usłyszałam,
że Nick wrzasnął na niego. Prawdopodobnie go uderzył. Kiedy rozsunęłam powieki,
zobaczyłam Marka, leżącego na ziemi. Miał krew na twarzy, co nie świadczyło
dobrze.
- Nick, przestań – wrzasnęłam.
- Nick! Nick, pomyśl o Evanie. Pomyśl o Maxine.
Nie możesz tego zrobić.
Szykował
się do nowego ciosu. Lecz mój głos chyba go przekonał. Podbiegłam go niego.
Złapałam za ramiona, po czym poprowadziłam do domu. Spojrzałam w kierunku
Marka, wstającego z ziemi. Splunął na trawę. Miał opuchnięty nos, mógł być
złamany. Oprócz tego mrugał szybko, jakby powstrzymując łzy.
- Nigdy się do mnie więcej nie zbliżaj –
warknęłam, patrząc na jego twarz. – Jeśli cię jeszcze kiedyś zobaczę, to chyba
cię zabije.
- Nie jesteś już moją siostrą – odparł, z
ogniem w oczach.
Odwróciłam
się. Miałam po prostu wejść do domu i zapomnieć. Ale nie potrafiłam. Musiałam
to powiedzieć.
- Owszem, nie jestem nią. Przestałam nią być w
chwili, kiedy obudziłam się w szpitalu.
Nawet
nie zobaczyłam jego reakcji. Wpadłam do domu i zatrzasnęłam drzwi, o które się
oparłam. Zakryłam twarz dłońmi. Usiadłam na podłodze. Nie płakałam z żalu, lecz z współczucia i
zrozumienia. Pojęłam czemu Natalie umarła.
Jej
rodzina nie mogła być normalna. Jej brat nie był. Kto zdolny jest zaatakować
własną siostrę?
Kto
w tej rodzinie był chory? Natalie czy Mark?
Obudziłam
się, ale nie słyszałam, jak Nick szykuje się do pracy. Zmartwiona zeszłam do
kuchni, gdzie Maxine ze spokojem kroiła pomidora, nucąc coś pod nosem.
- Nick nie idzie do pracy? – zapytałam.
- Zadzwoniłam do biura, że nie przyjdzie. - Dlaczego?
Usiadłam
obok niej, patrząc jak delikatne dłonie trzymają ostry nóż.
- Stres źle wpływa na jego samopoczucie –
westchnęła. – Już zaczął kuleć. Podejrzewam, że kręgosłup musi go bardzo boleć,
ale się nie przyzna.
Pokiwałam
głową. Położyłam na blacie przed sobą pamiętnik Natalie. Maxine uniosła wzrok
na przedmiot, a następnie na mnie, unosząc pytająco brwi.
- Przejrzałam go z każdej strony.
- Dlaczego? – zapytała zszokowana.
- Bo takie zachowanie, jakim wykazał się Mark,
nie może być tylko epizodyczne – wyjaśniłam. – Doszłam do pewnego, ważnego
zdania. Nie wiem kiedy je ominęłam, ale kiedy trochę się wczytałam, wyciągnęłam
najważniejsze wnioski.
Przekartkowałam
dziennik, odnajdując teksty, które wieczorem przykuły moją uwagę. Przejechałam
po nich palcem, czytając tylko niektóre zdania.
- Doszłam do jasnego wniosku – powiedziałam,
patrząc na moją przyjaciółkę, która właśnie wstała, aby przerzucić pokrojonego pomidora
do miski. – Mark już od dziecka cierpiał na pogranicze zaburzenia osobowości.
- Co to znaczy?
- To trochę coś w rodzaju rozdwojenia jaźni –
wyjaśniłam. – Sama tego nie ogarniam. Ale wiem tyle, że Mark był na to chory.
Więc raz był miłym, potulnym chłopcem, który kochał swoją siostrę i dobrze się
uczył, a potem nagle zaczynał dostawać szału i uważać, że każdy powinien mu się
przyporządkować.
Westchnęłam.
Po części poczułam jak Maxine musiała się czuć ze swoim starszym bratem.
- Wynikło to prawdopodobnie z tego, że ich
rodzice za wszelką ceną chcieli ich podporządkować, ułożyć według własnego
planu. I Mark myślał, że tak ma być.
- Ale co z Natalie? Ona przecież też była
chora.
- O to właśnie chodzi – odparłam, podpierając
głowę o dłonie. – Natalie zrozumiała, że ona też nie jest zdrowa. Ale bała się
rozczarować rodziców, tak jak jej brat. Więc to ukryła.
Kiedy
sama to zrozumiałam, długo nie mogłam zasnąć. Miałam ogromną ochotę zadzwonić z
tym do Scotta, ale nie chciałam go budzić. Ale myśli w mojej głowie pędziły,
niczym dzikie konie. Z każdą nową myślą było mi coraz bardziej żal Natalie.
- To bardzo niesprawiedliwe – mruknęła Maxine.
– Poza tym, który rodzic zdolny jest tak traktować swoje dzieci?
- Niektórzy tak – rzuciłam. – Sama mi powiedz.
Jacy byli twoi rodzice?
Maxine
się zaczerwieniła. Wiedziałam, że jej rodzice, zamożni i z klasą, chcieli jak
najlepiej dla swoich dzieci. Związek z Nickiem – małżeństwo i życie z
niepełnosprawnym, przerażało ich. - Sama widzisz. Rodzice Natalie byli po prostu
sto razy gorsi.
Kobieta
zaczęła dalej kończyć przygotowanie śniadania. Wiedziałam, że za chwilę pojawi
się Nick, który jak gdyby nigdy nic, będzie radośnie mówił o tym, co zobaczy w
gazecie. Uda, że poprzedni dzień nie istniał. Bo traktowali mnie jak dziecko,
jak delikatną lalkę, która może stłuc się jednym, maleńkim ruchem.
Maxine
postawiła przede mną talerz. Byłam wdzięczna, że o mnie dbała, ale nie miałam
siły ani ochoty przeżuć chociaż kęsa.
- Coś jeszcze cię męczy? – zapytała cicho.
Nie
chciałam jej się przyznać, ale ona doskonale wiedziała o kogo chodzi.
- Musisz w końcu do niego pójść – powiedziała,
odwracając się do mnie. – Zachowujesz się bezsensownie.
- Minęło siedem lat… - bąknęłam.
- I co, że siedem! Jeśli cię naprawdę kocha,
to mogło minąć i dwadzieścia! – wyrzuciła ręce nad głowę. – Widziałam jego
wzrok jak patrzył na ciebie, kiedy tylko on widział twojego ducha. Wzrok pełen
miłości i żalu. Odeszłaś, ale wróciłaś. Będziesz niesprawiedliwa wobec niego,
nie mówiąc mu co się stało.
- Po prostu się boję – szepnęłam.
- Czego?
Odpowiedziała
jej cisza. Przywołałam w głowie obraz mężczyzny, którego pokochałam. Jego oczu,
ciemnych, jak nocne niebo. Szelmowskiego uśmiechu, głębokiego głosu. Pojęłam o
czym mówiły bohaterki filmów i książek – sama zakochałam się jak idiotka. Ale
uświadomić mi o tym musiała śmierć.
- Nie wiem. Odtrącenia?
Pokręciła
głową.
- Mówiłam ci, jeśli ci nie uwierzy, to znaczy,
ze nigdy nie był ciebie warty.
- Wiem. Ale to dla mnie trudne. Nie wiem nawet
dlaczego.
Nic
nie powiedziała. Po chwili rozległ się tupot stóp. Nick pojawił się w kuchni –
z rozczochraną burzą włosów. Ziewnął i podszedł do swojej żony. Cmoknął ją w
policzek. Jakże mnie zdziwił, gdy stanął nade mną i pocałował w czubek głowy.
- Dzień dobry, moje piękne.
- Czegoś się naćpał? – zapytałam, z uśmiechem.
Od
odpowiedział półuśmieszkiem i usiadł naprzeciw mnie. Podsunęłam mu pod nos moje
śniadanie. Kiwnął głową i zaczął jeść, zanim Maxine zdążyła, by na mnie
nakrzyczeć, że nic nie jem. Odwróciła
się z drewnianą łyżką w dłoni. Spojrzała na mnie i Nicka, a potem uśmiechnęła
się i pokręciła głową. Przypominała mi Clarę Sailes – w dobrotliwych gestach i
słowach. W przyszłości zostanie dobrą matką. - Pójdę sprawdzić czy Evan śpi – powiedziałam,
wstając.
Z
jednej strony chciałam, by mieli trochę prywatności. Z drugiej zaś
potrzebowałam pobyć sama ze swoimi myślami.
Weszłam
do pokoju, gdzie stało łóżeczko Evana. Chłopiec spał w najlepsze. Podeszłam do
niego i przykucnęłam obok posłania. Patrzyłam jak niemowlę śpi, nie przejmując
się niczym innym. Miał zapewnione bezpieczeństwo – my byliśmy tą gwarancją.
Pogładziłam
go delikatnie po policzku. Nie chciałam go obudzić, ale po prostu pokazać, że
ktoś zawsze będzie obok.
- Życie twojej cioci jest
zwariowane – szepnęłam. – Oby twoje było lepsze.
Przeciągnął
się, ale nawet nie załkał. Zacisnął tylko rączkę na moim palcu. Patrzył na mnie
nieobecnym wzrokiem, aż powieki opadły mu na maleńkie oczka i z powrotem zasnął.
Trzymał jednak mojego palca.
- Pójdę do niego. Muszę to zrobić. Właśnie
taki powinien być mój cel, prawda maluszku? Pewnego dnia opowiem ci to
wszystko. Całe moje życie. Ale kiedy będziesz już duży i silny.
Chłopiec
miał bujną czuprynkę – niewątpliwie odziedziczył ją po ojcu. Dotychczas nigdy nie widziałam podobieństwa
pomiędzy dzieckiem, a rodzicami. Wówczas jednak, każdego dnia widziałam w Evanie
cząstkę moich przyjaciół. Uśmiech, niewątpliwie, Maxine. Oczy i nos po tacie.
Evan
ruszył się, puszczając mojego palca. Patrzyłam jeszcze jak ponownie zasypia.
Doszłam do wniosku, że nocą musiał wcale nie zmrużyć oka, skoro wówczas spał
jak zabity.
Wstałam
i cichutko, na palcach wyszłam z pokoju. Skoczyłam tylko do pokoju, przebrać
się w wygodniejsze ubrania. Kiedy stanęłam w kuchni, Maxine uśmiechnęła się,
wręcz zwycięsko. Nick podniósł głowę znad gazety, którą czytał.
- Wybierasz się dokądś? – zapytał, unosząc
brew.
Ten
widok poprawił mi humor. Wyglądali jak wzorowa rodzina – ojciec, czytający
gazetę po śniadaniu, z filiżanką świeżo parzonej kawy. Mama, stojąca przy
kuchence, przewracając omleta. Chciałam, aby i moja przyszłość była taka. Nie
potrzeba mi było bajki, przygód. Tylko prawdziwa rodzina.
- Powiem mu – wyznałam, wychodząc.
Kiedy
otworzyłam drzwi na zewnątrz, powitało mnie ciepłe słońce. Z uśmiechem na
ustach ruszyłam chodnikiem w stronę domu, w którym, jak miałam nadzieję, siedzi
właśnie Logan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz