niedziela, 21 maja 2017

Rozdział pięćdziesiąty szósty

                Kiedy mój palec dotknął dzwonka do drzwi, poczułam, że nie ma już odwrotu. Nie mogłam się wycofać – ucieczka nie była wyjściem. Odsunęłam się więc delikatnie od drzwi, czekając, aż ktoś mi odtworzy.
            Serce mi gwałtowanie zabiło, gdy drzwi wejściowe powoli się otworzyły. Nie potrafiłam powstrzymać westchnięcia, kiedy pojawiła się Emily, a nie Logan. Wiedziałam, że właśnie tak może być, ale mimo to rozczarowanie od razu mnie zasmuciło.
 - Słucham? – powiedziała głośno Emily.
            Dziewczyna sporo się zmieniła – chociaż widziałam ją wielokrotnie jako duch, wciąż byłam pod wrażeniem tego, jaką piękną dziewczyną się stała.
            Długie, ciemne włosy spływały jej po ramionach. Miała dorosłe i twarde spojrzenie, ale łagodne rysy. Ubrana była w dżinsowe spodenki i zwyczajny T-shirt, w kolorze limonki. Po za widocznym błyszczykiem na ustach, widać było, że była niepomalowana – od razu rzucały się w oczy ciemne sińce pod oczami. Miała dopiero szesnaście lat, a już spotkało ją wiele złego.
 - Dzień dobry – wyksztusiłam w końcu, zmuszając się, aby przestać się jej przyglądać. – Jest może Logan?
            Starałam się zabrzmieć beztrosko. Miałam w głowie dokładny plan na temat tego, co jej powiem. Długo myślałam nad historią, którą musiałabym jej wcisnąć, gdyby właśnie to Emily otworzyła mi drzwi.
 - Kim pani jest? – zapytała podejrzliwie.
 - Oh, wybacz – udałam zakłopotanie, co przyszło mi z łatwością. – Nazywam się Natalie Brown.
            Wyciągnęłam w jej stronę dłoń. Uścisnęła ją niepewnie. Udałam, że tego nie zauważyłam. Uśmiechnęłam się szeroko, starając się udawać luz i spokój.
 - Czyli rozumiem, że twojego brata nie ma? – dopytywałam.
 - Niedawno wyszedł – mruknęła. – Mogę wiedzieć czego pani od niego chce?
            Uśmiechnęłam się ponownie. Poprawiłam torebkę na ramieniu, która dziwnie mi ciążyła. Spojrzałam na lekko zakłopotaną tą sytuację Emily, która przypatrywała się mnie, szukając potencjalnego punktu, który podpowiedziałby jej, że kłamie.
 - Chodziłam kiedyś z Loganem do jednej klasy – skłamałam. Zaczęłam swoją historyjkę. – Rozmawiałam niedawno ze znajomą i chcielibyśmy zorganizować sobie małe spotkanie. Ciasto, kawa, nic więcej. Po prostu wiele z nas nie wie nawet, gdzie nasi dani dobrzy znajomi poszli, więc chcielibyśmy to zmienić. Logan nie był z nami w klasie zbyt długo, ale bardzo miło by nam było, gdyby przyszedł.
            Emily zerknęła za mnie, jakby obawiając się, że Logan akurat wróci i się na mnie natknie.
 - Nie wiem czy to aby na pewno dobry pomysł…. - Jestem świadoma tragedii, jaka spotkała Logana – powiedziałam, siląc się na jak najmilszy ton głosu. – Wiem również, że do dziś nie jest sobą. Ale spotkanie ze znajomymi może zrobi mu dobrze.
            Widać było, że dziewczyna nie jest przekonana.
            Pogrzebałam w torebce, szukając małej karteczki, którą wcześniej tam wrzuciłam. Kiedy ją znalazłam, podałam ją Emily, starającej się, uniknąć mojego dotyku.
 - Jeśli będzie chciał, niech zadzwoni. A jeśli odmówi, byłabym wdzięczna, gdybyś mnie zawiadomiła.  - Oczywiście – mruknęła, wsuwając kartkę do tylniej kieszeni spodni. – Do widzenia.
 - Do widzenia.
            Zamknęła drzwi, ale byłam wręcz pewna, że i tak mnie obserwuje. Więc spokojnie ruszyłam do furtki, starając się iść jak najnormalniej.
            Dotarłszy do domu, zastałam tam Maxine, która ze spokojem krzątała się po kuchni. W salonie Nick bawił się z synkiem, który gwoli ścisłości wymachiwał tylko rączkami. Zobaczyłam, że w piekarniku piecze się kurczak, a Maxine właśnie przygotowywała sos.
 - Oczekujesz gości? – zapytałam,
            Maxine podskoczyła. Odwróciła się w moją stronę, wymachując łyżką.
 - Nie strasz mnie! – wrzasnęła, na co Nick wybuchnął śmiechem.
 - Zakochałaś się, czy jak? – odkrzyknął.
            Zaczerwieniła się, ale powróciła do mieszania sosu.
 - Tak więc? – dopytywałam.
 - Przyjdzie mama – powiedziała radośnie Maxine.
            Zawsze było widać, kiedy mówi o swojej mamie (która całkowicie nie akceptowała tego ślubu, a już w ogóle faktu, iż Maxine została mamą, w tak młodym wieku), a o mamie Nicka, która już po ślubie oznajmiła, że od teraz jest dla Maxine jak mama. Toteż stała się ona dla niej podporą, jakiej, być może nigdy, nie miała.
 - Okej, więc się ulotnię – mruknęłam, odwracając się.
            O mały włos nie wpadłam na Nicka, który właśnie wszedł do kuchni z Evanem na rękach. Stanął w bezpiecznej odległości od kuchenki i spojrzał na mnie krytycznie.
 - O nie, nie, nie – pokręcił głową.
            Podszedł do mnie tak blisko, że Evan zaczął wodzić nóżkami po moim brzuchu. Nie miałam na to jednaj humoru. Odsunęłam się, ale Nick dalej szedł za mną.
 - Nick, do cholery! – warknęłam. – Dość!            Chłopak stanął naprzeciw mnie, patrząc ze zdziwieniem.
 - Spokojnie, przecież mama cię lubi, nawet jeśli nie wie, że to ty…  - Nie chodzi o nią – westchnęłam. – Nie było Logana. Albo Emily mnie okłamała.
            Nick usiadł, bo mały zaczął się kręcić. Maxine odwróciła się zaś w naszą stronę, wycierając dłonie w swój fartuszek.
 - I co teraz? – zapytała.
 - Nie wiem. – Opadłam na wolne krzesło. – Niech to wszystko szlag trafi.
            Nie wiedzieli o czym mówię.
 - Mam dość tego udawania – wyznałam im. – Mam dość tego, że muszę udawać kogoś, kim nie jestem. Wciskać wszystkim te cholerne bajeczki o życiu w Bostonie. Mam dość patrzenia na własną ciocię, która chyba ma mi za złe, że mieszkam na głowie jej synowi i synowej!
            Przejechałam dłonią po twarzy. Nie mojej twarzy, lecz obcej. Nie ważne ile makijażu zrobię, jak ufarbuje włosy; nigdy nie stanę się w pełni sobą.
 - Mam kłamać do końca życia? – szepnęłam.
            Maxine podeszła do mnie, a następnie objęła mnie ramionami. Wciągnęłam jej delikatny zapach.
 - Ułoży się – powiedział Nick. - A jeśli nie? – rzuciłam zmęczonym głosem. – Mam do końca życia mówić ludziom, że jestem Natalie Brown? Patrzeć na naszych znajomych i przedstawiać się jako obca osoba? Nie wiem, czy Emily przekaże Loganowi moje słowa. Nawet jeśli to pewnie zda sobie sprawę, że to kłamstwo.
 - Pójdziesz do niego drugi raz… - Zrozum, nie mam siły! Każdego dnia czuję się jak oszustka. Nie mogę żyć w pełni, bo boję się, że przez przypadek powiem coś, co naprowadzi kogoś na moją osobę. Boję się, że kiedy wyjdę z domu, zobaczę tam Marka, chcącego zabrać mnie ze sobą – poczułam łzy bezsilności na twarzy. – Kiedy rano otwieram oczy boję się, że to wszystko tylko ułuda, a ja tak naprawdę umarłam.
            Kiedy to powiedziałam, zdałam sobie sprawę, że właśnie tak jest – tego się obawiałam każdego dnia. Ale cóż mogłam zrobić?
 - Chcieliśmy dzisiaj wyjść, ale nie sądzę, że to dobry pomysł – mruknęła Maxine obok.
 - Dokąd? – zainteresowałam się.
 - Nie uwierzysz – uśmiechnął się Nick. – Na wystawę. Obrazów.
 - Mam zostać z małym?
            Oboje zgodnie pokręcili głowami.
 - Mama bardzo chciała go popilnować. Chce mieć udział w wychowaniu wnuka.
            Przytaknęłam ze zrozumieniem.
 - Możesz iść z nami… - Nie – zaprotestowałam od razu. – Nie lubię wystaw.
            Czułam jak napięcie powoli opada. Zaczęli mówić o drobnostkach. Pomagałam Maxine z nakryciem stołu, zrobieniem sałatki. W końcu, około czwartej po południu pojawiła się Clara Sailes z delikatnym uśmiechem, ubrana w jasną sukienkę w kwiecisty wzór. Powitała wszystkich miło, szczególną uwagę skupiając się na Evanie, na którego buzi od razu pojawił się uśmiech, kiedy zobaczył babcię.
 - Maxine, a może ci pomóc? – zapytała, siedząc z chłopcem na kolanach.
 - Nie trzeba, mamo – odparła, stawiając na stole miskę parujących kartofli.
            Ciocia miała w stosunku do mnie miłe nastawienie. Sprzedaliśmy jej historię o tym, że poszłam tutaj na studia i po prostu mam bliżej. Do tego pokłóciłam się z rodzicami, dlatego też nie miałam możliwości wynajęcia sobie żadnego mieszkania.
 -  Czyja to wystawa? – zapytałam, by rozładować napięcie.
 - Naszego kolegi z klasy – odparł Nick, polewając sosem mięso. – Brandona Rovli. Okazało się, że ma niezły talent, a jego dwa dzieła sprzedały się za niezłe sumki.
            Pokiwałam głową. Znałam Brandona. Był szkolnym marzycielem – przez większość lekcji malował coś na tyłach zeszytów, a każdego zapewniał, że odniesie sukces.
 - Idziesz z nimi, Natalie? – zapytała mnie ciocia.
 - Jeśli moja obecność nie będzie pani przeszkadzała, to nie.
 - Jasne, że nie! Jak mogłaby mi przeszkadzać?
            Uśmiechnęłam się na dwie sekundy, a następnie zajęłam się obiadem.
  - Jak ci idą studia? – zagadała mnie kobieta ponownie.
 - Studia? Ahh, dość dobrze. Myślałam, że będzie lżej, ale daję radę.
 - Trudny kierunek, trudne studia – mruknęła.
            Reszta posiłku upłynęła szybko i bez większych przeszkód. Po obiedzie pomogłam Maxine pozmywać, a następnie zaszyłam się w pokoju, zapewniając ciocię, że w razie potrzeby jestem u siebie.
            Czytałam właśnie wiersz Chwila Zadumy, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Rzuciłam ciche ‘’proszę’’, po czym ciocia weszła do pokoju.
 - Możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę krem małego? Nie ma go tam, gdzie zawsze stał.
            Wstałam z łóżka.
 - Sprawcę.
            Był tam, gdzie sądziłam, że będzie. Ciocia mi podziękowała, ale ja stałam dalej obok.
 - Jeśli pani chcę, mogę pomóc.
            Uśmiechnęła się. Poszłam więc za nią. Evan leżał w łóżeczku, ale patrząc na zegar na ścianie wiedziałam, że to pora, w której Maxine zazwyczaj go kąpie.
 - To już chyba nie mój wiek – zaśmiała się kobieta. – Wychowałam dwóch synów, ale już czasem brakuje mi sił na tego urwisa.
 - Ja czasem mam wręcz wrażenie jakby to był mój syn – uśmiechnęłam się skromnie.            Kobieta przysiadła na brzegu łóżka. Była wyraźnie zmęczona.
 - Mogę go wykąpać. Dla mnie to żaden problem.
            Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
 - Nie masz nic do zrobienia na zajęcia? – spytała.
            Przez moment sparaliżował mnie strach. Nie wiedziałam o czym mówi. Ale moje serce zaczęło bić spokojniej, kiedy ogarnęłam o co chodzi.
 - Mam tylko jedne jutro.
            Wzięłam małego na ręce. Poszłam do łazienki, gdzie starannie go umyłam. Miałam już taką wprawę, że robiłam to prawie bezwiednie. Na całe szczęście Evan nie był zbyt marudny ani się nie kręcił, dzięki czemu nie miałam problemów z namydleniem i spłukaniem jego małego ciałka.
            Wróciłam z chłopcem szczelnie zawiniętym w ręcznik. Ciocia od razu zerwała się z łóżka do pomocy. Kiedy ja ubierałam mu pieluszkę, ona delikatnie kremowała mu twarz.
            Akurat zaczął dzwonić mój telefon, kiedy wciągałam na małego ubranka. Nie chcąc przerywać czynności, zwróciłam się do cioci.
 - Mogłaby pani odebrać i włączyć na głośnik? Nie wiem czy to nie coś ważnego.
            Okazało się, że dzwonił Scott. Chociaż może były to tylko ploteczki, albo jakaś przechwałka, że ma nowego chłopaka, ale wolałam odebrać. Ciocia położyła telefon na szafce nocnej obok. Dalej kręciła się niedaleko, żeby w razie potrzeby przejąć ode mnie małego.
 - Hej, Scott – przywitałam go. – Ostrzegam, że jestem na głośniku i wszelkie niecenzurowane informacje zachowaj na późniejszą rozmowę.
            Ciocia uśmiechnęła się pod nosem. Ja również miałam szeroki uśmiech na twarzy.
            Mały zaczął się wiercić, więc musiałam się bardzo skupić, aby go ubrać do końca. Poprosiłam ciocię, aby na chwilę zagadała Scotta, kiedy ja skończę.
 - A co tak fascynującego robi Even, że nie może ze mną rozmawiać? – rzucił radośnie.
            Oczy wyszły mi z orbit, kiedy to usłyszałam. Wsadziłam Evana do łóżeczka, ale zanim zdążyłam zabrać cioci telefon i udać, że to przejęzyczenie, kobieta zaczęła rozmawiać ze Scottem.
 - Jaka Even?
 - O kurwa – jęknął. – Ja po prostu …eee            Żadne wyjaśnienia nie były by na miejscu. Czemu nie wymyśliłam sobie imienia podobnego do Even?!
            Otwierałam usta, kiedy ciocia podniosła rękę, przerywając mi.
 - Zbyt dobrze znam to imię, żebyś mi wmówiła, że chodziło mu o Evana czy cokolwiek innego.
            Przełknęłam ślinę. Nie miałam żadnego racjonalnego wyjścia, które pomogłoby mi uciec z tej sytuacji.
  - Scott, rozłącz się – warknęłam, na tyle głośno by usłyszał.
            Usiadłam na łóżko. Byłam rozdarta – powiedzieć jej? Uwierzy czy też nie?
 - Kiedy tylko cię zobaczyłam, przypominałaś mi właśnie Even.
            Podeszła do mnie i uklękła. Patrząc na mnie tymi delikatnymi oczami, sprawiała, że czułam się lżejsza. Bezpieczniejsza.
 - Spójrz na mnie – poprosiła łagodnie.
            Uniosłam twarz, a ona spojrzała prosto w moje oczy. Dość wyjątkowe – brąz przyozdobiony plamkami w setkach kolorów. Pokręciła głową, łapiąc mnie z dłonie.
 - To niemożliwe, abyś to była ty – wyszeptała, ze łzami w oczach.
 - Całe moje życie jest niemożliwe – wymknęło mi się.
            Wytrzeszczyła zaszklone oczy. Wiedziałam, że może mi nie uwierzyć. Ale pokusa, aby odzyskać ciocie, była tak wielka, że nie potrafiłam się jej oprzeć i uciekać w kolejne kłamstwa.
 - Muszę ci opowiedzieć jeszcze naprawdę wiele – dodałam, pomagając jej usiąść obok.  
            Moja historia zawsze każdego zadziwiała. Ale omijanie najważniejszych szczegółów – o niej samej, Nicku czy nawet Loganie sprawiło, że łatwiej było to opowiedzieć. Bo ciocia wiedziała o mnie na tyle dużo, że bez problemu mogła to wszystko zrozumieć.
             Kiedy Nick z Maxine wrócili (było już dużo po północy), siedziałyśmy z ciocią w kuchni, przy kubkach gorącej czekolady, gawędząc. Opowiadałam cioci wszelkie szczegóły z mojego życia, których ona nie znała.
            Weszli roześmiani do kuchni – Nick obejmował żonę, która trzymała w ramionach swój czarny żakiet. Spojrzała na nas dwie, przenosząc wzrok od kubków, po nasze uśmiechnięte twarze, które niewątpliwe wskazywały na dobry humor.
 - No proszę! – rzucił Nick. – Tak się bawicie.
 - Mały śpi? – zapytała Maxine.
            Pokiwałam głową.
 - Już od dawna. Czyściutki i pachnący.
            Maxine siadła na wolnym krześle. Przeczesała dłonią włosy, po czym spojrzała na moją ciocię.
 - Zostaje mama na noc?
 - Nie za bardzo bym chciała – odparła. – Może Even zgodzi się mnie odwieść?
            Pogodny wyraz na twarzy Maxine rozpłynął się, kiedy ta zaczęła z paniką patrzeć to na mnie, to na Clarę Sailes. Nick, który grzebał w lodówce, odwrócił się gwałtownie, z niepewnością, czy oby na pewno dobrze usłyszał.
 - Co? – zapytało małżeństwo jednocześnie.
            Nie wytrzymałam. Wybuchłam śmiechem.
 - Co tutaj się wydarzyło? – jęknęła Maxine, żądając odpowiedzi.
 - Przez Scotta wszystko się wydało – wytłumaczyłam. – I chyba dobrze.
            Nick do nas podszedł. Stanął obok swojej mamy i patrząc na nią zapytał:
 - Czyli już wiesz?
 - Nareszcie – pokiwała głową. – Jak mogliście mi nie powiedzieć? Powinnam była wiedzieć! - To nie takie proste – westchnęła Maxine.
 - Ale i tak jest tego ogromny plus – powiedziała ciocia. – Odzyskałam siostrzenicę.
            Przygarnęła mnie do siebie i chociaż tego wieczoru wielokrotnie brała mnie w objęcia, czułam się tam bezpiecznie i szczęśliwie.
             Minęły trzy dni, ale Emily dalej do mnie nie zadzwoniła. Tym bardziej nie oczekiwałam odpowiedzi od Logana, ale liczyłam na jakiś odzew z jej strony. O poranku, zaraz po przebudzeniu sprawdzałam telefon, z nadzieją, że w końcu dostanę od niej odpowiedź.
            Na czwarty dzień, obudziłam się późno. Do trzeciej w nocy siedziałam z nosem w laptopie, szukając jakiegokolwiek numeru telefonu do Logana. Ten, na który ongiś zadzwoniłam, aby tylko usłyszeć jego głos, będąc wówczas w Bostonie, prawdopodobnie był już nieaktywny. Obudziłam się więc dużo po dwunastej, kiedy Nick dawno wyszedł do pracy.
            Zeszłam na dół, do kuchni, zarzucając na plecy szlafrok. W domu nie zastałam jednak nikogo. Na stole, w kuchni znalazłam tylko małą karteczkę, na której znalazłam notatkę od Maxine, informującą, że poszła z koleżanką na spacer, żeby Evan załapał trochę słońca.
            Wyjęłam z lodówki mleko. Nasypałam płatków owsianych do miseczki, po czym zalałam je mlekiem. Jedząc samotnie, przyglądałam się wyświetlaczowi telefonu, który leżał wprost przede mną. Podskoczyłam w miejscu, z buzią pełną śniadania, kiedy usłyszałam dźwięk, wydobywający się z aparatu. Podniosłam go szybko do ucha, ale w połowie drogi zorientowałam się, że to dźwięk SMSA.
            Przełknęłam płatki, odłożyłam łyżeczkę, chcąc przeczytać wiadomość, która przyszła z obcego numeru.  Mój brat nie kojarzy żadnej osoby o pani nazwisku. Proszę więc dać sobie z nim spokój i nie przychodzić więcej.
 Emily UnderVarpol.
          
            Poczułam lekkie ukłucie żalu w sercu. Z niechęcią spojrzałam na śniadanie, które gwałtownie stanęło mi w przełyku. Mój niezawodny plan właśnie legł w gruzach.
            Niewiele myśląc zwlekłam się ze stołka w kuchni i ruszyłam po schodach do pokoju, aby nie podejmować decyzji w złości. Wybrałam jedyną czarną sukienkę w rzeczach Natalie, którą wcisnęłam na siebie. W łazience, wykonałam staranny makijaż, dodając trochę jasnych cieni i rozświetlacza, aby wyglądać delikatniej.     
Kiedy skończyłam spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Prócz oczu i włosów całe moje podobieństwo do dawnej mnie, zniknęło. Odkręciłam więc kurek i przemyłam twarz, rozmazując całe moje dzieło. Byłam zła. Zła na siebie, że nie potrafiłam zaakceptować porażki. Stanęłam przed lustrem i wyjęłam czarną kredkę z kosmetyczki. Niedbale pomalowałam nią oczy, tak, jak robiłam to, będąc zwykłą Even. Nie wyglądałam identyczne – ale moje podobieństwo było bardziej dostrzegalne.
            Przyjrzałam się włosom – nadal były czerwone, ale i potargane. Przeczesałam je szczotką, zrobiłam sobie przedziałek z boku. Były znacznie równiejsze, niż te moje i bardziej naturalne. Czerwony idealnie stapiał się z brązem, wyglądając jak dobrze zrobione ombre. Wiedziałam, że postępuje głupio, ale chwyciłam nożyczki, leżące w szafce nad umywalką. Poszarpałam końce włosów, nadając im jeszcze bardziej bezładny wygląd. Nic nie dałoby mi stuprocentowego podobieństwa. Ale każda próba była dobra.
            W kuchni nadal leżał mój telefon. Z lekkim wahaniem poniosłam komórkę i wybrałam numer. Po przyłożeniu jej do ucha, rozległy się dwa sygnały, aż Emily odebrała.
 - Halo? – powiedziałam. – Z tej strony Natalie… - Wiem, kim pani jest – wcięła się. – Napisałam pani, że mój brat nie chce pani widzieć.
            Zastanawiałam się co powiedzieć. Nie mogłam tego tak zakończyć.
 - Wiem, że dla ciebie może się to wydawać bardzo dziwne, ale cała ta sytuacja jest skomplikowana – wytłumaczyłam. – Czy możemy się spotkać i porozmawiać o tym w cztery oczy.
 - Proszę pani, naprawdę, nie sądzę, aby to był dobry pomysł.
 - A jeśli ci powiem, że to może naprawdę wiele zmienić? Mam na myśli oczywiście Logana.
 - Nie zna go pani tak dobrze jak ja i nie wie… - Właśnie, że wiem – tym razem to ja jej przerwałam. – Zdziwiłabyś się ile z tego co wiem ja, ty nie masz pojęcia.           
            To na moment zamknęło jej usta.
 - Po prostu proszę cię o jedno spotkanie.
 - Gdzie? – zapytała beznamiętnie.
 - Kojarzysz kawiarnię naprzeciw parku na Stanston Street?
            Nie byłam pewna, czy udaje, że sprawdza swój czas wolny, czy może szuka w pamięci tego miejsca.
 - Tak – odparła po chwili.
 - Spotkajmy się za godzinę w środku – rzuciłam.
            Po potwierdzeniu, dziewczyna się rozłączyła. Położyłam komórkę na blat, czując jak napięcie w moich mięśniach rośnie. Usiadłam ciężko na stołek, opierając głowę na ramionach. Ileż będę musiała powiedzieć Emily, aby wpuściła mnie do swojego domu? Nie chciałam przecież wchodzić tam na siłę, czy też się włamywać. Chodziło mi też o to, aby mi uwierzyła, że mogę coś zmienić. W końcu sama w to wierzyłam.
            Zabrałam z pokoju torebkę, ale zanim wyszłam, spojrzałam na karteczkę na blacie kuchennym. Wybrałam szybko numer telefonu Maxine.
 - Hej – przywitała mnie. – Coś się stało?
 - Nie – odparłam, prawie mechanicznie. – Po prostu wychodzę i chciałam cię poinformować, żebyś się nie martwiła.
 - Oh, świetnie, że o tym myślisz. Ja z Jodi poszłyśmy na kawę do kafejki, więc zanim wrócę minie jeszcze trochę czasu. Wrócisz na obiad?
 - Nie mam pojęcia.
 - Chcesz auto?
 - Przejdę się.
            Jej troska mnie wzruszyła. Była trochę jak prawdziwa matka. Evan będzie miał z nią dobrze.  - Więc do zobaczenia później – powiedziałam nerwowo.
 - Pa – rzuciła.
            Nie chciałam jej mówić, dokąd idę. I tak bardzo się denerwowałam. Miałam nadzieję, że długi spacer, jaki dzielił mnie od Stanston Street pozwoli mi trochę utrzymać nerwy na wodzy. Prowadzenie auta mogło być niebezpieczne.
            Na zewnątrz było dość upalnie. Zbliżał się czerwiec, a temperatury nieustannie rosły. Wokoło ludzie byli bardzo roznegliżowani – większość była ubrana w krótkie spodenki i szorty. Wszędzie odbijały się okulary przeciwsłoneczne, a ci, którzy ich nie mieli, osłaniali oczy dłońmi.
            Starłam się iść bardziej bocznymi ulicami, aby nie musieć pchać się przez tłok na chodnikach. Miałam też nadzieję, że nie przyjadę za wcześnie, bo stres mógłby wziąć górę. Jednak kiedy dotarłam do wyznaczonej ulicy, był już umówiony czas. Weszłam do środka, gdzie klimatyzacja przyjemnie ochładzała wnętrze. Odnalazłam Emily przy stoliku z samego boku, ukrytego przed wzrokiem inny. Pochwaliłam ją w myślach za ten wybór.
 - Dzień dobry – powitałam ją cicho, siadają naprzeciw.
 - Ładne miejsce – rzuciła. – Nigdy tu nie byłam.
 - Chodziłam tutaj z przyjaciółką, kiedy… kiedy byłam w twoim wieku.
            Mówiąc to, uświadomiłam sobie, że czasy, kiedy byłam tylko szesnastolatką, chodzącą do liceum i widzącą duchy, minęły. Byłam dorosłą, dwudziesto- parolatką, która straciła całe swoje życie. Nie chciałam się jednak rozczulać nad sobą. Nie wówczas.
 - Na początek chciałabym cię tylko poprosić, żebyś przestała mówić na mnie per pani. Czuję się staro.
            Przytaknęła.
 - Miejmy to za sobą. Okłamałaś mnie, mówiąc, że jesteś dziewczyną z klasy Logana, prawda?
 - Tak – przyznałam się. Nie było sensu kłamać. – Wiem, w jakim stanie jest Logan i nie chciałam tak po prostu iść do niego, bo wiedziałam, że mnie nie wpuści.  
 - Więc kim naprawdę jesteś? – zapytała.
            Otwierałam usta, aby odpowiedzieć, ale podeszłą do nas kelnerka, w białym fartuszku, na kwiecistej sukience i z szerokim uśmiechem zapytała co podać.
 - Colę wiśniową – powiedziała cicho Emily, zerkając na kartę, leżącą na środku stolika.
 - Czarną kawę. Mocną. – Burknęłam.
            Kelnerka odeszła. Obie obserwowałyśmy jak pochodzi do baru.
 - To bardzo niszczy serce – zauważyła dziewczyna.
 - Moje serce aktualnie jest aktywnym wulkanem – odparłam beztrosko. – Pytałaś kim jestem? Odpowiem ci. Jestem niczym ser. Pełna dziur, które wytworzyło życie. Odebrało mi rodziców, szczęśliwe dzieciństwo i okres dojrzewania. Zabrało mi jego sporo część. Ale ktoś, kto potrafi to naprawić, jest niedaleko, pogrążony w żałobie, po dziewczynie, która ocaliła mu życie.
 - Logan – mruknęła jego siostra.
 - Wiesz, kim była dziewczyna, która go uratowała? – zapytałam.
 - Even Alians. To imię prześladuje mnie od lat.
            Przełknęłam ślinę. Nie było już wyjścia.
 - To przez nią tyle się zmieniło. Po jej śmierci twój brat się zmienił, prawda? Szczególnie wraz z biegiem lat. Miałaś nadzieję, że Sibylle coś zmieni, ale on i tak ją wyrzucił. Nienawidziłaś jej i on też, ale myślałaś, że to po jej odejściu Logan załamał się jeszcze bardziej.
 - Skąd to wiesz?
            Zignorowałam pytanie.
 - To dalej było winą Even. Twój brat nigdy się nie pogodzi z jej śmiercią.
            Spojrzała na mnie wzrokiem, mogącym zabić.
 - Po co mi to mówisz? Aby pokazać jak moje życie jest strasznie zniszczone? Że nie mam matki, tata jest chory, a mój brat pewnego dnia może się nie obudzić z żalu, po śmierci dziewczyny, o której nic nie wiem.
 - Obwiniasz ją o to, że twój brat, jest jaki jest? – wyłapałam z jej słów.
 - Nikt nie kazał jej, go ratować. Zniszczyła mu resztę życia.
            Z lekkim niedowierzaniem patrzyłam na nią, ale nie powiedziałam nic, bo pojawiła się kelnerka z naszym zamówieniem. Pociągnęłam łyka kawy, która z cudownym uczuciem rozgrzała mi gardło.
 - Wiesz, dzięki komu Logan w ogóle dowiedział się, że żyjesz? – zapytałam.
 - Dzięki Even – powiedziała niechętnie.
 - Dzięki niej również, twój brat żyje. Nie wiedziała, że jej poświęcenie może być, aż tak bezużyteczne.
            Obserwowała mnie. Rejestrowała moje ruchy, jakie wykonywałam, wycierając spocone dłonie w materiał sukienki. Widziałam, że zapamiętywała równe szczegóły.
 - Powiesz mi, co ty masz z nią wspólnego?
            Westchnęłam. Nie mogłam powiedzieć jej prawdy – za nic w świecie nie uwierzyłaby mi, że ja żyję. Prędzej wysłałaby mnie do szpitala psychiatrycznego.
 - Jestem z nią bardzo blisko powiązana – rzuciłam wymijająco.
 - Jesteś jej siostrą? Wydaje mi się, że byłyście podobne. Szczególnie te włosy. Specjalnie pofarbowałaś się tak jak ona?
 - To skomplikowane.
 - Skomplikowane jest to, że pojawiasz się znikąd, okłamujesz mnie, chcesz spotkać się z moim bratem. Nie chcę, aby namieszała mu w życiu.
 - Skąd wiesz, że ono się nie zmieni? Może właśnie dzięki mnie, wszystko się ułoży?
            Nic nie odpowiedziała. Przez moment bawiła się słomką od coli, ale po chwili jej się to znudziło i wzięła ze stolika serwetkę, którą zaczęła się bawić, składając w kostkę i rozkładając. Poczułam dziwny skurcz w żołądku i uświadomiłam sobie, że niegdyś tak samo robił Logan.
 - Coś się stało? – zapytała. – Pobladłaś.
            Potrząsnęłam głową, wyrywając się z zamyślenia.
 - Po prostu – powiedziałam cicho, patrząc na nią – masz odruchy podobne do brata.
 - Czy ty… znałaś go zanim zdarzył się ten wypadek? – zapytała nieśmiało.
            Pokiwałam głową, z delikatnym uśmiechem.
 - Owszem. Wiesz jak go poznałam?
 - Jak?
 - Szłam chodnikiem, wpadłam na niego i złamałam kostkę – wyznałam, przypominając sobie tamten moment.
            Uśmiechnęła się, ale po chwili w jej oczach zapaliły się lampki. Nic nie powiedziała, ale było widać, że uśmiecha się na siłę, niepewna tego, czy dobrze skojarzyła fakty.
            Czy Logan opowiadał jej o tym spotkaniu?
 - Jaki był? – rzuciła z rozmarzeniem, przybierając obojętny wyraz twarzy.
 - Strasznie przystojny. Szarmancki. Bajerował każdego swoim uśmiechem i autem, które prowadził jak szalony.
 - Ideał każdej dziewczyny? – zaśmiała się.
 - Owszem. Chodził do prywatnej szkoły, ubierał się świetnie. Każda z chęcią by się na niego rzuciła.
 - Teraz tak nie jest – posmutniała.
 - Blizny – mruknęłam.
            Przekrzywiła głowę.
 - Skąd tyle o nim wiesz?
 - Nie szpieguję was, jeśli tak pomyślałaś. Po prostu wiem. I nie jestem Sibylle. Równie się od niej pod każdym względem.
            Dziewczyna westchnęła. Ukryła na chwilę głowę w dłoniach, a kiedy je odsunęła, patrzyła na mnie z czujnością.
 - Zaufam ci – powiedziała ostrożnie. – Zaprowadzę cię do Logana. Ale obiecaj mi jedno.
 - Słucham.
 - Obiecaj, że oddasz mi brata.
            W jej oczach zalśniły łzy. Naprawdę tego chciała.
 - Zrobię, co w mojej mocy. Obiecuję.
          
            Stałam przed dębowymi drzwiami do sypialni Logana, w której od mojego odejścia spędzał całe dnie. Podobno prawie w ogóle nie wychodził. Niepokoiło mnie to bardzo, więc miałam kolejną motywację, aby mu powiedzieć.
 - Musisz być cierpliwa – pouczyła mnie Emily. – Jest nerwowy, kiedy ktoś wchodzi.
            Pokiwałam głową.
            Podeszłam do drzwi i je uchyliłam, bez pukania.
 - A i jeszcze jedno – odwróciłam się w jej stronę. – Jeśli nie będzie go w pokoju, jest na balkonie. Spędza tam wiele godzin.
            Znowu przytaknęłam.
            Weszłam do pokoju i z przerażeniem stanęłam w miejscu, widząc istne apogeum. Ciężkie zasłony przysłaniały okna, więc w pomieszczeniu panował mrok. Oddychając, czułam nie tylko zaduch, ale i stęchliznę i zapach towarzyszący niepranym ubraniom i spleśniałemu jedzeniu.
            Na podłodze walały się ubrania. Nie były porozrzucane na każdą stronę, ale tworzyły małe kupki. Na stoliku, na który prawie wpadłam, leżała sterta talerzy, w połowie pokrytych jedzeniem, które już obszedł zielony meszek.
            Podeszłam do łóżka, na którym leżały różne części garderoby. Pościel, wraz z prześcieradłem, była zmiętolona i odrzucona w nogi. Na samym posłaniu nie było Logana. Z bijącym sercem spojrzałam w kierunku drzwi balkonowych. Były uchylone, wpuszczając światło i świeże, ciepłe powietrze.
            Ruszyłam powoli w kierunku balkonu. Podłoga skrzypiała pod moim naporem, sprawiając, że krew zaczęła pulsować w moich uszach. Wstrzymując powietrze w płucach, wyszłam na balkon.
            Przede mną, oparty o barierkę balkonu, stał wysoki, lekko zgarbiony mężczyzna. Wydawało mi się, że ujrzę postać, chudą jak sama śmierć, lecz wydawało mi się, że w obcisłym, czarnym podkoszulku widać jego twarde mięśnie. W dresowych spodniach, boso, stał, patrząc przed siebie. Na kafelkach, którymi wyłożona była podłoga, leżała książka. Prawie od razu rozpoznałam twarz na okładce. Po moim ciele przeszły ciarki, kiedy przypomniałam sobie, jak głębokim głosem mówił mi wiersze, przeczytane w tej książce.
            Podniosłam ją, wygładzając okładkę. Karki były powyginane i gdzieniegdzie podarte. Wiele fragmentów zaznaczone ciemnym markerem.
            Otworzyłam na wierszu, który znałam na pamięć. Wyryty w mojej głowie, nie potrafił zniknąć, chociaż nie wiem jak bardzo bym się starała.
 - ,,… twe życie – niby nie odgadły rebus – nędzne się zdaje i ogromne nazbyt, gdy – to malejąc, to sięgając niebios – zastyga w kamień lub dorasta gwiazdy.’’ * - powiedziałam.
            Sama byłam zdziwiona, jak mój głos zabrzmiał łagodnie i delikatnie. A poza tym, tak bardzo przypominał mój głos. Nie Natalie, ale mój – Even.
            Logan drgnął, usłyszawszy, że ktoś jest za nim. Zauważyłam, jak mięśnie na jego ramionach się napinając, wraz z każdym wymawianym przeze mnie słowem.
            Pokręcił głową.
 - Wariuję, Emily – jęknął. Jego głos był taki ochrypły, charczący.
 - Nie wariujesz, Logan.            Powoli, bardzo powoli, odwrócił się. Spojrzał na mnie, najpierw na stopy, przesuwając swój wzrok na moją twarz. Zacisnął zęby, dostrzegłszy kim jestem.
            Widząc jego blizny, rozczochrane włosy, które wręcz błagały o fryzjera, oczy, o kolorze głębi oceanu, przypomniałam sobie każdą chwilę, kiedy powoli się w nim zakochiwałam. Poczułam dotyk jego palca na bliźnie. Dotyk jego warg, kiedy po raz pierwszy mnie pocałował. Najbardziej bolesne wspomnienie było wtedy, gdy poczułam ból, towarzyszący uderzeniu auta. Ocaliłam jego życie. I znowu byłam z nim.
 - Nie. To nie jest możliwe.
            Chciałam zmniejszyć dzielącą nas odległość. Paść mu w ramiona. Rozpłakać się, dotknąć jego skóry. Ale bałam się też jego reakcji. Kim mógł się stać mój Logan?
            Ruszyłam ku niemu. Niepewnie, jak przerażone zwierzę. On nie ruszył się z miejsca. Byłam już tak blisko niego, że poczułam jego oddech na szyi. Stanęłam przed nim, patrząc mu w oczy. Widziałam, jak szuka czegoś w moich. Sam kiedyś mi powiedział, że są piękne. Że nigdy takich nie widział. Czy oznaczało to, że ich nie zapomniał?
            Dotknęłam jego dłoni. Wzdrygnął się, ale pozwolił mi ją unieść do ust i ucałować. Następnie pokierował ją w stronę jego brzucha. Jego palcem wskazującym wodziłam po linii, której nie musiałam widzieć, aby mieć ją przed oczami.
 - Każdy z tych kolorów może symbolizować coś innego – szepnęłam. – Każdy kolor, to znak twojego życia. Rodziny, która cię potrzebuje. Wspomnień, które pozostały w twoim sercu.
            Poczułam pierwszą łzę, kłującą mnie w oczy. Jednak po raz pierwszy od tak dawna, te łzy nie były niczym złym. Przyjęłam je z radością. Radością, że w końcu nadszedł mój upragniony koniec.
 - Ta tutaj – dotknęłam miejsca, gdzie biło jego serce. – Ta tutaj… to ja. Byłam tam zawsze. I jestem teraz.         
            Niedowierzanie w jego oczach znikło, wraz z moimi łzami, które przestały płynąć, kiedy tylko Logan objął mnie tak mocno. Dotknął dłońmi mojej twarzy, szukając odpowiedzi na pytania, które krążyły po jego głowie. Na koniec spojrzał w moje oczy i pocałował mnie. Tym razem oboje żyliśmy, a ten pocałunek był tego prawdziwym dowodem.
            Jego łzy spływały po mojej twarzy. Nie wiedziałam, kto płacze mocniej. Logan objął mnie jeszcze mocniej, unosząc do góry. Objęłam go za szyję i z uśmiechem na twarzy, całowałam go dalej, nie potrafiąc przestać.
            Postawił mnie, a ja, dalej uczepiona jego warg, patrzyłam w te oczy, oczy pełne miłości i nadziei, która powróciła, wraz ze mną. Wraz z moimi oczami. Oparł swoje czoło o moje. Patrzył, łaknąć mego widoku, niczym roślina potrzebująca wody.
 - Wróciłaś – wyszeptał w moje usta.
            Poczułam smak tych słów. Smakowały szczęściem. Tym, które straciłam przed siedmioma laty, kiedy mojego życie rozleciało się jak domek z kart. Smakowały jak dom, który utraciłam wraz ze śmiercią moich rodziców. Smakowały każdym wspomnieniem z mojego życia, które uleciały – pierwszym łykiem alkoholu, pierwszym dymem tytoniu. Pierwszym pocałunkiem za szkołą, z chłopakiem, do którego nic nie czułam. Smakowały szelmowskim uśmiechem chłopaka, który wiózł mnie czarnym autem, poznając część mojego życia. Smakowały tak samo jak jego imię, powtarzane przeze mnie tak często.
            Objęłam jego twarz. Twarz pokrytą bliznami – maleńkimi, bladoróżowymi zgrubieniami, które zostaną z nami na zawsze. Moje blizny zniknęły, lecz pozostały w sercu. One wszystkie będą nam przypominać o przeszłości, która zawsze będzie obok. Lecz wówczas liczyło się tylko jedno: Logan.
            Delikatnie pocałowałam każdą z jego blizn. Były dla mnie świętością. Czułam jego dłonie, błądzące po moich plecach. Tyle myśli błądziło po mojej głowie. Tyle niewypowiedzianych słów.
            Wszystko nabrało sensu. Całe moje cierpienie. I chociaż minęło siedem lat, bezpowrotnie straconych, zwyciężyłam nad tym całym złem. Pokonałam je czymś, co kiedyś nie miało dla mnie najmniejszej wartości.
 - Wróciłam – odparłam. – Wróciłam naprawdę. Na wieczność.
          
          
  
*R.M. Rilke, fragment wiersza Wieczór 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz