Rozdział pięćdziesiąty szósty
Kiedy
mój palec dotknął dzwonka do drzwi, poczułam, że nie ma już odwrotu. Nie mogłam
się wycofać – ucieczka nie była wyjściem. Odsunęłam się więc delikatnie od
drzwi, czekając, aż ktoś mi odtworzy.
Serce
mi gwałtowanie zabiło, gdy drzwi wejściowe powoli się otworzyły. Nie potrafiłam
powstrzymać westchnięcia, kiedy pojawiła się Emily, a nie Logan. Wiedziałam, że
właśnie tak może być, ale mimo to rozczarowanie od razu mnie zasmuciło.
- Słucham? – powiedziała głośno Emily.
Dziewczyna
sporo się zmieniła – chociaż widziałam ją wielokrotnie jako duch, wciąż byłam
pod wrażeniem tego, jaką piękną dziewczyną się stała.
Długie,
ciemne włosy spływały jej po ramionach. Miała dorosłe i twarde spojrzenie, ale
łagodne rysy. Ubrana była w dżinsowe spodenki i zwyczajny T-shirt, w kolorze
limonki. Po za widocznym błyszczykiem na ustach, widać było, że była
niepomalowana – od razu rzucały się w oczy ciemne sińce pod oczami. Miała
dopiero szesnaście lat, a już spotkało ją wiele złego.
- Dzień dobry – wyksztusiłam w końcu,
zmuszając się, aby przestać się jej przyglądać. – Jest może Logan?
Starałam
się zabrzmieć beztrosko. Miałam w głowie dokładny plan na temat tego, co jej
powiem. Długo myślałam nad historią, którą musiałabym jej wcisnąć, gdyby
właśnie to Emily otworzyła mi drzwi.
- Kim pani jest? – zapytała podejrzliwie.
- Oh, wybacz – udałam zakłopotanie, co
przyszło mi z łatwością. – Nazywam się Natalie Brown.
Wyciągnęłam
w jej stronę dłoń. Uścisnęła ją niepewnie. Udałam, że tego nie zauważyłam.
Uśmiechnęłam się szeroko, starając się udawać luz i spokój.
- Czyli rozumiem, że twojego brata nie ma? –
dopytywałam.
- Niedawno wyszedł – mruknęła. – Mogę wiedzieć
czego pani od niego chce?
Uśmiechnęłam
się ponownie. Poprawiłam torebkę na ramieniu, która dziwnie mi ciążyła.
Spojrzałam na lekko zakłopotaną tą sytuację Emily, która przypatrywała się
mnie, szukając potencjalnego punktu, który podpowiedziałby jej, że kłamie.
- Chodziłam kiedyś z Loganem do jednej klasy –
skłamałam. Zaczęłam swoją historyjkę. – Rozmawiałam niedawno ze znajomą i
chcielibyśmy zorganizować sobie małe spotkanie. Ciasto, kawa, nic więcej. Po
prostu wiele z nas nie wie nawet, gdzie nasi dani dobrzy znajomi poszli, więc
chcielibyśmy to zmienić. Logan nie był z nami w klasie zbyt długo, ale bardzo
miło by nam było, gdyby przyszedł.
Emily
zerknęła za mnie, jakby obawiając się, że Logan akurat wróci i się na mnie
natknie.
- Nie wiem czy to aby na pewno dobry pomysł…. - Jestem świadoma tragedii, jaka spotkała
Logana – powiedziałam, siląc się na jak najmilszy ton głosu. – Wiem również, że
do dziś nie jest sobą. Ale spotkanie ze znajomymi może zrobi mu dobrze.
Widać
było, że dziewczyna nie jest przekonana.
Pogrzebałam
w torebce, szukając małej karteczki, którą wcześniej tam wrzuciłam. Kiedy ją
znalazłam, podałam ją Emily, starającej się, uniknąć mojego dotyku.
- Jeśli będzie chciał, niech zadzwoni. A jeśli
odmówi, byłabym wdzięczna, gdybyś mnie zawiadomiła. - Oczywiście – mruknęła, wsuwając kartkę do
tylniej kieszeni spodni. – Do widzenia.
- Do widzenia.
Zamknęła
drzwi, ale byłam wręcz pewna, że i tak mnie obserwuje. Więc spokojnie ruszyłam
do furtki, starając się iść jak najnormalniej.
Dotarłszy
do domu, zastałam tam Maxine, która ze spokojem krzątała się po kuchni. W
salonie Nick bawił się z synkiem, który gwoli ścisłości wymachiwał tylko
rączkami. Zobaczyłam, że w piekarniku piecze się kurczak, a Maxine właśnie
przygotowywała sos.
- Oczekujesz gości? – zapytałam,
Maxine
podskoczyła. Odwróciła się w moją stronę, wymachując łyżką.
- Nie strasz mnie! – wrzasnęła, na co Nick
wybuchnął śmiechem.
- Zakochałaś się, czy jak? – odkrzyknął.
Zaczerwieniła
się, ale powróciła do mieszania sosu.
- Tak więc? – dopytywałam.
- Przyjdzie mama – powiedziała radośnie
Maxine.
Zawsze
było widać, kiedy mówi o swojej mamie (która całkowicie nie akceptowała tego
ślubu, a już w ogóle faktu, iż Maxine została mamą, w tak młodym wieku), a o
mamie Nicka, która już po ślubie oznajmiła, że od teraz jest dla Maxine jak
mama. Toteż stała się ona dla niej podporą, jakiej, być może nigdy, nie miała.
- Okej, więc się ulotnię – mruknęłam,
odwracając się.
O
mały włos nie wpadłam na Nicka, który właśnie wszedł do kuchni z Evanem na
rękach. Stanął w bezpiecznej odległości od kuchenki i spojrzał na mnie
krytycznie.
- O nie, nie, nie – pokręcił głową.
Podszedł
do mnie tak blisko, że Evan zaczął wodzić nóżkami po moim brzuchu. Nie miałam
na to jednaj humoru. Odsunęłam się, ale Nick dalej szedł za mną.
- Nick, do cholery! – warknęłam. – Dość! Chłopak
stanął naprzeciw mnie, patrząc ze zdziwieniem.
- Spokojnie, przecież mama cię lubi, nawet
jeśli nie wie, że to ty…
- Nie chodzi o nią – westchnęłam. – Nie było Logana. Albo Emily mnie
okłamała.
Nick
usiadł, bo mały zaczął się kręcić. Maxine odwróciła się zaś w naszą stronę,
wycierając dłonie w swój fartuszek.
- I co teraz? – zapytała.
- Nie wiem. – Opadłam na wolne krzesło. –
Niech to wszystko szlag trafi.
Nie
wiedzieli o czym mówię.
- Mam dość tego udawania – wyznałam im. – Mam
dość tego, że muszę udawać kogoś, kim nie jestem. Wciskać wszystkim te cholerne
bajeczki o życiu w Bostonie. Mam dość patrzenia na własną ciocię, która chyba
ma mi za złe, że mieszkam na głowie jej synowi i synowej!
Przejechałam
dłonią po twarzy. Nie mojej twarzy, lecz obcej. Nie ważne ile makijażu zrobię,
jak ufarbuje włosy; nigdy nie stanę się w pełni sobą.
- Mam kłamać do końca życia? – szepnęłam.
Maxine
podeszła do mnie, a następnie objęła mnie ramionami. Wciągnęłam jej delikatny
zapach.
- Ułoży się – powiedział Nick. - A jeśli nie? – rzuciłam zmęczonym głosem. –
Mam do końca życia mówić ludziom, że jestem Natalie Brown? Patrzeć na naszych
znajomych i przedstawiać się jako obca osoba? Nie wiem, czy Emily przekaże
Loganowi moje słowa. Nawet jeśli to pewnie zda sobie sprawę, że to kłamstwo.
- Pójdziesz do niego drugi raz… - Zrozum, nie mam siły! Każdego dnia czuję się
jak oszustka. Nie mogę żyć w pełni, bo boję się, że przez przypadek powiem coś,
co naprowadzi kogoś na moją osobę. Boję się, że kiedy wyjdę z domu, zobaczę tam
Marka, chcącego zabrać mnie ze sobą – poczułam łzy bezsilności na twarzy. –
Kiedy rano otwieram oczy boję się, że to wszystko tylko ułuda, a ja tak
naprawdę umarłam.
Kiedy
to powiedziałam, zdałam sobie sprawę, że właśnie tak jest – tego się obawiałam
każdego dnia. Ale cóż mogłam zrobić?
- Chcieliśmy dzisiaj wyjść, ale nie sądzę, że
to dobry pomysł – mruknęła Maxine obok.
- Dokąd? – zainteresowałam się.
- Nie uwierzysz – uśmiechnął się Nick. – Na
wystawę. Obrazów.
- Mam zostać z małym?
Oboje
zgodnie pokręcili głowami.
- Mama bardzo chciała go popilnować. Chce mieć
udział w wychowaniu wnuka.
Przytaknęłam
ze zrozumieniem.
- Możesz iść z nami… - Nie – zaprotestowałam od razu. – Nie lubię
wystaw.
Czułam
jak napięcie powoli opada. Zaczęli mówić o drobnostkach. Pomagałam Maxine z
nakryciem stołu, zrobieniem sałatki. W końcu, około czwartej po południu
pojawiła się Clara Sailes z delikatnym uśmiechem, ubrana w jasną sukienkę w
kwiecisty wzór. Powitała wszystkich miło, szczególną uwagę skupiając się na
Evanie, na którego buzi od razu pojawił się uśmiech, kiedy zobaczył babcię.
- Maxine, a może ci pomóc? – zapytała, siedząc
z chłopcem na kolanach.
- Nie trzeba, mamo – odparła, stawiając na
stole miskę parujących kartofli.
Ciocia
miała w stosunku do mnie miłe nastawienie. Sprzedaliśmy jej historię o tym, że
poszłam tutaj na studia i po prostu mam bliżej. Do tego pokłóciłam się z
rodzicami, dlatego też nie miałam możliwości wynajęcia sobie żadnego
mieszkania.
- Czyja
to wystawa? – zapytałam, by rozładować napięcie.
- Naszego kolegi z klasy – odparł Nick,
polewając sosem mięso. – Brandona Rovli. Okazało się, że ma niezły talent, a
jego dwa dzieła sprzedały się za niezłe sumki.
Pokiwałam
głową. Znałam Brandona. Był szkolnym marzycielem – przez większość lekcji
malował coś na tyłach zeszytów, a każdego zapewniał, że odniesie sukces.
- Idziesz z nimi, Natalie? – zapytała mnie
ciocia.
- Jeśli moja obecność nie będzie pani
przeszkadzała, to nie.
- Jasne, że nie! Jak mogłaby mi przeszkadzać?
Uśmiechnęłam
się na dwie sekundy, a następnie zajęłam się obiadem.
- Jak
ci idą studia? – zagadała mnie kobieta ponownie.
- Studia? Ahh, dość dobrze. Myślałam, że
będzie lżej, ale daję radę.
- Trudny kierunek, trudne studia – mruknęła.
Reszta
posiłku upłynęła szybko i bez większych przeszkód. Po obiedzie pomogłam Maxine
pozmywać, a następnie zaszyłam się w pokoju, zapewniając ciocię, że w razie potrzeby
jestem u siebie.
Czytałam
właśnie wiersz Chwila Zadumy, kiedy
usłyszałam pukanie do drzwi. Rzuciłam ciche ‘’proszę’’, po czym ciocia weszła
do pokoju.
- Możesz mi powiedzieć, gdzie znajdę krem
małego? Nie ma go tam, gdzie zawsze stał.
Wstałam
z łóżka.
- Sprawcę.
Był
tam, gdzie sądziłam, że będzie. Ciocia mi podziękowała, ale ja stałam dalej
obok.
- Jeśli pani chcę, mogę pomóc.
Uśmiechnęła
się. Poszłam więc za nią. Evan leżał w łóżeczku, ale patrząc na zegar na
ścianie wiedziałam, że to pora, w której Maxine zazwyczaj go kąpie.
- To już chyba nie mój wiek – zaśmiała się
kobieta. – Wychowałam dwóch synów, ale już czasem brakuje mi sił na tego
urwisa.
- Ja czasem mam wręcz wrażenie jakby to był
mój syn – uśmiechnęłam się skromnie. Kobieta
przysiadła na brzegu łóżka. Była wyraźnie zmęczona.
- Mogę go wykąpać. Dla mnie to żaden problem.
Uśmiechnęła
się z wdzięcznością.
- Nie masz nic do zrobienia na zajęcia? –
spytała.
Przez
moment sparaliżował mnie strach. Nie wiedziałam o czym mówi. Ale moje serce
zaczęło bić spokojniej, kiedy ogarnęłam o co chodzi.
- Mam tylko jedne jutro.
Wzięłam
małego na ręce. Poszłam do łazienki, gdzie starannie go umyłam. Miałam już taką
wprawę, że robiłam to prawie bezwiednie. Na całe szczęście Evan nie był zbyt
marudny ani się nie kręcił, dzięki czemu nie miałam problemów z namydleniem i
spłukaniem jego małego ciałka.
Wróciłam
z chłopcem szczelnie zawiniętym w ręcznik. Ciocia od razu zerwała się z łóżka
do pomocy. Kiedy ja ubierałam mu pieluszkę, ona delikatnie kremowała mu twarz.
Akurat
zaczął dzwonić mój telefon, kiedy wciągałam na małego ubranka. Nie chcąc
przerywać czynności, zwróciłam się do cioci.
- Mogłaby pani odebrać i włączyć na głośnik?
Nie wiem czy to nie coś ważnego.
Okazało
się, że dzwonił Scott. Chociaż może były to tylko ploteczki, albo jakaś
przechwałka, że ma nowego chłopaka, ale wolałam odebrać. Ciocia położyła
telefon na szafce nocnej obok. Dalej kręciła się niedaleko, żeby w razie
potrzeby przejąć ode mnie małego.
- Hej, Scott – przywitałam go. – Ostrzegam, że
jestem na głośniku i wszelkie niecenzurowane informacje zachowaj na późniejszą
rozmowę.
Ciocia
uśmiechnęła się pod nosem. Ja również miałam szeroki uśmiech na twarzy.
Mały
zaczął się wiercić, więc musiałam się bardzo skupić, aby go ubrać do końca.
Poprosiłam ciocię, aby na chwilę zagadała Scotta, kiedy ja skończę.
- A co tak fascynującego robi Even, że nie
może ze mną rozmawiać? – rzucił radośnie.
Oczy
wyszły mi z orbit, kiedy to usłyszałam. Wsadziłam Evana do łóżeczka, ale zanim
zdążyłam zabrać cioci telefon i udać, że to przejęzyczenie, kobieta zaczęła
rozmawiać ze Scottem.
- Jaka Even?
- O kurwa – jęknął. – Ja po prostu …eee Żadne
wyjaśnienia nie były by na miejscu. Czemu nie wymyśliłam sobie imienia
podobnego do Even?!
Otwierałam
usta, kiedy ciocia podniosła rękę, przerywając mi.
- Zbyt dobrze znam to imię, żebyś mi wmówiła,
że chodziło mu o Evana czy cokolwiek innego.
Przełknęłam
ślinę. Nie miałam żadnego racjonalnego wyjścia, które pomogłoby mi uciec z tej
sytuacji.
- Scott, rozłącz się – warknęłam, na tyle głośno by usłyszał.
Usiadłam
na łóżko. Byłam rozdarta – powiedzieć jej? Uwierzy czy też nie?
- Kiedy tylko cię zobaczyłam, przypominałaś mi
właśnie Even.
Podeszła
do mnie i uklękła. Patrząc na mnie tymi delikatnymi oczami, sprawiała, że
czułam się lżejsza. Bezpieczniejsza.
- Spójrz na mnie – poprosiła łagodnie.
Uniosłam
twarz, a ona spojrzała prosto w moje oczy. Dość wyjątkowe – brąz przyozdobiony
plamkami w setkach kolorów. Pokręciła głową, łapiąc mnie z dłonie.
- To niemożliwe, abyś to była ty – wyszeptała,
ze łzami w oczach.
- Całe moje życie jest niemożliwe – wymknęło
mi się.
Wytrzeszczyła
zaszklone oczy. Wiedziałam, że może mi nie uwierzyć. Ale pokusa, aby odzyskać
ciocie, była tak wielka, że nie potrafiłam się jej oprzeć i uciekać w kolejne
kłamstwa.
- Muszę ci opowiedzieć jeszcze naprawdę wiele
– dodałam, pomagając jej usiąść obok.
Moja
historia zawsze każdego zadziwiała. Ale omijanie najważniejszych szczegółów – o
niej samej, Nicku czy nawet Loganie sprawiło, że łatwiej było to opowiedzieć.
Bo ciocia wiedziała o mnie na tyle dużo, że bez problemu mogła to wszystko
zrozumieć.
Kiedy
Nick z Maxine wrócili (było już dużo po północy), siedziałyśmy z ciocią w
kuchni, przy kubkach gorącej czekolady, gawędząc. Opowiadałam cioci wszelkie
szczegóły z mojego życia, których ona nie znała.
Weszli
roześmiani do kuchni – Nick obejmował żonę, która trzymała w ramionach swój
czarny żakiet. Spojrzała na nas dwie, przenosząc wzrok od kubków, po nasze
uśmiechnięte twarze, które niewątpliwe wskazywały na dobry humor.
- No proszę! – rzucił Nick. – Tak się bawicie.
- Mały śpi? – zapytała Maxine.
Pokiwałam
głową.
- Już od dawna. Czyściutki i pachnący.
Maxine
siadła na wolnym krześle. Przeczesała dłonią włosy, po czym spojrzała na moją
ciocię.
- Zostaje mama na noc?
- Nie za bardzo bym chciała – odparła. – Może
Even zgodzi się mnie odwieść?
Pogodny
wyraz na twarzy Maxine rozpłynął się, kiedy ta zaczęła z paniką patrzeć to na
mnie, to na Clarę Sailes. Nick, który grzebał w lodówce, odwrócił się
gwałtownie, z niepewnością, czy oby na pewno dobrze usłyszał.
- Co? – zapytało małżeństwo jednocześnie.
Nie
wytrzymałam. Wybuchłam śmiechem.
- Co tutaj się wydarzyło? – jęknęła Maxine,
żądając odpowiedzi.
- Przez Scotta wszystko się wydało –
wytłumaczyłam. – I chyba dobrze.
Nick
do nas podszedł. Stanął obok swojej mamy i patrząc na nią zapytał:
- Czyli już wiesz?
- Nareszcie – pokiwała głową. – Jak mogliście
mi nie powiedzieć? Powinnam była wiedzieć! - To nie takie proste – westchnęła Maxine.
- Ale i tak jest tego ogromny plus –
powiedziała ciocia. – Odzyskałam siostrzenicę.
Przygarnęła
mnie do siebie i chociaż tego wieczoru wielokrotnie brała mnie w objęcia,
czułam się tam bezpiecznie i szczęśliwie.
Minęły
trzy dni, ale Emily dalej do mnie nie zadzwoniła. Tym bardziej nie oczekiwałam
odpowiedzi od Logana, ale liczyłam na jakiś odzew z jej strony. O poranku,
zaraz po przebudzeniu sprawdzałam telefon, z nadzieją, że w końcu dostanę od
niej odpowiedź.
Na
czwarty dzień, obudziłam się późno. Do trzeciej w nocy siedziałam z nosem w
laptopie, szukając jakiegokolwiek numeru telefonu do Logana. Ten, na który
ongiś zadzwoniłam, aby tylko usłyszeć jego głos, będąc wówczas w Bostonie,
prawdopodobnie był już nieaktywny. Obudziłam się więc dużo po dwunastej, kiedy
Nick dawno wyszedł do pracy.
Zeszłam
na dół, do kuchni, zarzucając na plecy szlafrok. W domu nie zastałam jednak
nikogo. Na stole, w kuchni znalazłam tylko małą karteczkę, na której znalazłam
notatkę od Maxine, informującą, że poszła z koleżanką na spacer, żeby Evan
załapał trochę słońca.
Wyjęłam
z lodówki mleko. Nasypałam płatków owsianych do miseczki, po czym zalałam je
mlekiem. Jedząc samotnie, przyglądałam się wyświetlaczowi telefonu, który leżał
wprost przede mną. Podskoczyłam w miejscu, z buzią pełną śniadania, kiedy
usłyszałam dźwięk, wydobywający się z aparatu. Podniosłam go szybko do ucha,
ale w połowie drogi zorientowałam się, że to dźwięk SMSA.
Przełknęłam
płatki, odłożyłam łyżeczkę, chcąc przeczytać wiadomość, która przyszła z obcego
numeru. Mój brat nie kojarzy żadnej osoby o pani
nazwisku. Proszę więc dać sobie z nim spokój i nie przychodzić więcej.
Emily
UnderVarpol.
Poczułam
lekkie ukłucie żalu w sercu. Z niechęcią spojrzałam na śniadanie, które
gwałtownie stanęło mi w przełyku. Mój niezawodny plan właśnie legł w gruzach.
Niewiele
myśląc zwlekłam się ze stołka w kuchni i ruszyłam po schodach do pokoju, aby
nie podejmować decyzji w złości. Wybrałam jedyną czarną sukienkę w rzeczach
Natalie, którą wcisnęłam na siebie. W łazience, wykonałam staranny makijaż,
dodając trochę jasnych cieni i rozświetlacza, aby wyglądać delikatniej.
Kiedy skończyłam
spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Prócz oczu i włosów całe moje
podobieństwo do dawnej mnie, zniknęło. Odkręciłam więc kurek i przemyłam twarz,
rozmazując całe moje dzieło. Byłam zła. Zła na siebie, że nie potrafiłam
zaakceptować porażki. Stanęłam przed lustrem i wyjęłam czarną kredkę z
kosmetyczki. Niedbale pomalowałam nią oczy, tak, jak robiłam to, będąc zwykłą
Even. Nie wyglądałam identyczne – ale moje podobieństwo było bardziej
dostrzegalne.
Przyjrzałam
się włosom – nadal były czerwone, ale i potargane. Przeczesałam je szczotką,
zrobiłam sobie przedziałek z boku. Były znacznie równiejsze, niż te moje i
bardziej naturalne. Czerwony idealnie stapiał się z brązem, wyglądając jak
dobrze zrobione ombre. Wiedziałam, że postępuje głupio, ale chwyciłam nożyczki,
leżące w szafce nad umywalką. Poszarpałam końce włosów, nadając im jeszcze
bardziej bezładny wygląd. Nic nie dałoby mi stuprocentowego podobieństwa. Ale
każda próba była dobra.
W
kuchni nadal leżał mój telefon. Z lekkim wahaniem poniosłam komórkę i wybrałam
numer. Po przyłożeniu jej do ucha, rozległy się dwa sygnały, aż Emily odebrała.
- Halo? – powiedziałam. – Z tej strony Natalie… - Wiem, kim pani jest – wcięła się. –
Napisałam pani, że mój brat nie chce pani widzieć.
Zastanawiałam
się co powiedzieć. Nie mogłam tego tak zakończyć.
- Wiem, że dla ciebie może się to wydawać
bardzo dziwne, ale cała ta sytuacja jest skomplikowana – wytłumaczyłam. – Czy
możemy się spotkać i porozmawiać o tym w cztery oczy.
- Proszę pani, naprawdę, nie sądzę, aby to był
dobry pomysł.
- A jeśli ci powiem, że to może naprawdę wiele
zmienić? Mam na myśli oczywiście Logana.
- Nie zna go pani tak dobrze jak ja i nie wie… - Właśnie, że wiem – tym razem to ja jej
przerwałam. – Zdziwiłabyś się ile z tego co wiem ja, ty nie masz pojęcia.
To
na moment zamknęło jej usta.
- Po prostu proszę cię o jedno spotkanie.
- Gdzie? – zapytała beznamiętnie.
- Kojarzysz kawiarnię naprzeciw parku na
Stanston Street?
Nie
byłam pewna, czy udaje, że sprawdza swój czas wolny, czy może szuka w pamięci
tego miejsca.
- Tak – odparła po chwili.
- Spotkajmy się za godzinę w środku –
rzuciłam.
Po
potwierdzeniu, dziewczyna się rozłączyła. Położyłam komórkę na blat, czując jak
napięcie w moich mięśniach rośnie. Usiadłam ciężko na stołek, opierając głowę
na ramionach. Ileż będę musiała powiedzieć Emily, aby wpuściła mnie do swojego
domu? Nie chciałam przecież wchodzić tam na siłę, czy też się włamywać.
Chodziło mi też o to, aby mi uwierzyła, że mogę coś zmienić. W końcu sama w to
wierzyłam.
Zabrałam
z pokoju torebkę, ale zanim wyszłam, spojrzałam na karteczkę na blacie
kuchennym. Wybrałam szybko numer telefonu Maxine.
- Hej – przywitała mnie. – Coś się stało?
- Nie – odparłam, prawie mechanicznie. – Po prostu
wychodzę i chciałam cię poinformować, żebyś się nie martwiła.
- Oh, świetnie, że o tym myślisz. Ja z Jodi
poszłyśmy na kawę do kafejki, więc zanim wrócę minie jeszcze trochę czasu.
Wrócisz na obiad?
- Nie mam pojęcia.
- Chcesz auto?
- Przejdę się.
Jej
troska mnie wzruszyła. Była trochę jak prawdziwa matka. Evan będzie miał z nią
dobrze. - Więc do zobaczenia później – powiedziałam
nerwowo.
- Pa – rzuciła.
Nie
chciałam jej mówić, dokąd idę. I tak bardzo się denerwowałam. Miałam nadzieję,
że długi spacer, jaki dzielił mnie od Stanston Street pozwoli mi trochę
utrzymać nerwy na wodzy. Prowadzenie auta mogło być niebezpieczne.
Na
zewnątrz było dość upalnie. Zbliżał się czerwiec, a temperatury nieustannie
rosły. Wokoło ludzie byli bardzo roznegliżowani – większość była ubrana w
krótkie spodenki i szorty. Wszędzie odbijały się okulary przeciwsłoneczne, a
ci, którzy ich nie mieli, osłaniali oczy dłońmi.
Starłam
się iść bardziej bocznymi ulicami, aby nie musieć pchać się przez tłok na
chodnikach. Miałam też nadzieję, że nie przyjadę za wcześnie, bo stres mógłby wziąć
górę. Jednak kiedy dotarłam do wyznaczonej ulicy, był już umówiony czas.
Weszłam do środka, gdzie klimatyzacja przyjemnie ochładzała wnętrze. Odnalazłam
Emily przy stoliku z samego boku, ukrytego przed wzrokiem inny. Pochwaliłam ją
w myślach za ten wybór.
- Dzień dobry – powitałam ją cicho, siadają
naprzeciw.
- Ładne miejsce – rzuciła. – Nigdy tu nie
byłam.
- Chodziłam tutaj z przyjaciółką, kiedy… kiedy
byłam w twoim wieku.
Mówiąc
to, uświadomiłam sobie, że czasy, kiedy byłam tylko szesnastolatką, chodzącą do
liceum i widzącą duchy, minęły. Byłam dorosłą, dwudziesto- parolatką, która straciła
całe swoje życie. Nie chciałam się jednak rozczulać nad sobą. Nie wówczas.
- Na początek chciałabym cię tylko poprosić,
żebyś przestała mówić na mnie per pani. Czuję się staro.
Przytaknęła.
- Miejmy to za sobą. Okłamałaś mnie, mówiąc,
że jesteś dziewczyną z klasy Logana, prawda?
- Tak – przyznałam się. Nie było sensu kłamać.
– Wiem, w jakim stanie jest Logan i nie chciałam tak po prostu iść do niego, bo
wiedziałam, że mnie nie wpuści.
- Więc kim naprawdę jesteś? – zapytała.
Otwierałam
usta, aby odpowiedzieć, ale podeszłą do nas kelnerka, w białym fartuszku, na
kwiecistej sukience i z szerokim uśmiechem zapytała co podać.
- Colę wiśniową – powiedziała cicho Emily,
zerkając na kartę, leżącą na środku stolika.
- Czarną kawę. Mocną. – Burknęłam.
Kelnerka
odeszła. Obie obserwowałyśmy jak pochodzi do baru.
- To bardzo niszczy serce – zauważyła
dziewczyna.
- Moje serce aktualnie jest aktywnym wulkanem –
odparłam beztrosko. – Pytałaś kim jestem? Odpowiem ci. Jestem niczym ser. Pełna
dziur, które wytworzyło życie. Odebrało mi rodziców, szczęśliwe dzieciństwo i
okres dojrzewania. Zabrało mi jego sporo część. Ale ktoś, kto potrafi to
naprawić, jest niedaleko, pogrążony w żałobie, po dziewczynie, która ocaliła mu
życie.
- Logan – mruknęła jego siostra.
- Wiesz, kim była dziewczyna, która go
uratowała? – zapytałam.
- Even Alians. To imię prześladuje mnie od
lat.
Przełknęłam
ślinę. Nie było już wyjścia.
- To przez nią tyle się zmieniło. Po jej
śmierci twój brat się zmienił, prawda? Szczególnie wraz z biegiem lat. Miałaś
nadzieję, że Sibylle coś zmieni, ale on i tak ją wyrzucił. Nienawidziłaś jej i
on też, ale myślałaś, że to po jej odejściu Logan załamał się jeszcze bardziej.
- Skąd to wiesz?
Zignorowałam
pytanie.
- To dalej było winą Even. Twój brat nigdy się
nie pogodzi z jej śmiercią.
Spojrzała
na mnie wzrokiem, mogącym zabić.
- Po co mi to mówisz? Aby pokazać jak moje
życie jest strasznie zniszczone? Że nie mam matki, tata jest chory, a mój brat
pewnego dnia może się nie obudzić z żalu, po śmierci dziewczyny, o której nic
nie wiem.
- Obwiniasz ją o to, że twój brat, jest jaki
jest? – wyłapałam z jej słów.
- Nikt nie kazał jej, go ratować. Zniszczyła
mu resztę życia.
Z
lekkim niedowierzaniem patrzyłam na nią, ale nie powiedziałam nic, bo pojawiła
się kelnerka z naszym zamówieniem. Pociągnęłam łyka kawy, która z cudownym
uczuciem rozgrzała mi gardło.
- Wiesz, dzięki komu Logan w ogóle dowiedział
się, że żyjesz? – zapytałam.
- Dzięki Even – powiedziała niechętnie.
- Dzięki niej również, twój brat żyje. Nie
wiedziała, że jej poświęcenie może być, aż tak bezużyteczne.
Obserwowała
mnie. Rejestrowała moje ruchy, jakie wykonywałam, wycierając spocone dłonie w
materiał sukienki. Widziałam, że zapamiętywała równe szczegóły.
- Powiesz mi, co ty masz z nią wspólnego?
Westchnęłam.
Nie mogłam powiedzieć jej prawdy – za nic w świecie nie uwierzyłaby mi, że ja
żyję. Prędzej wysłałaby mnie do szpitala psychiatrycznego.
- Jestem z nią bardzo blisko powiązana –
rzuciłam wymijająco.
- Jesteś jej siostrą? Wydaje mi się, że
byłyście podobne. Szczególnie te włosy. Specjalnie pofarbowałaś się tak jak
ona?
- To skomplikowane.
- Skomplikowane jest to, że pojawiasz się
znikąd, okłamujesz mnie, chcesz spotkać się z moim bratem. Nie chcę, aby
namieszała mu w życiu.
- Skąd wiesz, że ono się nie zmieni? Może
właśnie dzięki mnie, wszystko się ułoży?
Nic
nie odpowiedziała. Przez moment bawiła się słomką od coli, ale po chwili jej
się to znudziło i wzięła ze stolika serwetkę, którą zaczęła się bawić, składając
w kostkę i rozkładając. Poczułam dziwny skurcz w żołądku i uświadomiłam sobie,
że niegdyś tak samo robił Logan.
- Coś się stało? – zapytała. – Pobladłaś.
Potrząsnęłam
głową, wyrywając się z zamyślenia.
- Po prostu – powiedziałam cicho, patrząc na
nią – masz odruchy podobne do brata.
- Czy ty… znałaś go zanim zdarzył się ten
wypadek? – zapytała nieśmiało.
Pokiwałam
głową, z delikatnym uśmiechem.
- Owszem. Wiesz jak go poznałam?
- Jak?
- Szłam chodnikiem, wpadłam na niego i
złamałam kostkę – wyznałam, przypominając sobie tamten moment.
Uśmiechnęła
się, ale po chwili w jej oczach zapaliły się lampki. Nic nie powiedziała, ale
było widać, że uśmiecha się na siłę, niepewna tego, czy dobrze skojarzyła
fakty.
Czy
Logan opowiadał jej o tym spotkaniu?
- Jaki był? – rzuciła z rozmarzeniem,
przybierając obojętny wyraz twarzy.
- Strasznie przystojny. Szarmancki. Bajerował
każdego swoim uśmiechem i autem, które prowadził jak szalony.
- Ideał każdej dziewczyny? – zaśmiała się.
- Owszem. Chodził do prywatnej szkoły, ubierał
się świetnie. Każda z chęcią by się na niego rzuciła.
- Teraz tak nie jest – posmutniała.
- Blizny – mruknęłam.
Przekrzywiła
głowę.
- Skąd tyle o nim wiesz?
- Nie szpieguję was, jeśli tak pomyślałaś. Po
prostu wiem. I nie jestem Sibylle. Równie się od niej pod każdym względem.
Dziewczyna
westchnęła. Ukryła na chwilę głowę w dłoniach, a kiedy je odsunęła, patrzyła na
mnie z czujnością.
- Zaufam ci – powiedziała ostrożnie. –
Zaprowadzę cię do Logana. Ale obiecaj mi jedno.
- Słucham.
- Obiecaj, że oddasz mi brata.
W
jej oczach zalśniły łzy. Naprawdę tego chciała.
- Zrobię, co w mojej mocy. Obiecuję.
Stałam
przed dębowymi drzwiami do sypialni Logana, w której od mojego odejścia spędzał
całe dnie. Podobno prawie w ogóle nie wychodził. Niepokoiło mnie to bardzo,
więc miałam kolejną motywację, aby mu powiedzieć.
- Musisz być cierpliwa – pouczyła mnie Emily. –
Jest nerwowy, kiedy ktoś wchodzi.
Pokiwałam
głową.
Podeszłam
do drzwi i je uchyliłam, bez pukania.
- A i jeszcze jedno – odwróciłam się w jej
stronę. – Jeśli nie będzie go w pokoju, jest na balkonie. Spędza tam wiele
godzin.
Znowu
przytaknęłam.
Weszłam
do pokoju i z przerażeniem stanęłam w miejscu, widząc istne apogeum. Ciężkie
zasłony przysłaniały okna, więc w pomieszczeniu panował mrok. Oddychając,
czułam nie tylko zaduch, ale i stęchliznę i zapach towarzyszący niepranym
ubraniom i spleśniałemu jedzeniu.
Na
podłodze walały się ubrania. Nie były porozrzucane na każdą stronę, ale
tworzyły małe kupki. Na stoliku, na który prawie wpadłam, leżała sterta
talerzy, w połowie pokrytych jedzeniem, które już obszedł zielony meszek.
Podeszłam
do łóżka, na którym leżały różne części garderoby. Pościel, wraz z
prześcieradłem, była zmiętolona i odrzucona w nogi. Na samym posłaniu nie było
Logana. Z bijącym sercem spojrzałam w kierunku drzwi balkonowych. Były
uchylone, wpuszczając światło i świeże, ciepłe powietrze.
Ruszyłam
powoli w kierunku balkonu. Podłoga skrzypiała pod moim naporem, sprawiając, że
krew zaczęła pulsować w moich uszach. Wstrzymując powietrze w płucach, wyszłam
na balkon.
Przede
mną, oparty o barierkę balkonu, stał wysoki, lekko zgarbiony mężczyzna. Wydawało
mi się, że ujrzę postać, chudą jak sama śmierć, lecz wydawało mi się, że w
obcisłym, czarnym podkoszulku widać jego twarde mięśnie. W dresowych spodniach,
boso, stał, patrząc przed siebie. Na kafelkach, którymi wyłożona była podłoga,
leżała książka. Prawie od razu rozpoznałam twarz na okładce. Po moim ciele
przeszły ciarki, kiedy przypomniałam sobie, jak głębokim głosem mówił mi
wiersze, przeczytane w tej książce.
Podniosłam
ją, wygładzając okładkę. Karki były powyginane i gdzieniegdzie podarte. Wiele
fragmentów zaznaczone ciemnym markerem.
Otworzyłam
na wierszu, który znałam na pamięć. Wyryty w mojej głowie, nie potrafił
zniknąć, chociaż nie wiem jak bardzo bym się starała.
- ,,…
twe życie – niby nie odgadły rebus – nędzne się zdaje i ogromne nazbyt, gdy –
to malejąc, to sięgając niebios – zastyga w kamień lub dorasta gwiazdy.’’ *
- powiedziałam.
Sama
byłam zdziwiona, jak mój głos zabrzmiał łagodnie i delikatnie. A poza tym, tak
bardzo przypominał mój głos. Nie Natalie, ale mój – Even.
Logan
drgnął, usłyszawszy, że ktoś jest za nim. Zauważyłam, jak mięśnie na jego
ramionach się napinając, wraz z każdym wymawianym przeze mnie słowem.
Pokręcił
głową.
- Wariuję, Emily – jęknął. Jego głos był taki
ochrypły, charczący.
- Nie wariujesz, Logan. Powoli,
bardzo powoli, odwrócił się. Spojrzał na mnie, najpierw na stopy, przesuwając
swój wzrok na moją twarz. Zacisnął zęby, dostrzegłszy kim jestem.
Widząc
jego blizny, rozczochrane włosy, które wręcz błagały o fryzjera, oczy, o kolorze
głębi oceanu, przypomniałam sobie każdą chwilę, kiedy powoli się w nim zakochiwałam.
Poczułam dotyk jego palca na bliźnie. Dotyk jego warg, kiedy po raz pierwszy
mnie pocałował. Najbardziej bolesne wspomnienie było wtedy, gdy poczułam ból,
towarzyszący uderzeniu auta. Ocaliłam jego życie. I znowu byłam z nim.
- Nie. To nie jest możliwe.
Chciałam
zmniejszyć dzielącą nas odległość. Paść mu w ramiona. Rozpłakać się, dotknąć
jego skóry. Ale bałam się też jego reakcji. Kim mógł się stać mój Logan?
Ruszyłam
ku niemu. Niepewnie, jak przerażone zwierzę. On nie ruszył się z miejsca. Byłam
już tak blisko niego, że poczułam jego oddech na szyi. Stanęłam przed nim,
patrząc mu w oczy. Widziałam, jak szuka czegoś w moich. Sam kiedyś mi
powiedział, że są piękne. Że nigdy takich nie widział. Czy oznaczało to, że ich
nie zapomniał?
Dotknęłam
jego dłoni. Wzdrygnął się, ale pozwolił mi ją unieść do ust i ucałować.
Następnie pokierował ją w stronę jego brzucha. Jego palcem wskazującym wodziłam
po linii, której nie musiałam widzieć, aby mieć ją przed oczami.
- Każdy z tych kolorów może
symbolizować coś innego – szepnęłam. – Każdy kolor, to znak twojego życia.
Rodziny, która cię potrzebuje. Wspomnień, które pozostały w twoim sercu.
Poczułam pierwszą łzę, kłującą mnie
w oczy. Jednak po raz pierwszy od tak dawna, te łzy nie były niczym złym.
Przyjęłam je z radością. Radością, że w końcu nadszedł mój upragniony koniec.
- Ta tutaj – dotknęłam miejsca, gdzie biło
jego serce. – Ta tutaj… to ja. Byłam tam zawsze. I jestem teraz.
Niedowierzanie w jego oczach znikło,
wraz z moimi łzami, które przestały płynąć, kiedy tylko Logan objął mnie tak
mocno. Dotknął dłońmi mojej twarzy, szukając odpowiedzi na pytania, które
krążyły po jego głowie. Na koniec spojrzał w moje oczy i pocałował mnie. Tym
razem oboje żyliśmy, a ten pocałunek był tego prawdziwym dowodem.
Jego
łzy spływały po mojej twarzy. Nie wiedziałam, kto płacze mocniej. Logan objął
mnie jeszcze mocniej, unosząc do góry. Objęłam go za szyję i z uśmiechem na
twarzy, całowałam go dalej, nie potrafiąc przestać.
Postawił mnie, a ja, dalej uczepiona
jego warg, patrzyłam w te oczy, oczy pełne miłości i nadziei, która powróciła,
wraz ze mną. Wraz z moimi oczami. Oparł swoje czoło o moje. Patrzył, łaknąć
mego widoku, niczym roślina potrzebująca wody.
- Wróciłaś – wyszeptał w moje usta.
Poczułam smak tych słów. Smakowały szczęściem.
Tym, które straciłam przed siedmioma laty, kiedy mojego życie rozleciało się
jak domek z kart. Smakowały jak dom, który utraciłam wraz ze śmiercią moich
rodziców. Smakowały każdym wspomnieniem z mojego życia, które uleciały –
pierwszym łykiem alkoholu, pierwszym dymem tytoniu. Pierwszym pocałunkiem za
szkołą, z chłopakiem, do którego nic nie czułam. Smakowały szelmowskim uśmiechem
chłopaka, który wiózł mnie czarnym autem, poznając część mojego życia.
Smakowały tak samo jak jego imię, powtarzane przeze mnie tak często.
Objęłam jego twarz. Twarz pokrytą bliznami
– maleńkimi, bladoróżowymi zgrubieniami, które zostaną z nami na zawsze. Moje
blizny zniknęły, lecz pozostały w sercu. One wszystkie będą nam przypominać o
przeszłości, która zawsze będzie obok. Lecz wówczas liczyło się tylko jedno:
Logan.
Delikatnie pocałowałam każdą z jego
blizn. Były dla mnie świętością. Czułam jego dłonie, błądzące po moich plecach.
Tyle myśli błądziło po mojej głowie. Tyle niewypowiedzianych słów.
Wszystko nabrało sensu. Całe moje
cierpienie. I chociaż minęło siedem lat, bezpowrotnie straconych, zwyciężyłam
nad tym całym złem. Pokonałam je czymś, co kiedyś nie miało dla mnie
najmniejszej wartości.
- Wróciłam – odparłam. – Wróciłam naprawdę. Na
wieczność.
*R.M. Rilke, fragment wiersza Wieczór
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz